wtorek, 25 sierpnia 2015

24. Zamieszki, zlecenie i ostrzeżenie

19. 03. 2013 r. WTOREK

   - No to co - oznajmiłam sennie. - Czas na spanie! 
I już miałam się położyć na ławce, kiedy Julia dźgnęła mnie różdżką w ramię. 
- Ani mi się waż!
   Profesor Binns jak zwykle pojawił się w klasie, przenikając przez środek tablicy, po czym podleciał do katedry. Julia wciąż gapiła się na mnie ze złością. 
- Zawalicie egzaminy! 
- Ty lepiej wracaj do swoich notatek, bo Binns już zaczyna wykład! 
   I w taki oto sposób zaczęły się wtorkowe dwie godziny historii magii. Gdy tylko Binns zjawił się w klasie, od razu zaczęła na wszystkich działać jego usypiająca aura, być może z tego powodu, że każdy wykład zaczynał od przeciągłego ziewnięcia, a podczas przemowy sennie mlaskał raz po raz. Może to dlatego, że umarł podczas snu, tak samo jak Bezgłowy Nick jest porywczy bo zginął w wirze walki, Krwawy Baron ponury, bo popełnił samobójstwo, a Jęcząca Marta jęcząca, bo zginęła akurat podczas ryczenia w kiblu z powodu okrutnego wyśmiewania jej okularów. Właściwie to nawet nie znam szczegółów... ale w końcu to bardzo ponure sprawy. Tak to właśnie sobie myślałam, kiedy Binns zaczął sennym głosem opowiadać o codziennym życiu czarodziejów w średniowieczu. Po trzech latach lekcji z nim już nawet nie próbowałam starać się go słuchać, bo wiedziałam, że się po prostu nie da! Inni też już po minucie rezygnowali ze słuchania tego, co Binns miał nam do zasmęcenia i zaczynali gapić się przed siebie w transie, jakby ktoś momentalnie wyłączył im świadomość, po czym osuwali powoli głowy na ławki, niby odgrywając niemą katastrofę w zwolnionym tempie i tylko Julia (wariatka) zawzięcie skrobała swoje notatki, raz po raz dźgając mnie piórem, bym nie zasnęła, ale po chwili i tak przestałam zwracać na to uwagę, gdy przemogła chęć wyłączenia mózgu ze wszystkiego co się działo naokoło. Lecz kiedy prawie zasypiałam, zorientowałam się, że Julia jest już bliska chluśnięcia mi atramentem w twarz, także szybko odwróciłam głowę i aż podniosłam ją z ławki, kiedy zobaczyłam, że Victoire jeszcze nie zasnęła! 
   - Co robisz? - spytałam ją szeptem, przysunąwszy się do niej i dopiero wtedy zauważyłam, że czyta pod ławką Proroka Codziennego, którego dostałam pod koniec śniadania. 
- Zobacz - powiedziała z miną, która raczej nie świadczyła o tym, że niedługo na Ziemi wyląduje wielki meteoryt z czekolady. Wzięłam od niej gazetę.



TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIA W LITTLE NORTON


   Zdajemy się być już przyzwyczajeni do doniesień o zagadkowych zaginięciach w miejscach odkrycia starych Szafek Zniknięć, bądź po prostu w wyniku błędnej teleportacji, lub złego zastosowania czarów w sposób czysto przypadkowy. Mimo to, niepokojące powinny być dla magicznej społeczności  informacje o dziwnych zniknięciach w podmiejskich mugolskich wioskach, zamieszkanych również przez czarodziejów, które wykazują iż niewiele mają wspólnego z przypadkiem, a raczej są wręcz celowymi porwaniami.
   Kiedy 20 września ubiegłego roku Brygada Uderzeniowa Ministerstwa Magii otrzymała doniesienie o zniknięciu podeszłej wiekiem czarownicy zamieszkałej na skraju wioski Little Norton, jeszcze nikt nie podejrzewał, że poza członkami rodziny zaginionej, to zdarzenie powinno zaalarmować wszystkich. Już po trzech tygodniach minionych po zniknięciu siedemdziesięcioletniej Winnifredy Broomstick, Brygada Uderzeniowa ponownie została poinformowana o "uprowadzeniu" czarodzieja mieszkającego w tej samej miejscowości. Jak się okazało, zaginiony Serbius Waterson, zajmujący się hodowlą fruwokwiatów, nie był nawet spokrewniony z pierwszą ofiarą potencjalnych porywaczy, a prawdopodobnie nawet nie łączyła ich sąsiedzka znajomość - ich domy znajdują się bowiem na dwóch krańcach wioski. Te dwa tajemnicze zniknięcia dopełniło porwanie pani Mary Colins razem z jej małą córeczką, prawdopodobnie charłaczką, w grudniu ubiegłego roku, również w Little Norton.
   "Na razie nic nie wskazuje na to, by te dziwne zniknięcia były w jakiś sposób ze sobą powiązane, poza miejscem zdarzeń oczywiście - informuje szef Wydziału Brygady Uderzeniowej, Marlon Snowman. - Do tej pory udało nam się ustalić, iż te zaginięcia nie zostały spowodowane żadnym wypadkiem, zapewniam jednak, że gdyby stali za tym dawni zwolennicy Sami-Wiecie-Kogo, śledztwo od razu przejdzie w ręce Biura Aurorów".
   Jeżeli gdziekolwiek widzieli państwo osoby widoczne na poniższych zdjęciach, prosimy natychmiast wysyłać sowy na adres Proroka Codziennego, bądź Brygady Uderzeniowej Ministerstwa Magii.


 

