Kiedy Pauline Mary Glam będzie mieć
osiemdziesiąt lat, przypomnijcie jej drogie dzieci, aby opowiedziała swoim
wnukom jak to Victoire Weasley urządziła Tedowi Lupinowi awanturę.
Zdecydowanie należało to do jednych z
najdziwniejszych wydarzeń będących moim udziałem – nawet jak na realia Świata
Magii, w którym zdarza się przecież o wiele więcej rzeczy dziwnych i
szalonych niż w zwyczajnym, mugolskim życiu.
— Ale jak to O WSZYSTKIM WIESZ?! –
wytrzeszczyła oczy Vi, a z niskiego sklepienia schowka na miotły aż pospadało
kilka martwych pająków.
Teddy stał przed nią z dosyć
zdezorientowaną miną, czemu właściwie niezbyt się dziwiłam – prędzej
spodziewałabym się po Dominique, że obedrze go ze skóry, z której zrobi sobie potem
nowe rękawice ochronne na zielarstwo, niż po Victoire, z której strony należało
raczej oczekiwać skruchy i przeprosin za to, że Ted sam musiał się wszystkiego domyślić…!
Jednak Domie od początku nie odezwała się ani słowem, stojąc gdzieś w kącie z
rękoma założonymi na piersi i z zaciętym wyrazem twarzy, usta zaciskając w
wąską, stanowczą linię, jakby milcząco pozwalając na to, by to Victoire mogła drzeć
się na Teddy’ego. Ja i Fiffie, siedzące razem na największym w
schowku pudle po Magicznych Detergentach Pani Skower, patrzyłyśmy to na
jedno, to na drugie jak na ścigającego i obrońcę podczas rzutu wolnego na meczu
quidditcha, natomiast Simon stał oparty jak zwykle o ścianę, z beznamiętną
miną obserwując rozgrywającą się przed nim scenę – można by pomyśleć, że zaraz
zacznie oglądać sobie paznokcie ze znudzenia!
— Zamierzałeś nam w ogóle
powiedzieć?! – Na twarzy Vic wciąż widniała mieszanina szoku, niedowierzania i
oburzenia.
— A to zabawne – odparł Teddy. – Mógłbym ci zadać dokładnie to samo pytanie!
Victoire zamknęła usta i
zaczerwieniła się po cebulki włosów.
— Wyobraź sobie, że chciałyśmy ci powiedzieć! – zawołała ze złością.
— Ciekawe kiedy? – Ted uniósł brwi. – Na łożu śmierci?
— Punkt dla Teddy’ego – mruknęła mi do ucha Fiffie, a ja kiwnęłam ponuro
głową.
Tedowi tylko drgnął kącik ust, lecz poza tym nie
dał po sobie poznać, że usłyszał, jak Fiffie przyznaje jemu i Vicky punktację
za poszczególne riposty. Wciąż patrzył na Victę, jakby spokojnie czekał na atak
– i raczej nie wyglądał na specjalnie przygniecionego poczuciem winy.
— I
dlatego postanowiłeś nas szpiegować?! – wykrzyknęła Victa. – Nie mogłeś
załatwić tego w bardziej cywilizowany sposób, niż łażenie za nami pod niewidką
z Tropiącą Włóczką i podsłuchiwanie nas w krzakach z Uszami Dalekiego Zasięgu?!
— Punkt dla Victoire – szepnęła tym razem Fiffie,
a ja mimowolnie uśmiechnęłam się krzywo pod nosem, bo rzeczywiście –
podglądanie przez chłopaka zza krzaków czterech dziewczyn nie brzmiało
szczególnie dobrze.
Co dziwne, na głowie Teda nie pojawił się nawet
cień fioletu, jaki powinny przybrać jego niebieskie włosy pod wpływem
czerwonego pigmentu wstydu.
— Gadasz tak, jakbym podglądał was pod
prysznicem! – obruszył się, a ja i Fiffie odwróciłyśmy się do siebie
równocześnie, po czym szepnęłyśmy:
— Punkt dla Teda!
On z kolei zabrzmiał tak, jakbyśmy wszystkie
razem brały prysznic!
Szczerze mówiąc, już naprawdę zaczęłam się
niepokoić, dlaczego Dominique się dotąd nie odezwała. O Simona mniejsza, ale Di
w normalnych okolicznościach na pewno nie omieszkałaby skomentować prysznicowej
riposty.
— Bo to prawie to samo! – odparowała Vika, a ja i
Fiffie spojrzałyśmy po sobie z uniesieniem brwi. Ona naprawdę kontynuuje
metaforę kabiny prysznicowej…? – Czemu zamiast nas podglądać, nie mogłeś po
prostu do nas dołączyć?
— Pod prysznic?! – odezwała się głośno
Fiffie, wybałuszając oczy, a ja wtrąciłam szybko:
— Słuchajcie… Coś mi się zdaje, że ta rozmowa
zmierza w bardzo dziwnym kierunku…
Victoire zmrużyła tylko oczy jakby w ogóle nie
obchodziło jej niebezpieczeństwo zejścia z tematu prysznica na najlepsze środki
do higieny intymnej. Ted podrapał się z zakłopotaniem w tył głowy, Dominique
nie wiedzieć czemu wyglądała na równie obrażoną jak i zarumienioną, a na twarzy
Simona pojawił się znajomy mi już wyraz rozbawienia.
— Wybacz, Victoire… – podjął w końcu Ted, a na
jego twarzy odmalowywała się pełna powaga. – Ale naprawdę nie wyglądało na to,
że po kilku miesiącach zamierzacie mi coś jeszcze powiedzieć.
Zmierzyła go burzliwym spojrzeniem ciemno-niebieskich
oczu.
— Nie mogłeś nas po prostu zapytać?
Jego twarz stężała i nawet wiem dlaczego – Ted
prędzej zmieniłby kolor włosów na świński róż, niż przyznałby się przed Victą
do tego, co sam wyznał mi w Zakazanym Lesie.
— Nie wiedziałem, czy mi wolno – powiedział z
ewidentnym sarkazmem, ale równocześnie odwrócił wzrok.
A podobnież to ta dwójka była ze sobą najbardziej
szczera…
— Jakbyś bardzo chciał wiedzieć, to miałyśmy ci powiedzieć po egzaminach –
wycedziła Victoire cicho, czerwieniąc się jeszcze bardziej, bo chyba nawet ona
zorientowała się, jak idiotycznie to zabrzmiało. Po egzaminach! Jakby
chodziło o to by przede wszystkim zaliczyć testy, a potem przejmować się
bzdurami!
Ale to przecież nie były żadne
bzdury i wszyscy doskonale o tym wiedzieliśmy.
— Przepraszam, że przerwę wam tę pasjonującą
kłótnię, ale... – zaczęła Fiffie, po czym spojrzała na Simona – ...co on tu
właściwie robi?
Ted i Victa umilkli, po czym wszyscy
jak na komendę spojrzeli na Lariesona, który podniósł na nas wzrok.
— "On" stoi sobie w komórce na miotły i słucha jak się wyraziłaś, pasjonującej
kłótni - odparł Simon lekko, chowając ręce do kieszeni. – I może
przejdźcie już do sedna, bo sprawy waszej przyjaźni raczej mnie nie dotyczą.
Victoire tylko łypnęła na niego
ponuro, a Teddy zmarszczył lekko brwi.
— Larieson, siedź cicho z łaski swojej, bo raczej niewiele ułatwiasz.
— A może idź już na kolację? – rzuciłam w przestrzeń, raczej ze słabo zatuszowaną
nadzieją – lecz Simon spojrzał tylko na mnie jak na zawartość swojego kociołka podczas
eliksirów, po czym nic już nie mówiąc, wrócił do kontemplacji pajęczyn
zwieszających się nad naszymi głowami z sufitu, jakby usilnie na mnie nie
patrząc.
No jasne. A na eliksirach to się na
mnie lampił.
— Więc jak się dowiedziałeś? –
zapytała Victoire cicho.
Teddy pozwolił sobie na krótkie zastanowienie.
— Przy drobnej pomocy Lariesona i własnej domyślności – odparł w końcu, a
Simon odchrząknął lekko, po czym mruknął:
— Wcale nie takiej drobnej.
— Larieson, miałeś się zamknąć.
— Rozkazuj swojemu skrzatowi domowemu.
— Obaj się zamknijcie! – odezwał się gdzieś z kąta ostry głos
i Dominique Weasley w końcu wyszła z cienia.
Wszyscy zamilkli, zupełnie jakby z
cienia wyszedł co najmniej wkurzony Merlin, a nie jedenastoletnia dziewczynka.
Di odrzuciła do tyłu swoje złote włosy, po czym dopiero teraz zgromiła
wszystkich obecnych roziskrzonymi oczyma.
— Nie wiem czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale tak jakby już
od paru godzin nie wiadomo co się dzieje z naszym jednorożcem, a wy zamiast coś
z tym do cholery jasnej zrobić...
No pięknie, teraz druga panna
Weasley się rozwrzeszczała!
— Kogo obchodzi, kto skąd wie i od kiedy?! Skoro już wszyscy wiedzą, to
może ruszmy tyłki i coś zróbmy, a nie kłóćmy się jak kretyni w schowku na
miotły!
— Dominique ma rację – powiedziała cicho Vi. Nie patrzyła ani na Teda, ani
na Di – tak właściwie to nie patrzyła na nikogo. Po chwili westchnęła i opadła
na jakieś pudełko od środków czystości. – Skoro już tu jesteśmy... Pocky, o co
w końcu chodzi z tą całą karteczką?
Nagle zorientowałam się, że wszyscy
na mnie patrzą. Szybko pogrzebałam w torbie i w kieszeniach szaty, po czym
odnalazłam ją - mały świstek zabazgrany drobnym, cienkim pismem Malvy-Loreine.
— "Manny tu był. Stuknąć różdżką. Zaklęcie brzmi Dissendium" –
odczytałam, po czym rozejrzałam się po twarzach zebranych. Między brwiami
Victoire pojawiła się malutka zmarszczka, Domie i Fiffie zaglądały mi przez
ramię, ze zdziwieniem konstatując na karteczce obecność wcześniej
niezauważonych przez nich słów, Teddy przyglądał się temu ze stoickim spokojem,
a Simon? Simon patrzył na nas bystrym wzrokiem, zupełnie jakby ziściły się co
do joty wszystkie jego przypuszczenia.
— "Manny tu był"? Już
samego tego nie rozumiem! – Fiffie odezwała się jako pierwsza, wciąż
spoglądając na świstek w mojej dłoni zupełnie tak, jakby to jego obarczała
pretensjami.
— Taki był napis na ścianie, w miejscu gdzie spotykałyśmy się z
Malvą-Loreine – wyjaśniła Victa.
— Stuknąć różdżką? Dissendium? A co to ma za związek z Cristal? –
poirytowała się Dominique.
— Wydaje mi się, że jest tylko jeden sposób aby to sprawdzić – orzekł Teddy.
– Trzeba tam iść i zrobić to, co jest tutaj napisane.
