Witaj w Hogwarcie

Sieć Fiuu

niedziela, 17 stycznia 2016

34. Dziewczyna Booracka Juniora

03-19 05. 2013 r. CZWARTEK

    - Psst! Psssst!
 Brenda Pussycat wychyliła się ze swojej obskurnej ławki w ciemnym lochu.
- Poooocky… Pocky Glam…!
Nieśpiesznie odwróciłam się w jej stronę, a wtedy ona wystrzeliła jak z narowistej różdżki:
   - Opchnąć ci najnowszą Accio Plotę za dwa sykle?
- Cisza! – warknął Boorack gdzieś spod tablicy.
   Szybko obróciłam się na krześle w stronę swojego stanowiska pracy, korzystając z okazji danej mi przez profesora, abym nie musiała po raz tysięczny słuchać paplaniny Brendy o szkolnym pisemku, które ze swoją dwudniową historią zdążyło już oblecieć jak na Błyskawicy całą szkołę. Prawda jest taka, że Accio Plota opętała cały Hogwart, a to tylko dlatego, że Brenda wyczuła zdecydowanie najlepszy moment na debiut dziennikarski: wszyscy chcieli dowiedzieć się jak najwięcej o ucieczce Malvy-Loreine ze szkoły. Któż lepiej nadawałby się na redaktora naczelnego plotkarskiej gazetki szkolnej, jeżeli nie Brenda? Accio Plota zdecydowanie gwarantowała najświeższe ploty prosto z chwili zdarzenia, skoro Brenda przez cały rok patentowała sposób dowiadywania się wszystkiego o wszystkich w błyskawicznym tempie.
  - Udało mi się zrobić wywiad z drużyną Puchonów – rzuciła jeszcze Brenda, upewniwszy się czy Boorack jest dostatecznie zajęty wystawianiem tyłka z kredensu w kącie lochu.
   Lekko uniosłam brwi i kąciki ust, wzruszając przy tym ramionami, jakbym była najbardziej niewinną osobą pod słońcem. Już wcześniej z Victoire ustaliłyśmy, że najbezpieczniej będzie podchodzić do całej sprawy z takim samym średnim zainteresowaniem, jak do napadu w gabinecie Booracka na początku roku; może wtedy nikt się nie domyśli, że nie tylko drużyna Puchonów była świadkami najbardziej emocjonującego wydarzenia ostatnich dni.
   Boorack wyłonił czerwoną facjatę z czeluści szafki.
- Ktoś gada! – zakomunikował złowieszczo, jakby nie wiedział, że cała klasa szemrze za jego plecami jak zaaferowane stadko bąkojadów.
   Wszyscy jak na komendę zaczęli równym tempem mieszać w kociołkach, ważyć składniki i siekać zioła z tak skupionymi minami, jakby od tego zależało ich życie.
   - No. – Na szerokiej twarzy Booracka rozlało się obleśne samozadowolenie. – Została wam jeszcze godzina pracy… - zawiesił głos i zmrużył świńskie oczka, patrząc powoli po klasie, która w szale wykonywania eliksiru kompletnie nie zwracała na niego uwagi. – I lepiej ją dobrze wykorzystajcie…
   Z humorem poprawionym tym, iż w swoim mniemaniu zasiał wśród uczniów aurę grozy, która w rzeczywistości nie zrobiła na nikim wrażenia, Boorack usiadł majestatycznie za biurkiem i zaczął grzebać w swojej podejrzanej teczuszce, powodując tym nową aktywność klasy. W mgnieniu oka Julia powróciła do konsultowania się z Quirkiem w sprawie podręcznika, Lisa do wymiany zdań z Orellią Craig dotyczącej ucieczki Malvy Loreine z Hogwartu, Esme i Claudia do konwersacji na prawdopodobnie ten sam temat, a Brenda – do namawiania wszystkich do kupna jej pisemka oczywiście.
   - Simon, to może ty! – wgapiła się w niego drapieżnym wzrokiem Rity Skeeter u szczytu pasji. – No ktoś musi w końcu to kupić! – dodała żałosnym tonem, chyba bardziej do siebie niż do niego. – Wszyscy rzucili się na temat jak na czekoladowe żaby, a moja własna klasa ma życie szkoły gdzieś!
  - A kto powiedział, że mam gdzieś życie szkoły? – rzucił Simon niezbyt uważnie, bo jak zwykle swoim beznadziejnym antytalentem odziedziczonym po Paczce Puchonów, doprowadził swój eliksir do stanu wrzącej pulpy przytwierdzonej do dna kociołka.
   Wzniosłam oczy do nieba - o ile obślizgłe sklepienie lochu można nazwać niebem – i zaczęłam obdzierać ze skóry indyjską włochatą marchew.
- Gdyby cię interesowało, to nie żałowałbyś dwóch sykli! – poskarżyła się Brenda, wyciągając z torby egzemplarz Accio Ploty i błyskając spod ławki jego tandetną okładką raczej niezbyt kusząco. – A trafiłaby ci się akurat ruchoma okładka…
   Przez cały wczorajszy wieczór musiałam wysłuchiwać jej biadolenia o tym, że nie starczy jej eliksiru do uruchomienia zdjęć we wszystkich Accio Plotach. Nie zdziwiłabym się więc, gdyby teraz podbiła cenę za ten luksus, jakim są ruchome fotografie. Jakby ktoś bardzo chciał gapić się, jak niski pałkarz puchonów na okładce, ukradkiem dłubie sobie w nosie!
- Naprawdę sądzisz, że chcę oglądać jak ten kurdupel z ich drużyny grzebie sobie w nosie? – Simon powtórzył moje myśli. Właściwie rzeczywiście mógł mieć dosyć takich widoków, skoro to co miał w kociołku wyglądało jak zawartość nosa trolla.
- A to moja wina, że ten debil nie zajarzył, jak jego drużyna ustawiła się do zdjęcia? – odcięła się Brenda.
- Zapłacę sykla, pod warunkiem, że w środku jest jakaś krzyżówka.
- Tylko Julia jest na tyle rąbnięta, że dawałaby do gazety krzyżówki! Mają być dwa sykle i ani knuta mniej!
   Zaczęli się po cichu targować, podczas gdy Boorack z pasją wstawiał nowe Trolle i Okropne za wypracowania. Powiększyłam różdżką ogień pod swoim kociołkiem, czując irytację narastającą we mnie jak bąbel na powierzchni mojego wywaru. Czy czułam się obrażona tym, że Simon woli już nawet droczyć się z Brendą o to jej durne pismo, niż siedzieć ze mną w drętwej ciszy? Nie, bo przecież wiedziałam, że zrobiłby wszystko, byleby nie męczyć się już dłużej ze swoim glutem w kociołku i jakoś przetrwać mękę, jaką były dla niego eliksiry. Zaczęłam siekać łodygi gwiazdeczników z werwą uderzając nożykiem o deseczkę i zmusiłam się do myślenia o jedynej rzeczy, która powinna mnie teraz martwić: o Teddy’m Lupinie.
   W ławce na przedzie klasy, obok Setha Sorensa, Victoire pochylała się nad gwiazdecznikami. Jej świetlista głowa kontrastowała z ciemnością i obmierzłością lochu. O czym mogła teraz myśleć? O Dominique, która dzisiaj rano wyrzuciła na nią całe swoje zmęczenie? O Cristal, która samotnie siedzi w Kryjówce? A może o Złowrogim Zwierzaku, który czyha na jej życie? Spuściłam wzrok na swoją deseczkę z posiekanymi na drobno łodygami błękitnawych roślin. W tym samym momencie Victoire syknęła cicho i zamachała ręką. Już wiedziałam, co myśli: „Aua, zacięłam się w palec, boli, aua, aua”.