   Poniżej znajdowały się ruchome fotografie Winnifredy Broomstick, Serbiusa Watersa i Mary Colins wraz z córką.
   Spojrzałam na Victoire szeroko otwartymi oczyma.
   - Ale przecież w Norze mówili coś o restrykcjach wobec mugolaków... Co z tego, że jakiś świr postanowił uprowadzić jakichś przypadkowych ludzi...?
- A to z tego - syknęła Vicky - że nie zdziwiłabym się, gdyby te wszystkie zaginione osoby były powiązane statusem krwi! 
- Czyli... - zaczęłam powoli. - Sądzisz, że ktoś... jakaś zorganizowana grupa... uprowadza po kolei wszystkich mugolaków z wioski? I Ministerstwo nie orientuje się, że to o to chodzi?
- Myślę że wiedzą, ale nie chcą zbytnio nikogo straszyć - odparła Vi z namysłem. - Pamiętasz, co mówili w Norze? - dodała ledwo dosłyszalnym szeptem. - Pamiętasz, że w Ministerstwie był bunt? Ktoś chce powrócić do rejestracji mugolaków, a w Zakonie uważają, że to może być dopiero początek czegoś większego...
- A czy mogłybyście nie gadać?! - usłyszałyśmy za sobą ostry syk Julii. - Niektórzy tu chcą się skupić!
- Chciałaś chyba powiedzieć: Niektórzy chcą tu się wyspać! 
   Julia tylko fuknęła ze złością jak rozwścieczona lokomotywa. Binns ględził takim tonem, jakby zaraz sam miał zasnąć:
-...znana czarownica Wendelina...
   Z powrotem oparłam głowę na rękach i zaczęłam rozmyślać nad tym, co przed chwilą przeczytałam. Winnifreda Broomstick, Serbius Waterson i Mary Colins. Podeszła wiekiem czarownica, hodowca fruwokwiatów i matka charłaczki. Mieszkali w tej samej wiosce, prawdopodobnie wszyscy byli mugolskiego pochodzenia. Tak samo jak ja.
-...w szesnastym wieku do historii przeszło...
   Pióro Julii skrobało po pergaminie.
-...udało im się to...
   Ziewnęłam.
-...nieskończenie wiele razy...
   Ale mi już wyłączył się dźwięk, dopóki nie obudził mnie dzwonek.
   Na drugim śniadaniu zebrało się wiele osób, aczkolwiek gwar w Wielkiej Sali był jakby przygaszony i stłumiony, głównie przez przytłaczającą atmosferę nabrzmiałego deszczem nieba, które wisiało nisko nad stołami czterech domów i wyzierało przygnębiającymi chmurami zza okien. Od razu kiedy weszłyśmy do pomieszczenia, skonstatowałam, że sklepienie jest zupełnie tak samo szare jak szare było rano. Pomyślałby kto, że powinno się rozpogodzić, ale oczywiście nie!
   A potem udałyśmy się na transmutację.
   McGonagalla weszła do klasy dostojnym krokiem i podgrzała nas do boju z naszymi cukiernicami, ale jak zwykle we wtorkową lekcję z nią wszyscy byli tak zaspani po historii magii, że nikt nie potrafił się skupić i nawet Quirke nie zasypywał McGonagalli jak zwykle pytaniami o program nauczania, pewnie dlatego, że od Dnia Kobiet zdaje się być obrażony na cały świat. I tylko Julii udało się w końcu wyczarować ropuchę, no oprócz Simona, ale o nim nawet już nie chciało mi się myśleć.
   Następnie było zielarstwo ze ślizgonami i oczywiście Brenda jak zwykle się obraziła, że nie jest z Victą w grupie, a niejaka Eleanor Smith i jej durna psiapsiółka, która wygląda jak dziewczynka z trzeciej klasy podstawówki, zaczęły wypytywać mnie czy to prawda, że kocham się w Spellu Woodzie. I tak oto spędziłyśmy dwie godziny w cieplarni, kiedy zaczął padać deszcz ze śniegiem i w drodze do szkoły przemokliśmy do rdzeni różdżek. A jeszcze przed zielarstwem, na błoniach spotkałyśmy Hagrida z jego szczeniakiem Kłem Juniorem. Nadal miał te szramy na czole, ale przynajmniej nie doznał więcej żadnych obrażeń. Ja i Victoire nadal się zastanawiamy, czy naprawdę trafiła go gałąź, czy nie.
   - No bo przecież Hagrid od lat łazi po lesie - wałkowała temat Vi, kiedy siedziałyśmy na lekcji w pracowni zaklęć. - Chyba powinien być już wyćwiczony w wymijaniu gałęzi... A może ma jakieś problemy z centaurami...?
- A sadzisz, że strzały centaurów zostawiają takie ślady na czole? - żachnęłam się.
   Ale zanim Vicky zdążyła mi odpowiedzieć, koło naszej ławki przeszedł Flitwick, machając różdżką i recytując, jakby to było magiczne zaklęcie:
- Nie gadać, nie gadać, nie gadać! A wy, panno Glam i panno Weasley! Po lekcji chcę zamienić z wami słówko.
   Ja i Victoire spojrzałyśmy po sobie z przestrachem. A kiedy po lekcji zostałyśmy w klasie, Flitwick zaczął:
   - No więc w związku z tym przykrym incydentem na początku roku...
   Wiedziałam. Flitwick gadał dalej:
-...dom Ravenclawu stracił mnóstwo punktów, najpierw przez panią dyrektor, a przez ostatnie półrocze większość przez profesora Booracka...
- Chce pan nam dać nową karę? - przerwała mu głucho Vi.
- Nie, nie, nawet was nie zamierzam pytać dlaczego to zrobiłyście, chociaż ciało pedagogiczne zastanawia się nad tym od dłuższego czasu, przynajmniej począwszy od tego, że po przeszukaniu waszego dormitorium przez skrzaty domowe, nie znaleziono żadnych śladów nielegalnego wywaru... - Co?! Skrzaty przeszukiwały naszą sypialnię?! Flitwick zignorował szok wypisany na naszych twarzach i odchrząknął. - Do rzeczy... Myślę, że mogłybyście odrobić nasze zaprzepaszczone szanse na Puchar Domów, pomagając panu Filchowi w utrzymaniu porządku w sali wejściowej, za dodatkowe punkty rzecz jasna.
   No świetnie. Jak Boorack się od nas na chwilkę odczepił (bo byłoby zbytnim optymizmem przypuszczać, że na zawsze), to teraz znowu nowa praca, wynikająca z napadu w gabinecie mistrza eliksirów. Ta sprawa chyba do końca roku się od nas nie odklei. Ale skoro mamy wykonywać pracę w czynie społecznym, to chyba nie mamy wyboru.
   Na obiedzie sama poszłam do Cristal, co teraz robimy prawie codziennie, tylko czasami cofamy się w połowie drogi, kiedy coś podejrzanego zaczyna nas niepokoić. Ale tym razem nie napotkałam żadnych przeszkód i już po chwili byłam w Kryjówce. W całym lesie było jeszcze mokro po tym przelotnym deszczu ze śniegiem, który złapał nas po zielarstwie, a kiedy zobaczyłam Cristal, stwierdziłam, że Fiffie i Domie zrobiły jej warkocza z ogona. No i musiałam jej go rozplątać, bo jakby Hagrid zobaczył ją z tym warkoczem, to raczej by nie uznał, że zrobiły go centaury!
   Ale przede wszystkim nadal byłam w szoku, że skrzaty domowe przeszukiwały nasze dormitorium!
   A więc McGonagalla nie jest znowu tak naiwna, jak powinna być staruszka. I kiedy my się dziwiłyśmy, czemu McGonagall nie interesuje się powodem kradzieży składników, ona właśnie bardzo się tym zainteresowała, tylko że z jakiegoś powodu postanowiła nam tego nie wyjawiać. Czy dormitorium Fiffie i Di też przeszukała? Najpewniej tak, ale skrzaty nic tam nie znalazły, no może poza sekretną lodówką Bacy, w której chomikowała jedzenie zwędzone z kuchni i Wielkiej Sali.
   Więc co pomyślała sobie McGonagall, kiedy rewizja okazała się bezowocna? Może doszła do wniosku, że ukradłyśmy składniki na polecenie kogoś? Może to właśnie dlatego Boorack podejrzewał Paczkę Puchonów?
   Ale przecież McGonagall ich obroniła.
   I kiedy tak rozmyślałam, wszystko zaczęło mi się już plątać. Rezygnując z dalszych prób domyślenia się, o co w tym wszystkim chodzi, podałam Cristal kilka kostek cukru, a ona spałaszowała je ze smakiem. A jeśli nadal jesteśmy pod obserwacją skrzatów?! Rozejrzałam się po Kryjówce, ale nic nie zarejestrowałam.
   No i do tego dochodzą jeszcze te nieustające pytania dziewczyn, czy to prawda, że "szaleję za Woodem", "bujam się w Spellciu", "jestem założycielką dziewczęcego fanklubu obrońcy gryfonów" i "mam chrapkę na gryfońskie ciacho", ale mniej mnie to obchodzi od tego, że Simon to słyszał. W zasadzie sama nie wiem, dlaczego dla mnie tak wiele od tego zależy. Może przez to, że mnie uratował przed Filchem w Noc Duchów, albo dlatego, że odmówiłam mu na Sylwestrze, czuję, że jestem mu coś winna? No bo jaki może być inny powód?
   Teddy, który mieszka ze Spellem Woodem w dormitorium, zawsze powtarzał, że Spell to palant, którego należy traktować jak tłuczka - czyli omijać szerokim łukiem. Niestety jednak stykanie się z nim jest nieuniknione, skoro ten natręt ciągle kręci się koło Victoire. Rzecz jasna Teddy nie jest tym zachwycony i co do tego jesteśmy całkowicie zgodni, choć raczej z różnych powodów.
   Nie, o tym nawet nie należy myśleć, tak samo jak o zemście na Brendzie, bo chyba żadna nie byłaby dostateczna... No chyba, że można by rozważyć utopienie jej w kiblu, w którym Boorack nie spuścił po sobie wody.
   I tak to sobie siedziałam z Cristal na chłodnej ziemi, kiedy nagle coś mi odwaliło i zaczęłam do niej gadać.
   - Pewnie się zastanawiasz, dlaczego Victoire, Fiffie i Dominique nie przyszły? - Cristal spojrzała na mnie, niewinnie mrugając powiekami, co uznałam za przeczącą odpowiedź. - Wiesz, nie mogły... - W myślach powiedziałam "nie chciało im się". - Ale jutro pewnie przyjdą. A czasami miło jest sobie posiedzieć samej i porozmyślać jaka ta McGonagalla sprytna, jaki Boorack debilny i jaka Brenda zidiociała, tak...
   Cristal spojrzała na mnie tym razem tak, jakby chciała powiedzieć ironicznie: "Nie gadaj tyle, bo cię jeszcze ktoś usłyszy!". Z wyrozumiałym uśmieszkiem pokręciłam głową.
- Nikt mnie nie usłyszy głuptasie, bo jesteśmy w głębi lasu! Wiesz, trzeba by troszkę podreperować twoją inteligencję... To pewnie przez brak umiejętności mowy.
   Cristal tylko parsknęła z taką pogardą, z jaką Julia patrzy na Brendę, kiedy ta wydurnia się przy Quirke'u.
   I wtedy coś zaszeleściło w zaroślach. Szybko poderwałam się z miejsca. No nie, to już nawet Cristal była mądrzejsza ode mnie...! Wytężyłam słuch, ale już nic więcej nie usłyszałam. Spojrzałam na zegarek i aż zachłysnęłam się ciężkim od wilgoci powietrzem. Za pięć minut miało się zacząć OPCM! Szybko zarzuciłam torbę na ramię i, rzucając Cristal pospieszne "cześć", wypadłam z Kryjówki, w biegu zakładając pelerynę niewidkę Brendy, za nim jednorożec w ogóle zdążył obrócić za mną łbem.
   Cóż, szybkie poruszanie się w niewidce po Zakazanym Lesie zarośniętym bardziej niż Puszcza Amazońska, raczej nie jest możliwe, nawet w świecie magii. I już prawie zaczynałam wierzyć Hagridowi, że trafiła go gałąź, kiedy w pośpiechu o mało co nie podarłam peleryny o wystający korzeń, o którego naturalnie prawie że się potknęłam, uwolniwszy się uprzednio od kolczastych krzaczorów. Wiem, wiem, dobrze znam tę drogę, ale zawsze z dziewczynami poruszałyśmy się po niej bardzo ostrożnie i nigdy nie musiałam pokonywać jej prędkością, przy której Błyskawica jest jak zwyczajny Zmiatacz! I kiedy cudem w ostatniej chwili udało mi się wyminąć pień drzewa, który nie wiadomo jak wyrósł mi nagle tuż przed twarzą, usłyszałam spokojny głos:
   - Trochę ostrożniej.
   Stanęłam gwałtownie i rozejrzałam się wokoło. Między drzewami stał... centaur! A najbardziej zaskakujące było to, że nie był mi to bynajmniej obcy centaur. Aczkolwiek od miesięcy nie spotkałam na tej drodze nikogo poza małym szpiczakiem, więc kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. I to po centaurze!
   - Tak, wiem, że tu jesteś, bądź jesteście. Pod tą wymyślną, niewidzialną płachtą, tak? Odsłoń swą twarz, ludzka raso! - Nie poruszyłam się nawet o milimetr. - Zrób to, bo zawołam resztę centaurów!
   Mimowolnie zerknęłam na róg przytroczony do końskiego boku, a potem na łuk i kołczan wypełniony strzałami, który miał przewieszony przez ramię. Powoli ściągnęłam z siebie pelerynę, a miękki, srebrzysty materiał musnął mnie w twarz i opadł na dół. Gdy centaur mnie zobaczył, od razu zaczął recytować:
- Źrebaków nie krzywdzimy, źrebaków nie zabija... - urwał szybko, po czym odchrząknął. - Mam na imię Klarensjo.
- Przecież wiem! - nie wytrzymałam.
   Jak to możliwe, że centaury mają tak rozległy wgląd w przyszłość, a tak krótką pamięć? Czyżby Klarensjo rzeczywiście zapomniał, że kiedyś już nas tu spotkał i nie dość, że z nami rozmawiał, to jeszcze prawił nam kazania i ubłagał do złożenia przysięgi opieki nad rannym jednorożcem, przy tym swoim cholernym, magicznym ognisku?
- Nie spytam cię, co cię sprowadziło do tego zakątka puszczy... - A więc jednak nie pamiętał. - ...bo przecież to wiem.
   Bezgłośnie wypuściłam powietrze z płuc.
- Tak, Pauline Mary Glam, znana jako Pocky. Wiele czasu minęło, odkąd wiedzieliśmy się ostatnio. Zaraz zadasz mi pytanie, co tu robię wobec tego, że ta część puszczy nie jest zasiedlona przez centaury. A ja odpowiem ci, że rzeczywiście, nie żyją tu centaury, aczkolwiek na tych terenach mieszkają inne stworzenia... - prześwidrował mnie oczami jak latarenki. - Dlatego właśnie muszę was ostrzec.
   Teraz to ja wwierciłam się wzrokiem w Klarensja, który w zadumie spojrzał w górę, przez chwilę pogapił się na korony drzew, jakby pytał się wyroków niebios o pozwolenie na podanie mi poufnych informacji, po czym ponownie zwrócił spojrzenie na mnie, a wyrażało ono głęboką jak nigdy powagę.
- Wprawdzie wiem, że zajmujecie się rannym jednorożcem i zdaję sobie sprawę ze szlachetności waszego czynu... Zwłaszcza, że podobno przechodząc obok niewinnego, rannego jednorożca obojętnie, tym samym ociera się o śmierć. Ale nie o tym chciałem tu mówić... - złowróżbnie zawiesił głos. - Złe stworzę zamieszkało w puszczy. - Nie mam pojęcia, co za stworzę miał na myśli, ale zanim zdążyłam go o to spytać, Klarensjo powiedział coś, co sprawiło, że poczułam się raptownie zrzucona z rozpędzonej miotły o wiele bardziej, niż informacja, że skrzaty grzebały nam w rzeczach:
- Najlepiej będzie dla was, jak i dla wszystkich jednorożców, jak wyniesiecie się z tego miejsca. Wczoraj w nocy kontemplowałem podróże poszczególnych konstelacji i moje oczy ujrzały, że Gwiazda Jednorożca płonie ostrzeżeniem. - Zapewne w jego centaurzym mniemaniu był to najdobitniejszy argument. - Nie zlekceważcie tego.
   Po czym odgalopował między ciemne drzewa, a ja stałam jak wryta w ziemię, z peleryną niewidką Brendy w ręku, zapomniawszy nawet o tym, że spóźnię się na OPCM.