— Stuknąć różdżką i powiedzieć to zaklęcie? I niby co się wtedy stanie? –
wyparskała Domie, teraz już wyraźnie zdenerwowana. – Wyczarujemy tajemne wrota,
z których wyskoczy Cristal? Błagam was, nie marnujmy teraz czasu na jakieś
głupie lochy, tylko idźmy – do – LASU!
— Tak, świetny pomysł! – odparł Simon, przewracając oczyma. – I niby gdzie
chcesz szukać tego jednorożca? Mógł poleźć wszędzie, zwłaszcza goniony przez
jakiegoś stwora...
— Dominique – powiedziała Victoire, a w jej głosie zabrzmiała stanowczość,
której jako jedynej Domie nigdy nie mogła się sprzeciwić. – Zajmijmy się teraz
tym tropem, który chwilowo mamy. W sprawie Cristal nic nie wiemy, nie mamy pojęcia
gdzie jej szukać! A skąd wiesz, że nie idąc za tą wskazówką, nie wpadniemy na
to, co mogło się z nią stać?
Domie tylko skrzyżowała ręce na
piersi i burknęła coś pod nosem.
— Dobra! – warknęła w końcu, jak rozwścieczona Pani Norris. – Tylko potem
nie płacz, kiedy znajdziemy w lesie Cristal rozszarpaną na strzę...
— To co, idziemy? – przerwała jej szybko Fiffie, zanim ta zdążyła dokończyć.
Wstałam z pudła po Magicznych
Detergentach Pani Skower, a Simon odbił się od ściany, po czym cała nasza
szóstka wygramoliła się z ciasnej komórki na miotły do przestronnej sali
wejściowej, teraz całkowicie pustej w porze kolacji. Zza drzwi Wielkiej Sali
dobiegały do nas szczęki tysięcy widelców i noży, szurania krzeseł
oraz podzwaniania dzbanów o puchary, a także odgłosy rozmów i śmiechów
uczniów, którzy w przeciwieństwie do nas, mogli beztrosko cieszyć się teraz
końcem egzaminów, co wszystko składało się w jeden swoisty gwar
towarzyszący wszelkim posiłkom w Hogwarcie – natomiast przez szparę w drzwiach
zapach placka dyniowego niezwykle sugestywnie kusił nas by wejść do środka, my
jednak, profesjonalnie ignorując jego smakowite namowy, odwróciliśmy się w
całkowicie przeciwną stronę od wejścia do Wielkiej Sali, po czym skierowaliśmy
się ku schodom prowadzącym do mrocznych i obślizgłych szkolnych lochów –
miejsca, gdzie jedyną strawę jaką można się uraczyć, stanowiły oczy węgorzy i
marynowane karaluchy, od razu więc też odechciało nam się jeść...
— Lumos – szepnął Teddy, a
za nim wszyscy pozostali wyciągnęli swoje różdżki i tak oto, pokrzepieni
sześcioma jasnymi kręgami światła, wkroczyliśmy w ciemność Starych
Przebrzydłych Lochów.
Dziwnie było iść tą plątaniną
ciemnych korytarzy i labiryntem prastarych podziemnych tuneli bez perspektywy
spotkania z Malvą-Loreine, popalającej beznamiętnie swoją podejrzaną fajeczkę,
i roznoszącej wokół zielonkawe, wąskie smużki dymu o wątpliwym bukiecie
zapachowym, snującym się aż pod sufit miejsca jej zwyczajowej warty.
Równocześnie niecodziennie było wędrować po lochach w tak licznej wycieczce,
jaką ja i Vic stanowiłyśmy w towarzystwie Teda, Simona, Fiffie i Domie. Dziwnie
też było nie wiedzieć, co czeka nas na końcu drogi – bo niby co miało się stać,
kiedy wypowiemy to zaklęcie...?
— To tutaj – wyszeptała Vicky
oświetlając różdżką ścianę, a my wszyscy otoczyliśmy ją ze wszystkich stron,
wpatrując się w wyryte w murze i połyskujące w blasku różdżki litery.
"Manny tu był".
Ciekawe co to był za Manny i kiedy tu właściwie
był?
— Rzeczywiście, przytulne miejsce jak na spotkania towarzyskie – orzekła z
przekąsem Fiffie, rozglądając się po zatęchłym korytarzu. – Nie mogłyście
umawiać się na pikniki na błoniach? Albo na babskie szopingi do Hogsmeade?
— Mówisz tak, jakbyś sama nie szwendała
się po Zakazanym Lesie – rzuciła tylko Victoire, przesuwając palcami po starych
wyżłobieniach na ścianie. – To chyba też nie jest zbyt przyjazne dla dzieci
miejsce, nie uważasz?
— To jak brzmiało to zaklęcie? – ponagliła Di.
— Dissendium – odezwał się głos Simona tuż przy moim uchu tak
niespodziewanie, że aż podskoczyłam w miejscu upuszczając różdżkę, która z
głuchym trzaskiem upadła na podłogę i zgasła.
— Larieson...! Mam cię zabić?!
— Wybacz... Gdyby nie było tak ciemno, na pewno bym się do ciebie nie
zbliżył!
Tylko zgrzytnęłam zębami, po czym
podniosłam różdżkę z ziemi. I to mówi koleś, który bezkarnie obejmował mnie za
gobelinem w Noc Duchów i chciał ze mną tańczyć przytulańca w Sylwestra…!
Victoire, której twarz okalała srebrzysta poświata Lumosa, rozejrzała się po
nas z powagą.
— Gotowi? – spytała.
Wszyscy pokiwali głowami. Victoire odwróciła się od nas, po czym wciąż jarzącą
się słabym światłem różdżką, stuknęła w wyrzeźbione wyrazy i powiedziała
wyraźnie:
— Dissendium!
Przez chwilę zapadła cisza, której
nie przerwał ani jeden dźwięk.
A potem
zaczęły dziać się czary.
Nagle napis
„Manny tu był” zniknął. Rozległ się odgłos pękania grubego muru – i począwszy
miejsca, w którym różdżka Victoire zetknęła się z widniejącymi tam uprzednio
literami, długa rysa zaczęła biec w dół wzdłuż ściany, parę centymetrów nad
podłogą nagle zmieniając kierunek i rysując się w poprzek, potem ponownie
zaczęła wspinać się w górę, aż w końcu przed nami ukazał się wyżłobiony w
ścianie prostokąt – dość duży, by można było uznać go za małe drzwi.
To przypuszczenie utwierdziło się w chwili, gdy
kamienny blok zaczął powoli wysuwać się do przodu. Wszyscy cofnęli się o parę
kroków, a wtedy drzwi (jeżeli można tak nazwać latający kawał ściany), zawisły
przed utworzonym przez siebie wyłomem w murze, po czym odchyliły się, odsłaniając
przed nami mroczną jamę i jakby zapraszając nas do środka.
Ja, Teddy, Victoire, Simon, Fiffie i Dominique,
staliśmy wciąż jak sparaliżowani. Po chwili uniosłam jarzącą się światłem
różdżkę i oświetliłam nią dopiero co powstałą czarną dziurę.
Było to wejście do mrocznego tunelu.
Dopiero po chwili wszyscy spojrzeliśmy po sobie.
— Jakieś pomysły co tam może być? – wyszeptała
Victoire.
— A co jeśli to wejście do Komnaty Tajemnic? –
odezwała się Dominique podekscytowanym tonem, a oczy zabłyszczały jej jak
żaróweczki.
— A czy Komnata Tajemnic nie była przypadkiem
apartamentem pewnego wielkiego, obślizgłego węża? – zapytała Fiffie ostrożnie.
— Wchodzimy! – zakomenderowała Di, a Fiffie
przełknęła głośno ślinę.
Mijając więc lewitujący wciąż w miejscu kamień,
po kolei weszliśmy do wąskiego tunelu – i gdy tylko to zrobiliśmy, w miejscu,
gdzie wcześniej było wejście, z powrotem pojawiła się niewzruszona ściana.
— Czy tylko ja zaczynam żałować, że tu
wleźliśmy…? – odezwałam się, lecz wystarczyło przyświecić sobie różdżką na ich
miny, aby przekonać się iż myślą tak samo.
Tunel, w
którym właśnie zostaliśmy zamknięci niewiadomo na jak długo, nie dość, że był
ciasny, to na dodatek miał chyba tylko jakieś półtora metra wysokości – nawet
ja, będąc dość niskiego wzrostu, mimo iż mogłam iść prawie wyprostowana,
niekiedy obrywałam w czubek głowy, obijając czaszkę o niskie sklepienie. Przede
mną jako pierwsza szła Victoire, tuż za mną Simon dyszał mi w kark schylając
się w pół, na jego pięty nadeptywała wciąż Dominique ponaglana do szybszego
marszu przez Fiffie i chyba tylko Ted Lupin nie narzekał na swoje położenie –
cwaniak jako jedyny nie musiał szurać głową po suficie, bo zawczasu zrównał się
wzrostem z goblinami i skrzatami domowymi!
Wędrówkę tajemnym przejściem utrudniało także
nierówne podłoże, które co jakiś czas wznosiło się, to opadało, to było
wybrukowane, to nie wiadomo co na nim było – czy kamienie, czy kopce kretów. A
może cały ten tunel wydrążył kiedyś jakiś wielki kret, zmutowany niechcący
przez kogoś na lekcji transmutacji? Starałam się jak najdokładniej oświetlać
sobie drogę, lecz zadania nie ułatwiała mi świadomość iż Simon ma doskonały
widok na moje łydki, kiedy sam patrzy pod nogi aby się nie potknąć i nie wpaść
prosto na mój tyłek.
Wyszło jednak na to, że to ja wpadłam na niego,
kiedy odbiłam się od pleców Victoire, która zatrzymała się nagle gwałtownie.
— Tunel się skończył!
Ale nikt jej nie usłyszał, bo jak ja wpadłam na
Simona, tak też wszyscy jak domino poupadali na siebie – Simon na Dominique,
Dominique na Fiffie, a Fiffie, która nieźle utyła pod wpływem dodatkowej wagi,
jaką nałożyli na nią Di i Simon, spadła prosto na biednego Teda Karła Lupina, o mało co nie łamiąc mu
chyba przy tym kręgosłupa.
— Że niby co się stało…? – wyjęczał jego
stłumiony głos spod tych wszystkich ciał.
— Nam nic się nie stało! – oznajmiła Dominique z
ziemi.
— Mów za siebie… – skrzywił się Simon, jakby
leżał właśnie powalony na łopatki przez hipogryfa, a nie dziewczynkę o wzroście
metr pięćdziesiąt.
Victoire szybko pomogła mi wstać, patrząc ze
zdziwieniem na leżącą w tunelu resztę. Kiedy udało mi się stanąć na nogi, aż
zatoczyłam się w miejscu. Po wyjściu z wąskiego przejścia nagle za dużo wolnej
przestrzeni znalazło się wokół mnie – musiałam więc oprzeć się o Vikę, aby nie
upaść.
— Wszyscy cali? – zapytała Victoire niepewnie.
Simon jako pierwszy po mnie dźwignął się na nogi
– i prawie od razu rąbnął głową prosto w niskie sklepienie.