   Boorack wstał zza biurka, obrzucił klasę mętnym spojrzeniem i z przeciągłym westchnięciem zaczął obchód wśród uczniów. Brenda w ostatniej chwili cisnęła na naszą ławkę egzemplarz Accio Ploty, prawie równocześnie z Simonem, który podrzucił jej sykla. Spojrzałam na Accio Plotę pogardliwie, dopóki Simon nie wziął jej do rąk, oddarł pierwszą stronę, wsadził do kociołka, zawinął w nią swojego gluta i taką oto kulkę papieru z niespodzianką, niezwykle celnie rzucił z ławki do śmietnika. Moje spojrzenie padło na Brendę; minę miała oburzoną.
    - Chcesz…? – Simon wyciągnął w moją stronę pozostałe wnętrzności Accio Ploty. – I tak niczego się nie nauczysz na tej lekcji. – Zerknął mimochodem na mój idealny eliksir.
- Zapłaciłeś mi za gazetkę, żebym się nie nudziła? – uniosłam brwi. – To wzruszające…
- Mi była potrzebna tylko okładka – usprawiedliwił się.
- Tobie to jest potrzebna okładka od podręcznika. Może wtedy się dowiesz, że jesteśmy na eliksirach, a nie na nauce wytwarzania glutów.
    To nie miało nic wspólnego z Accio Plotą, ale mimo to on niespodziewanie podjął ten temat.
- Wolałbym, żeby było inaczej. Wtedy byłbym najlepszy w klasie.
- Ale nie jesteś, Larieson, więc może łaskawie przestaniesz gadać.
   Boorack stał przed naszą ławką, bezczelnie wgapiając się nam do kociołków.
- Co to ma niby być? – Kociołek Simona wciąż był w śluzie po wywalonym glucie. – To eliksiry, czy produkcja kleju? – Boorack odwrócił się powoli w stronę mojego eliksiru. Wpiłam w niego spojrzenie, bacznie obserwując, jak patrzy na wywar pozornie bez wyrazu, ale żyła na jego skroni pulsuje i drgają mu nozdrza, kiedy dochodzi do wniosku, że mój eliksir jest doskonały.
   Czasy, kiedy musiałyśmy mu odkupić jego składniki, minęły. Minęły także przesłuchania i ciągłe oskarżenia pod naszym adresem: ale czy kiedykolwiek odzyskam swój status na tych lekcjach?
   Boorack wyglądał jak opona, z której gwałtownie uszło powietrze.
- Eeeee… więc… Glam… tego… No. – Odchrząknął i wrócił do swojego biurka.
   Nie będę ukrywać, że poczułam się rozczarowana.
   Minuty w ciemnym lochu mijały powoli. Zaczęłam miarowo mieszać różdżką swoją miksturę dwa razy w lewo, trzy razy w prawo, na zmianę wciąż powtarzając tę czynność, aż do utworzenia się kremowej masy. Potem przestałam, odczekując, aż na powierzchni wywaru pojawi się warstwa niebieskawego osadu. Między mną a Simonem znów zapanowało milczenie, ale nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że przed chwilą rozmawiałam z nim naprawdę całkiem swobodnie.
   Różdżką ściągnęłam osad z eliksiru i umieściłam go we flakoniku, którym wstrząsnęłam, by utworzyć pianę. Następnie wlałam ją ostrożnie do kociołka, a ona połączyła się z różowawą substancją, która razem przybrała barwę delikatnie fioletową. Eliksir był dość gęsty, by można było do niego dodać soku z selera morskiego. Kiedy sięgnęłam po jego buteleczkę, zauważyłam, że Simon mnie obserwuje.
   Przez chwilę zatrzymałam rękę nad buteleczką, patrząc na niego w milczeniu, po czym odwróciłam wzrok by odmierzyć trzy próbki soku z selera. W głowie kłębiło mi się leniwie mnóstwo myśli o niczym konkretnym, ale podświadomie niewyobrażalnie się trudziłam, aby zachować taki stan umysłu. Gdzieś wewnątrz czaszki stukała mi irytująca świadomość, że jego spojrzenie nie jest mi obojętne – tak samo jak nasza wcześniejsza pozornie błaha wymiana zdań. Czyżby Simon chciał w końcu przerwać kłęby drętwego zakłopotania między nami? Zaczęłam dodawać odmierzone wcześniej miarki soku do wywaru w równych odstępach czasu, czując się, jakbym każdy swój ruch wykonywała w pełnym świetle reflektorów.
   Victoire widać, że miała takie same problemy z koncentracją, z tą jedynie różnicą, że nie było to u niej bynajmniej spowodowane zachowaniem jej sąsiada z ławki. Seth wprawdzie zerkał na nią tak często, że mi mogło wydawać się to aż denerwujące, ale w końcu dla Victy było to na porządku dziennym. Wiedziałam jednak, że coś absorbowało ją do tego stopnia, że radziła sobie na tej lekcji gorzej niż zwykle. Tylko co to mogło być? Od początku wiedziałam, że Victoire najbardziej z nas wszystkich przejmuje się „złym stworzeniem, które zamieszkało w puszczy”, lecz od bardzo dawna nie miałyśmy żadnej wskazówki ani od Klarensja, ani Hagrida, ani kogokolwiek i czegokolwiek innego, o co mogło chodzić i jak wielkie jest zagrożenie.
   Ta myśl wprawiła mnie w lekkie zastanowienie, kiedy wrzucałam do eliksiru skrzydełka barwinka, a one z cichym sykiem spoczywały na jego powierzchni. Teraz, gdy Malva-Loreine uciekła z Hogwartu, wydalenie ze szkoły miała zagwarantowane, a my wreszcie miałyśmy spokój od napaści na gabinet Booracka oraz od śledztwa i przesłuchań McGonagall. Wciąż jedynie musiałyśmy wykonywać prace społeczne z Filchem, za co Flitwick nagradzał nasz dom punktami, ale kto by się po tych wszystkich szlabanach tym przejmował? Teraz całkowicie możemy oddać się problemowi podejrzanego stwora z lasu i przede wszystkim – wyjawić w końcu nasze sekrety Teddy’emu.
   Został mi najobrzydliwszy składnik, czyli martwy nietoperz.
   Victoire, która doszła do tego samego punktu warzenia co ja, odwróciła lekko głowę, by posłać mi spojrzenie. Aż za dobrze pamiętałam, jak Malva-Loreine unicestwiła swojego nietoperka w Starych Lochach.
   Zostało jeszcze dziesięć niemiłosiernych minut lekcji.
   Delikatne bańki unosiły się z mego kociołka z Eliksirem Lekkiej Próżności.
   - Glam… ekhm… - to był jedyny komentarz ze strony Booracka na widok próbki mojego wywaru. Zerknął na nią kwaśno, po czym z miną, jakby opędzał się od jakiejś złośliwej muchy, wstawił mi ocenę i tak szybko zatrzasnął dziennik, że ledwo co zdążyłam zorientować się w sytuacji.
- Czyli – zaczęłam powoli – co właściwie pan mi wpisał…?
   Boorack nabrał powietrza, nadął się jak balon, zaczerwienił jeszcze bardziej niż wcześniej, wypuścił powietrze, odchrząknął, zacisnął szynkowate łapska po czym w końcu przyznał niechętnie:
- Ehmmm, no… Wybitnego.
   Za wszelką cenę starałam się, aby na mojej twarzy nie odbił się nawet cień triumfu, jakiego doznałam, kiedy w końcu odniosłam nad nim to zwycięstwo. Dbając o to, aby zachować kamienną twarz, grzecznie wycofałam się i śpiesznie wróciłam do swojej ławki. Simon już stał i jak zwykle z beznamiętnym okrucieństwem upychał rzeczy w tym swoim nieszczęsnym kociołku. Kiedy podeszłam bliżej, podniósł na mnie wzrok.
   Szybko wbiłam paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. W tamtym momencie myślałam tylko o jednym: żebym niepotrzebnie się nie zaróżowiła, bo to zniszczyłoby mi doszczętnie tę wspaniałą chwilę. Sądziłam, że znowu zapanuje pomiędzy nami niezręczność, ale on zauważył tylko:
- Udało ci się.
