niedziela, 13 marca 2016

35. Skorupiaki i Ponuraki

   V - VI 2013 r.
   - Te! Boorackowa!
   Jeszcze tydzień temu twarz tego uczniaka miałaby w mojej wyobraźni bardzo niemiłe spotkanie z podłogą.
- Tak, słucham? - odwróciłam się w jego stronę uprzejmie, posyłając mu promienny uśmiech.
   Bezczelny chłoptaś jakby trochę zdębiał - ale po chwili odzyskał rezon.
- Co się cieszysz?! - nagle sam uśmiechnął się złośliwie. - Warzywniak otwierasz?
    Kilka czerwonych iskier wystrzelonych z różdżki tuż przed jego gębą w pełni wystarczyło, aby definitywnie mu ją zamknąć.
   Dawniej pewnie uciekłabym gdzieś wzrokiem, a potem przez resztę dnia chodziłabym nosem ryjąc po ziemi, próbując wsiąknąć w stare, popękane mury szkoły - teraz jednak nie miałam na to czasu. Pozbywszy się natrętnego ucznia, czym prędzej wbiegłam na schody, przeskoczyłam nad znikającym stopniem, aż w końcu wpadłam z rozwianymi włosami do szkolnej biblioteki - na której progu zatrzymałam się, poprawiłam umundurowanie i z godnością weszłam do środka.
   Pani Pince łypnęła na mnie spode łba w doprawdy nie dziwny jak na nią podejrzliwy i oskarżycielski sposób.
   - I co, ZNOWU zamierzacie wynieść wszystkie książki z dziedziny opieki nad magicznymi stworzeniami?! - zastrzeliła mnie napastliwym pytaniem zanim zdążyłam choćby powiedzieć "dzień dobry". Nie muszę chyba nadmieniać, że przy okazji oczy nabiegły jej krwią i wyszły na wierzch, a na końcu zdania jej wypowiedź nabrała brzmienia bliskiego maniakalnemu szaleństwu.
- Nie, skąd proszę pani - odparłam, bardziej z powodu braku innej odpowiedzi niż w wyniku prawdomówności. Bo prawda jest taka, że ja, Victoire, Dominique i Fiffie ostatnimi czasy taczkami wynosiłyśmy z biblioteki wszystkie książki z działu magicznych stworzeń, a wszystko dlatego, że wciąż nie miałyśmy żadnych wskazówek ani od Hagrida, ani od Klarensja, ani od kogokolwiek lub czegokolwiek innego, czym lub kim może być tajemniczy zwierz zagrażający Cristal i czy w jakiś sposób mogłybyśmy ją przed nim ochronić!
   - Ale przecież Cristal jest jednorożcem - Dominique wzruszyła ramionami, leżąc w pokoju wspólnym Ravenclawu na dywaniku przed kominkiem i bawiąc się z Mrukotem moim kłębuszkiem wełny. - Ma ogromną magiczną moc...
- Tak, i aż jeden róg do obrony! - parsknęła Fiffie ironicznie.
   Na moment zaniechałam dalszego wyciskania ze swojego mózgu pracy na zielarstwo.
- Skoro coś było zdolne zranić Cristal, to logiczne, że musi mieć równie silną moc - powiedziałam.
- Pocky ma rację - zgodziła się Victa. - Tylko musimy teraz jak najszybciej odkryć co to!
   Problem w tym, że posiadamy bardzo wąski zasób informacji na ten temat, jeżeli nie zerowy.
   - Wiemy, że ten zwierz jest zły, zamieszkał w puszczy, i że jest zwierzem - wyjęczała Domie, kiedy po raz pierwszy zaciągnęłyśmy nasze siostry do biblioteki. - Jak niby na tej podstawie mamy wyszukiwać informacje?
- Wiemy, że ten zwierz funkcjonuje w warunkach leśnych i jest zdolny zranić, a może nawet zabić jednorożca - odparła spokojnie Victoire. - Nie mówię, że to potrwa pięć sekund, ale jak trochę poszperamy, to na pewno znajdziemy w końcu jakąś wskazówkę.
   Tak więc szperałyśmy. Grzebałyśmy, przeszukiwałyśmy i ograbiałyśmy bibliotekę aż do ostatniej książeczki o magicznych stworzeniach. Całe Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć Newta Scamandera miałyśmy wykute w pamięci na blachę. Z tego całego szukania mogło nawet wyniknąć dla nas coś pozytywnego - ale nie mówię tu o odkryciu tożsamości leśnego drapieżnika, ale o Wybitnym, którego ja i Vi z całą pewnością zdobędziemy na końcoworocznych egzaminach z opieki nad magicznymi stworzeniami.
   - Ja się poddaję! - wybuchła Fiffie pewnego słonecznego przedpołudnia, które zamiast spędzać na błoniach, marnowałyśmy na bezowocne zagrzebywanie się w książkach w prawie pustej bibliotece. Prawie, bo byłyśmy w niej tylko my. No i pani Pince, rzecz jasna.
   Cholera. Nawet Julia leżała sobie teraz na zielonej trwace przed szkołą!
   - Coś tu na pewno jest... - wymamrotała tylko Vicky, która miała już zaczerwienione oczy od wielogodzinnego czytania, lecz mimo to wciąż przebiegała nimi po linijkach tekstu z prędkością błyskawicy.
   Dominique nie podzieliła jej zdania, co można było łatwo wyjaśnić tym, że już od parunastu minut po prostu spała, głową leżąc na otwartej księdze. Natomiast Fiffie wciąż kichała i marudziła, prawie już nie tykając książek.
- A psik! Czy tu musi być tyle kurzu?!
   (Trzeba wiedzieć, że Fiffie ma alergię na kurz).
- Przysięgam, że kiedy miałam tu szlaban, było tu o wiele czyściej - wymamrotałam, gapiąc się bez życia na leżący przede mną egzemplarz Tajemnic czarodziejskich stworzeń i kreatur.
   Fiffie zamachała rękami, jakby chciała odgonić od siebie drobinki kurzu, które unosiły się leniwie pomiędzy rzędami półek, skrząc się w słońcu niby niewinny, złoty pyłek i tłumiąc każdą, najlżejszą nawet myśl.
- Dominique, wstawaj... - Victa trąciła lekko Domie w ramię wciąż nie przerywając czytania, a Di drgnęła, ale nawet nie podniosła głowy z otwartej księgi.
   Choć tykanie zegara ledwo co zakłócało wszechobecną ciszę, w mojej głowie wygrywało one niezwykle denerwującą piosenkę przy akompaniamencie nieustannego "skrzypu-skrzyp" podeszwy przechadzającej się tu i ówdzie pani Pince. Co ta baba ma pod sufitem?! W bibliotece są ledwo cztery osoby, a ona już musi patrolować cały teren! Z jednej strony to dobrze, że ten stary sęp nie wisiał nad naszymi głowami z zapartym tchem kontrolując sposób użycia jej świętych tomiszczy (za to spanie na książce pozbawiłaby chyba Dominique głowy!) - ale z drugiej strony, czy ona koniecznie musiała łazić po całej bibliotece, skrzypiąc tym cholernym butem?! W tej chwili byłam już chyba tak zdesperowana, że poważne rozważanie nad zerwaniem przeklętego obuwia ze stopy pani Pince i wyrzuceniem go przez okno, nie wydawało mi się nawet niczym niepokojącym.
   Cóż, przynajmniej byłby spokój...
- Czy pani Pince musi tak cholernie skrzypieć tym cholernym butem?! - wycedziła Domie do swojej księgi.
