30. 09. 2012 r. NIEDZIELA
Zgodnie z moimi nieomylnymi jak zwykle przepowiedniami, nadeszły chłodne dni i stalowe niebo zaczęło przytłaczać zewsząd Zamek. Ciepłe godziny, kiedy ja i Victoire wychodziłyśmy na błonia w samych bluzkach i sweterkach, minęły. Teraz dziewczyny drżały z zimna na dziedzińcach i przytulały się do swoich chłopaków i przyjaciółek, Dominique i Fiffie wyjęły z kufrów nowiuśkie peleryny i płaszcze, Brenda kupiła maluteńkie nauszniczki dla swojego pufka, załączone do jakiejś durnej gazety, skrzaty domowe rozpaliły ogień w kominkach, a wiatr rozhulał się w Zakazanym Lesie, w lochach i na wieżach. W końcu uczniowie pochowali nosy za wrotami Zamku i tereny wokół szkoły całkiem opustoszały.
Kryjówka naszego jednorożca zamieniła się w małą świątynię. Wokół jego legowiska porozstawiałyśmy słoiczki z błękitnymi płomykami, a na nisko zwieszających się nad nami rozłożystych gałęziach gęstej sosny rozwiesiłyśmy ochronne lampiony. Dzięki eliksirowi, który w pocie czoła udało mi się uwarzyć, nie chwaląc się, idealnie, nasz jednorożec mógł już sobie swobodnie siedząc na brzuchu, popijać wodę z miseczki.
Nie małym kłopotem okazało się nazwanie jakoś jednorożca skoro już byłyśmy na niego skazane, a problem podwoił się, kiedy okazało się iż jednorożec należy do płci pięknej, której za nic nie chce się wyrzec.
- Nazwijmy ją Rosalinda albo Gertruda i po sprawie - odezwałam się w końcu, przerywając Fiffie i siostrom Weasley już piętnastominutową debatę na ten temat. - Albo wiem. Casablanca. Idealne imię dla idealnie wypielęgnowanego jednorożca - Casablanca parsknęła na to jakby z urazą, bo niestety jak się złożyło, od ciągłego leżenia na kupie liści, jej olśniewająco srebrna skóra była już nieco przybrudzona, co wyraźnie uwłaczało jej godności, a z pewnością nie świadczyło o wypielęgnowaniu.
- Casablanca? - Dominique wytrzeszczyła na mnie oczy.
- No. W zdrobnieniu Cassie. -odparłam - Uroczo.
Cassie zarżała w taki sposób, jakby wyraźnie nie życzyła sobie takich zdrobnień.
- Może Lia? Albo Mia? - sugerowała ostrożnie Victoire. - To bardzo jednorożcze imiona...
Lia czy tam Mia, przypatrywała się nam w milczeniu.
- Cristal! - odezwała się Fiffie uparcie. W tym momencie Cristal gwałtownie potrząsnęła głową, jakby z aprobatą i zarżała radośnie. Fiffie zaczęła wyczesywać jej lśniącą grzywę z czułością.
- No błagam... Cristal? - powiedziałam żałośnie. - To nie Casablanca?
Cristal obróciła ku mnie łeb, jakby pogardliwie.
Czasami to mi się zdaje, że bardziej niż jednorożcem, Cristal jest jednak osłem.
Podawałyśmy jej eliksir regularnie.
- Wygląda na to, że pomaga - powiedziała raz Victoire. - Ale jeśli Cristal nie zacznie chodzić przed zimą... Trzeba zdobyć jej mleczka śnieżyczki.
- No chyba starczy wam pieniędzy, jak ja i Fiffie jeszcze się dołożymy - odparła Dominique. - Bo nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam szukać ich po lesie!
I chyba żadna z nas nie zamierzała. Wiatr dął w gałęziach drzew i pustych pniach, centaury pochowały się w zaroślach, a kto wie, gdzie mogą być testrale? Za to ja i Victoire z niecierpliwością wyczekiwałyśmy naszego pierwszego wypadu do wioski Hogsmeade.
Tego dnia przywitał nas jasny poranek na szarym niebie. Razem z Victoire około 6:00 rano zeszłyśmy do pokoju wspólnego i usiadłyśmy przed dogasającym ogniem w kominku.
- Śniadanie za dwie godziny, a nikt jeszcze nie wstał - zauważyła Vika rzecz zaskakującą, w czasie gdy ja wyjęłam swoją robótkę na drutach.
- No właśnie, bibliotekę otwierają za godzinę, a Julia jeszcze leży - odparłam.
- Dzisiaj wypad do Hogsmeade - wygłosiła Viki kolejne niesłychane stwierdzenie. Podciągnęła nogi pod brodę i otoczyła kolana ramionami - Myślisz, że Teddy pójdzie z nami?