— Niezupełnie… – stęknął z bólu, ale nie miał
czasu aby zregenerować siły, ponieważ tuż za nim pojawiła się złota burza
włosów i Dominique Weasley wypchnęła go z tunelu, rozglądając się wszędzie
dookoła roziskrzonymi oczyma.
— Gdzie my jesteśmy?
— Pod ziemią – mruknął kwaśno Simon, wciąż
trzymając się za głowę.
— Jak myślicie, jak głęboko pod ziemią jesteśmy?
— Na tyle głęboko, że możemy zakopać tu twoje
kości – odparł Simon ze złością.
Dominique zrobiła obrażoną minę, ale nawet ona
nie była na tyle okrutna, by trzepnąć go teraz po głowie. Zza jej pleców, z
tajemnego przejścia wyłoniła się zdekoncentrowana Fiffie i cały poobijany Teddy
– sądząc z jego skrzywionej twarzy, zmienił sobie wzrost do normalnego będąc
jeszcze w tunelu, przez co w głupi sposób podzielił los Simona – teraz obaj
trzymali się za głowy ze zbolałymi minami zbitych psiaczków.
— Co to za miejsce…? – Fiffie ze zdumieniem
zaczęła rozglądać się po ścianach i suficie tajemniczego pomieszczenia, w
którym się znaleźliśmy.
Ponieważ jednak nikt jeszcze nie znał odpowiedzi
na to pytanie, wszyscy zaczęliśmy patrzeć na wszystkie strony – i dopiero teraz
szczęki nam poopadały.
Znajdowaliśmy się w miejscu, które bardziej
przypominało wydrążoną w skale grotę, niż komnaty charakterystyczne dla
architektury Hogwartu. Sklepienie było tak wysoko, że ginęło w mroku –
wyglądało to więc tak, jakby tuż nad naszymi głowami ziała czarna dziura i być
może rzeczywiście tak było. Tam gdzie docierało światło, zwieszały się
pajęczyny z wyjątkowo spasionymi pająkami – można by pomyśleć, że ktoś prowadzi
na suficie przedszkole dla dzieci akromantul. Całe ściany natomiast,
przysłonięte były kulawymi szafkami, rozklekotanymi półkami, zaśniedziałymi
kredensami i szafami pozbawionymi szybek w drzwiach bądź całych drzwi, a
wszystko zawalone było tym, co tak efektownie zrujnowało kiedyś cały gabinet
Mistrza Eliksirów, a mianowicie słojami, słojami i słojami.
W słojach było chyba nie muszę mówić co: zdechłe
karaluchy, obślizgłe i dziwacznie zmutowane ryby, marynowane organy
poszczególnych zwierząt i inne ohydztwa na widok których każdy mugol, którego
noga ani razu nie postała w klasie eliksirów, na sto procent by zwymiotował. Między
słojami tkwiły jakby przypadkowo tam poupychane zakurzone książki, pudełeczka,
flakoniki i małe słoiczki, w których tliły się słabo niebieskie płomyki,
stanowiące jedyne oświetlenie w grocie. W kątach podziemnej jaskini, dziwnego
umeblowania dopełniały wielkie beczki z żabim skrzekiem, oczami węgorzy i
martwymi żukami, natomiast pod pajęczynami wisiały na sznurkach dekoracje
dziwnie przywodzące na myśl sufit w chacie Hagrida, dyndały bowiem na nich całe
pęki włosów i rogów jednorożców, piór feniksów, księżycowych ziół, a także
nikomu nieznanych, ususzonych roślin i nie wiedzieć czemu – wielkie warkocze
czosnku i innych dziwacznych warzyw. Pod jedynym kawałkiem ściany nie zajętym
przez stare meble, stał stos najróżniejszej wielkości kociołków ustawionych na
sobie tak absurdalnie, że chyba tylko zaklęcie powstrzymywało je przed
zawaleniem się, a były tam garnki tak zardzewiałe i szarpnięte zębem czasu,
jakby w ciągu stuleci tysiąc Simonów waliło w nie swoimi skrobakami. W centrum
tego wszystkiego znajdowało się wielkie palenisko, z kotłem ogromnych
rozmiarów, w którym coś bulgotało tajemniczo – obok stał pulpit, na którym
spoczywała gruba księga, sprawiająca wrażenie takiej starości, jakby za jednym
dotknięciem miała osunąć się w proch, a za paleniskiem znajdował się podłużny,
stary stół, na którym stało tyle malutkich kociółków, flakonów i buteleczek,
zawierających tyle parujących i bulgoczących w nich substancji, że aż nie
wiadomo było gdzie najpierw zajrzeć.
Generalnie wyglądało to wszystko tak, jakbyśmy
znaleźli się w mieszkaniu jakiejś okropnej starej wiedźmy z mugolskich bajek.
— Uauuuu… – mimowolnie wyraziłam swój podziw, na
co Simon spojrzał na mnie, jakbym nagle oświadczyła, że zamierzam wykąpać się
nago w beczce żabiego skrzeku, po czym wyparskał:
— Uauuuu?! To wygląda jak mój najgorszy
koszmar!
Tylko spojrzałam na niego z politowaniem, po czym
obeszłam dookoła palenisko z ogromnym kotłem. Od razu było widać, że kocioł był
stary jak świat; ale nie aż tak jak księga, spoczywająca na pulpicie…
Była otwarta.
Ciekawe, na jakim interesującym przepisie…?
— Ale tu syf – skomentowała Domie gdzieś za moimi
plecami, ścierając z pobliskiej półki tyle kurzu, że z powodzeniem starczyłoby
go na cały kłębek wełny.
Victoire wytrzeszczyła na nią oczy. Dominique
cofnęła się od półki zdezorientowana, a i ja zrobiłam to samo względem
tajemniczego tomiszcza, które właśnie zamierzałam przewertować od deski do
deski.
— Dominique! – wysyczała Vika
przeraźliwie, widocznie bojąc się podnosić głos. – Niczego tutaj nie dotykaj!
— Niby dlaczego? – zbuntowała się Di,
przybierając teraz minę pełną niezadowolenia, jak zwykle zresztą, kiedy ktoś
jej czegoś zabraniał. – Błagam cię… Myślisz, że ktoś się zorientuje?
— Oczywiście! – obruszyła się Victa. – Po to
ten kurz tutaj jest!
Dominique wyglądała teraz tak, jakby Vi zwróciła
się do niej po goblidegucku, wspomagając się przy tym maczugą trolla i starym Zmiataczem.
— Chcesz mi powiedzieć, że ten niewinny kurz,
jest tak naprawdę cwanym i zdradzieckim kurzem, który wyśpiewa wszystko o
naszej obecności w tej grocie tej… wiedźmie, która tutaj rezyduje…?
Victoire pokiwała głową.
— Rzeczywiście, tego kurzu jest tu podejrzanie za
dużo – zauważył Teddy, rozglądając się po zszarzałych z brudu i pyłu
przedmiotach zajmujących całą wolną przestrzeń. – Tak jakby od stuleci nikt tu
nie zaglądał…
— …ale to przecież niemożliwe – dokończyła Vicky.
– Ktoś musiał tu być później niż parę wieków temu! Po pierwsze, ingrediencje są
zbyt świeże… pomijając zdechłe ryby i karaluchy, oczywiście – dodała, widząc
sceptyczną minę Simona. – A po drugie, wątpię, że Niebieskie Płomienie działają
tak długo – wskazała na błękitne płomyczki, migoczące słabo w zamkniętych
słoikach, poupychanych gdzie tylko się dało; to właśnie one stwarzały w
podziemnej jaskini tajemniczą, niebieską poświatę.
— Możliwe
nawet, że te płomyki jeszcze dzisiaj zostały wyczarowane – powiedział rozsądnie
Simon. – I założę się, że Boorack jednym machnięciem różdżki usuwa ten cały
bajzel, gdy tu przychodzi…
Urwał, po czym rozejrzał się po wszystkich
zebranych, którzy nagle przestali stawać na palcach by zajrzeć na wyższe półki,
schylać się by zobaczyć co jest pod nimi, oraz wysilać się by dojrzeć coś w
księdze na pulpicie, jak było w moim przypadku. Ja, Vicky, Teddy, Fiffie i
Domie, spojrzeliśmy równocześnie na Simona, który nagle uśmiechnął się do nas z
niedowierzaniem.
— No błagam… Myśleliście, że czyja to kwatera? – W
tonie jego głosu wybrzmiewało tak zaskoczenie, jak i politowanie. – Nigdy nie
zastanawialiście się nad tym, dlaczego Boorack tak bardzo chciał wywalić
Malvę-Loreine…?
Ja i Victoire wymieniłyśmy spojrzenia. Rzuciłam
okiem na Fiffie i Domie, wyglądające na równie zdezorientowane jak i Teddy.
— Boorack chciał wywalić Malvę-Loreine, z powodu
Amortencyjnego Kadzidła… – zaczęła Victa, ale Simon przerwał jej:
— Doprawdy? Tylko dlatego?
Zmarszczyłam brwi, podobnie jak Victoire, nie
rozumiejąc wciąż za bardzo, o co Simonowi chodzi.
I nagle to do mnie dotarło.
No tak!
TO DLATEGO!
To dlatego Boorack chciał wywalić Loreine.
Malva musiała w jakiś sposób dowiedzieć się o tym
miejscu; zapewne podczas któregoś przesiadywania w lochach, zobaczyła jak
Boorack otwiera tajemne przejście! Usłyszała zaklęcie, albo wygrzebała je w
bibliotece – bądź co bądź poznała sekret Booracka – to dlatego stała ciągle pod
tym samym napisem, bo wiedziała, że przy niej Boorack nie może tam wejść! A on
w końcu musiał się domyśleć, że Loreine coś zwęszyła, skoro cały czas
ewidentnie zagradzała mu drogę… zbyt ewidentnie, by wyglądało to na przypadek.
Być może Malva-Loreine miała nawet rację. Ten
Amortencyjny Perfum nie mógł być aż tak niebezpieczny, skoro takie kretynki jak
Sandra i Brenda używały go bez większego zagrożenia – po prostu Boorack
wyolbrzymiał sprawę, chcąc się jej za wszelką cenę pozbyć. To dlatego łaził
ciągle po Starych Lochach – to dlatego przyłapał mnie wtedy, kiedy u wejścia do
prastarych labiryntów, odnalazłam przypadkiem jego przeklęty guzik! A
Malva-Loreine jak to Malva-Loreine – czatowała pod napisem „Manny tu był”, nie
wiadomo czy w celu krzyżowania niecnych planów Booracka, czy po prostu by
uczynić mu na złość – a może właśnie dlatego, że chęć wylecenia ze szkoły była w
niej tak silna, iż chciała zostać przez niego złapana. Boorack
potrzebował tylko powodu by ją wywalić i znalazł go. Współudział w naszej
kradzieży był rzeczywiście znakomitym pomysłem, bo poza Malvą, pozbyłby się
również nas.
I teraz nagle wszystko stało się oczywiste.
Boorackowi tak bardzo zależało na tym, byśmy
wyleciały ze szkoły, bo myślał, że my również znamy jego sekret!