   Fiffie, rozdrażniona, dodatkowo zaczęła bujać się na swoim siedzeniu, rytmicznie stukając nim o podłogę.
- Przecież to jasne, że nic już tu nie znajdziemy!... - wyjęczała, z hukiem opadając na wszystkie cztery nogi krzesła. - Przekopałyśmy już całą bibliotekę! Nawet gdybyśmy wydrążyły tunele pod regałami i dostały się do tajemnego sejfu pani Pince, to i tak nic stamtąd nie wygrzebiemy...
   Dominique niespodziewanie podniosła złotą głowę znad księgi, a ja od razu zarejestrowałam znajomy, szatański błysk w jej oczach.
- Chyba, że wydrążyłybyśmy tunel do Działu Ksiąg Zakazanych!
   Nawet Victoire przerwała czytanie i spojrzała na Dominique. Fiffie uniosła sceptycznie brwi.
- I ty naprawdę myślisz, że coś tam znajdziemy?...
- A czy to nie od początku było oczywiste? - Di, która dopiero co pochrapywała na książce, teraz nagle się ożywiła. - To "złe stworzę" jest na tyle potężne, że zraniło jednorożca. Przecież to z daleka cuchnie czarną magią!
- No więc co proponujesz? - podjęłam.
- Po prostu - Domie z impetem zamknęła książkę - naciągnijmy jakiegoś profesora, żeby napisał nam pozwolenie!
   Tym razem ja również uniosłam brwi.
- No co? - Dominique spojrzała po nas, wyraźnie niezniechęcona naszą niezbyt entuzjastyczną reakcją. - Choć raz w tym roku zróbmy coś nielegalnego legalnie! 
- To jest jakaś myśl... - zgodziła się Vicky, ostatecznie porzucając już swoją lekturę. - Więc... Mamy jakichś kandydatów?
   Fiffie odchyliła się na krześle, o mało co nie strącając z blatu kałamarza.
- To przecież jasne - rzuciła gładko. - Flitwick!
- Szkoda tylko, że Flitwick nie jest głupi - odparłam.
- Ale ma przyjazne nastawienie do uczniów, a poza tym jest opiekunem naszego domu...
-...i wie o naszych przewinieniach, co nam z pewnością bardzo pomoże!
- Elfiatka...? - zastanowiła się Victoire, dotykając ust koniuszkiem pióra.
- Zawsze można jej nawciskać, że chcemy poszerzyć wiedzę w zakresie jej przedmiotu! - dodała Dominique.
- Może jakby uczyła czarnej magii, a nie obrony przed nią... - mruknęła Fiffie.
- To może profesor Longbottom? - podsunęłam. - W końcu to przyjaciel waszej rodziny.
   Victoire i Domie spojrzały po sobie, a po chwili Di odwróciła się w moją stronę tak gwałtownie, jakby dopiero teraz dotarło do niej to, co powiedziałam.
- Przyjaciel rodziny?! Zżarł całe moje ulubione ciasto, kiedy u nas był!
   Fiffie przejechała ręką po twarzy.
- I to ma być powód, dla którego mamy pozwolić, aby Cristal pożarł jakiś zwierzak?!
- Może uda nam się go przekonać - powiedziała Vi, w zadumie obracając pióro w palcach.
- Co? - Di obróciła się tym razem do Victy. - Ale... Nie zdziwiłabym się, gdyby babcia Molly zakazała mu udzielania nam tego typu pomocy!
- Wierz mi Domie, że władza babci Molly nie sięga do wszystkich miejsc na ziemi - odparła spokojnie Victoire.
   Dominique zamknęła usta i opadła na oparcie swojego krzesła z rezygnacją.
- No dobra - poddała się. - Poprosimy Longbottoma... to znaczy naszego drogiego wujcia Neville'a.
   Ustaliwszy nasz nowy cel, po raz ostatni pozbierałyśmy książki i opuściłyśmy bibliotekę.
   Z każdym nowym dniem maja słońce grzało coraz mocniej, a pogoda piękniała do tego stopnia, iż nauka do egzaminów w grubych murach szkoły wydawała się wręcz awykonalna. Uczniowie wiercili się na swoich miejscach w klasach, z wytęsknieniem wypatrując błękitnego nieba za oknami, podczas gdy nauczyciele, jakby zupełnie nieczuli na panujące nastroje, pobijali między sobą rekordy w ilości i wielkości zadawanych prac domowych. To wszystko sprawiło, iż Julia McDuck wpadła w taki szał nauki, że kompletnie nie dawała nam  żyć, zachowując się chyba nawet jeszcze gorzej niż nasza prefekcina Sherry Power, która zdążyła już nieoficjalnie zarządzić Godziny Ciszy Przed Egzaminami w pokoju wspólnym Ravenclawu.
   - Egzaminy w trzeciej klasie są niezwykle ważne - zapewniała po raz tysięczny Julia znudzoną do ostateczności Brendę. - W końcu to ostatnie testy przed czwartą klasą, która ma za zadanie przygotowywać nas do Sumów, więc...
- Więc wróć do tej swojej mega ważnej nauki i daj mi wreszcie święty spokój! - przerwała jej Brenda, kładąc sobie swojego pufka na ramieniu z zamiarem odejścia.
- Zobaczymy czy ten święty spokój ci się opłaci, jak nie zdasz! - zawołała za nią Julia wyraźnie zaperzona, ale Brenda machnęła tylko ręką, po czym oddaliła się, zapewne aby po rozprawiać z Sandrą Kench nad niezwykle ważnymi sprawami ich szkolnego pisma. 
   Julia pufnęła ze złością nad swoimi tabelami na numerologię.
- Kiedyś ta Brenda doprowadzi mnie do ostateczności! - wybuchła, a ja i Victa spojrzałyśmy po sobie wymownie; przed chwilą żywiłyśmy jeszcze płonną nadzieję, że po odejściu Brendy, Julia skończy swoje wywody. Ruda wsadziła pióro do kałamarza tak gwałtownie, że ochlapała nas atramentem. - Ale w końcu co znaczą egzaminy dla takiej Pussycat... Skoro jedyną jej życiowa ambicją jest plotkowanie i... - tu urwała i pokręciła marchewkową głową, jakby pragnąc pozbyć się jakiejś niemiłej myśli. - Ona jeszcze kiedyś zaniży nam wszystkim poziom, zobaczycie! Mam na myśli oczywiście naszą klasę! Pomyślałby kto, że do Ravenclawu powinny trafiać osoby z większym poczuciem odpowiedzialności i obowiązku, wykazujące się wyższym niż u innych wskaźnikiem rozsądku, dążące do osiągnięcia jak najlepszego wykształcenia, jak najpełniejszej wiedzy...
- Nie da się przecież osiągnąć pełnej wiedzy w zakresie wszystkiego - zauważyła mimowolnie Vi.
- Tak, ale żeby wypierać wiedzę minimalną?! - rozdrażniła się Julia. - To właśnie robi więszkość ludzi w tym zamku i to właśnie robi Brenda! Nie przyswaja żadnych wiadomości, bo brak jej zainteresowania nimi, za nic ma naukę, myśli tylko o tym jak najlepiej zmarnować drogocenny czas, podczas którego mogłaby przecież wykorzystać do czegoś pożytecznego swój mózg, który chyba ostatecznie posiada!