_____________________________________


 
 
 
 
 
Spóźniony, bo dostarczony na bloga przez Errola... ale już jest!
Tym razem nie mam nic do dodania.
Całą przyjemność komentowania pozostawiam Wam.
A, jeszcze jedno!
Dedykacja dla Cameleon ^^
Ze względu na Twoje liczne ostatnimi czasy przygody w Zakazanym Lesie ~
 
Nox/*
 
~ Tita Pocky
 


sobota, 15 sierpnia 2015

23. Serduszka od Spella i drobny błąd Brendy

8. 03. 2013 r. PIĄTEK 

   Od czasu, kiedy odkryłyśmy u Cristal róg, on urósł już o pięć centymetrów. Zostałyśmy też odciążone od podawania jej mleczka śnieżyczki, ponieważ jezioro zaczęło topnieć i tym samym nawadniać strumienie w całym lesie, dzięki czemu Cristal mogła już sama zaspokajać pragnienie, no chyba, że chodziło o nieodpartą rządzę cukru. Eliksir, o którego składniki było tyle krzyku, już dawno nam się skończył, a i tak nie był już potrzebny. Ma działać jeszcze przez trzy miesiące, zanim Cristal przestanie całkiem kuleć.
   No i Boorack zaniepokojony tym, że Victoire nazwała go przestępcą, podwyższył nam oceny bez względu na to, że nie kupiłyśmy mu nektaru z rzodkiewek słodkowodnych i jego drogocennej parściny. Natomiast Brenda nadal nie zauważa, że kradniemy jej pelerynę niewidkę co obiad, a nawet jeśli, to nie przyznaje się do tego, najwyraźniej nie chcąc, by dowiedziała się o niej reszta dziewczyn.
   A tymczasem wszyscy od miesiąca gadają już na zupełnie inny temat.
   - Mówię wam, cała szkoła oszalała! - powiedziała nam Domie, kiedy w Dzień Kobiet szłyśmy razem na śniadanie.
- Chyba już każdy wie, że Boorack Junior ma dziewczynę... - dodała Fiffie. - Tylko nikt nie wie kto to!
- I nikt nie wie z jakiego jest domu...!
- I w ogóle w której jest klasie...
- I w ogóle nikt nic o tym nie wie!
- No, oczywiście Brenda i Sandra prowadzą już własne śledztwo - mruknęła Vi.
- No coś ty! - zawołała Di. - Wszyscy je prowadzą!
   Ale w tym momencie zauważyłam, że idzie za nami cała Paczka Puchonów. Co za...! Chyba już od dwóch tygodni jak tylko Paczka gdzieś nas spotka, zaczyna śpiewać pieśń śpiewającej walentynki Victoire! I tym razem zaczęli iść za nami i wyśpiewywać:

Ma oczy niebieskie jak wątroba drozda
Jej włosy srebrne jak staruchy!
Byłabyś dla mnie jak dla kotleta sos
Albo jak sierp dla Kostuchy!