Nie wiem jak mógł to wydedukować. Czy wierzył w
naszą współpracę z Loreine i z góry założył, że powiedziała nam o jego
tajemnicy? Grunt, że teraz byłam już pewna: o to chodziło od samego początku.
— Simon ma rację – powiedziałam cicho zdziwionym
tonem tak, jakbym jeszcze sama nie wierzyła, że mu to przyznaję.
Victoire, która widocznie przed ułamkiem sekundy
przeszła przez ten sam błyskawiczny tok myślowy co ja, aż otworzyła lekko usta
w tym całym olśnieniu. Teddy patrzył teraz to na mnie, to na Lariesona, jakby
układał jeszcze po kolei puzzle układanki, Domie gapiła się na nas z
wytrzeszczonymi oczami, Fiffie miała równie osłupiałą minę. Na Simona nie
patrzyłam, ale czułam na sobie jego wzrok – i chyba po raz pierwszy w ogóle nie
skrępowałam się z tego powodu. Byłam zdecydowanie zbyt oszołomiona, ale
równocześnie nagły napływ nowych informacji, spowodował dziwne rozjaśnienie
mojego umysłu – tak, jakby nagle coś kliknęło mi w mózgu po wielu miesiącach
stanu zawieszenia, a ja jeszcze nie rozumiała, co się właściwie stało.
— Zaraz – Simon zmarszczył brwi, lecz nie mógł
powstrzymać uśmiechu. – Czy ty właśnie przyznałaś mi rację…?
Teraz patrzyłam prosto na niego, ale nie
odezwałam się. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że po raz pierwszy widzę
Simona, który uśmiecha się bez cienia jakiejkolwiek ironii, a nawet triumfu i
może właśnie to sprawiło, że kompletnie nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. W
mojej głowie pojawiła się dziwna myśl, z której istnienia do tej pory nie
zdawałam sobie sprawy, lecz kiedy już do mnie dotarła, zorientowałam się, że
siedziała w pokładach mojej podświadomości od dawna: dlaczego ja go
właściwie nie lubię…?
Odpowiedź wydawała się prosta: bo myślałam, że on
nie lubi mnie. Ale wobec tego dlaczego pomógł mi w Noc Duchów? Dlaczego
zaczepił mnie na Sylwestrze? Dlaczego obronił nas przed naszą klasą z Quirkiem
na czele, kiedy zrobili nam awanturę? Dlaczego dał mi namiary na Malvę-Loreine?
Dlaczego on w ogóle nam pomagał?!
— Słyszeliście? – kontynuował Simon, bardziej jak
chłopiec który dostał nowego Nimbusa pod choinkę, aniżeli nieprzystępny i
cyniczny Larieson. – Pauline Glam przyznała mi rację!
— Brawo – mruknął tylko Ted. – Zapisz ten wielki
dzień w swoim pamiętniku.
Dominique mimowolnie parsknęła śmiechem, ale
jedno spojrzenie Victoire wystarczyło, aby przywołać ją do porządku.
— Czyli że… – zaczęła Fiffie powoli. – Boorack
dlatego chciał wywalić Malvę-Loreine, bo wiedziała o tym miejscu? I dlatego
chciał wywalić nas? Bo myślał, że my też wiemy?’
— Tak – powiedzieliśmy ja i Simon równocześnie.
— Ale w takim razie co on tutaj robi?
To już wymagało od nas większego zastanowienia.
Vicky, która dopiero co miała twarz rozjaśnioną olśnieniem, teraz zagryzła
wargę i rozejrzała się po eliksirowej grocie.
— Warto byłoby się rozejrzeć – odezwała się
niepewnie. – Ale ten kurz…
— Żaden problem – odparłam, machnąwszy ręką. –
Mogę zakurzyć tu z powrotem.
Victa spojrzała na mnie zdziwiona, a Teddy
zmarszczył czoło.
— Myślałem, że na swoim szlabanie w bibliotece
ćwiczyłaś się raczej w odkurzaniu – rzekł bez przekonania.
— To też – zgodziłam się. – Ale podejrzałam raz,
jak pani Pince zakurza półki z powrotem, specjalnie żeby dowalić mi roboty –
wzruszyłam ramionami, ignorując ich zaskoczone, oburzone i rozbawione miny. –
Teraz będę mogła to wykorzystać!
— Okej – podjął Simon. – Ale na razie… posprzątaj
tu.
Dobra, cofam wszystko co powiedziałam. Jednak się
nie dziwię, czemu go nie lubię.
Niestety usunięcie całego kurzu naraz wychodziło
poza moje kompetencje, musiałam więc parę razy obejść grotę, sunąc różdżką jak
odkurzaczem po półkach i znajdujących się na nich przedmiotach. Z pewnością
zajęłoby mi o wiele więcej czasu sprzątanie ze wszystkich tych rupieci, lecz
kiedy pokazałam jak rzucić Zaklęcie Odkurzające reszcie, poszło o wiele szybciej.
W końcu wszystkie słoiki zalśniły czystością, przez co w jaskini zrobiło się
nagle o wiele jaśniej, ponieważ błękitne płomyki nie przeświecały już przez
grubą warstwę brudu.
— Wiecie co, podejrzewam, że nawet te rzeczy nie
stoją tu jak należy – stwierdził Ted, przyglądając się wyczyszczonej, ale wciąż
zabałaganionej półce. – Załóżcie się, że jak Boorack tu przychodzi, zaraz po
usunięciu kurzu, odsyła te rzeczy na ich prawdziwe miejsca i wtedy panuje tu
większy porządek niż gdyby sprzątał tu skrzat domowy.
— Chciał nas dziadyga przechytrzyć… – Di zmrużyła
oczy w zamyśleniu. – Ale to my przechytrzymy jego! – klasnęła w dłonie, po czym
od razu dorwała się do podejrzanie wyglądającej skurczonej główki niewiadomo
czego, leżącej na pobliskiej półce. — Rozumiem, że możemy ruszać te rzeczy,
skoro i tak zmieniają one potem swoje miejsce?
— Chyba tak – odparł Ted, samemu sięgając po
jakąś książkę. – Daj spokój Vi! – dodał, szturchając ją lekko w ramię, ponieważ
ona wciąż nie wyglądała na przekonaną. – Lepiej pomóż nam coś znaleźć!
Simon chodził po pomieszczeniu w tę i z powrotem.
— I co ja mam tu niby oglądać…? – zrzędził pod
nosem, spoglądając z widocznie niepohamowanym obrzydzeniem na wszystkie
świństwa pływające w słojach.
— Ale super! – zachwyciła się Domie tym razem nad
skurczoną czaszką.
— Buee – zdegustowała się Fiffie, zaglądając do
wielkiego kotła.
Ja natomiast podeszłam do starej księgi.
Z początku bałam się jej dotknąć. Była tak
wiekowa, jakby zaraz miała zamienić się w kupkę popiołu. Jej stronice były
postrzępione na brzegach, rogi miały porwane, poplamione i zagięte, widać też
było, iż została spisana ręcznie – w niektórych miejscach prawie całkiem
wyblakł atrament. Równocześnie jednak czuć było od niej jakąś dziwną moc –
jakby bardzo silna magia wisiała nad nią w powietrzu. I bynajmniej nie były to
czary, dzięki którym książka trzymała się wciąż w jednym kawałku. Jakaś mroczna
siła biła od jej kart, jakby każdy wyraz w niej aż zionął czarną magią.
Mimowolnie
starając się nie dotykać pulpitu, nachyliłam się nad księgą i z wielkim trudem
odczytałam tytuł na otwartej karcie:
PRZEPIS NA WYWAR LECZĄCY Z CZYRAKÓW.
Co?
To jakiś żart?!
— Ej!
Dominique przestała stukać w słoje z karaluchami
w celu sprawdzenia czy jeszcze żyją, Fiffie odłożyła na miejsce jabłko niewiadomo
czy zgniłe, czy zatrute, Victoire i Teddy podnieśli wzrok znad jakichś
znalezionych wśród ksiąg papierów, a Simon odwrócił się od wielkich kotłów,
gdzie udawał, że coś robił, a w rzeczywistości starał się nie patrzeć na
pływające w słojach organy.
— Dacie wiarę, że Boorack urządził sobie to całe
laboratorium tylko po to, by uwarzyć eliksir leczący z czyraków?
Ich reakcja była bardzo podobna do mojej.
— Co?! – Dominique zmarszczyła nos, jakbym
zepsuła jej jakąś wielką zabawę.
Simon podszedł do pulpitu z księgą, przy którym
stałam, po czym parsknął śmiechem. Po chwili dołączyły do niego również Fiffie
i Domie.
— Wydaje mi się, że to musi być jakieś zaklęcie
zwodzące – orzekł Larieson. – Żeby nikt niepowołany nie mógł odczytać
prawdziwej treści.
A tak sobie zaostrzyłam apetyt na tę książkę…!
— Szukajmy dalej – podjęła Di zdawkowym tonem, po
czym odwróciła się od księgi, już całkiem upewniona, że poza przepisem na wywar
przeciw czyrakom, nie znajdzie tam już nic godnego jej uwagi.
Ja jednak podeszłam do pulpitu z powrotem.
Zaklęcie zwodzące? Serio? Odwróciłam stronicę księgi, aby przekonać się,
że na kolejnej kartce widnieje przepis na eliksir leczący z groszopryszczki. Na
następnej wywar niwelujący piegi. Na jeszcze następnej antidotum na czkawkę.
Z wielkim trudem, spowodowanym zapewne przez
czary, zamknęłam książkę, aby zobaczyć jej okładkę.
Remedia na pryszcze, odciski i inne bolączki.
Profesorze Boorack. Proszę mnie nie rozśmieszać.
Zrezygnowana, odwróciłam się w stronę wielkiego
kotła, w którym bulgotała z wolna dziwaczna substancja. Gęsta ciecz o kolorze
zgaszonego błękitu, wydobywała z siebie obłoczki i chmury srebrzystej pary, a
na jej powierzchni pojawiały się z wolna wielkie bąble, które wyrosłe do
pewnego rozmiaru, pękały z cichym pyknięciem. Podniosłam głowę i rozejrzałam
się po suficie, z którego zwieszały się najróżniejsze ingrediencje, których
nigdy nie widziałam w klasie eliksirów. Rogi jednorożców, pióra feniksów, całe
butelki jadu akromantuli i smoczej krwi– wszystko to było zdecydowanie zbyt
drogie i zbyt trudno dostępne nawet dla dorosłych czarodziejów, zwłaszcza, że
nie wykorzystywało się przecież tak cennych ingrediencji w zwykłym wywarze na
katar.
Czyżby to oznaczało, że ktoś tu prowadzi nielegalną
działalność…? No, no, no, panie profesorze…
Jeszcze raz spojrzałam na sufit, aby ocenić, na
jakiej wysokości znajdują się wiszące na sznurkach składniki. Wywar w kotle z
całą pewnością wcale nie był tak niewinny na jakiego wyglądał i na co wskazywały
te absurdalne przepisy w zaklętej księdze. Aby to sprawdzić, nie miałam chyba
innego wyboru jak znów w tym roku szkolnym dopuścić się małej kradzieży
ingrediencji Mistrza Eliksirów…
Stuknęłam w ramię Teddy’ego, który wciąż pochylał
się nad jakimiś kartkami razem z Victoire.