- Chyba lepiej nie... - powiedziałam.
- Dlaczego? Ach no tak, Peter...
Nawet jeśli mnie irytowało trochę zachowanie Petera, to Victoire już nawet nie próbowała się denerwować. Wydawało mi się, że podchodzi do niego raczej ze znużeniem. Westchnęła.
- Czy Peter nie pójdzie z Paris? - spytała niewinnie. - Ostatecznie powinien mieć nas już dosyć po tych wszystkich przerwach, na których nas osaczał... W zasadzie chyba powinnam go przeprosić...
- Za co? - spytałam odruchowo.
- Za to, że go tak zbyłam wczoraj.
- To nie twoja wina - zapewniłam machinalnie.
- Wiem - znowu westchnęła. - Ale jego też nie...
- Nie wydaje ci się, że Teddy nas ostatnio unika? - szybko zmieniłam temat. - A nie jest już na nas obrażony za Booracka...
- Nie zdziwiłabym się, gdyby po prostu wkurzało go kręcenie się Petera koło nas - Victoire tylko wzruszyła ramionami.
- Skoro tak sądzisz - wstałam z fotela. - Chodź, bo zaraz Brenda cię dopadnie. Trzeba obudzić Fiffie i Di.
- Ui - zgodziła się Victoire prawie że natychmiast.
Wzięłam swoją różdżkę, po czym skierowałyśmy swe kroki ku dormitorium dziewcząt. Weszłyśmy do sypialni 1 klasy.
I od razu zostałyśmy obsypane pokaźną garścią pierza.
Stanęłyśmy jak wryte. Z początku w ogóle nie mogłam się zorientować w sytuacji, bo wszędzie latały pióra i ledwo co przez nie widziałyśmy. Między łóżkami i nad metalowym grzejnikiem przelatywały poduchy, sprężyny materaców skrzypiały, walczące wrzeszczały, a my zaczęłyśmy machać rękami, by odgonić latające wokół pierze. Niedługo potem naszym oczom ukazała się Lucy New; zawsze drobna, cichutka i nieśmiała, teraz stała na rozkraczonych nogach na swoim łóżku i dziko wymachiwała poduszką by odgonić wirującą w powietrzu zawartość pościeli. Wkrótce dostrzegłyśmy także ładną szatynkę Nannę, która chowała się pod kołdrą, stojącą nad nią Dominique, wykręcającą poduszką nad głową jak lassem, a za nią Fiffie, wypruwającą wnętrzności ze swojej poszewki. Ale i tak najgorszym doświadczeniem był dla nas widok Bacy Phellps. Ta dziewucha była wprawdzie tak samo obrzydliwa jak wczoraj i przedwczoraj, ale jeszcze nigdy nie było mi dane oglądać jej w stanowczo za krótkiej koszulince nocnej z różowymi falbankami i żółtą kaczuszką na piersi. Bacy skakała z łóżka na łóżko, wydając dzikie okrzyki wojenne.
- WAHEY! - wrzasnęła teraz, trafiając poduszką prosto w twarz Nanny, która właśnie nieszczęśliwie dla niej wychyliła głowę spod kołdry. Bacy wskoczyła na łóżko Nanny, a z niego na posłanie Lucy. Zaczęłam się zastanawiać, które łoże pierwsze się zawali.
- WAHOOOO! - wykrzyczała, lądując z jękiem sprężyn na łóżku Fiffie. I gdy tylko to zrobiła, lecąca poduszka trafiła ją prosto w gębę.
- FUUUU - zawołała Fiffie i rzuciła się w stronę Bacy z pazurami - WYWALAJ Z MOJEGO ŁÓŻKA!
- Bo co mi zrobisz?! - zarechotała Bacy, skacząc w miejscu na materacu Fiffie.
- WAAAA - zakrzyknęła Fiffie, po czym chwyciła nie wiadomo skąd, wielką różową poduchę na kształt świńskiego ryja i cisnęła na prześcieradło, Domie popchnęła od tyłu Bacy aż ta przewróciła się na łóżko, całym swoim ciężarem przygniatając poduszkowy świński ryj.
Rozległo się głośne pierdnięcie, a całe pierze wywiało pod ściany. Ogarnął nas obrzydliwy smród, ale i tak najgorzej miała Bacy, która leżała twarzą wprost na pierdzącej podusze.
- Ha! - zawołała Fiffie triumfalnie, przyciskając do twarzy skarpetkę, niekoniecznie świeżą, ale na pewno lepiej pachnącą od poduchy-pierdziuchy. - Załatwiłyśmy ją jej własną bronią!