- Aż tak źle chyba z nią nie jest... - odezwała się nieśmiało dotąd milcząca Lisa, która w ciągu ostatnich trzech lat raczej nie wykazywała szczególnych zdolności, ale za to była dobrą krukonką, która ciężko pracowała na pozytywne oceny. - Brenda jest całkiem niezła z zaklęć i...
- Tak, tak - przerwała jej Julia, najwyraźniej nie chcąc słuchać o dobrych stronach Brendy. - Tylko że talent to nie wszystko! Wyniki w nauce są miarą pracowitości, a nie talentu! I to właśnie dzięki ciężkiej pracy ktoś mniej utalentowany może uzyskać lepsze wyniki w nauce od kogoś uzdolnionego, ale leniwego! Na przykład gdyby Brenda wykazywała większą inteligencję niż ja, w co szczerze wątpię... - Victoire przewróciła oczami i wymamrotała coś, co brzmiało jak "skromność" -...to i tak osiągnęłaby gorsze wyniki niż ja, bo się nie uczy, a ja tak!
- Tak Julia, już się domyśliłyśmy, że pod tym względem jesteście kompletnie różne - westchnęła Vi. - Zresztą tak jak i pod wieloma innymi...
- Wiesz co Victoire, nie zgodzę się z tobą - odezwałam się głośno, na co Julia rozszerzyła oczy. - Julia i Brenda mają ze sobą więcej wspólnego niż myślą. Na przykład marnowanie cennego czasu innych ludzi niekończącym się gadaniem...
   Oczytania panna McDuck miała w tym momencie tak głupią minę, jakby cała inteligencja, którą nabyła z wieloletnich, prastarych ksiąg, momentalnie wyparowała jej z głowy.
   I nie odezwała się już do końca naszego posiedzenia w pokoju wspólnym, dzięki czemu w spokoju mogłam wyprodukować cztery rolki wypracowania z transmutacji, pięć rolek jeszcze okropniejszej pracy na eliksiry oraz kilka kilometrów wyjątkowo paskudnego zadania domowego z historii magii, które kończyła pogrążona już w lekkim półśnie, więc mam nadzieję, iż Binns nie będzie zbytnio zwracał uwagi na składnię zdań w ostatnim akapicie.
   Jednak jeśli gdzieś nadarzyła się sposobność na oderwanie się od wykładów Julii McDuck, człowiek musiła wysłuchiwać nieustannych narzekań Brendy Pussycat.
   - Do diabła z tymi całymi testami! - piekliła się, siedząc w Wielkiej Sali nad pustym pergaminem już chyba od piętnastu minut. - Co oni wszyscy sobie myślą, że co, że niby ja mam teraz siedzieć i zakuwać od rana do nocy?! Uwzięli się na nas z tymi wypracowaniami, powtórkowymi testami i Merlin wie jeszcze czym! Niech nauczyciele sami sobie zdają egzaminy z tuzina przedmiotów w jeden tydzień, proszę bardzo, przynajmniej byłoby im za co płacić! A właśnie - zamarła, a na jej twarzy odmalowało się jeszcze większe oburzenie - dlaczego NAM nie płacą?! Chyba coś nam się należy za tę całą harówkę!  
- Brenda, proszę cię - wycedziła Victa, która już od dwóch minut siedziała nad podręcznikiem od astronomii z zaciśniętymi oczami. - Gadasz i gadasz o harówce, a napisałaś chociaż jedno zdanie swojej pracy?
   Brenda zamknęła usta i bezwiednie spojrzała na swój pusty pergamin.
- No... nie - wybąkała. - Ale to dlatego, że mózgownica mi już zdycha! - użaliła się. - Wiecie, poza nauką zajmuję się jeszcze Accio Plotą i...
- Tak, rozumiemy! - nie wytrzymałam, po raz piąty próbując przeczytać to samo zdanie w podręczniku.
   A nauczyciele, jak to nauczyciele, po sprawdzeniu jednych prac zadawali nami kolejne, zupełnie jakby nasze mózgi były gąbkami, które litrami mogą wchłaniać wiedzę, oraz ją z siebie wyciskać.
   Recz jasna największą uciechę czerpał z tego nie kto inny jak profesor Boorack, który dręczenie uczniów traktował jako swoiste hobby.
   - Mieszać w kociołkach, mieszać! - musztrował klasę, maszerując wyczyszczonym na wysoki połysk obuwiem po plugawej posadzce lochu niczym generał, a wokół niego uczniowie ocierali pot z czoła  w najwyższym skupieniu i wysiłku siekając, wyciskając, obierając, krojąc, miażdżąc i odważając składniki. Z kociołków wydobywała się gęsta para sprawiając, że nawet gładkie i połyskliwe włosy Victoire przypominały grzywę lwa, a moje już w ogóle osiągnęły konsystencję siana. Obok mnie na całą salę rozlegało się przeraźliwe chrobotanie; to Simon po raz czwarty na tej lekcji był zmuszony dosłownie wyskrobywać swój eliksir z dna kociołka, roznosząc wokół siebie silny swąd spalenizny. Już nawet nie próbowałam mu pomagać, bo po prostu nie miałam jak - jego sytuacja była totalnie beznadziejna.
   Julia, której rude włosy stały na głowie niczym marchewkowa piana, tak pieczołowicie mieszała swój wywar, że pod względem konsystencji zaczął przypominać majonez. Lisa, wyraźnie przerażona presją, w popłochu poczęła chyba wrzucać do kociołka co popadnie. Brenda nie robiła nic, tylko siedziała nad swoim eliksiropodobnym czymś z taką miną, jakby chciała do niego zwymiotować. Natomiast Boorack wciąż maszerował pomiędzy ławkami, na jednych wrzeszcząc, innym każąc wszystko wylać (w przypadku Simona zeskrobywać) - a w chwilach gdy nie poświęcał nikomu konkretnemu swojej uwagi, straszył klasę, że jeżeli będziemy tak pracować na egzaminach, to możemy definitywnie pożegnać się ze szkołą ( w tym momencie Simon tak głośno rąbnął skrobakiem w kociołek, jakby chciał rozłupać go na dwoje).
   Ostatecznie mogłam pocieszyć Simona, że skoro jego równie "utalentowany" w zakresie eliksirów brat zdał z tego przedmiotu aż do piątej klasy, to jemu też powinno się to udać - wystarczyło jednak tylko zerknąć w jego stronę aby stwierdzić, że to zdecydowanie nie jest najlepszy moment na tego typu uwagi.
   Na sam koniec Boorack stanął za biurkiem i z zadowoloną miną oznajmił:
- Cztery rolki wypracowania z analizą właściwości ingrediencji zawartych w tym eliksirze z wyszczególnieniem jego kluczowego składnika na następną lekcję! - nagle jego świńskie oczka zatrzymały się na mnie. - A dla panny Glam, skoro jest taka zdolna... pięć rolek.
   Tak. Właśnie w ten sposób Boorack sprytnie obmyślił mszczenie się na mnie za mój rzekomy związek z Boorackiem Juniorem. Niby był milutki, niby wciąż mnie chwalił... ale równocześnie dowalał mnóstwo roboty.
   Jakbym nie miała dosyć na głowie.
   Na szczęście dla mnie i dla Simona, jeżeli tylko mieliśmy ochotę powyżywać się na Booracku, zawsze mogliśmy się udać do Paczki Puchonów z piątej klasy, która przed Sumami w porównaniu z nami miała prawdziwy huk roboty, a zwłaszcza jeżeli chodzi o eliksiry, z których cała Paczka była beznadziejna, o czym Boorack doskonale wiedział, więc dowalał im jak jeszcze nigdy.