— Teddy… Miałeś w tym roku Zaklęcie Przywołujące,
prawda?
Skinął tylko głową, patrząc na mnie pytająco.
— Czy mógłbyś mi przywołać to?
Wskazałam palcem na pęk czerwono złotych piór
wiszących wysoko nad naszymi głowami.
— Pióra feniksa?! – Teddy wytrzeszczył na
mnie oczy.
Wyszczerzyłam tylko zęby, po czym pokiwałam
głową.
— Pocky – syknęła Victa. – Przecież wiesz, że nie
możemy nic stąd zabierać…
— Nie zamierzam nic zabierać, tylko wykonać
drobny eksperyment – obruszyłam się. – Potrzebne jest mi do tego tylko malutkie
piórko… Boorack nic nawet nie zauważy.
— A co chcesz zrobić? – zapytała Dominique, która
zaprzestawszy dźgania różdżką poszczególnych przedmiotów, nadstawiła ciekawsko
ucha.
— Coś sprawdzić – rzuciłam tylko, po czym
spojrzałam na Teddy’ego błagalnie.
Ted zerknął na Victoire, której spojrzenie
wyraźnie mówiło „nie”, po czym odwrócił wzrok na mnie, Domie, Fiffie i Simona,
wpatrujących się w niego z wyczekującym „tak”.
— Victoire, nie rób scen – odezwała się Domie,
patrząc na siostrę karcąco, zupełnie tak jakby to ona była starsza i mogła
prawić jej morały. – Jesteśmy tutaj po to, żeby się czegoś dowiedzieć, prawda?
Vicky tylko westchnęła, po czym mruknęła coś pod
nosem o ostrożności. Teddy, nie widząc już żadnych przeciwwskazań, wycelował
różdżką w pęk związanych piór i powiedział:
— Accio!
Czerwono-złota smuga poszybowała w naszą stronę.
Po chwili Teddy podał mi swoją zdobycz.
— Czyń swoją powinność!
Uśmiechnęłam się tylko do niego w ramach
wdzięczności za przysługę, po czym podeszłam do wielkiego kotła, a wszyscy inni
razem ze mną.
Pierze zdecydowanie pochodziło z feniksa
dorosłego i w pełni sił – najlepsze jakie można było uzyskać, przez co
najdroższe i praktycznie nie do zdobycia. Wybrałam spośród piór najmniejsze,
jedno z tych czerwonych, ponieważ było ich więcej niż złotych, co stwarzało
mniejsze ryzyko, że Boorack coś zauważy. Jeżeli piórku pod wpływem wywaru nic
by się nie stało, nie należało obawiać się żadnego śmiertelnego zagrożenia z
jego strony. Gdyby jednak uległo zniszczeniu można by zacząć się bać. Pióra
feniksa i tak nigdy nie ulegają całkowitej destrukcji – w najgorszym przypadku
pióro spala się, a potem zamienia się w piórko małego pisklęcia – lecz i tak
nie oznaczałoby to niczego dobrego…
Uniosłam dłoń z piórkiem, po czym opuściłam je do
wnętrza kotła.
Przez chwilę czerwony puszek unosił się na
powierzchni wywaru, po czym nagle rozległ się odgłos przypominający trzask
uderzających o siebie krzemieni – i piórko stanęło w płomieniach. Wysoki na
przynajmniej dziesięć cali język ognia oświetlił złotym blaskiem twarze moich
towarzyszy, którzy patrzyli na mnie pytająco, jakby w oczekiwaniu na
wyjaśnienie tego dziwnego zjawiska – ja jednak wpatrywałam się wciąż w płomień,
oczekując, że zaraz zniknie, a na jego miejscu pojawi się małe, spopielone
piórko…
Tak się jednak nie stało. Ogień wypluł z siebie
snop iskier, tak jakby chciał odstraszyć nas od kotła, po czym zniknął. Na
gęstej powierzchni wywaru pojawiła się tylko kupka popiołu, która po chwili
została wciągnięta przez eliksir jak w bagno, po czym błękitnawa substancja
pozostała znów nieskazitelna, bulgocząc pogodnie zupełnie tak, jakby przed
chwilą nie dała nam oczywistego dowodu na swoje śmiertelne właściwości.
Dopiero teraz odwróciłam wzrok od kotła i
spojrzałam na wszystkich.
— No? I co to było? – wyrwała się z pierwszym pytaniem
Domie.
Bez słowa podałam Tedowi resztę piór, na które on
rzucił Zaklęcie Odsyłające. Po chwili czerwone pierze znów zadyndało na swoim
miejscu, jak gdyby nigdy nic.
— Powiem tylko tyle – rzekłam powoli – że to
zdecydowanie nie jest wywar leczący z czyraków.
Teddy i Victa spojrzeli po sobie, a Fiffie
uniosła brwi tak wysoko, jakby zamieniła się w McGonagall wysłuchującej
popisywania się Quirke’a.
— Tego to akurat się domyśleliśmy – parsknęła.
— A czy to nie jest przypadkiem tak, że pióra
feniksa nie mogą ulec zniszczeniu poprzez ogień? – Simon zmarszczył brwi.
Ja i Ted pokiwaliśmy głowami. Victoire mimowolnie
odsunęła się od kotła, w którym eliksir bulgotał sobie beztrosko, w czym jednak
czaiła się dziwna groźba niebezpieczeństwa.
— Więc jak bardzo to musi być
niebezpieczne! – powiedziała ze zgrozą w głosie i nawet Fiffie i Domie
przybrały w tym momencie nietęgie miny, a mnie aż ciarki przebiegły po plecach.
Co ten Boorack tutaj odwala, na brodę Merlina?!
— No to co ten Boorack tutaj do jasnej ciasnej
odwala?! – zdenerwowała się Dominique.
— Sama nie wiem… – odparłam w zamyśleniu.
Nielegalna działalność, ukryte laboratorium… I to wszystko w Hogwarcie, pod
samym nosem dyrektorki… Pod samym nosem Ministerstwa Magii! Coś mi w tym
wszystkim mocno nie pasowało… A co jeżeli…
Co jeżeli Boorack wcale nie robi tego wszystkiego
nielegalnie?
— Słuchajcie – odezwałam się. Domie ujęła się pod
boki, Victa skrzyżowała ręce na piersi, Fiffie przestała kiwać się na piętach,
Teddy i Simon spojrzeli na mnie wyczekująco. – A jeśli Boorack działa tu na
legalu…?
Nie zdążyłam rozwinąć swojej tezy, ponieważ
prawie od razu Dominique zagłuszyła mnie, parskając śmiechem.
— Na legalu?! – powtórzyła tylko,
świdrując mnie takim wzrokiem, jakbym zwariowała. – Chcesz powiedzieć, że to
wszystko wygląda tak, jakby było legalne?
— A może po prostu musi być zabezpieczone przez
wzgląd na uczniów! – obruszyłam się. – Skąd możemy wiedzieć, że Boorack nie
pracuje po prostu dla Ministerstwa? Może przeprowadza dla nich jakieś
eksperymenty…
— Wierz mi, że w Ministerstwie mają lepszych
mistrzów eliksirów od starego Booracka – przerwała mi rozsądnie Victoire. –
Poza tym Boorack na pewno nie pracuje dla Ministerstwa…
Chwyciła mnie za rękaw i odciągnęła od kotła,
prowadząc mnie w stronę rozrzuconych na ziemi papierów, które przeglądała
wcześniej wraz z Tedem.
Od razu rozpoznałam w nich wyrwane strony z Proroka
Codziennego. Szczególnie jedna przykuła moją uwagę. Znajdowały się na niej
obok siebie trzy ruchome fotografie: na jednym, stara wiedźma wymachiwała w
stronę obiektywu wysłużoną miotłą, na drugim uśmiechał się pogodnie dobrotliwy
czarodziej, podtrzymujący wielką donicę fruwokwiatów, na trzecim czarnowłosa
czarownica uśmiechała się do aparatu, pozując wraz ze swoją małą córeczką…
Mój wzrok powędrował w stronę nagłówka.
„TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIA W LITTLE NORTON
Zdajemy się być już przyzwyczajeni do
doniesień o zagadkowych zaginięciach w miejscach odkrycia starych Szafek
Zniknięć, bądź po prostu w wyniku błędnej teleportacji, lub złego zastosowania
czarów w sposób czysto przypadkowy. Mimo to, niepokojące powinny być dla
magicznej społeczności informacje o dziwnych zniknięciach w podmiejskich
mugolskich wioskach, zamieszkanych również przez czarodziejów, które wykazują
iż niewiele mają wspólnego z przypadkiem, a raczej są wręcz celowymi porwaniami”…
Czytałam już kiedyś ten artykuł!
Spojrzałam na podpisy pod zdjęciami. Winnifreda
Broomstick, Serbius Waterson, Mary Colins i jej córka… Zaginęli już dawno, ale
czy gdziekolwiek natknęłam się na informację o ich odnalezieniu? Czy po
przeczytaniu tej informacji, zastanawiałam się jeszcze kiedykolwiek nad tym, co
właściwie się stało, co mogło łączyć te porwania?... Zaraz… Co powiedziała
mi kiedyś Victoire?
— Ale przecież w Norze mówili coś o restrykcjach
wobec mugolaków... – rzekłam wtedy, kiedy na historii magii Victa pokazała mi
ten artykuł w Proroku. – Co z tego, że jakiś świr postanowił uprowadzić
jakichś przypadkowych ludzi...?
— A to z tego – syknęła Vicky, tak by nie usłyszała jej Julia, skrobiąca
zawzięcie swoje notatki z przynudzania Binnsa – że nie zdziwiłabym się, gdyby
te wszystkie zaginione osoby były powiązane statusem krwi!
— Czyli... – zaczęłam powoli – sądzisz, że ktoś... jakaś zorganizowana
grupa... uprowadza po kolei wszystkich mugolaków z wioski? I Ministerstwo nie
orientuje się, że to o to chodzi?
— Myślę że wiedzą, ale nie chcą zbytnio nikogo straszyć – odparła Vi z
namysłem. - Pamiętasz, co mówili w Norze? – dodała ledwo dosłyszalnym szeptem.
– Pamiętasz, że w Ministerstwie był bunt? Ktoś chce powrócić do rejestracji
mugolaków, a w Zakonie uważają, że to może być dopiero początek czegoś
większego...
CHOLERA JASNA!
Byłyśmy tak zaaferowane sprawą Booracka i
Cristal, że w ogóle nie zauważałyśmy, co dzieje się naokoło! Czy od czasu kiedy
podsłuchaliśmy rozmowę Zakonu Feniksa w Norze, zastanawiałyśmy się w ogóle,
dlaczego się aktywował?! Dlaczego nie czytałyśmy chociażby Proroków
Codziennych?! Spojrzałam na Victoire, która cały czas przyglądała się mojej
reakcji na jej odkrycie.