   Och, niech przeklęty będzie ten, kto wysłał Vice tę walentynkę! Momentalnie przyspieszyłyśmy kroku, ale w połowie korytarza Grzegorza Przymilnego musiałyśmy rozdzielić się z Fiffie i Di, bo napotkałyśmy tam Iryta, który nie przepuszczał dalej nikogo, kto nie został obrzucony kawałkami zapleśniałego sera, którego zapewne wytrzasnął z kantorka Filcha.
   A przed drzwiami do Wielkiej Sali stał Spell! Zaraz zorientowałam się, że bynajmniej nie czatuje przy wejściu aby roznosić ulotki, ale by rozdawać jakieś tajemnicze paczuszki każdej dziewczynie, która przechodziła. Jemu to czasami odwala... I właśnie kiedy dawał paczuszkę wyraźnie zadowolonej z tego faktu Sherry Power, obok przeszła Nannah Stone. Nie, to w ogóle nie było ostentacyjne! Nannah kręciła tyłkiem i rozglądała się wokół jakby szła pośrodku wybiegu. Cóż, jeśli w przeciągu długich jedenastu lat swojego życia sądziła, że Spell Wood kiedykolwiek zwróci na nią uwagę, to chyba właśnie spełniło się jej największe marzenie:
   - Och, tej nie dam, bo jest głupią lalą! Nie to co... - I wtedy zobaczył nadchodzące mnie i Victoire.
   Chciałam szybko pociągnąć Victę do środka, ale on już nas zawołał.
   - O, hej Spell! - przywitała go Vicky, a za jej plecami Nannah obrzuciła ją nienawistnym spojrzeniem i poszła sobie. - Co ty tam rozdajesz?
- Sama się przekonaj. - Spell z zadowoloną miną podał jej paczuszkę. - A i Pauline! Tobie za ten uroczy taniec na Sylwestrze...
- Och, uroczo - wymamrotałam, po czym weszłyśmy do Wielkiej Sali.
- Uroczy taniec na Sylwestrze? - usłyszałam za sobą czyjś głos. Odwróciłam się i zobaczyłam, że za mną stoi Brenda, oczywiście ściskając dłońmi paczuszkę od Spella.
- O czym ty mówisz? - obruszyłam się.
- Pauline Glam, czy ja o czymś nie wiem?
- Nie, nie wiesz, a teraz daj mi spokój! - I usiadłam z Vicky przy stole, a Brenda poszła do stołu Gryffindoru, by wyszeptać coś na ucho Sandrze.
- Ja nie wiem, przecież ty też tańczyłaś ze Spellem, więc czemu wszyscy mnie się czepiają? - rzekłam do Vi bezradnie.
- Nie wiem... Może dlatego, że masz mniej do czynienia z chłopcami...? - Chyba nie zauważyła, że zabrzmiało to dość nietaktownie.
   Lekko urażona, chwyciłam za swój widelec i dziabnęłam nim jajecznicę na talerzu przede mną.
- Z Teddy'm też tańczyłam wolnego, a jakoś nikt się tym nie podnieca.
   Victoire spojrzała na mnie szybko.
- Ty tańczyłaś z Tedem?
- Nie mówiłam ci?
- Nie... - Teraz to ona wyglądała na dotkniętą tym faktem.
   Wzruszyłam tylko ramionami po czym sięgnęłam po dzban z sokiem dyniowym, kiedy zorientowałam się, że zza dzbanu twarz wykrzywia na nas Nannah, gapiąc się na Victę spode łba.
- Chyba raczej nikt się nie dziwi, że ty tańczyłaś ze Spellem, bo wszyscy wiedzą, że z nim kręcisz!
- Co? - zdziwiła się Vika.
- Ojeju... - przejechałam ręką po twarzy. - Wiesz co Vi, chodźmy się przesiąść, bo mam już dosyć tych głupot...
   Wzięłyśmy więc swoje talerze i przesiadłyśmy się na miejsce obok Setha, które akurat było puste. Kiedy zobaczył Vicky, jak zwykle przybrał na twarzy wyraz wielkiej obojętności.
   - Cześć, Seth - powiedziała Vika.
- Hej.
   Przez chwilę zapadło kłopotliwe milczenie, które ponownie przerwała Vi.
- Seth?
- Hm?
- Bo... w zasadzie już dawno powinnam ci powiedzieć...
   Seth spojrzał na nią, a wielka obojętność wyparowała z jego oblicza momentalnie, jakby spodziewał się zaraz usłyszeć od niej wyrazy największej miłości.
- Co takiego?
- Bo w Walentynki Quirke wysłał do mnie taki list i...
   Seth zakrztusił się sokiem z dyni. Poklepałam go po plecach.
- Wiedziałem...! - zawołał, kiedy już odzyskał oddech. Był blady jak ściana, tak że aż się przestraszyłyśmy. - Zabiję go!
- Ale... - Vi była przerażona. - Jeszcze nawet nic nie powiedziałam!
- Nie ważne, i tak go zabiję! - Po czym zerwał się z ławki i z mordem w oczach zawołał do Quirke'a, który siedział nieopodal:
- Quirke!
- Słucham? - odwrócił się majestatycznie, jak zwykle ułożony.
- Chodź na chwilę! - I wyszli, a Victoire spojrzała na mnie wystraszonym wzrokiem.
- Może pójdziemy za nimi?
- Okkk...
   I dobrze, że to zrobiłyśmy, bo akurat kiedy otworzyłyśmy drzwi Wielkiej Sali, zobaczyłyśmy jak w sali wejściowej Seth macha różdżką, a Quirke odlatuje kilka metrów do tyłu, gdzie tam czekało go raczej niemiłe spotkanie ze ścianą. Szybko zamknęłyśmy drzwi.
   - Już żałuję, że mu to powiedziałam - jęknęła Vi ze zmartwioną miną. - Oni się chyba pozabijają...
   Ale nie zdążyłam jej odpowiedzieć, gdyż podszedł do nas chłopak, który z całą pewnością musiał być Teddy'm Lupinem, bo któż inny w tej szkole mógłby mieć błękitne włosy.
- Powziąłem pewne postanowienie - oświadczył na wstępie.
- Jakie? - spytałam.
- Bo wiecie, brak peleryny już mi zaczyna trochę ciążyć...
- No?
- Więc pomyślałem, że pójdę do Mcgonagalli i poproszę, żeby mi ją w końcu oddała!
- A jeśli McGonagalla się nie zgodzi?
   Teddy przejechał oczami po szarym sklepieniu Wielkiej Sali.
- Przecież wie, że to nie ja zrobiłem! - Miał na myśli wysadzenie gabinetu Booracka, lecz oczywiście nie mógł powiedzieć tego na głos! - Pewnie powie tylko coś w stylu: - Tu bardzo realistycznie udał głos profesor McGonagall - "Tylko uważaj komu ją pożyczasz Lupin"! I mi ją da! - zakończył.
- Więc kiedy do niej idziesz? - podjęła Vicky.
- Zaraz po śniadaniu... - Nagle jego wzrok padł na paczuszkę od Spella, którą Victa wciąż trzymała w dłoniach. - Eeey... Tak w ogóle to... najlepsze życzenia w Dniu Kobiet...
   Ale nie były to zbyt radosne życzenia. Victoire uśmiechnęła się szeroko, jakby w ogóle nie zauważyła jego konsternacji.
- Dzięki, Te...
- Teddy, kiedy w końcu pogadamy? Spell Wood dał mi już prezent!
   Gigi Bulstrode zawsze pojawia się w najmniej odpowiednim momencie. Ja i Vicky cofnęłyśmy się automatycznie, nie chcąc się z nią wdawać w prawdopodobnie debilną wymianę zdań, natomiast Teddy wręcz przeciwnie, zrobił krok do przodu.
- Jakbyś nie zauważyła, wszystkie dziewczyny dostały od niego prezent! - rzucił lekceważąco i już nie oglądając się ani na nią, ani na nas, odszedł do stołu gryfonów, a my też szybko zwiałyśmy na swoje miejsca, bo nie chciałyśmy zostać same z rozwścieczoną Gigi.
   - Właśnie, ciekawe co jest w tej paczuszce? - zastanowiła się Victoire, podnosząc swój pakuneczek od Spella, lecz w tym momencie przeszłyśmy koło Nanny, tym razem gadającej z jakąś swoją przyjaciółeczką, która mówiła:
-...ale to tam nic takiego, podobno takie coś dostaje się za darmo u pani Puddifoot za każdą wizytę!
   Szturchnęłam Victoire w ramię.
- Słyszałaś?
- Co?
- Podobno takie coś dostaje się gratis u pani Puddifoot za wizytę!
- Doprawdy? Ja czegoś takiego nie dostałam...
- Może Peter to odebrał?
- Ale w takim razie ile razy Spell musiał być w tej kawiarni, skoro taką paczkę dostała prawie każda dziewczyna w szkole!
    I znowu nagle usłyszałyśmy strzępek rozmowy jakichś dziewczyn:
- Podobno chciał to też dać McGonagall, ale się nie dała...
- Hm - powiedziałam. - Zdaje się, że chyba wszystkie dziewczyny gadają tylko o tych głupich paczuszkach...
- No co ty, to miłe z jego strony...
- Och, nie bądź naiwna Vi! Przecież on zrobił to po to, żeby się przypodobać!
- Sądzisz?
- Skoro chciał to wręczyć McGonagalli...
   Usiadłyśmy przy stole i już miałyśmy kończyć śniadanie, kiedy nadeszła sowia poczta. Oczywiście Victoire dostała mnóstwo kartek z okazji Dnia Kobiet, ale mniej niż w Walentynki, bo większość jej Tajemniczych Wielbicieli postawiła raczej na kwiaty. I już po chwili cały nasz kawałek stołu tonął w kwiatach. Było ich tak dużo, że ledwo co wyłowiłam z nich swoją sowę, która przyniosła mi Proroka Codziennego.
   - Zaczęłaś prenumerować Proroka? - zdziwiła się Victoire.
- Chyba się ze mną zgodzisz, że warto wiedzieć co się dzieje w świecie - odparłam, patrząc na nią znacząco.
   Ciemnoniebieskie oczy Victoire zabłysły w odpowiedzi. Minęło już sporo czasu odkąd w Święta podsłuchaliśmy z Teddy'm, Di, Fiffie i Louisem rozmowę członków Zakonu Feniksa. Do tej pory nie zdarzyło się nic - zupełnie nic, co kazałoby nam przygotowywać się do nadchodzącego niebezpieczeństwa. Ale ten pozorny spokój wydawał się jakiś podejrzany... Zupełnie jak cisza, która nastaje na świecie zanim zacznie się burza.
   - Ale chyba gdyby coś się wydarzyło, wiedzielibyśmy o tym... - wyszeptała do mnie Vicky.
- O tym czy coś się wydarzyło zaraz się przekonamy... - mruknęłam, po czym otworzyłam gazetę, a Victa jak gdyby nigdy nic powróciła do oglądania kwiatów, które zwijały i rozwijały płatki jak ostrygi.
   I wtedy podeszła rozzłoszczona Brenda.
- IVO! - zawyła i dopiero co zobaczyłam, że siedzi on na przeciwko mnie. - Co to za obrzydliwe kwiaty?!
   Ivo zaczerwienił się i skulił ramiona, jakby w obronie przed atakiem wściekłych bahanek. I chociaż zawsze uważałam go za ostatniego kretyna, nagle zrobiło mi się go żal. Brenda nie powinna tak pomiatać jego uczuciami! Rzuciła w jego stronę kwiatami, a on cały się nachmurzył. No dobra, trochę przesadził, główki kwiatów przypominały małe żółte kapusty.
   Na miejsce obok mnie usiadł Seth.
   - A gdzie Quirke? - spytała ostrożnie Vi.
- Pozwól, że nie będę z tobą rozmawiał - rzucił Seth, nawet nie patrząc w jej stronę. - Quirke naruszył moją prywatność, więc należało mu się i tyle.
- Gdzie jest - powtórzyła.
- Odprowadziłem go do Skrzydła Szpitalnego - wymamrotał.
- Co?!
- Wiesz, trochę oberwało mu się po głowie... A tak właściwie to... co on ci napisał?
   Parsknęłam śmiechem znad gazety tak niespodziewanie, że spojrzeli się na mnie ze zdziwieniem, ale ja zaraz się opanowałam.
- Nic, nic, rozmawiajcie sobie!
- Bo jeśli napisał ci, że ja się w tobie... no wiesz... ale nie mówię, że owszem! To to nie jest prawda! - zapierał się Seth. - Rozumiesz?
- No dobrze... - wyjąkała Vi zmieszana.
   I wtedy zabrzmiał dzwonek oznajmiający koniec śniadania. Pośpiesznie pomogłam zebrać Vicky kwiaty, ale po chwili wzięła je od nas Lisa, oferując, że zniesie je do naszego dormitorium. Stanęłyśmy więc w trójkę pod drzwiami Wielkiej Sali, gdzie jak zwykle zrobił się korek i czekałyśmy na przejście.
   - Ty to masz szczęście dostawać tyle kwiatów - stwierdziła Lisa, obserwując śmieszne różowe kwiatki, falujące listkami. - Ja to bym się cieszyła, jakbym dostała jednego!
- Wierz mi, że ja też bardziej bym się cieszyła, gdybym dostała jednego! - odparła Victoire, śmiesznie wybałuszając oczy.
- A dostałaś tę paczuszkę od Spella Wooda? - zapytała Lisa.
- No, chyba każda dziewczyna dostała! - wtrąciłam się. - A ty nie?
- Ja też... Tylko jeszcze jej nie rozpakowałam... Ale to chyba dobry znak, co nie? Bo Spell dawał je tylko ładnym dziewczynom...
- To w takim razie Vi powinna dostać paczkę wielkości mózgu Roweny Ravenclaw - mruknęłam.
   I w końcu kolejka ruszyła! Wyszłyśmy z Wielkiej Sali i zaczęłyśmy iść w stronę schodów, gdy nagle usłyszałyśmy krzyki Brendy:
   - Pocky! POCKY!
   Ja, Victoire i Lisa przestanęłyśmy. Brenda podbiegła do nas i już z daleka było widać, że aż kipi od jakichś rewelacyjnych nowin.
   - Ha! Dowiedziałam się, dowiedziałam się już wszystkiego, ale Pocky... rozpakuj ten prezent!
- Brenda, o co ci...
- Rozpakuj!!
- No dobrze... - wzruszyłam ramionami i otworzyłam paczuszkę.
   Ze środka natychmiast wyleciały papierowe serduszka i zaczęły lewitować wokół mojej głowy. Były w ładnym odcieniu niebieskiego ale w sraczkową kratkę, co niszczyło cały efekt.
- I co? - podnieciła się Brenda. - Podoba ci się, to prezent od Spella...!!
- Przecież wiem - przerwałam jej.
- Dowiedziałam się już wszystkiego, gadałam już o tym z Sandrą, ale wiesz, rozmawiałam z Nanną Stone i ona mi powiedziała wszystko co widziała i słyszała dosłownie! I to, że na Sylwestrze TAŃCZYŁAŚ WOLNEGO ZE SPELLEM WOODEM!
- Co?! - krzyknęłam z przerażeniem. - NIE!
  Przestałam już zwracać uwagę nawet na to, że coraz więcej przewijających się przez salę wejściową dziewczyn jest otoczonych lewitującymi serduszkami.  Teraz myślałam tylko o jednym; że jeśli już Brenda to wyniuchała, to mogę się pożegnać z życiem w tej szkole!
- A tak, tak, mówiła, że widziała jak się OBŚCISKIWALIŚCIE, centralnie! - paplała beztrosko Brenda. Na pieluchę Merlina, czy ona musi tak wrzeszczeć?! Wokół nas, ludzie zaczynali ze średnim zainteresowaniem przysłuchiwać się, jak Brenda darła się dalej:
- Bo wiesz, Nannah mi dokładnie opisała wszystko, że jak Spell cię zaprosił, to całkiem straciłaś głowę i od razu było widać, że coś tu się kroi! A tak się zapierałaś, że w nikim się nie bujasz...
   Ale nagle jej słowa przestały do mnie docierać, kiedy ponad jej ramieniem zobaczyłam Simona Lariesona.
   Stał przy schodach, opierając się o ścianę i dokładnie wszystko słyszał, jak Brenda wrzeszczała na całą salę wejściową:
- No jak teraz Spell ci dał tę paczuszkę, to wiedziałam co się święci, no po prostu wiedziałam...!
- Wcale że nie! - zawołałam z rozpaczą, a rumieniec wstydu wpełzł mi na policzki.
- Och, nie zaprzeczaj, przecież widzę jak się teraz zarumieniłaś!!
   Przechodzący uczniowie wciąż się na nas oglądają. A Simon wciąż tam stoi.
   I kiedy nasz wzrok się spotyka, on prostuje się i odchodzi, najwyraźniej sądząc, że dowiedział się już wszystkiego.
   A ja mam ochotę zapaść się pod ziemię.
   Ale zanim to zrobię, muszę zabić Brendę!