   To sprawiało, że gdy tylko wypowiedziało się przy nich nazwisko Booracka, oni reagowali tak, jakby wymówiło się co najmniej imię Sami-Wiecie-Kogo - z tym, że towarzyszyło temu raczej uczucie wstrętu i odrazy niż strachu.
   - Wiecie co, ostatnio doszłam do wniosku, że Warzywo zaniża moje ambicje! - oznajmiła wzburzona Carrie, zwalając na blat stołu Hufflepuffu w Wielkiej Sali stos ksiąg; każda była o eliksirach. - A to wszystko dlatego, że od początku tego miesiąca, moim największym marzeniem jest starcie mu tego jego wrednego uśmieszku z facjaty!
- Daj spokój! - Rosalie machnęła ręką ze wściekle różowymi paznokciami. - Moim największym marzeniem jest wsadzenie jego gęby do mojego kociołka! I żeby tak jeszcze utopił się w tej lurze! On jest jakiś chory! Kazał mi zdrapać lakier z paznokci na ostatniej lekcji, bo stwierdził, że jego skład chemiczny miałby zły wpływ na mój eliksir!
- Mówisz? - Florence wydawała się być szczerze znudzona. - Mi ostatnio kazał ściągnąć kolczyki z twarzy. Wszystkie. Podobnież dla mojego bezpieczeństwa... - westchnęła z udawanym rozczuleniem tą "trocką" Booracka. - I dlatego mam teraz u niego szlaban polegający na oddzielaniu uschłych kolców jadokrzewu od tych zdrowych bez rękawic ochronnych, bo to jest przecież taaakie bezpieczne...
   Zamiotła rudymi kitkami wokół siebie, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Gdyby tak połączyć wszystkie nasze beznadziejne wywary i wylać prosto na jego łeb... - rozmarzyła się Laura.
- Dajcie spokój, przecież i tak nie zdamy Sumów z eliksirów, więc nie ma czym się podniecać - odezwał się Crister, a wszyscy na niego spojrzeli. - Warzywko wie, że to nasze ostatnie wspólne chwile, więc z nich korzysta...
   Nickie mimowolnie parsknęła szyderczym śmiechem.
- Jak on przeżyje rozstanie z nami! Przecież on już nie może bez nas żyć!
- Na szczęście my możemy żyć bez niego... - mruknął Sean, a cała Paczka Puchonów stłumiła śmiech i wyraźnie zachęcona perspektywą zerwania z Boorackiem raz na zawsze, zabrała się za swoje prace, nie rezygnując jednak z dalszego wieszania psów na mistrzu eliksirów.
   W obecnej sytuacji jedyną osłodą życia były więc szkolne błonia , na których nasłonecznionych, zielonych zboczach uczniowie mogli wylegiwać się po lekcjach, pod warunkiem rzecz jasna, że przynieśli ze sobą na dwór pół biblioteki. Każdy jednak mógł przyznać, iż głowa o wiele lepiej przyswajała sobie wiedzę na świeżym powietrzu niż w dusznej klasie, podobnie jak nogi czuły się o wiele lepiej zanurzone w chłodnych odmętach jeziora niż ubrane w czarne buty i zmuszone do rytmicznego stukania w podłogę sali lekcyjnej, w niecierpliwym wyczekiwaniu na dzwonek.
   Tak więc ja i Victoire wychodziłyśmy na błonia kiedy tylko nadarzyła się ku temu sposobność. Dodatkowym plusem takich wyjść było dla nas to, że nie towarzyszyło nam ględzenie ani Julii, ani Brendy, ponieważ obie były zbyt zajęte darciem kotów we wnętrzu Zamku.
   - Dominique i Fiffie mają teraz zielarstwo - oznajmiła Victoire, kiedy siedziałyśmy nad jeziorem w poniedziałkowe przedpołudnie. - Jeżeli się uda, to otrzymamy dzisiaj pozwolenie na wejście do Działu Ksiąg Zakazanych...
   Tylko kiwnęłam głową znad podręcznika od transmutacji.
- To dobrze - rzekłam po chwili. - Chociaż... cały czas mam wrażenie, że to zbyt proste...
- Oj, nie kracz - ucięła Vika machnięciem ręki. - W końcu mowa o profesorze Longbottomie...
   Wzruszyłam ramionami, przewracając stronę księgi.
- Niech mu tylko Dominique nie wypomina tego jej ulubionego ciasta, to wszystko będzie w porządku.
   Victa mimowolnie parsknęła śmiechem, lecz zaraz spoważniała.
- Widziałam dziś rano Teda - rzuciła pozornie obojętnym tonem, lecz mimo to wychwyciłam lekkie napięcie w jej głosie.
   Właściwie to wybrzmiała w tym stwierdzeniu pewna doza chłodu.
- No tak... - powiedziałam powoli znad księgi. - Przecież zawsze widujemy go na śniadaniu...
   Victoire odchrząknęła sceptycznie.
- Chyba raczej widywałyśmy - poprawiła mnie. - Teraz tylko patrzymy na niego z pewnej odległości.
- Przecież słyszałaś, co mówiła Julia - żachnęłam się, odrywając oczy od podręcznika i podnosząc na nią wzrok. - Czwarta klasa przygotowuje do Sumów w klasie piątej, więc Teddy ma na pewno huk roboty...
- Wszyscy mają huk roboty - odparła Vi. - A mimo to znajdują dla siebie czas. Czy nie widujemy się z Fiffie i Domie?
- Ale one są w tym samym domu, więc...
- A z Paczką Puchonów? A przecież oni mają Sumy już teraz.
   To mnie trochę zbiło z tropu.
- No to co jest z tym Tedem! - rozdrażniłam się. - Miałyśmy mu o wszystkim powiedzieć! - dodałam jeszcze głośniej, bo prawdę mówiąc, przez całą tę naukę i aferę ze Złowrogim Zwierzakiem, dopiero teraz sobie o tym przypomniałam.
   Victoire spojrzała na mnie wzrokiem typu "no-co-ty-nie-powiesz".
   W tym momencie pomyślałam, że jeżeli Teddy kiedykolwiek wcześniej wspominał coś o urwaniu głowy, to chyba nie wiedział co to naprawdę znaczy, no chyba że rzeczywiście od nawału zajęć i spraw do załatwienia chciał urwać sobie głowę, tak jak ja w tej chwili.
   Żeby tylko Longbottom pozwolił nam wejść do Działu Ksiąg Zakazanych! Ba, żebyśmy odkryły tożsamość tego leśnego drapieżnika... Przynajmniej jeden problem miałybyśmy z głowy i zyskałybyśmy pewność, że na czas wakacji Cristal będzie bezpieczna... A właśnie, musimy jeszcze przecież znaleźć lepszy sposób na jej ochronę... Na wszystko jest tak mało czasu, a jeszcze te egzaminy...
   Przeklęte egzaminy! Na samą myśl o nich już robiło mi się niedobrze. Pod tym względem zazdrościłam Malvie-Loreine. Wsiadła na miotłę i już nie musiała martwić się testami... Chociaż w sumie, ona chyba nawet kiedy była w szkole nie przejmowała się nimi, za wszelką cenę chcąc wylecieć...
   Ale ja przecież nie chcę wylecieć. Ostatecznie ja nie spędzam swojego szkolnego życia w lochach, mordując niewinne nietoperki i paląc fajeczkę pod ścianą z napisem "Manny tu był"...
   "Manny tu był".