   A ja, już nie mogąc się dłużej powstrzymywać, uśmiechnęłam się do niego szeroko acz triumfalnie.
    Zabrzmiał dzwonek. Simon, także uśmiechając się pod nosem, oczywiście pierwszy wyszedł z lochu. Koło mnie stanęła Victoire – i nie można było powiedzieć, by była w tej chwili tak uszczęśliwiona jak ja.
   - Musimy porozmawiać – oznajmiła na jednym wydechu.
   Ależ oczywiście, że musimy porozmawiać. Musimy wszystko jeszcze raz przeanalizować i przedyskutować wszelkie możliwości. Poszperać gdzieś, podpytać kogoś, upewnić się w czymś i co do czegoś. Do tego jednak potrzebujemy pomocy Fiffie i Domie – a one teraz nie wiem co robią.
- Chodź. – Victa pociągnęła mnie za łokieć, kiedy w końcu upchnęłam swoje rzeczy do torby.
   Wyszłyśmy na ciemny korytarz, oświetlony zaledwie kilkoma ponurymi pochodniami, których płomienie rzucały na oślizgłe ściany zielone cienie. Victoire pruła przed siebie takim krokiem, jakby ktoś rzucił na nią Imperiusa. W końcu wyszłyśmy z mrocznych schodów do sali wejściowej, gdzie Vi chwyciła mnie za ramię i – zamiast pójść ze mną do Wielkiej Sali, gdzie każdy inny normalny człowiek udałby się w celu spożycia obiadu – pociągnęła mnie do małych drzwiczek od schowka na miotły, po czym wepchnęła mnie do środka.
   Spojrzałam na nią zaskoczona, gdy ona wręcz siłą posadziła mnie na odwróconym do góry dnem pudle po Magicznych Detergentach Pani Skower.
   - Pocky. – Wpiła we mnie spojrzenie tak palące, jakby zaraz miała mi wyznać, że dysponuje bronią zdolną do wysadzenia całego świata czarodziejów. – Musimy powiedzieć Teddy’emu o wszystkim.
   Zapadło krótkotrwałe milczenie, podczas którego Vicky wciąż patrzyła na mnie uważnie, oczekując ode mnie jakiejś reakcji.
- I dlatego wepchnęłaś mnie do tego schowka? – zdziwiłam się.
   Victoire westchnęła z irytacją i sama usiadła na jakimś pudełku.
- Bo to ważne! – Jej oczy zapłonęły uniesieniem, a twarz zapałała lekkim rumieńcem przejęcia. – Już dosyć tych tajemnic i kłamstw!
- Ale… nie było żadnych kłamstw…
- Dobrze wiesz, co mam na myśli!...
   Zlustrowałam ją wzrokiem, próbując w ten sposób ocenić poziom powagi sytuacji.
- Musimy najpierw powiedzieć Fiffie i Domie.
- Musimy przede wszystkim opowiedzieć Teddy’emu wszystko od początku do końca.
   Już dawno nie widziałam jej tak zdecydowanej i zdeterminowanej zarazem. Zupełnie tak, jakby miała jakieś obawy co do tego, czy zgodzę się na to, żeby w końcu wtajemniczyć Teda w nasze sprawy.
   Postanowiłam rozwiać jej wszelkie wątpliwości.
- Victoire… Jasne, że powiemy mu o wszystkim.
   Ale Victa nadal miała niespokojne, rozbiegane spojrzenie.
- Ty nie rozumiesz… - Wyprostowała się lekko i opuściła wzrok na swoje ręce, tak że rzęsy przysłoniły jej chabrowe oczy. – Przez całą noc nie dawało mi to spokoju – podjęła – jak mogłyśmy dopuścić do tego, że on… kompletnie nic nie wie?
   A więc to ją gryzło! I mnie wyraźnie również, ponieważ gdy wypowiedziała to na głos, ja także się zaróżowiłam.
   Szybko chwyciłam Victę za rękaw, aby ukryć własne zawstydzenie.
- Obie jesteśmy temu winne! – Spojrzała na mnie, rozplatając ręce. – Co ja mówię, cała nasza czwórka! Cały czas miałyśmy przed nim jakieś sekrety… A przecież znasz Teddy’ego, po prostu nie chciał nas na nic naciskać…
- Ale to nie zmienia faktu, że powinnyśmy wyjaśnić mu wszystko już następnego dnia po Napadzie – odparła Victoire z goryczą. – A nawet wcześniej! Powinnyśmy mu powiedzieć wszystko już wtedy, kiedy pożyczałyśmy od niego pelerynę!
   Otworzyłam usta, ale natychmiast je zamknęłam. To, o czym mówiła było tak dawno, jakby minęły całe wieki od tych wydarzeń… a jednak… to uświadomiło mi jedynie, jak wiele straciłyśmy czasu.
   A Vic oczywiście zorientowała się o tym wcześniej ode mnie. Bo jej najbardziej zależy na tym, żeby być uczciwą, dobrą i szlachetną. Bo jej najbardziej zależy na Teddy’m.
   Ale mnie przecież też zależy!
- Wszystko mu powiemy – zapewniłam ją. – Nigdy na nic nie jest za późno… - dodałam, co chyba nie było zbyt mądre wobec tego, jak w tych okolicznościach puste wydawały się te słowa.
- Tylko martwi mnie jeszcze jedna rzecz – powiedziała Victoire cicho. Oparłam głowę na rękach, a łokcie na kolanach, aby lepiej ją słyszeć. – Jeżeli opowiemy mu to wszystko teraz. Po tym, jak wszystkie kłopoty mamy za sobą. Co jeśli… - zawiesiła głos, jakby dobierając najodpowiedniejsze słowa – on wkurzy się na nas, że przez cały rok nie pisnęłyśmy mu o niczym ani słówkiem?
   Podniosłam głowę i wyprostowałam się. O tym nie pomyślałam! Ale Victoire miała przecież całą noc na to, aby rozważać szereg takich możliwości.
- To wtedy… to będzie nasza kara za zwłokę – rzekłam powoli. – Jeżeli się tak stanie, to Ted ma do tego święte prawo… - Zaraz urwałam, kiedy zdałam sobie sprawę z tego o czym ja właściwie mówię. Teddy Lupin, który obraża się na Victoire Weasley?!
   Nawet w mojej głowie zabrzmiało to absurdalnie.
   Tylko jak wyjaśnić to Victoire.
   W tym przypadku należało zrobić jedynie to, co należało; zaryzykować, wyznać wszystko Tedowi i liczyć na to, że jego reakcja nie będzie tak ostra, jakiej obawia się Vika.
   Nie, na pewno nie będzie.
   Pokrzepiona takimi oto myślami, wstałam z pudła po Magicznych Detergentach Pani Skower.
- Chodźmy na obiad. – Być może dlatego, że starałam się mówić beztroskim tonem, Victoire spojrzała na mnie z mieszaniną zaskoczenia i zgorszenia. – A ty przestań się już zadręczać. Co będzie to będzie, ale prędzej w Zakazanym Lesie zamieszkałyby milusie sarenki i wesołe krasnoludki, niż miałaby się rozwalić nasza przyjaźń z Teddy’m Lupinem!
   Victoire w końcu pozwoliła sobie na lekki uśmiech.
- No dobrze! – poderwała się do pozycji stojącej, już całkowicie pozbawiona trosk i gotowa do działania, emanując energią podobną do Dominique u szczytu pasji podczas niezwykle emocjonującego meczu quidditcha. – Chodźmy do Domie i Fiffie!
   Po czym wyszłyśmy ze schowka na miotły i udałyśmy się na obiad.
   W Wielkiej Sali jak zwykle był gwar. Tysiące uczniaków rozmawiało ze sobą, śmiało się, szeptało, siorbało, mlaskało, jadło i piło, a wszędzie rozlegały się odgłosy nalewania soków, stukania widelcami o talerze, brzdęk pucharów i setki głosów. Ja i Victoire usiadłyśmy koło (no jakże by inaczej) Brendy, która darła się do nas na całą Wielką Salę, dlatego też nie sposób było jej zignorować.