- Tylko że to twoje łóżko będzie teraz śmierdzieć! - Bacy była wściekła.
- Wierz mi, że istnieją różne sposoby na pozbycie się nawet takiego smrodu - odezwała się Dominique. - Szkoda że ich nie znasz, i to od ciebie każdy się będzie odsuwał na 11 kilometrów... Czyli o jeden więcej niż zwykle...
- Chamstwo i skąpstwo! - wrzasnęła Bacy. - Co to za maniery! Ludzi się nie popycha!
- Ale po cudzych łóżkach to już można skakać? - odparowała Fiffie. - Chodź Domie, spadamy. O, a wy co tu robicie? - dopiero teraz nas zauważyły.
Ja i Victoire stałyśmy przy metalowym grzejniku, całe w pierzu.
- Eeeyy... - zaczęła Victa - Tak w zasadzie to... Przyszłyśmy was obudzić.
- Aha.
Wyszłyśmy z dormitorium i zaczęłyśmy się wspinać do sypialni dziewczyn z 3 klasy.
Po tym , co działo się w pokoju sypialnym Fiffie i Dominique, nasze gniazdko wydało nam się niebywale czyste, bez względu na moje niepościelone łóżko, ani na śpiącą Lisę, ani na porozwalane wystrzałowe skarpety Brendy. Właśnie teraz Brenda siedziała na swoim łóżku po turecku i "bawiła się" ze swoim pufkiem, a Lisa leżała zawinięta w kokon z kołdry. Julii nie było.
- Victoire! - zapiszczała Brenda, gdy tylko weszłyśmy. - Cześć, śniadanie niedługo, usiądziesz ze mną w Wielkiej Sali, a właściwie i tak zaklepię ci miejsce! Czemu mnie nie obudziłaś i co tu tak śmierdzi?
- Eee. - zająknęła się Victa.
- Vika, nie ma czasu! - przerwała jej ze zniecierpliwieniem Domie.
Szybko odkaziłyśmy się od poduchy-pierdziuchy, dodatkowo skrapiając się nowym kwiatowym zapachem Victoire, tak na wszelki wypadek. Otworzyłam swój kufer.
- Tak więc... - zaczęłam. - Nie ma szans, żeby było nas stać nawet na najtańszą pelerynę niewidkę - wreszcie wygrzebałam swoją sakiewkę - Tata wymienił nam pieniądze mugoli na galeony, ale okazuje się, że mugolskie mają trochę mniejszą wartość...
- No ale jak ja i Vika się dołożymy... - powiedziała Dominique, ale bez zwykłej pewności siebie. - No błagam, nie kupujmy jakiegoś badziewia z kłaków demimoza!
- A czy nie stać nas przypadkiem tylko na badziew z demimoza? - zauważyła Fiffie.
- Tylko że włosy demimoza po wielokrotnym użyciu tracą swą moc - powiedziała Victoire.
- No a inne i tak są przecież podatne na zaklęcia wykrywające - żachnęła się moja siostra.
- A kto będzie je rzucał w Zak... - Dominique przerwała, kiedy za naszymi plecami rozległ się wnerwiający głos Brendy:
- A po co wam peleryna niewidka?
- Żeby nie musieć uczyć się zaklęcia zwodzącego - zbyłam ją. - Chodźmy na śniadanie... - powiedziałam do dziewczyn z naciskiem - Tam porozmawiamy swobodnie...
I zostawiłyśmy w dormitorium Brendę z obrażoną miną i niemniej niezadowolonego od niej jej pufka.
Ponieważ przyszłyśmy trochę przed czasem, w Wielkiej Sali było o połowę mniej osób niż zwykle. Usiadłyśmy naprzeciwko Julii, dyskutującej zażarcie z Sethem i Quirkiem na temat systemu nauczania.
- Puchonów jeszcze nie ma - oznajmiła Fiffie.
Spojrzałam na nią znacząco. Już wczoraj wieczorem zastanawiałyśmy się, jakim cudem dać Nickie prezent na urodziny, równocześnie nie narażając się jej krwiożerczej paczce...
- Poczekajmy trochę - odparłam spokojnie.
Po paru minutach Sala zaczęła się coraz bardziej zapełniać. W oczy rzucił mi się pewien blondyn z Gryffindoru, podchodzący właśnie do stołu Slytherinu... Tylko skąd mogłam go znać? Z przeświadczeniem, że coś mi się po prostu wydało, odwróciłam się do swojego talerza, sięgnęłam po puchar z sokiem dyniowym i upiłam z niego łyk, aż nagle o mało co się nim nie zachłysnęłam, kiedy zdałam sobie sprawę kim on był. Teddy Lupin!