___________________________



Uprzedzając Wasze Zaklęcia Niewybaczalne~
*PROTEGO*
< Tak, mam różdżkę od Wikkusi, która odpiera Cruciatusy, Imperiusy i Avady ^^ >
Nie zabijajcie za to, że Pocky znowu ma pecha. Zabijcie raczej Brendę! 
Jak mnie zavadakedavrujecie to nie poznacie dalszego ciągu, a muszę Wam powiedzieć, że od przyszłego rozdziału... 
No.
Od przyszłego rozdziału macie czytać bardzo uważnie. 
A jego tytuł będzie brzmiał 
✴ TYM TYRYM TYM TYM ✴
...
A spójrzcie sobie w Kryształową Kulę!

Nox/*

~ Tita Pocky 




poniedziałek, 10 sierpnia 2015

22. Gałąź i róg

18. 02. 2013 r. PONIEDZIAŁEK 

   - I co? - Boorack uniósł brwi. - To wszystko? 
   Victoire otworzyła usta, ale natychmiast je zamknęła. Boorack znowu zaczął przechadzać się wokół swojego biurka, na którym leżały porozwalane listki mięty suszone w pierwszej kwadrze księżyca, dwa pudełeczka z bezoarem w proszku i kilka pęczków włosków kocimiętki. 
   - A gdzie parścina? Nektar z rzodkiewek słodkowodnych? Czy moje polecenie nie było wyrażone jasno? 
- Przepraszam, ale... 
- Nie przepraszaj Glam, nie przepraszaj! Ja wiem, to po prostu zwykła ignorancja i lenistwo, dość typowe dla uczniów na waszym poziomie... 
- Ale panie profesorze, te składniki nie były dostępne w aptece - przerwałam mu. 
- Nie przerywaj Glam, jeśli nie chcesz mieć szlabanu... - Poprawił papiery na swoim biurku, chyba kartkówki czwartoklasistów. - A więc tylko to macie na swoje usprawiedliwienie? 
- Przepraszam, ale czy to nie jest już wystarczające usprawiedliwienie? - poirytowała się Vi.
- Nawet jeśli, to jakim tonem Weasley? - teraz to Boorack przemówił z wyraźną irytacją. - Jak to nie były dostępne? 
- Nie były, bo nektar z rzodkiewek słodkowodnych należy do Substancji Niewymienialnych Klasy C, a parścina... 
- Dobrze, dosyć Weasley, przecież znam prawo! - Stanął za biurkiem. 
- W każdym razie zdobycie ich jest praktycznie niemożliwe - ciągnęła Vicky. - Przynajmniej przez małoletnich, nie w pełni wykwalifikowanych czarodziejów.
- Przepraszam... - wtrąciłam się. I znowu zdanie skierowane do Booracka zaczynające się od "przepraszam"... Ale z nim widać nie da się inaczej. - Skoro znał pan prawo i wiedział pan, że te składniki są niedostępne, to czemu zlecił pan nam ich zdobycie? 
- Bo mi je ukradłyście! 
- Ale przecież wiedział pan, że i tak ich nie zdobędziemy! - włączyła się Vika. - A może gdyby nam pan powiedział jak je pan zdobył wcześniej, to zdołałybyśmy... 
- Nie, nie zdołałybyście, bo nie macie ukończonych siedemnastu lat! Ciąży na was Namiar! 
- To znaczy, że zdobył je pan nielegalnie? - palnęła Victoire. 
   Twarz Booracka z różowej zrobiła się ceglasta. 
- Co? Sugerujesz, że JA jestem przestępcą?! Członek ciała pedagogicznego?! Nigdy bym się po tobie nie spodziewał, Weasley... A, ale w końcu to ty wysadziłaś mój gabinet w powietrze! I wiesz ile trwał remont? Chyba miesiąc, jak nie więcej! Ale już dosyć, szlaban, dzisiaj u mnie o osiemnastej! A teraz żegnam! 
- To znaczy, że podwyższy nam pan oceny? - spytałam. 
   Ale Boorack już wywalił nas ze swojego gabinetu, tak że wpadłyśmy prosto na Teddy'ego, który stał tuż za drzwiami. 
   - I co?
- Nic, poza tym, że mam szlaban - powiedziała Vi.
   A potem poszłyśmy na obronę przed czarną magią z gryfonami. 
   - Ale mi się zdaje, że jest już lekcja! - tymi słowami Elfiatka uciszała rozwrzeszczanych gryfonów, którzy wybrali sobie akurat ten moment by zaśmiewać się z beznadziejnego kawału Sandry. - Proszę o spokój. Jak zwykle zaczniemy od wypisania kilku definicji... 
   Przez klasę przebiegł jęk męczeństwa. Zamoczyłam pióro w kałamarzu i zaczęłam wypisywać zaklęcia przydatne przy spotkaniu z kappą dyktowane przez Elfiatkę, gdy nagle papierowy ptaszek pacnął mnie w głowę. 
   - Kappy... - mruczał pod nosem Quirke, który jak zwykle musiał udawać, że zna się na programie nauczania. - A kiedy będziemy uczyć się uroków obronnych przeciw ludziom? 
- To za rok, Simpson - odparła spokojnie Elfiatka, w czasie gdy ja wywaliłam papierowego ptaszka do tyłu. - A teraz pisz, bo ja cię za pióro nie będę trzymać!
   A potem zaczęła się lekcja praktyczna. 
   Po zajęciach, ja i Victoire ostatnie wyszłyśmy z klasy, a gdy weszłyśmy do Wielkiej Sali wszyscy już tam byli. Usiadłyśmy przy stole obok Fiffie i Dominique, które natychmiast nachyliły się ku sobie i zaczęły gadać jak najęte, wszystko przez to, że ostatnio Nannah postanowiła im opowiedzieć jak to "obściskiwałam" się ze Spellem na Sylwestrze. Uch!
   Oczywiście tam gdzie Fiffie i Dominique, tam też Matthew i Jake, którzy jak zwykle ględzili coś od rzeczy. Po chwili podszedł do nich też ten ślizgon z drugiej klasy, co się tak często przy nich kręci. Oczywiście Fiffie nie zadała sobie tego trudu by nam go przedstawić. 
   Sądząc po tym co paplał ten ślizgon, Fiffie i Domie nie zamierzały jak zwykle na obiedzie iść z nami do Cristal... Szkoda! Ja i Victoire poszłyśmy do dormitorium, wygrzebałyśmy pelerynę niewidkę Brendy z jej tajemnej skrytki za baldachimem łóżka, po czym wyszłyśmy z Zamku. 
   Cóż, pogoda raczej nie była lepsza niż w niedzielę, chociaż wczoraj po drodze do Hogsmeade tak ją zachwalałam. Niebo było szare, trawa zgniła, resztki śniegu wymieszane z błotem, a drzewa łyse i ponure, gdy między ich gałęziami świszczał wiatr.
   Ja i Victoire mocniej zawiązałyśmy szaliki na szyjach, po czym zaczęłyśmy kierować się ku chatce Hagrida by za nią założyć pelerynę. Problem w tym, że Hagrid właśnie tam był. 
   - O! - zawołała Vika. - Cześć, Hagridzie! Strasznie wietrzny dzień, prawda? Co robisz na takim chłodzie?
- A wy cu robicie na skraju lasu? - spytał się nas podejrzliwie. 
- A spacerujemy sobie - odparłam beztrosko, ale zaraz zamilkłam, bo Hagrid wyprostował się i wtedy zobaczyłam dwa paskudne rozcięcia na jego czole, które wciąż trochę krwawiły. 
   Aż podniosłam rękę do ust. 
- Hagridzie, co ci się stało? 
- Co? - Hagrid się zdziwił. - A, to! E tam, już bywałem gorzej poraniony! Na przykład jak nas wysyłali do olbrzymów w II Wojnę... Ale to tam nic takiego, okład ze smoczego kotleta i będzie po krzyku... 
- Ale to wciąż krwawi! - zauważyła Victa. - Może lepiej niech pani Pomfrey to obejrzy?
- Wcale nie krwawi tak mocno. - Szybko wytarł strużkę krwi, która spłynęła mu na brew. - I nawet mnie nie boli... 
- Okład z torfowca! - zawołała tymczasem Vi. - To pomoże, pełno go rośnie w lesie... 
   Hagrid przestał ocierać sobie krew z oczu i spojrzał na nią. 
- A skąd ty wiesz, że pełno torfowca rośnie w lesie? 
- Eeee... no... - Victa na chwilę straciła rezon. - Przecież... mówiłeś nam o tym!
- Serio? Jakoś ni pamiętam... Może i tak, cholibka... 
- To co ci się właściwie stało? - podjęłam. 
- Aaaa... no nic... Gałąź mnie trafiła jak łaziłem po lesie... 
- Gałąź cię trafiła? Jak łaziłeś po lesie? - Victoire uniosła brwi. 
- No... A co ty taka ciekawska!
- A nic... To mu już pójdziemy... Á revoir! 
   I kiedy się odwrócił, szybko narzuciłyśmy na siebie pelerynę. 