   A Fiffie i Dominique jak na złość nie było nigdzie widać, chociaż siedzący nieopodal przy stole Ravenclawu Matthew i Jake byli doskonale widoczni!
   - No i gdzie one są…? – mruczała Victoire z niezadowoloną miną, wciąż wpatrując się w drzwi Wielkiej Sali, podczas gdy Brenda trajkotała w najlepsze:
- Udało mi się już zarobić z dwadzieścia pięć galeonów…!
   No jasne, ta jej durna gazetka.
- A, Pocky! – Aż podskoczyłam, kiedy Brenda zwróciła się niespodziewanie do mnie swoim przenikliwym głosem. Wychyliła się za Vic, żeby móc mi powiedzieć coś w poufałości. – W sprawie tego perfumiku… - Zastygłam na swoim miejscu. – To już nie musisz go wcale warzyć! – Brenda ciamknęła beztrosko swoją grzankę, a ja odetchnęłam z ulgą. Po tym roku miałam już chyba dosyć eliksirów… - Wprawdzie cofnęłam tę plotkę o Spellu, tak jak chciałaś i oczywiście wszyscy to połknęli i już nikt nie będzie cię o to męczył, już ja o to zadbałam, ale w każdym razie…
   Ale ja już przestałam jej słuchać, kiedy dotarło do mnie to, co Brenda dopiero co mi powiedziała. Cofnęła plotkę o Spellu! I wszystkie dziewczyny w szkole nie pragną już mojej śmierci! A Spell nie myśli, że się w nim bujam! A Simon… Ale zaraz. Niby w jaki sposób Brenda cofnęła tę plotkę…?
- …tak więc powinnaś być chyba zadowolona, bo wiesz, ja nie zawsze bywam tak wspaniałomyślna dla…
- Brenda…
- …dla dziewczyn, które zagrażają mojemu związkowi z Quirkiem, bo są w tym samym domu… - Brenda urwała nagle swój słowotok i utkwiła we mnie zdziwione i chyba niezbyt przytomne spojrzenie. – Chwilka, coś mówiłaś?
   Przejechałam oczyma po błękitnym sklepieniu Wielkiej Sali, na którym widniały puszyste, chmurowe owieczki.
- Czy mogłabyś mi łaskawie wyjaśnić, jak ci się udało cofnąć plotkę?
   Brenda wyglądała, jakby na moment ją zatkało. W końcu jednak odzyskała rezon.
- Jak to „jak cofnęłam”, oczywiście, że rozpuszczając inną plotkę…!
- Co. – Spojrzałam na nią tępo.
- Oj Pocky, to ty nie wiesz? – Brenda miała minę pełną pobłażania dla mojej ignorancji co do tajemnych sposobów jej działalności. – Plotkę trzeba zwalczać plotką, nie ma innej rady!
- Ale jaką plotkę rozpuściłaś, żeby zwalczyć tamtą…? – zapytała Vicky rozbawiona, która już od dłuższej chwili zamiast wypatrywać Fiffie i Di, czy chociażby jeść, przysłuchiwała się naszej wymianie zdań; a raczej potokowi słów Brendy i moim wtrąceniom.
- Mam nadzieję, że prawdziwą… - wycedziłam cicho z nutką groźby, której Brenda oczywiście nie wychwyciła.
- Prawdziwa plotka? Przecież nie istnieje coś takiego…!
- Brendo Pussycat…
   Lecz w tym momencie usłyszałam coś, czego chyba nigdy nie chciałabym usłyszeć:
- PATRZCIE, DZIEWCZYNA BOORACKA JUNIORA!
   Błyskawicznie obróciłam się jak fryga w stronę puchońskiego pierwszoroczniaka, który śmiał to wywrzeszczeć i wskazać na mnie paluchem. Zdążyłam jeszcze zarejestrować okładkę Accio Ploty, którą dzieciak trzymał wciąż we wstrętnej łapie. Jego koleżanka z kretyńską grzywką wstała i również wycelowała we mnie oskarżycielsko Accio Plotą zwiniętą w trąbkę.
- TO ONA! NIECH SIĘ TERAZ PRZYZNA!
   A ja wciąż siedziałam jak wryta, zupełnie jakby ktoś potraktował mnie zaklęciem Petryficus Totalus.
   Nie.
   Nie, nie, nie.
   Błagam!
- Dziewczyna Booracka Juniora…? Gdzie?
- Gdzie ona jest?
- Niech się pokaże…!
- To ten goblin jest jego laską…?
- Gdzie jest dziewczyna Booracka Juniora?!
   Bardzo powoli odwróciłam twarz w stronę Brendy, która zdążyła się już całkowicie oblać potem stresu.
  I słusznie.
- Ekhm… no… więc… ten… - dukała. Dziwne, zwykle nie ma żadnych problemów ze składaniem tasiemcowatych zdań… Wciąż patrzyłam na nią kamiennym wzrokiem. – Ja pomyślałam tylko, że to by był idealny temat do artykułu do Kącika Miłości… - wyrzuciła z siebie.
- Aaaarghh! – ścisnęłam widelec tak mocno, że aż pobielały mi knykcie.
   Victoire bez słowa patrzyła teraz wielkimi oczami to na mnie, to na Brendę, która sprawiała wrażenie, jakby panicznie bała się, iż widelec w moim ręku stanie się nagle narzędziem śmierci. Niepewnie przełknęła ślinę.
- Przecież sama mi kazałaś!
- Jeszcze słowo…! – krzyknęłam, lecz nie zdążyłam już dokładnie opisać Brendzie przebiegu wszystkich tortur, jakich na niej zastosuję, ponieważ do naszego miejsca podbiegła Sandra Kench i zaczęła obejmować Brendę za szyję, o mało co nie pozbawiając jej przy tym głowy.
- Odkryłaś to, Brendie, ODKRYŁAŚ!
- No, nie…! – wyjęczałam, tym razem wyrażając bardziej rozpacz niż złość.
   A tymczasem wzdłuż stołów poszczególnych domów przebiegało coraz więcej głosów:
- To jakaś krukonka…
- Siedzi przy Victoire Weasley…
- TO jest dziewczyna Booracka Juniora?
- Dziewczyna Booracka Juniora!
- A więc niepotrzebnie się martwiłam! – rozległ się za mną głos rozpieszczonej dziewczynki. Za mną stała Nannah Stone, wyraźnie bardzo z czegoś ucieszona. – Chociaż i tak nie miałabyś szans u Spella… ale… zawsze to o jedną rywalkę mniej!
   Tym razem oparłam się pokusie uświadomienia Nannie tego, że ma jedenaście lat.
- A tu co się dzieje?
   Nannah odwróciła się. Victoire wyprostowała się lekko na swoim miejscu, a Brenda spojrzała wciąż oniemiała w stronę Fiffie i Dominique, z których ta ostatnia podpierała się pod boki i świdrowała nas spojrzeniem zmrużonych oczu.
- O, dobrze, że jesteście! – odezwała się Victoire, siląc się na radosny ton, choć wciąż zerkała na mnie, jak na łajnobombę grożącą nagłym wybuchem. – Musimy porozmawiać!
   Spojrzałam na Vicky z mieszaniną złości, rozpaczy i niedowierzania, czyli w ogólnym wytrąceniu z równowagi.
- Jak ja teraz z kimkolwiek mam normalnie rozmawiać?! – zawołałam histerycznie.
- Czy to prawda, że jesteś dziewczyną Booracka Juniora?
- No właśnie?
   Poderwałam się z miejsca i przeszłam pomiędzy Orellią, Esme i Claudią tak, jakby były dla mnie powietrzem.
- Ej, spytałyśmy cię o coś! – usłyszałam jeszcze za sobą rozkapryszony głos Orellii, ale nie obchodziło mnie to.