No tak! Oczywiście Ted kontynuuje śniadaniową tradycję podchodzenia do koleżanek by z nimi porozmawiać - tyle że już nie z nami! Jeszcze przez moment patrzyłam na to, jak gada sobie w najlepsze z Gigi Bulstrode (dlaczego z nią?!), a potem odwróciłam wzrok - prosto na twarz Victoire.
Przyglądała mi się badawczo. Zignorowałam to i zaczęłam nakładać sobie jajecznicy. Teraz to Victoire spojrzała na stół ślizgonów, po czym stuknęła mnie w ramię.
- Co?
Podążyłam za jej wzrokiem. Przy stole Slytherinu Teda już nie było.
- No co? - zirytowałam się.
- Nic, tylko... za długo sobie nie pogadali - poinformowała.
- A co zazdrosna jesteś?
- A ty jesteś?
Parsknęłam śmiechem niedowierzania, sięgając po swój widelec.
- Vika, nie świruj.
Victoire wzruszyła tylko ramionami i zabrała się za swoje tosty. Przez chwilę jadłyśmy w milczeniu, dopóki z lekkiego odrętwienia nie wybudziła nas Fiffie:
- Już są.
Rzeczywiście, przy stole Hufflepuffu byli już wszyscy piątoklasiści, co oznaczało, że dormitorium naszej siostry pozostawało teraz całkowicie puste. Ja i Fiffie wstałyśmy od stołu, podziękowałyśmy siostrom Weasley za wspólnie spędzony posiłek i pomachałyśmy do blond-Teddy'ego, co Fiffie skomentowała przyciszonym tonem "Dlaczego Teddy zrobił się na Legolasa?" No właśnie. Gdzie się podziały jego kolorowe włosy i nasza śniadaniowa tradycja?
Trochę głupio było nam włazić do dormitorium naszej siostry jak włamywaczki, ale jak inaczej mogłyśmy wręczyć jej prezent? Nickie nigdy nie obchodziła swoich urodzin, właściwie broniła się przed tym świętem co najmniej tak, jakby kończyła wstydliwą dla kobiety siedemdziesiątkę. Ja i Fiffie wiedziałyśmy jednak, że już Paczka Puchonów zadba o to, aby Nickie miała baaaardzo huczne urodziny, a co się z tym wiąże - nie odstępowali jej dzisiaj na krok, nie wspominając już o jej chłopaku Seanie, który nie odstępował jej w ogóle nigdy. Trochę trudno byłoby im się na narażać w takich okolicznościach. Dlatego ja i Fiffie po prostu pozostawiłyśmy paczuszkę z podarkiem na jej łóżku, po namyśle dołączając dopisek: "Od Gallów Anonimów, zbyt drżących o swoje życie, aby wręczyć Ci ją osobiście".
A po śniadaniu ja i Victoire "postanowiłyśmy" odwiedzić Hagrida.
- Hagridzie otwórz, to my! Szybciej, bo Brenda nas goni!
Kiedy wpadłyśmy do izby od razu naskoczył na nas Kieł-junior - szczeniak Hagrida, którego znalazł uwiązanego pod barem. Hagrid zamknął drzwi za mną i za Viki.
- Ach, to wy... - to był jego jedyny komentarz na nasze gwałtowne wejście. Opadłam na ogromniasty fotel Hagrida, a Victa stanęła na palcach by zobaczyć przez okno, czy Brenda nas nie zwietrzyła. Czajnik zadyndał nad ogniem, zaszurało krzesło i na stole z cichym stukiem pojawił się talerz zwęglonych ciasteczek. Victoire odwróciła się od okna i usiadła przy stole obok mnie.
- Merci za schronienie, Hagridzie - odetchnęła.
Hagrid westchnął ciężko.
- Co się stało? - Victa zareagowała natychmiastowo.
- Coś się dzieje w Zakazanym Lesie - zaczął Hagrid ponurym tonem. - Pamiętacie, jakżeście mnie pytały o jednorożce?
Vika zrobiła osłupiałą minę a i ja musiałam wyglądać tak samo.
- Taaak... - powiedziałam ostrożnie. - Dlaczego...?
- Wiecie... Jednorożce mają wielką moc magiczną... Nie tak łatwo ot se je zranić, a co dopiro zabić...
Gapiłyśmy się na niego jakby zaraz miał nam wydać wyroki śmierci.
- Ostatnio znalazłem jednego ukatrupionego.
Zapadło milczenie, podczas którego Hagrid zawiązywał sobie w pasie falbaniasty fartuch.
- Aaa gdzie go znalazłeś? - zapytała Victoire ważąc każde słowo.