   Dlaczego Malva-Loreine uznała za istotne przesłać mi taką wiadomość?
   - Jak myślisz? Dlaczego Malva-Loreine wysłała mi tę karteczkę w moje urodziny? - zasięgnęłam opinii Victoire.
   Vicky spojrzała na mnie zaskoczona.
- Rozmawiamy o Tedzie Lupinie! - przypomniała mi. - A poza tym, nie mam pojęcia jaki w ogóle sens miała ta karteczka... Może miała na celu to, żebyśmy zapamiętały to miejsce w Starych Lochach...
- Tylko po co?
   Przez chwilę zapadło milczenie, po czym Victoire machnęła lekko ręką.
- Mamy teraz ważniejsze sprawy na głowie - oświadczyła z przekonaniem. - Patrz, wracają Domie i Fiffie!
   Rzeczywiście, od strony cieplarni błoniami szła grupka pierwszaków.
   Ja i Victoire podniosłyśmy się, założyłyśmy torby na ramię, po czym ruszyłyśmy trawiastym zboczem upstrzonym żółtymi mleczami, białymi plamkami stokrotek i różowymi kwiatami koniczyny. Kiedy w końcu dotarłyśmy do Fiffie i Domie, nie można było powiedzieć, by ich miny były pełne triumfu i zadowolenia, tak jak się tego spodziewałyśmy.
   - Byłam miła, grzeczna, uprzejma... - relacjonowała Dominique ze złością wymieszaną z totalną rezygnacją. - Wszystko szło naprawdę jak z płatka... I na gacie Merlina, prawie by się już zgodził, gdyby nie...
- Gdyby nie co?! - jęknęłam.
- Gdyby nie przypomniał sobie nagle, że powinnyśmy podać dokładny tytuł książki, jaką chcemy wypożyczyć z Działu Ksiąg Zakazanych - poinformowała mnie Fiffie z kwaśną miną. - Wtedy dopiero pani Pince może ją dla nas łaskawie WYNIEŚĆ i wypożyczyć...
- A to wszystko przez tę jego przeklętą przypominajkę! - dodała Di ze złością. - Cholerna kulka, oczywiście musiała zabarwić się na czerwono i...
- No a nie mógł dać wam pozwolenia ogólnie na wejście? - niedowierzała Vi.
- Powiedział, że takie uprawnienia ma tylko opiekun naszego domu! - parsknęła Di.
   Zapadło nasycone beznadzieją milczenie.
- No to co... - odezwała się w końcu Fiffie. - Kolejne włamanie...?
   Ja, Domie i Vicky spojrzałyśmy po sobie.
- No cóż... - odparła w końcu Vi. - Sami nas do tego zmuszają...
   Po czym wszystkie cztery parsknęłyśmy ponurym śmieszkiem, rozbawione tą ironią losu.
   Tak więc ja i Victa, a także Domie i Fiffie, w przerwach między lekcjami, odrabianiem prac domowych i nauką do egzaminów, wymyślałyśmy Tajny Plan Włamania do Działu Ksiąg Zakazanych. Oczywistym było, że trzeba będzie zrobić to w nocy, kiedy pani Pince nie będzie pełniła straży w bibliotece, konieczna wydawała się być również kradzież peleryny niewidki Brendzie. Okazało się jednak, że o ile ustalenie tego typu elementów planu nie stanowiło większego kłopotu, o tyle większe trudności sprawiał wybór odpowiedniego terminu do jego realizacji - prawie każdą noc zarywałyśmy na pisanie paskudnych wypracowań, a jeśli akurat tak nie było, to po męczącym dniu byłyśmy tak skonane, że aż gotowe spać jak zabite gdziekolwiek byśmy się nie znajdowały, a więc czy to w pokoju wspólnym, czy w Wielkiej Sali, czy nawet w bibliotece, a raczej na prowadzącym do niej korytarzu po tym, jak wywaliłaby nas stamtąd pani Pince.
   - A może to nie takie głupie, żeby zasnąć w bibliotece? - powiedziałam do Victoire, kiedy ziewając, szłyśmy obładowane książkami do pokoju wspólnego. Miałyśmy przed sobą jeszcze dwie prace do odrobienia, zanim w końcu będziemy mogły iść spać.
   Victa ukradkiem otarła oczy.
- Może to rzeczywiście nie taki zły pomysł... - mruknęła. - Ale zróbmy to jutro, jak nie będziemy mieć tyle zadane...
   No tak. Każdego wieczoru miałyśmy "zrobić to jutro, jak nie będziemy mieć tyle zadane". I każdego następnego dnia nauczyciele zadawali, zadawali i zadawali.
   Tymczasem pogodne majowe dni mijały łagodnie zbliżając się coraz bardziej do czerwca i ani się obejrzałyśmy, a został zaledwie tydzień do egzaminów.
   Dopiero teraz Julia McDuck wpadła w prawdziwy szał.
   - Myślicie, że na egzaminie będą nas pytać o prawa Gampa?! - wałkowała, kiedy całą klasą podążaliśmy pod salę transmutacji, a mówiła to tak histerycznym tonem, jakby zadanie o prawach Gampa na sprawdzianie było równoznaczne z definitywnym oblaniem testów, wydaleniem ze szkoły i w ogóle bolesnym zgonem. - Wiem, że istnieją tylko dwa prawa, ale jest jeszcze pięć wyjątków od nich, a jeżeli o którymś zapomnę, muszę sobie jeszcze raz wszystko dokładnie powtórzyć, skoro nie jestem na sto procent pewna, że...
- Spokojnie Julio, spokojnie - przerwał jej flegmatycznie Quirke, z którego twarzy już od dwóch tygodni ani razu jeszcze nie zniknął mędrkowaty uśmieszek. Z godnością poprawił swój i tak idealnie zawiązany krawat Ravenclawu, odchrząknął uroczyście, po czym zaczął recytować jak z Błyskawicy: - Pierwsze prawo Gampa głosi, że przetransmutować można każde ciało stałe, ciecz i gaz znajdujące się w przestrzeni, a drugie prawo...
- Zamilcz! - wrzasnęła Julia, teraz już wyraźnie rozhisteryzowana i wściekła. - Głupi jesteś?! Za kogo ty mnie uważasz?! Przecież to jest równie banalne, co elementarne Prawo o Jednolitości Transmutacji!
   Quirke przestał się uśmiechać.
- Ale przed chwilą przecież sama mó...
- Wiem co mówiłam!! - Julia w furii zamachnęła się swoją Natychmiastową Transmutacją, a Quirke ledwo co zdołał odskoczyć z bardzo głupią miną. - Drugie Prawo Gampa brzmi, że każdy obiekt można dowolnie przemieniać, zwiększać ilość i powiększać, a Prawo o Jednolitości Transmutacji głosi, że zmiana transmutacyjna jest mniej złożona, kiedy transmutuje się przedmioty tego samego materiału bądź organizmy tej samej grupy... a ty przestań się wymądrzać i daj się innym uczyć w spokoju!!!
   Po czym, cała czerwona na twarzy, wycelowała nos w sufit i ruszyła do przodu, pozostawiając nas daleko w tyle za sobą, w tym Quirke'a, który w osłupieniu aż stanął po środku korytarza z ustami otwartymi w okrągłe, oburzone "o".
   W tym przypadku można było jedynie poklepać go współczująco po ramieniu i czekać aż sam w końcu dojdzie do siebie.
-...Ja się wymądrzam! - wykrztusił wreszcie Quirke, a na jego obliczu powoli zaczęły pojawiać się purpurowe plamy.