   Zaczęłam iść szybkim krokiem w stronę wyjścia. Za wszelką cenę starałam się zachować twarz nieprzeniknioną jak niezmącona niczym tafla jeziora na błoniach w wyjątkowo duszną noc – tylko jak miało mi się to udać, skoro zewsząd wciąż słyszałam głosy uczniaków, których mijałam?
- To ONA!
- Teraz już się nie ukryje!
- To ona lizała się z Boorackiem Juniorem i jeszcze żyje?!
- Zabić to zanim złoży jaja!
- Dziewczyna Booracka Juniora!
   Jak najszybciej dopadłam wyjścia, jedynie marnymi resztkami samokontroli powstrzymując się od rzucenia na nich wszystkich Bombardy Maximy i wysadzenia ich na tysiące obślizgłych kawałeczków. Nie miałam jednak szczęścia, ponieważ na progu na kogo wpadłam? Oczywiście, że na mojego rzekomego ukochanego!
   Odbiłam się od niego jakbym podświadomie sama wyczarowała Zaklęcie Tarczy i może rzeczywiście tak było. Boorack Junior ogarnął głupawym wzrokiem wszystkich uczniaków, wciąż brzęczących, jak rój wyjątkowo rozsierdzonych bahanek:
- A już myślałam, że to tylko plotka!
- Patrzcie, wreszcie pokazali się razem publicznie!
- BOORACK JUNIOR ZE SWOJĄ DZIEWCZYNĄ!
   Czy ten puchoński pierwszoroczniak nie może się zamknąć?!
   Teraz patrzyła na nas cała Wielka Sala. Na nas… Czy ja właśnie nazwałam siebie i Booracka Juniora… nami?!
   Boorack Junior przeniósł wzrok swoich świńskich oczek na mnie.
- To my… jesteśmy razem? – Ten tekst był tak kretyński, że aż miałam ochotę parsknąć histerycznym śmiechem. Jeszcze tego by brakowało, gdyby sam Boorack Junior uwierzył w tę plotkę!
   Albo jeszcze gorzej… Automatycznie spojrzałam na stół nauczycielski.
   Profesor Boorack gapił się na mnie oczami okrągłymi jak talerze i sprawiał takie wrażenie jakby dostał zawału.
    Odwróciłam się w stronę jego synala, starając się zapomnieć o tym, co przed chwilą zobaczyłam.
- Nie, nie jesteśmy razem! – Starałam się sformułować to jak najwyraźniej i najjaśniej, co dało taki efekt, jakbym zwracała się do skretyniałego trolla i rzeczywiście Boorack Junior wyglądał w tym momencie jak skretyniały troll. – A zresztą… - Po raz ostatni rzuciłam spłoszonym spojrzeniem w stronę Wielkiej Sali, po czym zwiałam jak najszybciej do sali wejściowej, ignorując to, że Boorack Junior zaraz potem został osaczony przez zgraję żądnych informacji uczniów.
   Wybiegłam na błonia szkolne i zatrzymałam się przed roztaczającym się przed mną widokiem na Zakazany Las, jezioro, łąkę i chatkę Hagrida. Przymknęłam na chwilę oczy, zrobiłam trzy głębokie wdechy i wydechy aby się uspokoić – po czym zaczęłam samotnie schodzić po zielonym zboczu, mając nad sobą pogodne błękitne niebo z owieczkowatymi chmurkami, które przepływały po nim leniwie. Wokół mnie wszystko było ciche i spokojne, ale mimo że starałam się za wszelką cenę oczyścić umysł z jakichkolwiek emocji – w mojej głowie wciąż szalała burza strasznych i przerażających myśli.
   CO TA BRENDA ZROBIŁA?!
   Zniszczyła mi życie jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy rozpuściła plotkę o Spellu!
   Wprawdzie wszystkie dziewczyny w szkole życzyły mi wtedy bolesnej śmierci z udziałem dwunastu samochłostających biczów i batów, ale przynajmniej uważały, że mam jakiś gust! A teraz wszyscy rozszarpią mnie na strzępy i co gorsza – stwierdzą, że w ogóle nie mam gustu!
    To już nawet przestałam się dziwić Boorackowi Juniorowi, że ukrywał tę swoją prawdziwą dziewczynę!
   O ile w ogóle miał jakąś dziewczynę…
   Stanęłam nad brzegiem jeziora po raz pierwszy podczas swojego pobytu w Hogwarcie poważnie zastanawiając się nad tym, czy się w nim nie utopić.
   Nie pójdę na resztę lekcji. O nie! Jeżeli ktokolwiek wyobraża sobie, że spędzę jeszcze obronę przed czarną magią i transmutację w towarzystwie szkalujących mnie Gryfonów z Sandrą Kench na czele, to grubo się myli! Rozejrzałam się za miejscem, w którym mogłabym zaszyć się na jakiś czas bez ryzyka, że dopadnie mnie jakiś krwiożerczy uczniak. Wciąż uważałam utopienie się w jeziorze za niezły pomysł, aczkolwiek z drugiej strony oznaczałoby to samobójstwo z powodu Booracka Juniora. Jakie pozostawały mi opcje…? Chatka Hagrida, gdzie zaserwowana przez gospodarza domu melasa zagwarantowałaby mi niezwykle nieprzyjemne zatrucie pokarmowe? Wierzba Bijąca, która stłukłaby mnie na krwawą miazgę? Stadion quidditcha, na którym rąbnięci pałką quidditchoholicy zaatakowaliby mnie serią śmiercionośnych tłuczków? Zakazany Las, zamieszkany przez najgroźniejsze stworzenia i pniaki, jakie w ogóle istnieją na tym świecie?
   Dlaczego najgorsza z tych opcji wydaje mi się być tą najlepszą?!
   - Pocky! – usłyszałam głos za swoimi plecami.
   Odwróciłam się, aby zobaczyć Victę, która z gracją schodziła ku mnie z trawiastego zbocza. W końcu stanęła przy mnie, patrząc na mnie ostrożnie i trochę z taką miną, jakby nie była pewna, czy nie rzucę się na nią, gdy tylko się do mnie odezwie.
- Nie idziesz na transmutację…?
- Nie.
- Pocky… - westchnęła, po czym usiadła po turecku na trawie. – Nie możesz ot tak opuszczać sobie lekcji.
- A właśnie że mogę – odparłam buntowniczo. – W końcu mój chłopak może mi załatwić zwolnienie u swojego tatusia w każdej chwili…
- Pauline! – Victoire spojrzała na mnie z wyrzutem. – Nie możesz uciekać z transmutacji tuż po tym, jak McGonagall w końcu nas ułaskawiła!
   Co racja to racja, tego nie mogłam zrobić.
   A więc jednak trzeba będzie się utopić...
- Wyjmuj pióro i kałamarz - rzekłam do Victy zrezygnowanym tonem. - Spiszesz moją ostatnią wolę...
- Wierz mi, nie będzie takiej potrzeby.
   Och, jak bardzo się wtedy myliła.
   Kto by się spodziewał, że na czas nauki przed egzaminami przypadnie akurat najczarniejszy okres mojego życia? Kiedy następnego dnia w bibliotece napadła na mnie Paczka Puchonów, przekonana iż zbratałam się z szatańskim nasieniem ich największego wroga, a pani Pince z powodu krzyków omal nie cisnęła w nas swoim drogocennym egzemplarzem Atlasu Tysiąca Trujących Grzybów, zrozumiałam, że nie ma już dla mnie szczęścia i beztroski na tym świecie. Nie dość, że przeżyłam czerwone tipsy Rosalie, które wbijała mi boleśnie w ramię, oraz łokieć Cristera, którym wymierzył prosto w moją twarz podobnież czysto przypadkowo, nagle zostałam zasypana liścikami od anonimowych uczniaków, w stylu: "Nie składaj jaj z Boorackiem Juniorem i oszczędź nam małych Booracków"! A i tak to nie było najgorsze. Teraz stałam się nagle szeroko znana, jako Pani Boorackowa!