- Niedaleko puszczy centaurów... - Hagrid na chwilę się zatrzymał. - Zresztą, przecież wy i tak nie wicie, gdzie to jest!
Ja i Victoire wymieniłyśmy tylko ulotne spojrzenia. Nie znałyśmy całego Zakazanego Lasu, aczkolwiek i tak wiedziałyśmy, że kryjówka Cristal z pewnością znajdowała się daleko od centaurów.
Po zakończeniu wizyty u Hagrida, poszłyśmy jeszcze do biblioteki, ponieważ zostawiłam swoje tłumaczenie runów na ostatnią chwilę. Naturalnie zastałyśmy tam Julię McDuck w towarzystwie Paris. Ta pierwsza na mój widok czmychnęła od razu, ponieważ na terenie biblioteki unikała mnie jak tryton ognia, nawet poza moim szlabanem. Tej drugiej uświadomiłam przy okazji, co myślę o pisaniu wypracowań za Bacy Phellps.
- Ale ja chciałam tylko pomóc - powiedziała Paris niewinnie, z zakłopotaniem mrugając powiekami.
Potem zeszłyśmy na obiad. Ted Lupin już nie podszedł do Gigi Bulstrode, czym ona była wyraźnie urażona, za to Julia dowiedziała się o wypadku Filcha podczas mojej kary w bibliotece i teraz byliśmy zmuszeni wysłuchiwać jej wynurzeń, że włamanie u Booracka, wypadek Sherry Power z mieszanką Lesera i kontuzja woźnego, są ze sobą na pewno powiązane. Prawie że wyplułam kawałek kotleta, kiedy Julia zapytała histerycznie, jak w takich straszliwych warunkach można się uczyć?!
- To wszystko przez Teda Lupina - skonkludowała w końcu.
- Czyli że - zaczął Seth - Boorack naraził się Lupinowi więc ten rozwalił mu gabinet, potem bał się, że Sherry go wsypie więc ją też załatwił, a na sam koniec Filcha, żeby... żeby zyskać na popularności? - kulawo zakończył swój tok myślenia.
- Niby jak miałby tym zyskać na popularności? - warknęła Julia.
- A przecież i tak Lupina wsypał Spell Wood, także... po co miałby się mścić na Power? - wtrącił uczenie Quirke.
- Przecież kontuzja Filcha to był tylko zwykły wypadek! - nie wytrzymałam. - Co jest takiego podejrzanego w tym, że woźny spadł z drabiny?
- A może ktoś go strącił - zasugerowała Julia.
- Chodź Vi, nie mogę tego słuchać - powiedziałam.
Wstałyśmy i przeszłyśmy na drugi koniec stołu. Kiedy usiadłyśmy, Victa spojrzała na mnie z niepokojem.
- Julia bardzo się tym wszystkim przejmuje - odezwała się. - Myślisz, że odkryje, że to byłyśmy my...?
- Niby jak? - spytałam przyciszonym głosem.
- Puchoni już się dowiedzieli.
Przez chwilę rozważałam jej wypowiedź.
- Ale przecież to nie my załatwiłyśmy Sherry Power - przypomniałam. - Ani nie strąciłyśmy Filcha z drabiny.
- Ale to my rozwaliłyśmy gabinet Booracka - Victoire mówiła ledwo dosłyszalnie - A ty i Dominique byłyście świadkami wypadku Filcha.
- No dobrze... Ale nawet jeżeli Julia się dowie... To co z tego? - odwróciłam się do talerza. - Już jesteśmy ukarane więc nic nie może nam zrobić.
Victoire chwyciła mnie za ramię, zmuszając mnie bym na nią spojrzała.
- A nie martwi cię, że ona może wyciągnąć błędne wnioski? Na pewno będzie chciała wiedzieć, dlaczego to zrobiłyśmy... A jak jej nie powiemy, będzie snuć swoje naukowe domysły dopóki się nie dowie...
- Na razie martwmy się puchonami - poradziłam. - Julia jeszcze nawet nas nie podejrzewa!
- I oby tak pozostało - westchnęła Vi.
Po obiedzie miał być wypad do Hogsmeade. Ponieważ Filch wciąż leżał w skrzydle szpitalnym, przy bramie zastałyśmy profesora Flitwicka.
- Panno Glam! - zapiszczał na mój widok, a kiedy już sprawdził mój formularz, przywołał mnie do siebie i zaczął mówić tak cicho, że musiałam schylić się wpół, aby go usłyszeć: - Miej oko na swoją młodszą siostrę! - Po czym zawołał: - Następni!