— Jest tu tego więcej – powiedziała, a ja
odłożyłam stronę z artykułem z marca, po czym omiotłam spojrzeniem resztę
kartek.
Każdy nagłówek głosił o jakimś nowym zaginięciu.
Wciąż się nie odzywałam, patrząc na to wszystko i
nie mogąc uwierzyć w to, jakie byłyśmy głupie…
— Chyba trzeba było czytać zdecydowanie więcej Proroka…
– stwierdziła Vi z posępnym uśmieszkiem.
Teddy, Fiffie, Domie i Simon, zebrali się w koło
i uklękli nad porozrzucanymi wycinkami. Wszyscy sięgali po poszczególne
stronice gazet, by odczytać, kto został porwany bądź zaginiony.
— Kunegunda Stainwick… W marcu, niedaleko Little
Norton…
— Wilhelm Travis, około trzeciego kwietnia…
Rodzina bardzo się niepokoi…
—
Prudencja Popkins… Kwiecień…
—
Frederica Bolton i Flavius Bolton…
Spojrzałam na Teda i Victoire, którzy słuchali
reszty w milczeniu.
— Gdzie to znaleźliście?
— Było schowane w jakiejś książce – odparł Ted. –
Artykuły urywają się na maju… — Omiótł spojrzeniem walające się po ziemi
karteluchy. – Albo Boorack przestał kolekcjonować wycinki z gazet, albo w Proroku
znudziło im się pisanie o porwaniach.
— To drugie – odezwał się Simon, odkładając na
bok jakąś kartkę. – Czytałem Proroka i od maja nic więcej się nie
pojawiło. Nie było też żadnej wzmianki o tym, żeby ktoś się odnalazł…
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie ponuro.
— Ale dlaczego Boorack zbierał te artykuły? –
zapytała celnie Fiffie.
— Odpowiedź wydaje się tylko jedna… – odrzekła
rozsądnie Victoire. – Boorack musi mieć z tym coś wspólnego…
— Tylko co?
Zapadło milczenie, podczas którego słychać było
tylko szelest papierów przeglądanych przez Simona. W końcu wstałam z zimnej
podłogi, po czym zakomenderowałam:
— Szukajmy dalej. A jeżeli nic nie znajdziemy… –
zawiesiłam głos – … Dominique, wiesz co masz robić.
Dominique wyszczerzyła idealne zęby w szerokim
uśmiechu.
— Już raz gabinet Booracka pływał w zdechłych
karaluchach… – rozejrzała się chytrze po poupychanych na półkach słojach z obrzydliwościami
– …a tu jest ich nawet jeszcze więcej!
— To by był dopiero piękny wybuch… – rozmarzyła
się Fiffie, również rozglądając się naokoło.
— Może jednak lepiej tego nie wybuchać –
stwierdziła Victoire, która zawsze odznaczała się najzdrowszym rozsądkiem,
nawet wśród prawie samych krukonów. – Lepiej zobaczyć, co pływa w tamtych
kociołkach… Pocky?
Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, po czym cała
nasza szóstka udała się do podłużnego stołu, którego każdy centymetr kwadratowy
zajęty był przez małe bulgoczące kociołki, wypełnione dziwnymi płynami
falkoniki, butelki z tajemniczymi roztworami i akwaria, w których co rusz
buchała kolorowa para, napierając na szybki zbiorników i ukrywając przed nami
ich prawdziwą zawartość.
Eliksir w pierwszym kociołku rozpoznałby każdy
szanujący się Powyżej Oczekiwań uczeń, nawet na poziomie trzeciej klasy – był
to bowiem Wywar Żywej Śmierci. Spojrzeliśmy po sobie wszyscy z uniesieniem
brwi, przesyłając sobie w ten sposób niewerbalny komunikat: ładnie się
zapowiada…
Poza tym w niewielu garnkach znajdowały się
ukończone eliksiry. W większości kociołków i flakonów pływały leniwie
substancje, po których wyglądzie lub zapachu można było rozpoznać poszczególne
użyte w nich składniki, jednakże tworzyły one półprodukty, których docelowego
działania raczej trudno było się domyśleć. Żałowałam, że nie miałam przy sobie Kompendium
Ingrediencji Eliksirów, w którym mogłabym w mig sprawdzić czym skutkuje
połączenie ze sobą asfodelusa z pieprzną pokrzywą, bądź wymieszanie nalewki z
piołunu razem z czymś, co wyglądało na rozmokłe liście mandragory. Żadne z nas
nie mogło też dojść do tego, co właściwie znajduje się w garnku, w którym bulgotała
mętnie substancja, niekoniecznie zachęcająca do jej wypicia, bo swoją konsystencją
i ogólnym wyglądem przypominająca szare błoto. Wokół niej malutkie flakoniczki
wypełnione były jakimiś włosami, obleśnymi pazurami, a nawet czymś, co
wyglądało na rzęsy… Z rozpoznanych przez nas wywarów, na stole znajdował się
również Eliksir Słodkiego Snu, Eliksir Powodujący Chaos w Głowie, Eliksir
Postarzający… Reszta jednak wciąż pozostawała nieodgadniona. A nawet znajomość niektórych
mikstur niewiele nam mówiła…
— A to co? – pytał mnie wciąż cicho Simon, który
z nas wszystkich był najbardziej beznadziejny z eliksirów.
Tym razem wskazał na pewną ukrytą w kącie za
którymś z akwariów butelkę. Sięgnęłam po nią, zdarłam z niej etykietę po
Kuchennej Sherry… i aż zaczerpnęłam głośno powietrza.
Na dnie butelki, osadziła się połyskliwa, srebrna
substancja, którą już kiedyś widziałam. Po raz pierwszy zobaczyłam ją w
Zakazanym Lesie i to tam widywałam ją najczęściej przez kolejne miesiące – krew
jednorożca, sączącą się z rany Cristal, którą razem z Victoire, Fiffie i Di
opatrywałyśmy. Była to krew, której wypicie skutkowało nieśmiertelnością, ale
również przekleństwem na dalsze życie. Ta krew znajdowała się w butelce, w
ukrytym laboratorium Mistrza Eliksirów – produkt kompletnie niedostępny,
zakazany, na którego użycie nikt by się nigdy nie ważył.
Ja, Victoire, Dominique i Fiffie, wpatrywałyśmy
się teraz w tę krew, jakbyśmy zobaczyły ją po raz pierwszy w życiu.
— Czy to…? – zaczął cicho Ted, a Simon aż zaklął
pod nosem.
Srebrzysta ciecz była zaledwie resztką na dnie
butelki, ale ja, Vi, Fiffie i Di, mogłyśmy się założyć, że na początku roku
było jej znacznie więcej…
I nagle coś mnie tknęło.
— Skoro Boorack ma krew jednorożca, to…
— To on musiał stać za zranieniem Cristal –
wyszeptała Victoire. – A więc…
— To on napuścił na nią Złowrogiego Zwierzaka!
– dokończyły równocześnie Fiffie i Domie.
— A to znaczy, że gdzieś tutaj może być
wskazówka, czym jest ten zwierzak! – dodałam, odstawiając butelkę z powrotem na
stół, a Dominique natychmiast ruszyła w stronę książek poupychanych na półkach.
Fiffie już miała iść za nią, kiedy Teddy zawołał:
— Halo!
Dominique zatrzymała się w pół kroku, a Fiffie
odwróciła się gwałtownie.
— Czy jest jakiś konkretny powód, dla którego przeszkadzasz
nam w kontynuowaniu naszego odkrycia? – warknęła w stronę Teda moja młodsza
siostra.
— Nie chcę was martwić, ale jakbyście nie
zauważyły, krwi jednorożca zostało Boorackowi tylko trochę na dnie…
— No i co z tego? – obruszyła się wojowniczo
Dominique. – Może jeszcze mamy mu dostarczyć jej więcej?
— Właśnie o to chodzi, że pewnie sam ją sobie
niedługo dostarczy – odparł dobitnie Ted.
Victoire zbladła nagle, po czym poszarzała jak
papier.
— Ale… – wyjąkałam. – Skąd pewność, że krew
jednorożca jest mu jeszcze potrzebna?
— Gdyby nie była mu potrzebna, to po co trzymałby
tu prawie pustą butelkę? – odpowiedział mi pytaniem na pytanie Teddy. – Pewnie
po to, żeby ją znowu napełnić…
Lecz ja nagle przypomniałam sobie wszystkie
dziwne rzeczy, które ostatnio docierały do mnie na różnie sformułowane sposoby.
Po raz pierwszy ostrzegł mnie w Zakazanym Lesie centaur
Klarensjo, co uprzedziło pojawienie się dziwnej rany nieznanego pochodzenia na
czole Hagrida. Potem Gwiazda Jednorożca, następnie egzamin z wróżbiarstwa i
złowrogi omen, który zobaczyłam w kryształowej kuli… A teraz, kiedy sięgałam pamięcią
wstecz, dotarło do mnie, że przecież jeszcze na początku roku Hagrid miał
jakieś problemy z jednorożcami… Tak, mówił nam raz, że znalazł jednego martwego!
I akurat dzisiaj, w tym samym dniu, w którym zobaczyłam w kuli przepowiednię
zagrożenia dla Cristal, ona ucieka z Kryjówki, a my odnajdujemy w laboratorium
Booracka prawie pustą butelkę jej krwi…
To wszystko było zbyt oczywiste jak na przypadek.
Podniosłam wzrok z butelki i spojrzałam na
Victoire, aby powiedzieć jej o tym wszystkim, lecz ona odezwała się pierwsza,
wciąż z tak samo pobladłą twarzą:
— Idę do lasu.
Ja, Ted, Simon i Fiffie wytrzeszczyliśmy na nią
oczy.
Dominique podeszła do siostry. Biło z niej takie
samo silne postanowienie, jednak u Domie objawiające się bardziej pałającym z
jej oblicza uniesieniem i porywem odwagi, niż spokojną, acz twardą decyzją,
którą wyobrażała postawa Victoire.
— Ja też! – zawołała, stając ramię w ramię wraz z
siostrą.
— I ja! – wykrzyknęłyśmy wraz z Fiffie równocześnie.
Ted Lupin wyglądał tak, jakby mu odjęło mowę, natomiast
mina Simona wyrażała totalne wytrącenie z równowagi.
— Oszalałyście? Chcecie teraz iść do
Zakazanego Lasu? W nocy?! Macie ochotę na przeżycie jak najboleśniejszej
śmierci?!
— Tu nie chodzi o narażanie się bez powodu! My po
prostu musimy to zrobić! – Victoire wystąpiła do przodu, a jej oczy
zapałały blaskiem, który zdawał się iskrzyć i ciskać błyskawice. Już raz
widziałam ten stan uniesienia; to tam, w gabinecie McGonagall na początku roku,
na miejscu delikatnej Victoire Weasley stanęła prawdziwa wila – nie znosząca
sprzeciwu, pewna swego, emanująca skrywaną na co dzień mocą. Jej twarz jaśniała,
a ona cała zdawała się być tak wypełniona determinacją, że nic nie mogłoby jej
powstrzymać. To właśnie w takich chwilach była najpiękniejsza, tak że aż trudno
było oderwać od niej wzrok, co szczególnie widać było na twarzy Teda Lupina,
którego spojrzenie zdawało się odbijać światło iskier sypiących się z jej oczu.