   - To już nawet Pani Prefektowa jest lepsze - powiedziała mi Nickie pewnego słonecznego dnia na którymś z zamkowych dziedzińców, nawiązując do krótkiego epizodu z początku tego roku szkolnego, kiedy to Sean został prefektem Hufflepuffu, przez co on i Nickie stracili cały miesiąc beztroskiego życia. - Mnie przynajmniej nikt nie zabraniał wydawania na świat małych prefektów...
    Tak jakbym ja chciała zaludniać świat małymi Boorackami! 
    Jak więc można było się spodziewać, niedługo po ukazaniu się sławetnego artykuliku w Kąciku Miłości, redaktorka naczelna tego zacnego dzieła, otrzymała niezwykle romantyczną, różową bombonierkę w kształcie serca, razem z załączonym bilecikiem, zawierającym niezwykle gorące wyznanie miłości, podpisane przez tajemniczego "Q.S". Oczywiście zanim Brenda skosztowała choćby jednego z ciągnących i rozpływających się w ustach dwukolorowych cukierków, przez cały wieczór czyniła nam wywód niepozbawiony pochwał pod adresem niejakiej Sandry Kench, której lekcje podrywu ponoć "w końcu przyniosły oczekiwane rezultaty"! Nie wiedzieć czemu, Julia zamiast wszcząć z nią zwyczajową kłótnię, zaczerwieniła się jak burak, zacięła usta i natychmiast opuściła dormitorium (sądząc z krzyków dochodzących z pokoju wspólnego, przed opuszczeniem Wieży Ravenclawu z niewiadomych przyczyn potraktowała Quirke'a Simpsona niezwykle wściekłym Upiorogackiem). Moim zdaniem przed podjęciem tych drastycznych kroków, powinna lepiej przyjrzeć się zawartości wyżej wymienionej bomboniereczki. Już niedługo po jej wyjściu, Brenda krwawiła z nosa tak obficie, jakby zobaczyła Quirke'a całkiem nago.
    Wyłączając jednak te drobne przyjemności, życie Pauline Mary Glam w Szkole Magii i Czarodziejstwa stało się piekłem. Nagle okazało się, że sprawa tajemniczej dziewczyny Booracka Juniora stała się niemniej emocjonująca od ucieczki Malvy-Loreine Bat z Hogwartu! A widać i Boorack Junior zaakceptował wizję siebie skąpanego w aurze mojej wątpliwej sławy, bo na obiedzie w środę podszedł do mnie bezceremonialnie, zlustrował mnie wzrokiem od czubka głowy po czubki butów, obszedł mnie dokładnie dookoła, powiedział "Możesz być" i z zadowolonym, głupawym uśmieszkiem, odszedł do stołu Puchonów! Niedługo po tym incydencie Ted Lupin musiał prostować sobie uśmiech na twarzy, bo nie darowałam mu tego, że podczas gdy ja przeżywałam najpodlejsze upokorzenie w swoim życiu, ten, stojąc obok mnie, o mało co nie pokładał się ze śmiechu na podłodze.
   Była jeszcze jedna kwestia życia w Hogwarcie po ukazaniu się artykułu w Kąciku Miłości, która okazała się być o wiele większą torturą niż najbardziej bezczelne liściki o mnie i Booracku Juniorze.
   Odkąd w czwartkowy poranek usiadłam w ławce z tyłu klasy w lochach, Boorack zerkał na mnie tak często, jakby był mną bardziej zainteresowany niż jego własny syn. I chociaż przez całą lekcję udawał, że jest dla mnie dziwnie miły, od czego już dawno się pewnie odzwyczaił - to mimo to wciąż przyłapywałam go na dziwnych spojrzeniach rzucanych w moją stronę - coś pomiędzy "Czym ona otruła mojego synusia?!" a "Jak silna była ta Amortencja...?".
   Mogłabym się założyć o to, że już kalkulował zawzięcie nad tym, czy jakiś ze skradzionych składników, które musiałyśmy mu kiedyś odkupić, mógł mi się przydać w wielkim spisku spojenia jego syna Eliksirem Miłości.
- No, no, panno Glam! Doskonały eliksir, wyśmienity... Aczkolwiek... - w takim momencie zwykle pozwalał sobie na efektowną pauzę - ...każdy, nawet najwybitniejszy Mistrz Eliksirów, musi pilnować pobudek jakie nim kierują i nie wykorzystywać swoich zdolności w, eee... niegodziwych celach!
   Być może Boorack sądził, że jak będzie czynił mi takie aluzje co pięć minut lekcji, to w końcu się rozpłaczę i grzecznie przyznam do winy. Jeżeli o mnie chodzi, mógł mi podać nawet eliksir prawdy, ale i tak nigdy nie usłyszałby ode mnie, że starałam się w jakikolwiek sposób poderwać jego syna!
   I to wszystko musiało stać się akurat wtedy, kiedy tajemniczej dziewczyny Booracka Juniora nawet Brenda i Sandra nie potrafiły wytropić, więc już mało kto w ogóle wierzył w jej istnienie!
   Pomijając jednak moje męki i cierpienia, w ciągu dwóch tygodni wieść o ucieczce Malvy-Loreine tak się rozniosła, że w połowie maja nie było w szkole chyba żadnego ucznia, który by o tym nie słyszał. Na szczęście mało kto powiązywał tę sprawę ze mną i z Victoire, a nikomu nawet przez myśl nie przeszło, aby zasięgać informacji na ten temat u profesora Booracka - tak więc na celowniku ognia pytań pozostała drużyna quidditcha Hufflepuffu, która po wywiadzie w Accio Plocie i ogólnym zamieszaniu z jego powodu, zaczęła mieć treningi podejrzanie zbyt często jak na koniec sezonu, prawdopodobnie aby w ten sposób wymigać się od niechcianej popularności. W zaistniałej sytuacji Hogwart ześwirował. Z jednej strony była ucieczka Malvy-Loreine, z drugiej strony zdemaskowanie dziewczyny Booracka Juniora, z trzeciej romans Filcha z panią Pince, z czwartej McGonagall w ognistym związku z Irytkiem...
   - Mówię wam, cała szkoła oszalała! - wypaliła Dominique, gdy siedziałyśmy na szkolnych błoniach nad jeziorem. - Jakiś ślizgon przez całe śniadanie przekonywał mnie, że Malva-Loreine wyleciała ze szkoły na nielegalnym smoku Hagrida, którego trzymał po kryjomu w swojej chacie, a jeszcze dziś rano słyszałam jak jakieś dwie dziewczyny gadały o tym, że Malva-Loreine była ukrytym animagiem i zamieniła się w hipogryfa! A jeszcze ponoć jakiś puchon twierdzi, że zanim odleciała, zamieniła głowę Booracka w wielką dynię i...
   Nie dokończyła, bo na miejsce koło nas opadła Fiffie z cierpiętniczą miną.
- Przed chwilą napadła na mnie Bacy - wyjęczała, kładąc się na trawie, jakby miała zaraz wyzionąć ducha. - Chciała mi wmówić, że Malva-Loreine zamieniła Booracka w wielką skrzydlatą świnię, na której poleciała do Świńskiego Łba w Hogsmeade i tam zażyczyła sobie upiec ją na rożnie, żeby ją zjeść...
- A co powiedziała, gdy weszła do Wielkiej Sali w nadziei zwędzenia czegoś do jedzenia, i zobaczyła, że Boorack nie jest świnią i nie wygląda na zjedzonego? - uniosłam brwi.
- Z tym, że nie jest zjedzony to się zgodzę - rzekła Di powoli. - Ale że nie jest świnią...? - w tym miejscu udała głębokie zastanowienie.
- Bacy twierdzi, że Boorack to oszukany sobowtór Booracka zamienionego w świnię... - wyparskała Fiffie.
- Z tych wszystkich teorii można by spisać księgę! - stwierdziła z niedowierzaniem Vi.
   Dominique zamachała energicznie nogami zanurzonymi w wodzie, aby odpędzić małe, różowe rybki, które otaczały je ze wszystkich stron.