Nie powiem, bym do końca zrozumiała intencje Flitwicka, dość, że jeżeli ta rada nie zawierała żadnego ukrytego znaczenia to mogła oznaczać tylko to, że Fiffie musiała coś przeskrobać...
Tuż przed nami szedł Peter ze swoim koleżką więc ja i Vi przyspieszyłyśmy kroku, aby ich dogonić.
- Peter, widziałeś gdzieś może Te... - zaczęła Victoire ale urwała. I wiem dlaczego: ponieważ bała się, że jak zapyta go o jakiegoś innego chłopaka, to Peter się obrazi.
- Widziałeś gdzieś Teddy'ego? - wyręczyłam ją więc.
- Nie - Peter skrzywił się lekko.
- Dlaczego tak się krzywisz? - zapytała mimowolnie Victoire, na co Peter przybrał od razu zupełnie inny wyraz twarzy.
- Bo wydaje mi się, że Ted jest ostatnio jakiś... - spojrzał ukradkiem na Viki jakby bał się, że się wielce obrazi - jakiś... dziwny - dokończył.
- Czemu? - zdziwiła się Vika, a mnie bezwiednie nasunęło się wspomnienie Teddy'ego - Legolasa z rana.
- W ogóle ze mną nie gada.
- Może się obraził? - podsunęłam.
- Albo po prostu buja się w Gigi Bulstrode - rzucił Peter z pogardą.
Zanim jednak sens tego stwierdzenia zdołał dotrzeć do mojego mózgu, zauważyłam bardzo osobliwą rzecz... Mianowicie Ted Lupin szedł tuż za plecami Petera Calldwella i doskonale wszystko słyszał! Zachciało mi się śmiać, ale szybko udałam, że to kaszel.
- No i co? - zagadnęłam swobodnie. - Skąd niby to wiesz?
- No niby nie wiem - rzekł po namyśle Peter, nadal nieświadomy tego, że Teddy jest tuż za nim. - Ale to chyba oczywiste. Po co by do niej łaził jak idiota.
- Może się przyjaźnią - powiedziała z wyraźnie zrzedłą miną Victoire, która także nie zauważyła Teda. - Po co od razu twierdzić, że się w niej kocha...
- No właśnie: po co? - odezwał się głośno Teddy, na co Vika podskoczyła jak rażona zaklęciem, a Peter potknął się o kamień i wyłożył się na ziemi.
- Ted! - zawołał, zrywając się na równe nogi i cały czerwony na twarzy, od zerkania wciąż to na Teda, to na Victoire, dostał chyba oczopląsu - Od kiedy ty tu...
Teddy tylko chwycił Petera za płaszcz, niby otrzepując go z ziemi.
- Peter, naprawdę nie musisz się martwić, że wyglebałeś się przy Viki. Chyba że upadłeś na głowę i przestałeś się w niej...
- LALALALALA - Peter wyglądał już, jakby zagotowała się w nim woda na wrzątek, zaczął wydzierać się na całą ulicę byleby tylko zagłuszyć słowa Teddy'ego - TO JA JUŻ PÓJDĘ DO PRZODU, DOGONIĘ PARIS, CZEŚĆ... - i poszedł do przodu.
Victoire spiorunowała Teda wzrokiem.
- No wiesz... Jak mogłeś!
- Co? - zdziwił się Teddy.
- Jak mogłeś wygadać, że Peter... eee... no... się we mnie buja - po czym już całkiem zamilkła.
- Widzę, że to był dla ciebie szok - Teddy uniósł brwi.
- Zabawne - warknęła Vi.
Weszliśmy na Drogę Główną Hogsmeade akurat kiedy zaczęło padać.
- Pójdziemy strzelić sobie po kuflu kremowego piwa? - zapytał Teddy, poprawiając szalik w bezskutecznej obronie przed gęstniejącymi kroplami deszczu.
- Okay - odpowiedziała Victoire naburmuszonym tonem, a ja odniosłam wrażenie iż słowa Petera dały jej jednak do myślenia. No cóż, kto jak kto, ale Victa ze swoją krwią wili chyba nie powinna być zazdrosna.
Ale jednak była.
Kiedy zajęliśmy stolik w Trzech Miotłach, deszcz już ostro bębnił w szyby, a Teddy poszedł do lady by zamówić, powiedziała do mnie:
- Cóż... Nie zamierzam być druhną na ich ślubie.
- Nie za szybko ich osądzasz z tym ślubem? - wystraszyłam się. - Nie zapominaj, że Gigi jest okropna...
- Podobnież przeciwieństwa się przyciągają.
- Tia. - ucięłam temat. - Tylko się tu nie zasiedźmy. Nie przyszłyśmy tu po to, żeby plotkować o Teddy'm i jego podejrzanych znajomościach. Pamiętaj, że musimy kupić niewidkę - powiedziałam to szybko, bo Teddy już się zbliżał, ale i tak to usłyszał...