— Przez cały rok narażałyśmy się dla tego
jednorożca – ciągnęła z mocą Victoire. – Przez cały rok zajmowałyśmy się nim,
mimo że mogłyśmy za to wylecieć. Centaur Klarensjo wymusił na nas złożenie przysięgi…
Nie miała ona dla nas większego znaczenia, dopóki nie zaczęłyśmy odczuwać
skutków lekceważenia jej, ale teraz równie dobrze mogłybyśmy jej nie składać, a
i tak po roku opiekowania się nad tym jednorożcem, zrobiłabym wszystko żeby nic
mu się nie stało. Bo inaczej jaki by to wszystko miało sens…? – zgromiła nas
spojrzeniem, jakby oczekiwała, że ktoś rzuci jej wyzwanie, nikt się jednak tego
nie podjął. – Obiecałyśmy, że nie pozwolimy, by Cristal zginęła. Kto pozwala na
śmierć niewinnego stworzenia, lub podchodzi do niego obojętnie, sam naraża się
na przekleństwo. Skoro wiemy, że Cristal jest w niebezpieczeństwie, nie możemy tego
zignorować. Musimy zrobić wszystko.
— Poza tym kto wie, czy niedopuszczenie do
zdobycia krwi jednorożca przez Booracka, nie będzie kluczowe, aby pokrzyżować
mu plany – dodała Dominique z błyskiem w oku.
— Idę z wami.
Ted Lupin patrzył wciąż na Victoire, nie
oglądając się ani razu na nikogo innego. Za jego plecami, Simon złapał się za
głowę, jakby znalazł się w domu wariatów.
— Tak, świetnie! Idźcie wszyscy, a ja zostanę w
Zamku i będę wam kibicować!
— Nie idziemy wszyscy – odparła Victoire cicho
acz stanowczo, jakby usilnie nie patrząc na Teda.
Dominique otworzyła usta, ale prawie natychmiast je
zamknęła. Ramiona nieznacznie opuściła w dół i nagle znikła otaczająca ją aura
ożywienia, lecz mimo to zamiast jak to zwykle czynić kaprysy, uśmiechnęła się
dzielnie i powiedziała:
— W porządku. Zostanę. W sumie… nie możemy przecież
iść do lasu całą grupą… – westchnęła, po czym nie wytrzymując ciągłego uśmiechania
się, pozwoliła by na jej twarz wstąpił prawdziwy smutek i żal, spowodowany tym
odkryciem. – Zauważyliby, że tylu osób nie ma, a poza tym iść taką zgrają do
tej dziczy i starać się być niezauważonym…
— Ty się na to tak godzisz?! – Fiffie
wytrzeszczyła na nią oczy, ale Dominique powiedziała tylko:
— Po prostu ufam swojej siostrze.
Fiffie jakby automatycznie, odwróciła się i
spojrzała na mnie.
— Czyli że ja też mam zostać? A ty idziesz?! –
Nie czekając już na moją odpowiedź, skrzyżowała ręce na piersi i wyrzuciła z
siebie ze złością: – Przecież ty pięciu minut tam beze mnie nie wytrzymasz! Myślisz,
że cię puszczę do tej dziczy z tym twoim nieogarnięciem?!
— Ted też nie idzie – odezwała się Vi, patrząc w
ziemię.
Fiffie od razu zamilkła. Ted postąpił krok do
przodu w stronę Victoire, patrząc prosto w jej twarz, choć ona wyraźnie unikała
kontaktu wzrokowego.
— Idę – powiedział spokojnie, aczkolwiek dobitnie.
— Nie – odpowiedziała głośniej i wyraźniej Vi, w
końcu podnosząc na niego wzrok.
Stali teraz dokładnie naprzeciwko siebie,
pojedynkując się na spojrzenia.
— Nie możesz mi tego zabronić – rzekł Ted, a oczy
mu zaiskrzyły. – Przez cały rok ukrywałaś przede mną prawdę. Teraz kiedy ją
znam, nie pozwolę ci nigdzie iść samej.
— Nie będę sama! – wycedziła Vi, a jej tęczówki
również błysnęły niebezpiecznie. – Pocky idzie ze mną.
Dostrzegłam mimowolnie, że na te słowa Simon
zerknął w moją stronę, lecz zignorowałam to.
— Victoire, albo idziesz ze mną, albo nie idziesz
wcale! – krzyknął Ted, a jego głos potoczył się echem po podziemnej grocie. –
Nie będę znowu stał jak kretyn i patrzył, jak wchodzisz do Zakazanego Lasu! Nie
będę udawał, że to w porządku!
Victa cofnęła się o krok, patrząc teraz na niego
szeroko otwartymi oczami, wyrażającymi nie tyle strach, co zaskoczenie.
— Po prostu nie chcę, żebyś się narażał!
— Ale ja chcę się narażać!
Zapadło milczenie. Ted wciąż miał rozognione
spojrzenie, natomiast Vic patrzyła na niego stojąc nieruchomo, jednak
wyczuwalne było, jak myśli wirują w jej głowie w zawrotnym tempie.
— Dobrze – powiedziała w końcu. Teddy zamrugał, a
ona oderwała od niego wzrok, po czym spojrzała po wszystkich. – Ja, Ted i
Pauline idziemy teraz do lasu. Wy – zwróciła się do Fiffie, Domie i Simona –
musicie dopilnować, aby Filch nie zamknął bramy na błonia, tak żebyśmy mogli
wrócić… i żeby nie zauważono naszej nieobecności w dormitoriach… Postaramy się wrócić
przed świtem.
Domie i Fiffie z powagą pokiwały głowami. Simon
przejechał ręką po twarzy.
— Nie wierzę, że biorę udział w tym szaleństwie…
— Czas wracać – odezwałam się.
W ciszy zakurzyliśmy z powrotem całą eliksirową grotę
Booracka. W ciszy wyszliśmy z tunelu i obserwowaliśmy, jak na ścianie pojawia
się napis „Manny tu był”, tak jakby widniał tam niewzruszony od lat. Przez całą
drogę przez lochy przeszliśmy w całkowitym milczeniu – zupełnie tak, jakby
Fiffie, Dominique i Simon odprowadzali mnie, Teda i Vicky na szubienicę. W sali
wejściowej panowała również absolutna cisza – było już bowiem po kolacji – i to
tam pożegnaliśmy się ze sobą w takiej grobowej atmosferze, jaka jeszcze nigdy
nie towarzyszyła żadnemu pożegnaniu w jakim kiedykolwiek brałam udział.
— Tylko nie dajcie się pożreć! – wykrzyknęła
stłumionym głosem Fiffie, po czym ona i Domie, uściskały po kolei mnie i
Victoire, a potem rzuciły się na Teda. Potem Dominique jeszcze raz przytuliła
Vikę, Fiffie zaczęła prawić Tedowi kazanie aby utrzymał mnie przy życiu – i
nawet się nie zorientowałam, kiedy Simon stanął naprzeciwko mnie, wyglądając na
dziwnie mniej pewnego siebie niż zwykle.
Przez chwilę się nie odzywaliśmy, po czym on
pierwszy przerwał milczenie.
— Poczekajcie jeszcze chwilę na błoniach, zanim pójdziecie
do lasu. Pójdę jeszcze do sowiarni, wyślę do was twoją sowę… – odchrząknął
lekko. – Na wszelki wypadek. Żebyście mieli z nami kontakt.
— Dziękuję… – powiedziałam i nagle zorientowałam
się, że znaczy to o wiele więcej niż chciałam przekazać, że to jedno słowo
stanowi o wiele szersze pojęcie niż ja sama mogłabym się spodziewać. Dziękowałam
mu nie za tę konkretną przysługę. Dziękowałam mu po prostu… za wszystko.
On uśmiechnął się tylko lekko, jakby doskonale to
wyczuł – po czym odwrócił się ode mnie i dał znać Fiffie i Domie, że czas
kończyć z uściskami i iść w swoją stronę. Obserwowałam jak wspinają się po
schodach, a następnie spojrzałam na Teda i Victoire – i mimo iż miałam iść z
nimi, poczułam się nagle dziwnie opuszczona.
Otworzyliśmy wspólnie wielkie dębowe wrota i wyszliśmy
na stopnie przed bramą Hogwartu. Był już późny wieczór, ale na dworze wciąż
było jeszcze stosunkowo jasno. Odetchnęliśmy świeżym, chłodnym powietrzem dnia chylącego
się ku upadkowi, po czym spojrzeliśmy na roztaczający się przed nami widok na
szumiące trawy i drzewa, jezioro – i widniejący w oddali ciemny, Zakazany Las.
Teddy wyjął z torby pelerynę niewidkę,
uśmiechając się lekko pod nosem.
— Tak się cieszysz, że idziemy do Zakazanego
Lasu? – Victoire uniosła brwi.
On tylko spojrzał na nią jasnym wzrokiem.
— Cieszę się, że nie mamy już przed sobą żadnych
tajemnic.
Po czym narzucił na nas pelerynę niewidkę.
____________________________________________
Hahahaha!
Uporałam się w końcu z tym rozdziałem!
Wiem, że miał ukazać się w zeszłym tygodniu ale tak jakoś...
miałam tylko dopisać zakończenie, a ani się obejrzałam i wyszły mi 24 strony w Wordzie...
Tak więc nie dość, że musieliście dłużej czekać, to jeszcze rozdział wyszedł tak długi, że pewnie zdążyliście już dwa razy obrócić do okulisty po okulary... Przepraszam!
Dedykacja dla niejakiej Gabrieli, która nie dawno się tu pojawiła: Witaj! ^^
Dziękuję również za wszystkie pomocne komentarze pod ostatnim postem :)
Za wszelkie błędy w tym rozdziale przepraszam...
A teraz piszcie!
Nox /*
~ Tita
Wrócę, jak przeczytam ^^
OdpowiedzUsuńUau!
UsuńNo tego to się nie spodziewałam... ^^
Pomyślałam sobie, że pójdą tam, okaże się, że to tajne wejście do Zakazanego Lasu... Ale takie coś?
Koniec w takim momencie... Why?
Ta końcówka i kłótnia Teda z Vic były najlepsze. A jak Simon rozmawiał z Pocky, to myślałam, że się potem pocałują na pożegnanie, czy coś... :)
Marzenie ściętej głowy.
Boorack. BOORACK! Mam do ciebie jedną prośbę. Zgiń! Przepadnij! Jeszcze się waż coś zrobić w lesie Vi, Pocky i Tedowi a zatłukę.
Trochę przesadziłam... ^^
Genialny rozdział, dobrze przemyślany. Wcale nie jest za długi. Naprawdę.