   Już dawno odkąd straciłyśmy niewidkę Teddy'ego, tak łatwo nie łaziło się nam po Zakazanym Lesie. Zdawało mi się, że bez ciągłego sprawdzania czy nie śledzi nas żaden złowrogi zwierzak, dotarłyśmy do Kryjówki dwa razy szybciej niż zwykle. W końcu zaczęłyśmy przedzierać się przez krzaczory. 
   W Kryjówce Cristal nie było, co ostatnio dość często się zdarza. Wtedy nadchodzi moment, którego trochę się boję, ale równocześnie go uwielbiam. Victoire zaczyna ją po prostu wołać. Jej srebrzysty głos roznosi się echem po lesie, tworząc chór wołający wciąż Cristal, Cristal, Cristal... Potem nadchodzi chwila grozy, kiedy to zaczynamy się obawiać, że zamiast naszego jednorożca z krzaków wyskoczy na nas włochaty zwierzak z kłami, ale po minutce srebrny łeb Cristal wyłania się spomiędzy drzew i wszystko jest w porządku. W końcu to zakątek lasu nie zamieszkany przez żadne większe stwory, jedynie strasznie zarośnięty przez wnykopieńki, czyli dziwaczne pniaki, których macki zaatakowały już kiedyś Fiffie, a co najwyżej mogą nam tu jeszcze zagrozić szpiczaki, gdyby nie bały się bardziej nas niż my ich, o ile w ogóle się ich boimy. 
    Tak się stało i tym razem. Po chwili usłyszałyśmy odgłos kopyt i srebrny mały koń podszedł do nas lekko kulawym krokiem, po czym jak zwykle na przywitanie położył łeb na ramieniu którejś z nas. Tym razem to byłam ja.
   - Hej, Cristal... - powiedziałam, wtulając się w jej lśniącą grzywę i głaszcząc po głowie, a ona zarżała cicho. - Jak tam noga? 
   Victoire już pochylała się, żeby sprawdzić bliznę po ranie. 
- Już prawie znika - uradowała się, wstając. 
   Odsunęłam się od jednorożca. 
- Popatrz, co tu mam! - Po czym wyjęłam z kieszeni kilka kostek cukru. Nawet nie wiecie jak Cristal uwielbia cukier! Ona chyba najchętniej zjadłaby kostkę wielkości chatki Hagrida. 
   Wystawiłam w jej stronę otwartą dłoń, a ona zaczęła jeść mi z ręki. Potem zabrałam się za wyczesywanie liści i drobnych gałązek z włosów Cristal, co także bardzo lubiła. W tym czasie Victoire rzucała na bliznę dodatkowe zaklęcia, których nauczyła się od pani Pomfrey podczas swojego szlabanu w Skrzydle Szpitalnym. 
   Nagle natrafiłam grzebykiem na coś twardego. 
   - Victoire...
- Tak?
- Chodź tu i zobacz! 
- Co? Nie widzisz, że jestem zajęta? - żachnęła się. 
- Chodź, bo zaraz zacznę śpiewać pieśń twojej śpiewającej walentynki! 
- O, nie! 
- Sama tego chciałaś. Ma oczy niebieskie jak wątroba drozda...
- Dobra, cicho! - Szybko poderwała się z miejsca. - No więc? 
- Zobacz. - Odgarnęłam grzywę Cristal, a Victoire aż krzyknęła. 
- Rożek! 
- No!
- Mały rożek! 
- No, mały rożek, mały rożek! Tylko się zbytnio nie podnieć! 
- Ale Pocky, to wspaniale! Cristal, jesteś już dorosła! 
- Wcale nie jest jeszcze dorosła - zauważyłam.
- Ale zaczyna już dorastać... Wiesz w ogóle ile róg jednorożca ma magicznych właściwości? 
- Fiffie ma rdzeń w różdżce z rogu jednorożca! 
- Naprawdę? Ja mam włos. - Spojrzała na zegarek. - Och, zaraz skończy się czas wolny... A musimy jeszcze powiedzieć Domie i Fiffie...
- A za ile skończy się dokładnie? 
- Za dwadzieścia minut. 
   Pożegnałyśmy wiec Cristal, po czym z powrotem nałożyłyśmy niewidkę Brendy. Droga powrotna zajęła nam zaledwie piętnaście minut. 
   - Co one teraz mają? - spytałam się Vi, gdy stanęłyśmy w sali wejściowej. 
- Chyba wolne. 
- Te pierwszaki... 
   Szybko pobiegłyśmy schodami do Wieży Ravenclawu, gdzie one oczywiście były. 
   - Fiffie, Di! - zawołałyśmy, ale dopiero potem zorientowałyśmy się, że siedzą z nimi Matthew,  Jake i ten ślizgon! To już się robi wkurzające... 
- Co? - spytały się Fiffie i Dominique. 
- Czy możemy porozmawiać... na osobności? - powiedziała Vicky znacząco. 
- Eee... no dobra! - I poszły z nami w kąt pokoju wspólnego, który był najspokojniejszy, bo służył do uczenia się. 
- No? O co chodzi? - zapytała Domie z ciekawością. 
- Byłyśmy u Cristal... 
- O, jak dawno u niej nie byłam! - przerwała mi Fiffie. - Chyba od schowania pufka Brendy... 
   Ja i Vic spojrzałyśmy po sobie z uniesieniem brwi. 
- Więc do rzeczy... Byłyśmy u Cristal... 
- To już wiemy - rzekła Di.
- Dowiesz się więcej, jak nie będziesz przerywać! - syknęłam. - No więc byłyśmy u Cristal i zgadnijcie co się stało! 
- Zeżarł ją złowrogi zwierzak? 
- Wyrósł jej rożek! 
- Co?!
- Ciiiicho...!
- Rożek? Ale że gdzie? 
- No na głowie, a gdzie indziej mógł wyrosnąć twoim zdaniem? 
   Dominique wzięła głęboki oddech. 
- To znaczy, że Cristal ma dziś urodziny! 
- Jak to... - Teraz to ja i Vika się zdziwiłyśmy. 
- A tak to, przecież jak ją poznałyśmy, to była srebrna i nie miała rogu, co znaczyło, że miała trzy lata, tak? A róg wyrasta w wieku czterech! 
- Lecimy do niej - zdecydowała szybko Fiffie i już miały wybiec z pokoju, kiedy je zatrzymałyśmy. 
- Ej, halo, halo - podałam im torbę, do której Victa upchnęła pelerynę niewidkę Brendy. - Może by się tak trochę wyposażyć, co?
- Och, dzięki... To pa! 
   I wybiegły z pokoju wspólnego krukonów, a do nas od razu podeszli Matthew, Jake i ślizgon. 
- Możecie nam powiedzieć, gdzie je wysłałyście? - zastrzelił nas pytaniem Matthew. 
- W zasadzie to jedyne co możemy ci powiedzieć, to "nie twoja sprawa" - odparłam z namysłem, a Matthew zrobił się cały czerwony i odszedł razem z dwoma pozostałymi. 
   A potem zadzwonił dzwonek na transmutację. 
   I znowu zamienianie porcelanowej cukiernicy w ropuchę.
   - No więc - zaczęła Minerwa, gdy wszyscy już wleźli do klasy - wiecie co robić... Macie czterdzieści pięć minut na wyczarowanie ropuchy z cukiernicy, a komu uda się to zrobić choć w połowie, stawiam ocenę Powyżej Oczekiwań. 
- A nie Wybitnego? - rozczarował się Quirke. 
- Wybitnego otrzymuje się za pełne umiejętności, Simpson - rzekła McGonagall sucho. - Ale jeżeli nie rozbijesz swojej cukiernicy do końca lekcji, jestem skłonna cię za to wynagrodzić najwyższą oceną.
    Przez klasę przeszedł słaby śmieszek. McGonagall machnęła różdżką, a wtedy na jej biurku pojawiła się klepsydra. 
- Macie czterdzieści pięć minut - powtórzyła, machając ponownie różdżką, a przed każdym pojawiła się cukiernica. - Czas start! 
   W klepsydrze pierwsze ziarnko piasku spadło na niższy poziom. Julia i Quirke najszybciej ze wszystkich zaczęli czarowanie i już po chwili trzask dobiegł ze stolika Quirke'a, kiedy jego cukiernica rozłupała się na dwie połowy. 
   - No i po twoim Wybitnym - skomentował głośno Seth, a cała klasa wybuchnęła śmiechem. 
   McGonagall przechadzała się po klasie oglądając wyniki naszej pracy. Tylko Julii udało się coś uczarować, ale jedynie to, że jej cukiernica zaczęła niespodziewanie rechotać. 
   - Jak myślisz, dlaczego Hagrid się tak poranił? - zagadnęłam cicho Victę. - Sądzisz, że to naprawdę gałąź? 
- Och, no nie wiem - odparła Vi, różdżką ściągając z blatu cukier, który niespodziewanie wyskoczył z jej cukiernicy. - A może to ten jego brat olbrzym? 
- Przecież on nie bije Hagrida... - rzekłam. - W końcu odkąd go znamy nic go nigdy nie zraniło, więc czemu miałoby teraz? 
- Glam! - usłyszałam nagle głos McGonagall tuż nad swoją głową. - Przestań gadać i skup się na zaklęciu, bo inaczej przesiądziesz się do Lariesona! 
   Szybko umilkłam, ale mimowolnie spojrzałam się na ławkę Simona. 
   Udało mu się wyczarować ropuchę. 