- Ale normalnie jeszcze większa sensacja, niż wtedy jak wujek George i Fred zrobili wielkie bagno na korytarzu! - zawołała, po czym zamachnęła się i wrzuciła jakiś kamyk do jeziora, który kilkakrotnie odbił się z pluskiem od jego tafli. - Albo jeszcze lepiej! Większa sensacja, niż jak wujek George i Fred wysadzili kibel na szóstym piętrze! Albo jak wujek George i Fred...
- Tak, tak, z pewnością twoja rodzina dokonała wiele godnych czci i chwały zacnych czynów w tej szkole - rzuciła Fiffie gdzieś w stronę nieba, tego dnia czystego jak łza.
- Ale ucieczki wujka George'a i Freda z Hogwartu raczej nic nie przebije - wtrąciła Victoire, końcem patyka robiąc kręgi na wodzie. - Bądź co bądź, Malva-Loreine nie zamieniła głowy Booracka w dynię, a wujkowie zostawili całą szkołę opanowaną przez Narowiste Świstohuki Weasley'ów...
- A czy coś przebije sensację o dziewczynie Booracka Juniora? - zapytałam mimochodem.
   Mogłabym przysiąc, że wszystkie równocześnie westchnęły i wywróciły oczami.
- Pocky! - Fiffie poderwała się do pozycji siedzącej. - Przestań to tak przeżywać!
-  Łatwo ci mówić! - odparowałam. - Nazywam się Pauline Mary Boorack, jak mam tego nie przeżywać!
   Domie z impetem wrzuciła do wody kolejny kamień.
- A co cię obchodzi co ludzie gadają? - No tak, typowe podejście do życia Dominique Weasley.
- Bądź ponad to - poradziła Victoire, która codziennie syczące na nią dziewczyny mijała z nosem wycelowanym w sufit.
- Ale nie obrażaj się od razu na cały świat... - dodała Fiffie tak, jakby ona nigdy się nie obrażała na nikogo, a już zwłaszcza na cały świat.
   Tylko pokiwałam głową, w sposób pełen politowania dla ich pożałowania godnych rad.
- Tak, tak. Wszystko pięknie i cudownie, tylko chciałabym zobaczyć was na moim miejscu.
   Ale dziewczyny jedynie wzruszyły ramionami po czym powróciły każda do swojej czynności; Fiffie ponownie legła na trawie z rękami założonymi za głowę, Domie wznowiła puszczanie kaczek na wodzie, a Victoire bezmyślną zabawę patykiem w falach jeziora.
   Nie żebym się na nie obraziła, ale następnego dnia kiedy chciały iść ze mną na błonia, odmówiłam, wymawiając się nauką w bibliotece.
   Niestety jednak pod względem wyboru towarzystwa był to wielki błąd...
   - Jak w takich warunkach można się w ogóle uczyć?! - Julia McDuck zwaliła stos książek na blat stolika, aż podskoczyły na nim moje pergaminy. - Wszyscy zajmują się tylko wymyślaniem niestworzonych opowieści i innych głupot... Co z tego, że jakaś dziewucha wyleciała ze szkoły, skoro była zdemoralizowaną, młodocianą recydywistką?! Sama sobie na to zasłużyła i świetnie, że Hogwart w końcu się jej pozbył, ale dlaczego musiało to wzbudzić taki chaos tuż przed końcowymi egzaminami?!
- Julia - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, starając się mówić jak najłagodniej i najspokojniej, żeby nie zostać wyrzuconą z biblioteki przez panią Pince. - Tylko jedna prośba. Zamknij. Się.
   Julia znieruchomiała z otwartą buzią, tak jakby miała zamiar coś jeszcze powiedzieć zanim jej przerwałam. Po chwili zamknęła usta i znowu zaczęła szperać energicznie w swoich księgach, łypiąc na mnie groźnie.
- Tak, oczywiście przepraszam, rozumiem że się uczysz i pochwalam to... Ale nie musisz zwracać się do mnie w tak chamski i impertynencki sposób.
   Współczuję całej młodzieży przyszłości, jeżeli Julia McDuck kiedykolwiek zostanie nauczycielką.
   Mimo tego, coraz częściej zamiast towarzystwa Fiffie i Domie, wybierałam znoszenie gderania Julii w bibliotece, a nawet pozwalałam Brendzie, aby wpychała się między mnie a Victę podczas posiłków. Po paru dniach doszłam do wniosku, że Fiffie miała rację: ja naprawdę obraziłam się na cały świat!
   Nie pomagałam dziewczynom w szukaniu odpowiedzi na pytanie czym jest Złowrogi Zwierzak, nie interesowało mnie uświadomienie Teda Lupina o naszych tajemnicach. Ciągle chodziłam korytarzami Hogwartu, znosząc wytykania palcami i szepty za moimi plecami - nie skupiałam się więc zbytnio na plotkach krążących po całym Zamku na temat ucieczki Malvy-Loreine. Nie słuchałam, gdy dziewczyny chciały mnie bardziej zaangażować w sprawy Cristal i Teddy'ego, zbyt zajęta unikaniem dwóch Booracków kręcących się po szkole. Miałam już dosyć swoich problemów. Chciałam zabić człowieka-pecha, który we mnie siedział!
   Gdy w sobotę obudziłam się o siódmej trzydzieści, ranek wpadający wraz ze wschodem słońca do dormitorium był jasny i pogodny, choć trochę chłodny jak dla kogoś, kto parę godzin przeleżał pod ciepłą kołdrą. Odsunęłam zasłony przy łóżku i usiadłam na pościeli, by rozejrzeć się po uśpionej sypialni. Kotary przy łóżkach moich współlokatorek były zasunięte, choć spod zasłony Brendy wystawała jej bezwładna ręka, a spomiędzy płacht zwieszających się z baldachimu Julii widać było kawałek jej marchewkowych loków rozsypanych w nieładzie na poduszce. Pozostało już tylko trzydzieści minut do śniadania, ale w sumie nie mogłam się dziwić, że dziewczyny jeszcze spały. W końcu Julia pół nocy uczyła się do astronomii, historii magii i transmutacji, Brenda i Lisa przez długie godziny męczyły się nad tabelami na numerologię, a Vicky do późnego wieczora spiskowała w pokoju wspólnym z Dominique i Fiffie. A ponieważ była wolna sobota, nie poczuwałam się do obowiązku budzenia ich na śniadanie, poszłam więc na nie sama.
   W Wielkiej Sali sklepienie miało kolor błękitnych piór zimorodka. W weekendy zwykle na porannym posiłku zjawiało się mniej ludzi niż zwykle, aczkolwiek od razu po zajęciu miejsca przy stole Ravenclawu skonstatowałam, że jest jeden mały problem: nie było nikogo znajomego! Owszem, przy naszym stole siedzieli Matthew, Jake, Lucy, Nannah i Bacy, ale za to nigdzie nie mogłam dostrzec Fiffie i Dominique. Tak samo było z Paczką Puchonów, której nieobecność stawała się oczywista już po pierwszym spojrzeniu na stół Hufflepuffu. Nie było także Teda. Zdezorientowana, usiadłam pomiędzy Pamellą Goldson, a jakąś dziewczynką z drugiej klasy, gdy uświadomiłam sobie, że na przeciwko mnie siedzi Quirke razem z Sethem i Ivem, pożerającym wielką górę jajecznicy na bekonie. Najwyraźniej Quirke i Seth rozmawiali o czymś bardzo ważnym przyciszonymi głosami, bo zauważyli mnie dopiero wtedy gdy byłam już w połowie jedzenia jajka sadzonego i właśnie sięgałam po drugiego tosta.
   - Pauline? - Quirke spojrzał na mnie ze zdziwieniem, jakbym właśnie przed chwilą teleportowała się na jego oczach. - Co ty tu robisz?
- Eee... jem śniadanie? - odkroiłam kawałek jajka widelcem.
- No tak, ale... - rzucił znaczące spojrzenie Sethowi. - Nie powinnaś być teraz w dormitorium?
- Podasz mi sok dyniowy? - rzuciłam.