Pozdrawiam i czekam na następny,
Lumoony
Dziękuję bardzo ^^
UsuńO tak. Jak to powiedział kiedyś Dumby... "To jeden z moich najznakomitszych pomysłów" xD I cieszę się, że narzekasz na koniec, to tylko dowodzi, że potrafię jeszcze stworzyć jakieś napięcie w tym opowiadaniu!:')))
Taaa, dzisiaj było troszkę zajawek Tedoire i Pockemona XD Na Booracka jeszcze przyjdzie kiedyś czas...
Jeszcze raz dziękuję za komplement i ogólnie za komentarz :)
Pozdrawiam! ~ Tita Pocky
Przepraszam, ale po tym co przeczytałam rozdział wydaje mi się za krótki. Serio? Musiałaś skończyć w tym momencie, Polsacie jeden. TVNie paskudny..
OdpowiedzUsuńCieszę się, że wszystko jest już wyjaśnione między bohaterami, no i Simon *_* <3... Chcę więcej Simona w rozdziałach XD już niedługo pewnie koniec. Muszą tylko udowodnić winę Burakowi. Od samego początku mi się nie podobał. Wiedziałam, że coś jest z nim nie tak.
Mialam napisać coś twórczego, długiego etc ale pisanie o pierwszej w nocy nie jest dobrym pomysłem.
Tak więc... Ja chcę już kolejny rozdział, pisz szybko
Tule, Incaligo :)
A to dopiero komplement! Rozdział za krótki...!
UsuńOj, żeby Wam się tylko nie przejadł ten Simon... Tak, niedługo koniec, ale czy to oznacza, że wszystko się wyjaśni...? Pamiętajcie, że to od Was zależy, czy pojawi się kolejna część tej historii.
Taaa, postaram się pisać szybko XD
Pozdrowienia ~ Tita
Dziekuje za dedykacje, bo to chyba dla mnie <3
OdpowiedzUsuńWreszcie rozdział! Co ten Boorack to ja nie wiem! Przez caly rozdzial chcialam go walnąć kociołkiem.
Mój kochany Simon <3 Nareszcie był wystarczająco długo w rozdziale. Wyczekuję na kolejny rozdział, bo przez to zakończenie czuje niedosyt, ale zupełnie cię rozumiem w kwestii rozpisywania się w Wordzie. Mój rekord to 30 stron :c
Pozdrawiam i wyczekuje,
Gabi.
Tak, dedyk tego rozdziału jest Twój :)
UsuńCałkowicie naturalna reakcja na Booracka. A może nawet jeszcze zbyt łagodna... co byś powiedziała na wypełnienie tego kociołka jakąś diaboliczną substancją?
Simon się oficjalnie wprosił do grupy, hihi ^^
Mogę zaręczyć, że kolejne rozdziały to będą tasiemce...
Również pozdrawiam ~ Tita Pocky
Dostałam zawału.
OdpowiedzUsuńSimon... e3i32h2r4= NIech on tak będzie już zawsze. I CZEMU ZNOWU UCINASZ W takim MOMENCIE?! To jest...traumatyczne ;-;.
Możesz czuć się usatysfakcjonowana faktem, że po każdym rozdziale skacze po pokoju z jakąś muzyczką, wymyślając, co będzie działo się w kolejnym i dodając do twojego opka jakieś inne, moje postacie xD Bądź z siebie dumna, niewiele opowiadań dodaje u mnie takiego powera... W sumie oprócz twojego jeszcze tylko jedno, reszta to kilka książek :')
Cóż, reakcja Vi była... no cóż, szok biedaczysko przeżyło, nie? Teddy'ś... Ech, czekam aż będą razem. CZEKAM NA TĄ CHWILĘ RÓWNIE MOCNO JAK NA ROZWINIĘCIE WĄTKU POCKY I SIMONA, chociaż w sumie na to drugie bardziej... AAAACH, dałaś nam już takie małe, malutkie aluzje... zhh30ghof Umieram. Autentycznie mentalnie umieram ;-;
Im lepiej piszesz, tym dłużej piszesz. Moje nowe opko ma ponad 6 stron (1 rozdział) a Hp:TRD? Cóż, zaczniecie komentować=zaczne dodawać...
Popieram Gabi. Wreszcie dostatecznie dużo Simona, choć nie obraziłabym się, gdyby było go trochę więcej...
Pocky, ach, Pocky... Ten fragment w lochach, o matko i córko, kocham to <3 Szlaban się przydał, hah. Mam pytanie: Ty to wszystko tak założyłaś? W sensie ten szlaban i w ogóle...Idealne nawiązanie, jestem pod wrażeniem *.*
Burak, ohoho, coś czuję że współpracuje z tymi tymi tymi.
Ale tak fajnie zrobiłaś; bohaterzy zapomnieli i skupili się na czymś innym, my też zapomnieliśmy o tej informacji, skupiając się na czymś innym! Brawo, propsy dla ciebie, dude.
Simon taki mądry z tą sową <3 Normalnie prawdziwy krukon.
Simon mówi...
Nox! Weny i czasu do pisania :3
~Nez
JESTEM Z SIEBIE DUMNA!
UsuńDzięki mnie, ludzie nie tylko siedzą przed komputerem! Skakanie po pokoju to już jakaś forma ruchu!xD
Simona będzie więcej w kolejnej części, a o tym czy będzie kolejna część, Wy zadecydujecie... Kurczę, czy ja Wami za bardzo nie manipuluję? XD
Jeżeli chodzi Ci o to, czy planowałam to od początku... Nie. Nawiązanie jakoś samo mi się nasunęło podczas pisania tego rozdziału... też uważam, że całkiem mi się udało ^^
Na temat Booracka na razie nie zdradzam nic poza rozdziałami...
I nie tylko bohaterowie i czytelnicy zapomnieli - sama autorka też XD A raczej po prostu z nawału wydarzeń, nie miała już gdzie wcisnąć tego wątku więc... Taaa daaam! Przypomniał o sobie teraz!
Dziękuję za komentarz i za wenę ~ Tita Pocky
Cztery dni później, ale jestem. Nauka przygniotła mnie zupełnie. Jutro i w piątek mam ważne egzaminy, możesz trzymać kciuki :P
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że... Wow. Właściwie to nie wiem, od czego zacząć. To wszystko jest tak pogmatwane i po prostu dobrze przemyślane, więc czuję się tak, jakbym była tam naprawdę. Gdzieś tam łazi sobie taka Marta ukryta pod peleryną niewidką i szpieguje^^ Ale nie uwzględniają tego w opowiadaniu, bo to tajne, zdemaskowałam cię. Badumtss.
Boorack, OMG! Już sama nie wiem, czy on jest dobry, czy nie. Taki z niego cham, ale może to tylko maska? Nigdy nie wiadomo. Te ich poszukiwania są takie ekscytujące, że aż się chce czytać dalej. CZEKAM NA KREW. Serio. Mam nadzieję na wojnę, śmierć, jatkę i krew. Spokojnie, przyjaciółka mi już zaklepała miejsce w szpitalu psychiatrycznym. Niech będzie jakiś taki super szpieg, bo obmyślanie intryg wychodzi ci świetnie! Czyżbyś była humanistką? Bo to takie szerokie pole widzenia XD
Pockemon! ♡ Ich relacja jest taka naturalna. Tylko błagam, nie zrób z Simona typowego bad boya,bo mnie tacy strasznie wkurzają, pojawiają się jak grzyby po deszczu ;-;
Czy wspominałam, że uwielbiam twoje metafory i porównania? Nie? No to wspominam. Są one takie naturalnie zabawne, wkurzają mnie autorzy próbujący na siłę być śmieszni. Plus dla ciebie za to. Ale... Justowanie! Justuj tekst, pls! Bo to tak trochę w oczy kole XDD
No, to się rozpisałam. Weny życzę i pozdrawiam w tych ostatnich tygodniach szkoły :P
~ Quillia Shipper ♡
Wyjustowane!
UsuńPo raz pierwszy pisałam rozdział najpierw w Wordzie, a nie na bloggerze, dzięki czemu są prawdziwe myślniki — żałuję, że nie robiłam tak od początku. Poprawiać wszystkie dialogi we wszystkich rozdziałach... to jednak zdecydowanie ponad moje siły, choćbym niewiadomo ile serca wkładała w to opowiadanie, a wierzcie mi, że wkładam całe.
Taaaak... Głównie właśnie to przekonało mnie do publikacji tej historii na blogu, kiedy pewnego dnia zajrzałam do swojego wielkiego segregatora i pomyślałam "Cholibka, nawet całkiem niezła fabułka, Tita"! No więc jestem ^^
Na temat Booracka się nie wypowiadam, ale mogę powiedzieć, że w dalekiej przyszłości... DALEKIEJ, ale jednak... taaak, chyba będzie tam jakaś krew XD
(Serio, muszę przestać tak Wami manipulować, no ale chyba chcecie kolejne części)...?
Bad boy, czyli taki boy, co dowala się do wszystkich lasek za pomocą niegrzecznych tekścików? O to się nie martw! Sama nie cierpię takich. A Simon jest po prostu... Simonem ^^ Zaręczam, że tak pozostanie.
Taaak, jestem humanistką jeszcze bardziej niż krukonką XD Właściwie to trafiłam do Ravenclawu tylko dlatego, że nie było dla mnie piątego domu o nazwie Humanor.
To by była dopiero złożona fabuła! "A na wszystko miała oko niejaka Marta, która cały czas ukrywała się pod peleryną niewidką" XD WYŁAŹ MI SPOD TEJ PELERYNY I Z ROZDZIAŁU, NIE NARAŻAJ SIĘ NA SPOJLERY!
Życzę powodzenia na egzaminach ^^ ~ Tita Pocky
Och, ludzie, to jest piękne. Tak piękne, że po nadrobieniu rozdziałów zerwałam się błyskawicznie z łóżka - by dorwać się do komputera i skomentować - przez co zrobiło mi się ciemno przed oczami. <3
OdpowiedzUsuńUwielbiam kiedy w tekstach okazuje się, że tyle rzeczy jest ze sobą powiązanych, połączonych. I z pozoru niewinne rzeczy okazują się zupełnie inne. No bo przecież Boorack to tylko taki wkurzający, buraczany nauczyciel. No właśnie się okazuje, że nie. <3 Kurde, jeszcze się okaże, że Brenda jest jakąś niezłą intrygantką (swoją drogą - uwielbiam Brendę, a jej "kiełbaska" była taka pocieszna!).
Bardzo mi się podobała w tym rozdziale relacja Victoire/Dominique. W sensie to, że Dominique - taka, hm, niepokorna - posłuchała starszej siostry. I Victoire i Teddy! Ich "sprzeczka" o to, czy Teddy pójdzie do Zakazanego Lasu. Widać jak im na sobie zależy.
Kurczę, i ten powrót do wątku ze zniknięciami ludzi. Aż czuję wewnętrzną ekscytację, bo - wydaje mi się - że podejrzewam do czego może to zmierzać.
Hm, miłych wakacji i morza weny życzę!
43 year old Physical Therapy Assistant Griff Ducarne, hailing from Kelowna enjoys watching movies like The End of the Tour and Vacation. Took a trip to Historic Centre (Old Town) of Tallinn and drives a Sable. przejdz do tej strony
OdpowiedzUsuń