   Ja i Vic tylko spojrzałyśmy po sobie wymownie za jego plecami.
- Daj spokój, Quirke - rzekłam. - Jesteś po prostu przykładnym krukonem, a Julia to świr.
- Więc... eee... co to są... właściwie... te całe... prawa? - wydukała Brenda, która dotąd słuchała słowotoku Julii z wytrzeszczonymi oczami.
   I w ten oto sposób Brenda załatwiła sobie darmowe korepetycje u swojego ukochanego Quirke'a, czym doprowadziła swoją nauczycielkę podrywu Sandrę Kench do zachwytu i niebywałej dumy, nas do najwyższego stopnia irytacji, a Julia McDuck - do białej gorączki, rzecz jasna.
   - A więc - deklamował Quirke podczas śniadania w Wielkiej Sali następnego dnia, wyraźnie zadowolony tym iż Brenda wpatruje się w niego jak w obraz, a Julia szczęka widelcem o talerz z taką siłą, jakby chciała go roztłuc na kawałki. - Pierwszym z pięciu podstawowych wyjątków od prawa Gampa dotyczącego transmutacji jest... - w tym miejscu przerwał, po czym nadział na widelec kawałek pieczonej kiełbaski i podetknął ją Brendzie pod nos z zachęcającą miną.
- Eee... kiełbaska? - powiedziała Brenda bez przekonania.
   Simon zaczął bić jej ironiczne brawo. Seth parsknął śmiechem, wciągając do nosa połowę zawartości swojego pucharu, a Julia prychnęła ostentacyjnie nawet nie patrząc w stronę Brendy, koło której Quirke opuścił widelec z kiełbaską, robiąc lekko zawiedzioną minę.
- Hmm... cóż... - odchrząknął ze zmieszaniem. - Odpowiedź zasadniczo poprawna, jedynie tylko... zdecydowanie zbyt konkretna...
- A to źle? - zaniepokoiła się Brenda.
- Nie, skąd! - zapewnił szybko Quirke. - Chodzi mi jedynie o to, abyś była zdolna przytaczać wyjątki od prawa Gampa w nieco ogólniejszej formie... Aczkolwiek... Jeżeli bierzemy za przykład tę konkretną kiełbaskę, to oczywiście masz rację Brendo, nie podlega ona prawu Gampa...
- Czyli powiedziałam dobrze, czy źle?! - przerwała mu Brenda, teraz już wyraźnie poddenerwowana.
- Prawdę mówiąc, i tak, i nie.
   Nie można było powiedzieć, by ta odpowiedź cokolwiek Brendzie wyjaśniła.
- Nie rozumiem! - zamarudziła tonem rozpieszczonego dzieciaczka, robiąc przy tym słodkie oczka smutnego psiaczka, które tak wiele razy ćwiczyła z Sandrą Kench w naszym dormitorium podczas swoich lekcji podrywu. - Wytłumacz mi to jeszcze raz...!
   Wokół niej, wszyscy poza Quirkiem pokręcili głowami z niedowierzaniem, bądź przejechali oczyma po suficie - natomiast sam Quirke wyjął z kieszeni szaty idealnie złożoną, śnieżnobiałą chusteczkę, rozłożył ją, otarł pot z czoła, odchrząknął, po czym zaczął mówić o wiele mniej pewnie niż na początku:
- No to... skoro nie rozumiesz... To może... powtórzmy wszystko od początku.
   I wyrecytował formułki wykute na blachę z podręcznika jakby chciał wyrzucić je z siebie wszystkie na jednym wydechu - a kiedy skończył, spojrzał na Brendę z taką miną, jakby miał nadzieję, że po tak błyskawicznym zastrzyku wiedzy jaki jej zafundował, wyraz ogłupienia w końcu zniknie z jej twarzy, ale niestety; Brenda wciąż wyglądała jak osoba, do której ktoś przed chwilą zwrócił się po chińsku zmieszanym z goblideguckim.
   - Brenda, podasz mi dżem? - zwróciła się do niej Victoire beztrosko.
   Brenda nie zareagowała.
- No i co ty z nią zrobiłeś, Quirke - odezwałam się z nutą dezaprobaty. - Wygląda jakby zamieniła się na mózgi z trollem.
- Pauline ma rację - rzekł Simon, mieszają leniwie łyżką w swojej owsiance. - Przez twoje beznadziejne nauki, Brenda naprawdę jest gotowa napisać na egzaminie, że pierwszym wyjątkiem od prawa Gampa jest kiełbaska...
   Victoire stłumiła śmiech, smarując dżemem jeżynowym swoją grzankę. Quirke zrobił obrażoną minę, ale zanim zdołał wyrazić w słowach swoje oburzenie zniewagą, jakiej doznał, Brenda nagle jakby obudziła się z transu, po czym odwróciła się raptownie do Simona, cała czerwona na twarzy.
- Przecież Quirke powiedział, że dobrze mówiłam!
   Julia pozwoliła sobie na szyderczy śmieszek znad swojego talerza. Na twarzy Quirke'a pojawiły się rumieńce, ale chyba bardziej ze wstydu i żenady niż ze złości.
   Tymczasem Simon, który zapewne spodziewał się otrzymać na koniec roku Wybitnego z transmutacji, uniósł brwi w pełnym politowania wyrazie.
- Brendo Pussycat, posłuchaj mnie teraz uważnie i zapamiętaj to co powiem raz na zawsze - powiedział zaskakująco łagodnym tonem. - Prawo Gampa mówi, że przetransmutować można każde ciało stałe, ciecz, plazmę, gaz, materię, niematerię, blablabla. ALE jest pięć wyjątków od tego prawa, czyli pięć rzeczy, których nie możesz od tak transmutować sobie z powietrza. A nie możesz tego robić z pieniędzmi i metalami szlachetnymi, z próżnią, z różdżkami, duchami i jedzeniem, a więc oczywiście, masz całkowitą rację, że nie możesz również transmutować z powietrza kiełbasek.
   Zapadło milczenie i nawet Julia przestała tak głośno szczękać swoim widelcem. Brenda wyglądała tak, jakby nad głową zapaliła jej się żaróweczka.
- No! Czyli miałam rację!
   Simon przejechał ręką po twarzy.
- Brenda... - Seth spojrzał na nią z miną pełną przestraszonego podekscytowania. - Jak ty to zrobiłaś, że jesteś w trzeciej klasie Ravenclawu i nie znasz podstaw transmutacji?
- To wcale nie tak! - zaoponowała Brenda, a jej twarz powlekła się rumieńcem. - Po prostu... pufek mi trochę podjadł podręcznik...
   Bez słowa pogrzebałam w torbie i podałam jej swoją Natychmiastową Transmutację.
- A po co mi to? - obruszyła się.
   Jeszcze się pyta...!
- Masz lekturę do poduszki - oznajmiłam. - Tak ci tylko przypomnę, że za sześć dni masz egzamin...
- Mam to przeczytać w sześć dni?!
   Simon tylko wyjął jej mój podręcznik z rąk i zaczął go wertować w poszukiwaniu odpowiedniej strony.
- Proszę - oddał jej otwartą książkę. - Najważniejsze prawa transmutacji.
- Możesz tam dopisać swoje prawo o kiełbasce - dodał rozbawiony Seth, a Lisa zachichotała cicho.
   Brenda zacisnęła usta, patrząc na stronice podręcznika kamiennym wzrokiem - po czym szybko odłożyła księgę obok mnie i odwróciła się do Quirke'a z wyczekującym wyrazem twarzy.