   Postawił obok mnie złoty dzban, a ja nalałam sobie napoju do pucharu.
- Aaa... gdzie reszta naszych koleżanek? - zapytał.
- Śpią - wzruszyłam ramionami, po czym posiliłam się kolejnym kawałkiem tostu.
- To nie powinnaś ich obudzić? - odezwał się Seth.
   Teraz to ja spojrzałam na nich ze zdziwieniem.
- O co wam chodzi?
   Spojrzeli po sobie szybko.
- Co? O nic...! - I znowu pogrążyli się w swoich własnych sprawach.
   Dziwne... Sięgnęłam po swój puchar, zastanawiając się nad tym wszystkim, upiłam łyk soku z dyni, po czym nagle coś kliknęło mi w mózgu. Który dzisiaj dzień miesiąca...?
- Który dzisiaj? - rzuciłam w stronę Quirke'a i Setha.
- Dzisiaj jest dziewiętnastego ma... - odparł Quirke, ale zanim zdążył skończyć zdanie, ja już poderwałam się z miejsca i wybiegłam z Wielkiej Sali, nie zważając na to, że sowia poczta jeszcze nie nadeszła.
   Jak mogłam być tak zaabsorbowana swoją niedolą, że zapomniałam o własnych urodzinach?!
   Nie zrobiłam w tej kwestii nic - nie przygotowałam nawet przyjęcia, nikogo nie zaprosiłam, nie zorganizowałam żadnego miejsca spotkania, jedzenia, muzyki, czegokolwiek! Tak długo starałam się nie interesować tym, co się wokół mnie działo, że aż zignorowałam samą siebie! Wbiegłam na złamanie karku na kręcone schody Wieży Ravenclawu i załomotałam kołatką w drzwi pokoju wspólnego.
- Czym inteligencja różna od mądrości?
   Tak jakbym miała teraz czas na te głupie zagadki.
- Pierwsze rodzi się wraz z człowiekiem, a drugie z nim umiera - odpowiedziałam niecierpliwie.
   Nie słuchałam już jak kołatka gratuluje mi rozsądku, bo czym prędzej wpadłam do pokoju wspólnego i popędziłam po stopniach do dormitorium.
   A tam...
- WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!! - wydarli się: Victoire, Fiffie, Dominique, Teddy, Lisa, Brenda, Julia, Nickie, Crister, Florence, Scarlett, Carrie, Laura, Rosalie, a nawet Sean! Rozejrzałam się oszołomiona po dormitorium: nie dość, że dziewczyny były już całkowicie ogarnięte (podejrzewam, że zerwały się z łóżek, gdy tylko wyszłam), to jeszcze wszyscy byli obsypani złotymi płatkami konfetti, które wystrzeliła z wielkiej tuby Brenda, a które wciąż jeszcze unosiły się w powietrzu - na dodatek mieli na sobie mugolskie czapeczki urodzinowe, lub kapelusze z cukierków niespodzianek; Vicky była w tiarze z pluszowym orłem, Lisa w tekturowej czapeczce z pomponikiem, Crister w czapie błazna z dzwoneczkami bardzo podobnej do nakrycia głowy Irytka, Julia w zwykłej szkolnej tiarze z doczepioną serpentyną, Sean w kapeluszu z wypchanym sępem, Nickie w podobnym, tyle że ze strusiem, Florence w nakryciu głowy ze śpiewającymi kwiatami, Laura i Carrie w czapeczkach, Brenda w swoim absurdalnym kapeluszu z Nocy Duchów, Fiffie i Domie w tęczowych tiarach, Rosalie w różowej czapeczce, Ted w czapeczce i Scarlett w czapeczce! Pod ścianą stały dwie miotły; przemycony do Hogwartu Nimbus Dominique i stary Zmiatacz Cristera.
   - No to co, Pocky! - zawrzasnęła Brenda. - Im-pre-zka! Na nasz koszt!
- C-co?
   Ale oni już otoczyli mnie ze wszystkich stron, paplając beztrosko jedno przez drugie.
- Pomyśleliśmy sobie, że skoro z usposobienia zaczynasz przypominać Filcha, to urozmaicimy trochę twoje szare życie... - zaczął Crister.
- Specjalnie dla ciebie nie zaprosiliśmy Booracka Juniora! - dodała pogodnie Florence, na cześć moich urodzin jeszcze bardziej obwieszona kolczykami niż zwykle.
- ...dlatego wyprawię ci teraz mega-hiper-super-ekstra imprę, żebyś się na mnie odbraziła! - trajkotała podekscytowana Brenda.
- ...i odbraziła się na cały świat... - wtrąciła Nickie.
- No i oderwała troszkę od nauki - mruknęła bardzo cicho Julia, choć i tak nie byłam pewna, czy w tym przypadku się nie przesłyszałam.
- Mam czarodziejski koc piknikowy, więc pójdziemy na błonia, nażremy się naleśników po wszystkie czasy, wrzucimy Pocky do jeziora, ukoronujemy ją glonami...
   Ale dalszej części planu na przyjęcie już nie usłyszałam, bo Vicky, Fiffie i Domie odciągnęły mnie w kąt dormitorium.
   - Obiecasz, że wrócisz do życia i pomożesz nam w chronieniu Cristal? - spytała Vi, patrząc na mnie poważnie.
- I będziesz uczestniczyć w uświadamianiu Teda... - dodała z naciskiem Di.
- I nie będziesz przejmować się Boorackami! - zażądała twardo Fiffie.
   Spojrzałam po nich po kolei. Oczywiście, że byłam gotowa pomóc im w zidentyfikowaniu Złowrogiego Zwierzaka. I naturalnie chciałam powiedzieć o naszych sekretach Teddy'emu. Niepotrzebnie tylko to wszystko przedłużałam, martwiąc się Boorackiem Juniorem i Seniorem...
   Zanim jednak zdążyłam im to powiedzieć, usłyszałam ciche stukanie w okno. Po chwili wpuściłam do sypialni nieznaną mi sowę, która o dziwo wystawiła nóżkę w moją stronę.
- Nie odebrałaś poczty na śniadaniu? - zdziwiła się Vi.
- Nie... Ale... to nie mogą być żadne życzenia ani prezent, nie znam tej sowy.
   Pospiesznie odwiązałam zwitek pergaminu z nóżki ptaka, podczas gdy Crister tłumaczył reszcie działanie czarodziejskiego koca piknikowego.
-...zawija się jedzenie w taki koc, ono znika, rozwijasz koc a ono znów się pojawia...
   Odwinęłam papierowy rulonik i razem z dziewczynami odczytałyśmy klika nabazgranych na nim słów:

"Manny tu był.

M.-L."
  


  ________________________________________________


   

  
 
Hop, hop? Jest tu ktoś jeszcze?
Przepraszam bardzo za to, że musieliście tyle czekać na rozdział i za wszelkie pojawiające się w nim błędy, ale pewnie skłamałabym twierdzeniem, że nie urodziłam go w prawdziwych bólach.
Ponieważ zbliżamy się powoli do końca, musiałam popchnąć wszystko trochę bardziej w stronę czerwca, a chyba nie jestem zbyt dobra w opisywaniu wydarzeń rozwleczonych na kilka tygodni...
Ale to już pozostawiam Waszej ocenie.
Dedykacja dla Izi Bels, która dała mi pomysł uczynienia z Pocky dziewczyny Booracka Juniora!
A teraz napiszę o czymś, o czym zdecydowanie należy tutaj wspomnieć...
Nie wiem jak wy, ale kiedy dowiedziałam się o śmierci Alana Rickmana, można było mnie z powodzeniem zamknąć w pokoju skonstruowanym z poduszek i bez klamek.
Dlatego wznieśmy różdżki w górę za Alana Rickmana, który nigdy nie będzie siedział w bujanym krześle, nie będzie miał osiemdziesięciu lat, nie będzie czytał swojej rodzinie "Harry'ego Pottera" i nigdy nie powie "Always".
 
 
Nox /*
 
~ Tita