- Niewidkę? - spytał podejrzliwie, stawiając przed nami kufle z dymiącym napojem. - A po co wam niewidka?
- Żeby nie musieć pożyczać twojej - odparłam gładko.
Teddy usiadł przy stoliku.
- Wy coś przede mną ukrywacie.
Ja i Victoire rzuciłyśmy w swoją stronę spojrzeniami i jakby automatycznie upiłyśmy łyki kremowego piwa, żeby przeciągnąć czas odpowiedzi na jego stwierdzenie. I chyba obie nas dotknęło w tym momencie poczucie winy wobec Teddy'ego. A my mu wyrzucamy śluby z Gigi Bulstrode... Zaraz, co ja gadam, jakie śluby.
- Tak, ukrywamy coś przed tobą - powiedziała w końcu Vi. - I przepraszamy, że padłeś ofiarą naszych spisków...
-...ale nie wyjaśnicie mi oczywiście, jakich spisków padłem ofiarą.
Victoire zaróżowiła się i spuściła wzrok jak winowajczyni. Ja tylko wypiłam jeszcze trochę piwa, żeby w dalszym ciągu wyręczała mnie w "wyjaśnieniach"... Cóż z tego, że zostawiałam ją samą na polu bitwy, skoro i tak nie wiedziałam, co powiedzieć...?
Zanim jednak nawet Victa zdążyła dobrać jakieś słowa, drzwi pubu otworzyły się i do środka wpadli przemoczeni do suchej nitki Nickie z Seanem.
Victoire też to zobaczyła.
- Myślisz, że teraz nas skopią? - pisnęła, a Teddy spojrzał na nią ze zdziwioną miną.
- Raczej przyszli tu, żeby świętować urodziny Nickie...
- A niby czemu mieliby was skopać? - zapytał Teddy, przestawszy kierować wzrok w stronę, w którą patrzyłyśmy.
- Bo przez nas mają przebooraczone u Booracka - wyjaśniłam ponuro. - Bo Boorack myśli, że to oni zrobili mu ten raban w gabinecie...
- Ahaa... - mina Teddy'ego mówiła sama za siebie.
Upił łyk piwa kremowego, a ja i Victoire wykorzystałyśmy ten moment, aby wymienić się zaniepokojonymi krótkimi spojrzeniami. Jednocześnie byłyśmy pod ostrzałem pytań Teddy'ego i na celowniku Paczki Puchonów. Niewątpliwie Teddy zasługiwał na wyjaśnienia, ale w tej chwili, kiedy w każdej sekundzie mogła się tu zjawić reszta paczki, chyba nie byłby to najlepszy pomysł by wyjawić mu prawdę. Teraz marszczył brwi nad swoim kuflem piwa kremowego.
Drzwi ponownie się otworzyły, tym razem wpuszczając mokre od deszczu Carrie i Scarlett, a za nimi jeszcze Laurę i Florence... Ted wstał.
- Chodźmy już - powiedział zdecydowanym tonem. - Jeśli oni rzeczywiście dybią na wasze życie...
Ja i Victoire pospiesznie dopiłyśmy swoje piwa kremowe i razem z Teddy'm zaczęłyśmy przepychać się w stronę wyjścia. Niestety, w drzwiach natknęliśmy się na ociekających wodą Rosalie i Cristera.
Szybko wyszliśmy na deszcz i popędziliśmy ulicą. W końcu, kiedy już prawie tonęliśmy w ulewie, Teddy wepchnął nas do pierwszego lepszego sklepu.
Było to Miodowe Królestwo.
- Lepiej nie mogłeś trafić! - zawołała Viki, kiedy przeciskaliśmy się między rzędami słodyczy; sklep był zapchany uczniami Hogwartu. Po chwili Victoire i Teddy stanęli przy półce pod tabliczką "Niezwykłe smaki" i zaczęli wygrzebywać ze słojów swoje ulubione słodycze.
Ja i Vika niewiele kupiłyśmy (musiałyśmy pamiętać o pelerynie) ale Teddy, który nie był obarczony żadnymi innymi wydatkami, kupił sobie mnóstwo rzeczy.
- Ile ty tego wziąłeś? - spytałam, patrząc jak Teddy wpycha sobie do kieszeni musy-świstusy, fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta i kulki powodujące lewitację.
Ted nie odpowiedział, ale chyba tylko dlatego, że właśnie walczył z torebką pieprznych diabełków, które nie chciały mu się wcisnąć do kieszeni. Przez chwilę przyglądałam się tej scenie, dopóki ekspedientka nie stuknęła mnie w ramię, aby z uśmiechem podać mi gratisowy młoteczek do rozbijania bryłek czekolady, którą kupiłam.