- Po co mi książki, skoro Quirke mnie świetnie wszystkiego nauczy!
   Uśmiechnęła się przymilnie i zamrugała rzęskami. Podejrzewam, że i w tym przypadku nabyła tę umiejętność na lekcjach podrywu u Sandry.
- Eee... - Quirke sprawiał wrażenie, jakby miał ochotę jak najprędzej teleportować się z tego miejsca. - To ja chyba... pójdę powtarzać materiał na zielarstwo!
   Po czym wstał z ławki i już go nie było. Nie uszło mojej uwadze, że Julia uśmiechnęła się mściwie pod nosem.
- No to co? Kiełbasek? - Seth wyciągnął w stronę Brendy półmisek, robiąc przy tym złośliwą minę, ale Brenda już wstała od stołu i rzuciła się za Quirkiem, wrzeszcząc:
- Quirke!! Zaczekaj! A nasza lekcja...?!
   Po chwili i ona zniknęła. Uśmiech Julii zresztą też. Sięgnęłam po swój podręcznik pozostawiony obok mnie przez Brendę i schowałam go do torby, wciąż spoglądając na drzwi od Wielkiej Sali, kiedy nagle spostrzegłam, iż kieruje się do nich jeszcze jedna osoba, która z całą pewnością na egzaminie z transmutacji może spodziewać się najwyższej oceny.
   Teddy Lupin w bananowo żółtej czuprynie, właśnie po raz kolejny zamierzał opuścić Wielką Salę, nie zamieniwszy z nami uprzednio nawet słowa!
   Nie zwracając nawet uwagi na Victoire, czym prędzej zarzuciłam torbę na ramię i ruszyłam w stronę wyjścia. Znajdowałam się dopiero w połowie drogi, kiedy Ted już zniknął za drzwiami, ale byłam gotowa zjeść nawet tonę pieprznych diabełków, byleby tylko nie pozwolić mu uciec! Szybko dopadłam do drzwi i pociągnęłam mocno za klamkę - lecz kiedy zajrzałam do sali wejściowej, przystanęłam na progu, zaskoczona.
   Ted Lupin przebywał wciąż w hallu, ale bynajmniej nie był już sam. Towarzyszyła mu uśmiechnięta, olśniewająca i jeszcze bardziej atrakcyjna niż zwykle Gigi Bulstrode, wyraźnie niezwykle zadowolona z życia i zachwycona obecnością Lupina u swojego boku.
   W tym momencie miałam tak wielką ochotę wsiąknąć w drzwi Wielkiej Sali jak wtedy, kiedy wpadłam na Booracka Juniora na oczach całej szkoły - było już jednak za późno. Kiedy tylko otworzyłam drzwi, Ted i Gigi odwrócili się w moją stronę gwałtownie; w ułamku sekundy uśmiech zniknął z twarzy ślizgonki, natomiast bananowe włosy Teddy'ego zdążyły przejść przez wszystkie tonacje pomarańczu, cynobru i karminu aż do krwistej czerwieni, która najczęściej zdobiła jego głowę, gdy zostawał przyłapany na jakimś niecnym uczynku.
   O, tak. Z pewnością unikanie nas, a spotykanie się za naszymi plecami z Gigi Bulstrode, było szczególnie niecnym uczynkiem.
   Uśmiech pojawił się ponownie na różowych ustach Gigi równie szybko jak zniknął kiedy spojrzała na mnie, z tą różnicą, że teraz patrzyła z powrotem na Teddy'ego.
- No to co - powiedziała głosem lepkim od słodyczy, po czym stanęła na palcach i pocałowała go w policzek tak, że jego włosy stały się teraz już całkiem bordowe. - Do zobaczenia na następnej przerwie!
   Do zobaczenia na następnej przerwie?!
   Gigi Bulstrode opuściła salę wejściową, a ja podeszłam do Teda, który chyba starał się udawać, że mnie nie poznaje.
   - Tedzie Remusie Lupinie. - Stanęłam przed nim i podjęłam się pod boki. - Wyjaśnisz mi łaskawie, co to miało być?
   Prześwidrowałam go spojrzeniem, ale Ted wciąż się nie odzywał. Czyżbyśmy nie tylko my miały przed nim tajemnice? Co on próbował ukryć przed nami? A właściwie co do tej pory udawało mu się ukrywać?
   Ale przecież Ted nawet nie lubił Gigi!
   Doskonale pamiętałam scenę z listopada, którą podejrzałam razem z Brendą podczas urodzin Fiffie. Gigi chamsko przystawiała się do Teda, wykorzystując do tego kusą spódniczkę, to fakt, ale on się jej nie dał... Tylko że od tamtego incydentu minęło już osiem miesięcy, a to ponad pół roku... Co się zdążyło zmienić w tym czasie?
   W tym momencie postarałam się przypomnieć sobie wszystkie sytuacje z Gigi, które mogłyby mnie naprowadzić na to, jak w chwili obecnej wygląda jej relacja z Tedem. W urodziny Victoire, Teddy jasno dał do zrozumienia i jej, i Gigi, że nie chce mieć ze ślizgonką nic wspólnego; ale już podczas podróży Ekspresem Hogwart-Londyn na Wielkanoc, dał się jej zaciągnąć na drugi koniec pociągu... Jak mogła wyglądać wtedy ich rozmowa? A jeżeli Gigi zaczęła go do siebie przekonywać podobnymi sposobami co w listopadzie, czyżby Ted w końcu uległ jej wdziękom? Czy to możliwe, że spotykali się ze sobą już od Wielkanocy?
   Ted potrząsnął głową, zmieniając kolor włosów ponownie na bananowy.
- Nie mam pojęcia o co ci chodzi - oświadczył stanowczo.
- Doprawdy? - uniosłam brwi.
   Jeszcze śmiał mi kłamać w żywe oczy!
- Przecież doskonale wiesz, że to nic nie znaczy! - zaperzył się Ted. - A zresztą, nie zachowuj się tak, jakbyś miała prawo czynić mi jakieś wyrzuty!
- A kto ma takie prawo? - odparowałam. - Victoire?
   Teddy znieruchomiał na ułamek sekundy - po czym powiedział zaskakująco cicho:
- Aha... Czyli zamierzasz jej powiedzieć, że...
- Że co?
   Ted spojrzał na mnie bystrym wzrokiem.
- Przecież nie jesteś głupia, Pauline.
- Och, dziękuję za komplement - prychnęłam.
   Nie zwrócił na mnie uwagi, tylko zbliżył się trochę bardziej w moją stronę.
- Zastanów się tylko, na jakiej podstawie miałbym zadawać się z Gigi.
- Miałam nadzieję, że ty mi to powiesz, no chyba że buziaczki w policzek i spotykanie się na przerwach nie uważasz za "zadawanie się"... A może chcesz mi powiedzieć, że jako przeciwieństwa tak idealnie się przyciągacie? Inteligentny, szlachetny gryfon i głupia, pokrętna ślizgonka, rzeczywiście wspaniała z was para...
   Teddy wyprostował się i spojrzał na mnie chłodno.
- Wyobraź sobie, że nie tylko ty i Victoire macie prawo mieć swoje prywatne sprawy. A ty nie masz powodu kwestionować tego w jakim celu z kim się zadaję.
- Czyli chcesz mi wmówić, że masz jakiś inny i o wiele szlachetniejszy powód do zadawania się z Gigi Bulstrode, niż jej...