_____________________________


Życzenia dla Cristal z okazji urodzin ❤
Gratulacje dla Simona za wyczarowanie ropuchy ❤
NIEgratulacje dla Hagrida za poranienie się "gałęzią"❤
NIEGRATULACJE dla Booracka za całokształt jego charakteru <bez serduszka>
I w ten oto sposób skomentowałam wszystko za Was...
Ale i tak komentujcie! 

Nox/*

~ Tita Pocky 

wtorek, 4 sierpnia 2015

21. Podglądacze podglądani

   17. 02. 2013 r. NIEDZIELA 

   A więc wreszcie nadchodzi ten dzień: dzień Wielkich Zakupów dla Booracka, z którym to dniem (miejmy nadzieję) wreszcie przestanie się na nas wyżywać. Ja i Victoire już od rana mamy doskonały humor, w przeciwieństwie do Julii, która przecież nie ma czasu na takie głupoty jak Hogsmeade, Lisy załamanej z powodu fatalnych Walentynek i Brendy, która dowiedziawszy się o "randce" Petera z Victoire, jest w rozterce czy wyjawić to Sandrze, czy też nie, chroniąc ją tym samym od popełnienia samobójstwa. No właśnie, nasz spokój mąci jedynie perspektywa Petera, czekającego na Vi w przytulnej kawiarni pani Puddifoot.
   - Ale wy razem pójdziecie do Hogsmeade, czy spotkacie się dopiero w kawiarence? - pytam się Victoire, kiedy po drugim śniadaniu wracamy do Wieży Ravenclawu. - Bo musimy kupić te składniki, a wolałabym, żeby nikt nam nie deptał po piętach...
- Chyba będzie czekał w kawiarni - odpowiada Vika ze zmarszczonym czołem, po czym stuka kołatką, która zadaje nam pytanie.
   Na szczęście znamy odpowiedź.
   W pokoju wspólnym nie ma wiele osób, głównie dlatego, że wszyscy wybierają się na walentynkowy wypad do wioski. Ja i Vicky wchodzimy na schody prowadzące do sypialni dziewcząt i szybko wymijamy Bacy, która wpada do swojego dormitorium, oczywiście nie zamykając drzwi.
   - Bacy!! - Nagle słyszymy wrzask Dominique.
- Co?
- Zabieraj te swoje barchany z grzejnika!
- Ale to jest ozdoba! A poza tym dostałam walentynkę-srynkę!
   Ja i Victoire gwałtownie się zatrzymujemy. Teraz z dormitorium pierwszej klasy dochodzi do nas krzyk Nanny:
- Co?!
- Tak, tak. Od Marcusia. A pewnie też dostanę od Petercia, bo wiecie, on się we mnie buja! - Bacy zaczyna rechotać.
- Jasne, jasne Bacy - rozlega się głos Fiffie. - Tak się składa, że wiem w kim Peter się kocha i wierz mi, że to nie ty!
   Z uniesieniem brwi spoglądam na Victę, a ona się czerwieni. Swoją drogą, nie wiedziałam, że Bacy ma o sobie tak wysokie mniemanie... Znowu zaczynamy wspinać się po schodach i wchodzimy do dormitorium, w którym nie ma nikogo.
   Victoire podchodzi do łóżka i wyjmuje sporą sakwię z pieniędzmi na zakupy, a ja chowam do kieszeni kilka sykli na drobne wydatki w Miodowym Królestwie. Ubieramy płaszcze i w chwili gdy mamy wychodzić, do dormitorium wpada Brenda.
   - Poczekaj Sandra, tylko pójdę po płaszcz!!
   Victoire zacina usta. Brenda rzuca się po całym dormitorium, w pośpiesznych poszukiwaniach poszczególnych części garderoby.
   - I co - wycedza Vika. - Powiedziałaś jej?
- Co?
- To, że umówiłam się z Peterem!
- No, nie... - Brenda zamaszyście wyciąga szalik z kufra, tak że końcem muska Victoire w twarz. - Ojć, przepraszam...
- Nie szkodzi - mruczy Vi z ponurą miną, po czym daje znak, żebyśmy wyszły.
- Tylko nie zapomnij zamknąć drzwi jak wychodzisz! - wołam jeszcze do Brendy, ale ona tylko macha na to ręką.
   W sali wejściowej Teddy już na nas czeka. Z jego twarzy raczej trudno jest coś wyczytać, dość, że chyba już nie uważa tej sytuacji za taką zabawną jak w czwartek.
- Gadałem z Peterem - oznajmia, gdy do niego podchodzimy - i z jego zachowania wywnioskowałem, że... Nie obraź się Victoire, ale to chyba będzie kompletna klapa!
- Dlaczego? - dziwi się Victa.
- No bo... ciągle albo wrzeszczał z radości, albo mdlał z przerażenia - streszcza Teddy. - No, może nie dosłownie, ale...
- To idziemy? - przerywa mu szybko Vic, najwyraźniej już nie chcąc więcej słuchać o tym na co się zgodziła.
   Wychodzimy z Zamku i kierujemy się w stronę bramy Hogwartu zwieńczonej skrzydlatymi dzikami. Cały czas Victa idzie z twarzą zastygłą w posągowym milczeniu, chociaż ja i Teddy stajemy na głowie, aby podtrzymać konwersację.
   - Mamy... eee... piękny dzień, co nie Vi? - zaczyna żywo Teddy. - Nawet niezbyt zimno...
- No, wspaniały, wspaniały - zgadzam się z entuzjazmem. - I ta pogoda! - Okrężnym gestem wskazuję stalowe niebo, łyse drzewa i błotnistą drogę z plamami brudnego śniegu. - Aż chce się żyć, co nie?
- I te ptaszki... Tak... latają - brnie Ted, a ja patrzę w górę, ale nie widzę żadnych ptaków, choć niebo jest bezchmurne. - A... co zamierzacie kupić w Hogsmeade? Bo ja chyba nowe pióro... i... i... eee...
- Filiżankę gryzącą w nos! - wykrzykuję. - Chociaż nie sądzisz Vi, że takie rzeczy powinno się kupować Brendzie na Prima Aprilis, ale w końcu nie wiadomo kiedy będzie następny wypad do Hogsmeade!
- No właśnie... ciekawe kiedy będzie następny wypad! Prawda Vicky? - to ostatnie Ted wymawia z wyraźnym naciskiem.
- No co jesteś taka milcząca... - Lekkim szturchnięciem w bok zachęcam ją do rozmowy.
- Nie... - Vika wzdycha. - Po prostu boję się tego spotkania...
   I wtedy ja i Teddy milkniemy, a kiedy dochodzimy do wioski, jesteśmy prawie tak markotni jak Victa.
   - Hm - zaczynam. - Która godzina?
- Za piętnaście trzynasta - odpowiada Teddy. - No to zdążymy jeszcze wpaść razem do Miodowego Królestwa, co?
- No chodź Vicky! - ciągnę ją za rękę. - Nie ma co się zamartwiać...
- Ale ja jeszcze nigdy z nikim się nie umawiałam! - wyrzuca z siebie w chwili, gdy wchodzimy do zatłoczonego sklepu.
- W zasadzie to gdzie on się z tobą umówił? - pyta nieuważnie Ted, ciągnąc nas przez tłum w stronę odległego kąta sklepu przy wejściu do piwnicy.
- Do Przystani Szczęśliwych Par - mówi Vi z udręczoną miną. Teddy lekko zagryza wargę.
- A byłaś już tam kiedyś?
- Przecież mówię, że nie! Tylko na Sylwestrze Spell mi o niej opowiadał...
- Pewnie dawał ci do zrozumienia, że chce tam z tobą pójść - mamroczę.
- Może i tak - ucina Victoire, po czym chwyta w ręce słój z waniliowymi karaluchami, by ukryć zakłopotanie. Przez chwilę panuje milczenie, aż nagle mówię:
- Vika, nie musisz tam iść.
   Teddy wytrzeszcza na mnie oczy. Victa podnosi wzrok znad słoja z karaluchami.
- Ale ja muszę! On mnie poprosił, nie mogę mu tego zrobić...
- Ale - zaczyna Teddy niepewnym tonem - ile ci to zajmie?
- Nie wiem... - spuszcza wzrok. Po chwili spostrzegam, że patrzy na zegarek. - Dobra, ja już muszę iść. To pa...
- Pa.
- Pa.
   Victoire zaczyna przepychać się w stronę wyjścia. Ja i Teddy patrzymy na siebie posępnie, potem patrzę w dół na słój z karaluchami, który Vic pośpiesznie wepchnęła mi w ręce, zanim wyszła. Szybko odstawiam go na półkę i już mam zamiar spytać się Teda, czy wobec tego pójdzie ze mną do apteki po składniki dla Booracka, kiedy on nachyla się do mnie i mruczy mi w ucho:
- Poczekajmy jeszcze trochę, a potem za nią pójdziemy.
   Kiedy to słyszę, otwieram na niego szeroko oczy. Skąd w głowie Teda rodzą się takie pomysły? Już prędzej przyznałabym się Simonowi, że tak naprawdę chciałam z nim zatańczyć na Sylwestrze, niż poszłabym kogoś szpiegować, a już szczególnie Victoire! No wiem, że raz podglądałam Teda i Gigi z Brendą, ale było to wbrew mojej woli oraz zasadom, co zadośćuczyniłam sobie, zakazując Brendzie rozpowiadania tego komukolwiek, a ona (o dziwo!) dotrzymała słowa. No dobra, nie poszłabym szpiegować sama. Z Teddy'm natomiast, to zupełnie co innego...
   - Dobra - mówię więc szybko, a w chwili kiedy się zgadzam, czuję jak ciekawość wzrasta we mnie jak przebiśniegi na wiosnę.
   I w tym momencie słój z cukierkami nadziewanymi karmelem chwieje się i o mało co na mnie nie spada! Pewnie potrącił go któryś z szóstoklasistów.
   Ja i Teddy wychodzimy z Miodowego Królestwa. Chociaż idziemy całkiem normalnie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, czuję się tak jakbym miała wypisane na czole "UWAGA, IDĘ PODGLĄDAĆ RANDKĘ SWOJEJ PRZYJACIÓŁKI". Po chwili jednak moje niepokoje idą na dalszy plan, kiedy zaczynam się zastanawiać, skąd Teddy zna drogę do Przystani Szczęśliwych Par?
   - Skąd ty właściwie znasz drogę? - pytam podejrzliwie.
- A dlaczego cię to interesuje?
- Tak pytam...
   Teddy unosi brwi.
- Hmm... Powiedzmy,  że Victoire miała dzisiaj buty na niskim obcasie, a ponieważ droga jest cała w błocie, idę po jej śladach. Zadowolona?
- Możnaby tak powiedzieć...
   Kiedy mijamy sklep Scrivenshafta, Ted na chwilę zatrzymuje się, trochę tak jak wilk, który zwietrzył Czerwonego Kapturka. Łapie mnie za łokieć i ciągnie w boczną uliczkę, a po sekundzie już stoimy przed małym, zaparowanym lokalikiem.
   - Hm. Zmysł znajdowawczy... - mruczę. Teddy wygląda na zadowolonego. Ja nie wiem, nawet decydując się na dobrowolne ryzyko, on jest całkowicie spokojny i beztroski. Ciekawe po kim to ma.
   - Myślałeś jak się tam dostaniemy? - pytam, śmiejąc się nerwowo i przytupując w błocie. Na szczęście wielkie okna kafejki są całe zaparowane, a w wąskiej uliczce nikogo nie widać, bo nie wiem co bym zrobiła, gdyby ktoś zobaczył mnie z Tedem Lupinem w tej okolicy.
- Słuchaj Pocky, zawsze znajdzie się jakieś wyjście.
- No dobrze, tylko że ja nie umiem zmieniać wyglądu, a tam w środku chyba siedzi z połowa naszych znajomych.
- Cóż... W takim razie chyba się ze mną zgodzisz, że musimy podjąć bardziej... ee... zdecydowane kroki.
- Bardziej zdecydowane kroki?! Więc mianowicie co masz na myśli?
- To proste. Trzeba wejść tylnym wejściem.
- Wyjściem ewakuacyjnym?!
- Pocky, nie wrzeszcz tak, bo zaraz pani Puddifoot usłyszy i zaprosi nas do środka!
- A jak twoim zdaniem mam nie wrzeszczeć, skoro się denerwuję? Widzisz, aż się trzęsę!