- To gdzie chcecie teraz iść? - spytał Teddy. - Wiecie, oprowadziłbym was po Hogsmeade, ale pogoda chyba temu nie sprzyja... - spojrzał na szalejącą na dworze ulewę.
- No trudno, następnym razem na pewno nas oprowadzisz - powiedziała Victoire słodko, jakby w myślach dodawała: "O ile będziesz grzeczny i następnym razem pójdziesz do wioski z nami, a nie z Gigi Bulstrode..." Teddy chyba też to wyczuł, bo uśmiechnął się nieznacznie i odparł:
- Na pewno następnym razem was oprowadzę.
- W takim razie teraz pójdźmy jeszcze tylko w jedno miejsce - powiedziała Victoire. - W taką ulewę łażenie jest do niczego.
Ale niestety mnie i Vikę spotkał zawód. Młoda ekspedientka stała za ladą w za dużej tiarze na głowie i beznamiętnie żując gumę.
- Peleryna-niewidka? - wytrzeszczyła tylko gały i wypuściła z gumy balona. - Nie ma, nie ma! To bardzo rzadki towar i to drogi...! Pewnie myślałyście, że kupicie to w pierwszym lepszym sklepie z gadżetami i to jeszcze za dziesięć galeonów, co? - Nasze miny mówiły chyba same za siebie, bo ryknęła śmiechem. - Co najwyżej możecie zamówić jakąś z tego adresu - podała nam zwitek. - Może przyjdzie za jakieś czterdzieści lat...
Wyszłyśmy ze sklepu zawiedzione. Myślałyśmy, że jeszcze dzisiaj kupimy pelerynę, a tymczasem otrzymałyśmy tylko jakiś potłuszczony świstek. Vika spojrzała na mnie i na Teda.
- Chodźmy do Zamku - powiedziała.
Zdążyliśmy akurat na kolację. W Wielkiej Sali pożegnałyśmy się z Teddy'm i zajęłyśmy miejsca przy stole krukonów. Od razu rzuciłyśmy się na jedzenie, ponieważ byłyśmy piekielnie głodne.
Podeszły do nas podekscytowane Fiffie i Domie.
- I co? - zapytała podniecona Dominique - Macie pelerynę?
Victoire nawet nie odwróciła wzroku od kiełbasek na swoim talerzu, tylko bez słowa podała Dominique potłuszczony świstek.
- E? - zdziwiła się Di, a Fiffie dodała:
- To wszystko?
Dopiero teraz Victa odwróciła się.
- A masz dziesięć tysięcy galeonów? - zapytała całkiem serio.
- No... nie - powiedziała Domie zbita z tropu.
- No to w takim razie czego my się spodziewałyśmy.
- Ale co zrobimy? - odezwała się Fiffie. - Nie możemy łazić do kryjówki bez peleryny, to niebezpieczne...
- Wiem - powiedziałam równocześnie z Viki.
Kiedy Fiffie i Domie wróciły na swoje miejsca, ja i Victoire dokończyłyśmy kolację i wstałyśmy od stołu. Teraz nadeszła pora naszych szlabanów, a do biblioteki i skrzydła szpitalnego miałyśmy tylko kawałek wspólnej drogi.
I właśnie w połowie tego kawałka w końcu dopadli nas Nickie, Crister, Sean i Rosalie.
__________________________________________________
A teraz podziękuję za odzew pannom: Wikkusi, Oli Sitarz, Alister i oNyks Xyz. Mogę kontynuować tego bloga choćbyście rzeczywiście tylko Wy go czytały...
Także jesteście już na mnie skazane xD
Także jesteście już na mnie skazane xD
Alister, co do anonimowych komentarzy... Tak właśnie podejrzewałam, że coś tu nie gra! Ale jakoś tego nie sprawdziłam... Teraz mam nadzieję, mogą dodawać swoje opinie już wszyscy.
Ach, jeszcze jedno. Było już tyle wersji tego, jacy uczniowie trafiają do Hufflepuff... Pracowici, lojalni, uczciwi...
A ja pozostałam przy pierwotnym, że do domu Helgi trafiają po prostu "ci pozostali", ale proszę zobaczyć, jaka z tego wyszła wybuchowa mieszanka!
A ja pozostałam przy pierwotnym, że do domu Helgi trafiają po prostu "ci pozostali", ale proszę zobaczyć, jaka z tego wyszła wybuchowa mieszanka!
Pozdrawiam i musami świstusami częstuję ~
~ Tita Pocky