- To z zimna. - Teddy macha ręką.
   Kiedy prowadzi mnie do tajnego przejścia z tyłu kafejki, wciąż nie mogę powstrzymać nerwowego chichotu. Milknę dopiero, kiedy Teddy otwiera tylne drzwiczki i wchodzimy do zaparowanej kuchni, w której trzy młode kucharki dwoją się i troją, by nadążyć z zamówionymi kawami.
   Wtem trzaskają drzwi i do kuchni wchodzi tęga kobieta z czarnym lśniącym kokiem, zapewne sławetna pani Puddifoot.
   - Szybciutko, szybciutko, klienci się niecierpliwią! Gdzie ta kawa z pianką dla stolika numer cztery?
   Jedna z dziewczyn, nawet nie przerywając swojej pracy, macha różdżką, a dwie ozdobne filiżanki lądują na tacy i podlatują do pani Puddifoot, która chwyta ją i z trzaskiem drzwi wychodzi z kuchni.
   - Jak myślisz, stolik numer cztery to stolik Vi i Petera? - szepcze do mnie Teddy bezgłośnie.
- Może...
   Nadal niezauważeni, powoli przesuwamy się za plecami zapracowanych kucharek w stronę drzwi. W końcu Teddy kładzie rękę na klamce i wtedy ona skrzypi, a trzy kucharki podnoszą wzrok, ale zamiast stojącej w drzwiach pani Puddifoot, widzą nas.
   Wytrzeszczają oczy, wszystkie jednakowo duże i zielone. Trojaczki, czy co? Są do siebie bardzo podobne.
   Zdaje się, że Teddy potrafi wybrnąć z każdej sytuacji.
- My... pomyliliśmy wejścia!
- Aha...! - mówi jedna z kucharek bez przekonania, ale my już wychodzimy z kuchni i gdy tylko zamykają się za nami drzwi, nurkujemy za ladę, za którą na szczęście nie ma pani Puddifoot, najwyraźniej zajętej swoimi uroczymi klientami.
   Teddy wygląda zza lady.
   - Są! - mówi po chwili. - Siedzą przy stoliku przy kominku. Chodź.
   Wychodzimy zza lady i niby szukając wolnego stolika, szybko ukrywamy się za puchową kanapą, stojącą tuż przy malutkim kominku. I mimo że siedzi na nim obściskująca się para, mamy doskonały widok na Vicky i Petera!
   - Pocky, trzymaj. - Teddy podaje mi Ucho Dalekiego Zasięgu. Skąd on je wziął? Czyżby przygotował je już wcześniej? Wkładam sobie cielistą żyłkę do ucha, a jej druga końcówka wpełza pod kanapę.
   Ten widok jest przerażający! Peter, cały czerwony, gapi się wciąż na Victoire co tak ją zawstydza, że kompletnie nie wie co ma robić. Cóż, Peter najwyraźniej chwilowo ogłupiał, zapominając o zagajeniu rozmowy, natomiast Vika nie ma pojęcia o czym z nim rozmawiać. I wtedy podchodzi do nich pani Puddifoot, ledwo co mieszcząca się między stolikami.
   - Co podać, moi kochani?
   Zapada kłopotliwe milczenie, podczas którego Victa gapi się na swoje kolana, Peter nie reaguje na żadne sygnały ze świata zewnętrznego, wciąż nie spuszczając z niej wzroku, a pani Puddifoot stuka niecierpliwie o blat stolika wściekle różowym tipsem. W końcu Victoire nie wytrzymuje i szturcha lekko Petera w ramię, a on drga i podnosi oczy na panią Puddifoot, która powtarza:
   - Co podać?
- Eeee... n-nooo... - (nerwowy zerk na Vikę) - Kawę...
- Dwie kawy - upomina się szybko Vi, a Peter czerwieni się jeszcze bardziej.
   Koło mnie, Teddy robi minę, która wyraża całą żenadę sytuacji. Pani Puddifoot uśmiecha się aprobatycznie, po czym zaczyna przeciskać się pomiędzy stolikami w stronę baru. W tym czasie Peter znowu zaczyna wiercić Victę wzrokiem na wylot.
   Teddy szturcha mnie lekko w ramię.
   - O, Pocky, zobacz kto tam siedzi... Twój przyjaciel Spell Wood...
   Próbuję trzepnąć go po głowie, ale ze względu na warunki panujące w ciasnej szczelinie między ścianą a kanapą, niezbyt mi się to udaje. Teddy cicho chichocze, ale zaraz przestaje, gdy obściskująca się na fotelu para zaczyna rozglądać się naokoło.
  I rzeczywiście, Spell Wood też tutaj jest. Siedzi przy stoliku z jakąś długonogą blondyną, która różni się od Gigi Bulstrode chyba tylko tym, że jest kompletną idiotką. Po chwili Spell nie wygląda na zbytnio zadowolonego, kiedy ta zamiast odpowiadać na jego romantyczne "bla, bla", wciąż chichocze jak głupia. Chciałabym opowiedzieć o tym Victoire, ale przecież ona siedzi teraz przy stoliku z Peterem, a ja nie mogę się ujawnić.
   - Hmmm... no więc... - Victa stara się ratować sytuację. - Ładną mamy dziś pogodę... - Ale nie jest to dobre posunięcie, bo okno i tak jest całe zaparowane. Więc znowu zapada milczenie, a przerywa je dopiero ponowne przybycie pani Puddifoot, która tym razem sama szturcha Petera by się obudził.
   - Wasza kawa.
- Aaaach... tak...
   Victoire wyraźnie odczuwa ulgę, bo przynajmniej może zająć czymś ręce. Pije kawę zdecydowanie zbyt szybko, a potem zbyt głośno odstawia ją na spodeczek. W tym czasie Peter wciąż się na nią gapi.
   - Nie pijesz? - piszczy Vicky.
   Peter mruga szybko oczami, po czym spogląda na swoją kawę tak, jakby zdziwił się, że widzi ją na stole a nie na swojej głowie.
   - No tak.
   Znowu milkną. Victoire szybko sączy kawę, tak szybko, że chyba zaraz będzie musiała zamówić sobie drugą. Peter ledwo co dotyka swojej filiżanki, wciąż nie mogąc wykrztusić słowa. I wtedy coś dotyka mnie w ramię. Odwracam się w stronę Teddy'ego.
   - Co?
- Co: "co"?
- Aaa... nic. - Odwracam głowę. Pewnie mi się coś zdawało...
   Victoire najwyraźniej już się napiła, bo teraz zaczyna udawać, że bardzo zainteresował ją aniołek lewitujący nad stolikiem i rzucający różowe konfetti. Rozglądam się: Nad wszystkimi stolikami w kawiarence wiszą jednakowe aniołki.
  I wtedy z jakiegoś nieznanego mi powodu Teddy na mnie wpada!
   - Ej!
   Ale po chwili już o mało co nie krzyknęłam, bo nagle dosłownie znikąd za kanapą pojawiły się... Fiffie i Dominique!
   Ja i Teddy wytrzeszczamy oczy.
- C-co?! - wydysza Teddy.
- Ale... Jak?! - wtóruję mu.
- Zwędziłyśmy pelerynę niewidkę Brendzie! - informuje nas Di.
   No tak, peleryna Brendy! Przecież sama podglądałam pod nią Teda i Gigi... Jak mogłam być taką idiotką?! A my tu z Vi wymykamy się do Zakazanego Lasu z narażeniem karku, zdrowia i życia...!
   - Co?! - powtarza Teddy, wciąż wstrząśnięty.
- Oj, lepiej dajcie nam te Uszy! - mówi Fiffie, a Teddy podaje im Uszy Dalekiego Zasięgu.
   Znowu wyglądam zza kanapy. O, Peter wreszcie postanowił zagaić! Ale chyba coś niezbyt mu to wychodzi.
   - Jaka... d-dobra... kawa... - jąka się.
- Och... - Vika też jest cała czerwona. - Tak, bardzo dobra...
   Chce szybko podnieść do ust filiżankę z zimnymi resztkami swojej kawy, ale aniołek nasypał jej tam konfetti. I wtem nad ich głowami pojawia się jemioła!
   Victoire patrzy w górę i robi się biała jak papier. Peter podąża za jej wzrokiem, krztusi się i zaczyna parskać i pluć swoją "d-dobrą kawą". Vicky specjalnie upuszcza łyżeczkę na podłogę, a wtedy Peter odchyla się do tyłu z przerażoną miną i chybocąc się na krześle, runie z niego z łoskotem, o mało co nie przewracając stolika.
   Victa zrywa się na równe nogi, podobnie jak wszyscy przy sąsiednich miejscach. Na scenie całego zajścia Pani Puddifoot pojawia się tak szybko, jakby przyfrunęła na Błyskawicy i zaczyna głośno biadolić nad rozlaną kawą, zdając się raczej nie zauważać, że Peter leży rozciągnięty na podłodze w zawartości swojej filiżanki, z twarzą czerwoną jak rozgrzany piecyk.
- Och, jak to się stało, przecież moje aniołki czuwają nad wszystkim... - Chyba nie ma na myśli tych obrzydliwych amorków od różowego konfetti! Pani Puddifoot na nowo załamuje ręce. - Wstawaj chłopcze, na co czekasz, trzeba to zetrzeć! Oczywiście ta kawa nadal jest w cenie! Jak to dobrze, że zainwestowałam w nietłukącą się porcelanę...
   Teddy, przeczuwając rychły koniec fatalnej randki, narzuca na nas niewidkę Brendy, po czym korzystając z zamieszania poczynionego przez Petera, wymykamy się z kafejki. Nie zdejmujemy peleryny aż do apteki, gdzie mieliśmy czekać na Vi - ale i tak nie możemy powstrzymać się od zbiorowego śmiechu, więc przechodzący koło nas ludzie, oglądają się zdziwieni na miejsce, w którym idziemy pod osłoną niewidzialności.
   Dotarłszy do drzwi apteki, ja i Teddy wyłazimy spod niewidki, pod którą Fiffie i Domie wciąż zostają i czekamy na Victoire. W końcu ją widzimy. Vicky idzie w naszą stronę i wygląda na wyraźnie zaaferowaną sceną, która dopiero co rozegrała się w Przystani Szczęśliwych Par, ale gdy tylko do nas podchodzi maskuje zmieszanie i pyta się:
   - I co? Kupiliście już składniki?
- Eee... nie... - Teddy rzuca mi szybkie spojrzenie. - Głównie dlatego, że...
   I ściąga pelerynę z Fiffie i Di. Victoire krzyczy.
- Co wy tu robicie?!
- Jak widać, stoimy po kostki w błocie - mówi z powagą Di.
- Ale... jak wy się tu... - Patrzy podejrzliwie na Teddy'ego.
- Przecież widzisz, że miały pelerynę - mówi Teddy bez zmrużenia oka.
- No to chodźmy po te składniki! - dodaję szybko, zanim Vika zdąży jeszcze coś powiedzieć.
   A kiedy wychodzimy z apteki z siatami pełnymi składników dla Booracka, Teddy mruga do mnie i pyta się Vi:
   - A tak właściwe to jak poszła ci randka z Peterem?
- Wiesz - zaczyna Vicky. - Tak naprawdę to... to była kompletna klapa!


_______________________________




I oto Obiecany Lajcikowy Rozdział nr 2.
Dlatego wstawiam go wcześniej, żeby Wam się zbytnio nie nudziło. 
Właściwie jedyną uwagę jaką mam to taką, że przedstawiony przeze mnie punkt widzenia na tak zwane "sprawy sercowe" jest jak najbardziej autentyczny, jako że pisałam to w pierwszej klasie gimnazjum. 
Nawet ja mając trzynaście lat nie byłam aż tak głupia, żeby obdarzać namiętnymi porywami swoich bohaterów w tym samym wieku xD
W każdym razie mam nadzieję, że podczas czytania choć raz uśmiech zagościł na Waszych twarzach. 
Choćby krzywy. 
A ten rozdział romantyczny że aż wcale dedykuję Mrocznej Kosiarce... Chyba bardziej ze względu na narrację, niż na atmosferę Walentynek xD 

Nox/*

~ Tita Pocky