- Chcę ci powiedzieć, że to nie twoja sprawa! - przerwał mi Ted dobitnie. - A teraz skończ już tę scenę zazdrości, bo mam zbyt wiele nauki żeby marnować na nią czas!
- W porządku. Wszyscy mają wiele nauki - wycedziłam przez zęby, po czym w ostatniej chwili chwyciłam go za szatę. - Ale zapamiętaj sobie, że jeżeli przez ten swój jakże szlachetny powód zabujasz się w Gigi Bulstrode, to przemianuję cię z Teda Lupina na Największego Kretyna Na Świecie!
- Jasne - rzucił Teddy szyderczo, po czym wyrwał mi się i poprawił na ramieniu swoją pękającą w szwach torbę. - Jak będziesz omawiać z Victoire wasze tajemne sprawy, to nie zapomnij jej ode mnie pozdrowić.
- Sam ją sobie pozdrów! - krzyknęłam za nim ze złością. - Tylko nie zapomnij umyć rąk po Gigi Bulstrode!
   Ale Ted już zniknął na schodach. Odwróciłam się gwałtownie, starając się opanować uczucie jakby głowa miała mi zaraz wybuchnąć; i wtedy moja wypełniona po brzegi torba naprawdę wybuchła, a wszystkie księgi, pergaminy, pióra i kałamarze rozsypały się po podłodze, rozpierzchając się wokół mnie, jakby przestraszone ogarniającą mnie złością.
   Tak. To był całkiem dobry powód, aby opaść na podłogę i trochę otrząsnąć się z emocji.
   Drzwi Wielkiej Sali uchyliły się ze skrzypnięciem w chwili, gdy w końcu postanowiłam upożytecznić swoje klęczenie na zimnej posadzce i zaczęłam zbierać swoje szpargały.
   - A tobie co się stało? - głos Simona potoczył się po sali wejściowej i odbił się echem od ścian i sufitu, dopiero wtedy docierając do mojej rozproszonej świadomości. - Ktoś cię rąbnął zaklęciem?
- Daruj sobie zbędne komentarze - warknęłam.
   Naprawdę, w tym momencie ostatnią rzeczą jakiej mi brakowało były docinki Simona Lariesona.
- Pytam poważnie - powiedział, klękając obok mnie pośród rozsypanych pergaminów i ksiąg.
   Na chwilę przerwałam sprzątanie swoich rzeczy.
- Pękła mi torba - odparłam, zdziwiona. - Dlaczego ktoś miałby mnie rąbnąć zaklęciem?
- A więc nie pokłóciłaś się ze swoim przyjacielem?
   Oczywiście, uwadze przeklętego Simona nie mogło ujść to, że wyszłam z Wielkiej Sali za Tedem Lupinem, ale skąd on mógł wiedzieć o naszej kłótni...?
   Zaczęłam szybciej zbierać swoje książki.
- Jesteś wstrętnym podsłuchiwaczem - wycedziłam. - A teraz z łaski swojej zostaw mnie i idź dalej swoją drogą.
- Nie chcesz pomocy?
- Nie proszę o nią.
   Simon wstał z posadzki i otrzepał lekko spodnie na kolanach.
- W porządku. Już się stąd zabieram - powiedział ironicznie, po czym już odwrócił się żeby odejść - kiedy nagle cofnął się i wyciągnął rękę w moją stronę. - A. I lepiej tego nie zapomnij.
   Spojrzałam na jego dłoń, po czym wytrzeszczyłam oczy. Spomiędzy jego palców wystawała karteczka od Malvy-Loreine.
   Zanim zdążyłam choćby pomyśleć, szybko wyrwałam mu liścik z ręki.
- Przeczytałeś?!
- Wybacz. Myślałem, że to jakiś śmieć.
   Śmieć!
   Zaraz ja mu pokażę, kto tu jest małym, wścibskim śmieciem!
- Mówiłam, że nie chcę twojej pomocy! Nie dość, że mnie podsłuchujesz, to jeszcze ruszasz moje rzeczy!
- Spokojnie! Przecież nie jestem głupi, nie wyrzuciłbym żadnej niewidzialnej wiadomości!
   Znieruchomiałam, po czym spojrzałam mu prosto w twarz. Simon wciąż patrzył na mnie, ale nie wyglądał jakby kłamał, albo ze mnie żartował.
- Niewidzialnej?
   Teraz zrobił zaskoczoną, ale równocześnie rozbawioną minę.
- Nie wiedziałaś? Jest tam wiadomość zapisana niewidzialnym atramentem.
   Szybko rozwinęłam karteczkę i spojrzałam na nią. Rzeczywiście, pomiędzy nabazgranymi słowami "Manny tu był" a inicjałami Malvy-Loreine, było dostatecznie dużo wolnego miejsca na jakiś dopisek...
   Tylko skąd niby Simon to wiedział?
   Od początku był wskazywany jako jedyna osoba, która mogła mnie doprowadzić do Malvy-Loreine i w końcu to on odkrył przede mną jej tożsamość - ale nigdy naprawdę nie dowiedziałam się, skąd on w ogóle ją znał. Lecz w końcu Simon miał bardzo bogaty zasób informacji wyciągniętych nie wiadomo skąd i w tym momencie bardzo chętnie opanowałabym najbardziej złożoną legilimencję, aby poznać jego tajemne źródła.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zapytałam cicho.
   Simon uśmiechnął się lekko pod nosem, unosząc brwi.
- Czy ty przypadkiem nie kazałaś mi iść własną drogą?
   Spuściłam wzrok i zaczerwieniłam się. Jak ja go nie cierpię!
- A, i jeszcze jedno - dodał już na odchodnym. - Gwoli ścisłości: nie podsłuchiwałem cię.
   Po czym odwrócił się i odszedł, a ja ledwo co powstrzymałam się, aby nie cisnąć za nim czymś ciężkim.
   W tym celu musiałabym jednak poświęcić jeden z moich nietłukących się kałamarzy, a tego bym nie ścierpiała. W pozornym spokoju pozbierałam więc resztę swoich rzeczy, a karteczkę od Malvy-Loreine wsadziłam do kieszeni; bo jakimkolwiek krętaczem nie był Simon, to obecność niewidzialnego tuszu należałoby sprawdzić.
   Drzwi Wielkiej Sali huknęły i zgraja uczniów wysypała się do sali wejściowej w chwili gdy powstałam z klęczek. Zarzuciłam naprawioną jednym sprawnym Reparo torbę na ramię, po czym wyciągnęłam szyję rozglądając się za Victoire. W końcu dostrzegłam ją, wychodzącą z Wielkiej Sali w towarzystwie Julii i Lisy; Julia rozprawiała o czymś żywo, wyraźnie wzburzona:
-...no więc postanowiłam, że rozmówię się z Quirkiem Simpsonem na temat udzielania pomocy osobom, które na to nie zasługują! Do zobaczenia na lekcji!
   Po chwili ruda głowa Julii zniknęła w tłumie.
- Lepiej chodźmy za nią, bo jeszcze komuś coś się stanie...! - westchnęła Vicky, a Lisa przełknęła ślinę ze strachem.
   Szczerze mówiąc, nie bardzo miałam teraz ochotę na zażegnywanie konfliktu między Julią, Quirkiem i Brendą. Wciąż byłam rozdrażniona po kłótni z Tedem i jakoś dziwnie zmieszana po rozmowie z Simonem, a właściwie to nawet całkiem zdumiona, bo nagle zdałam sobie sprawę z tego, że nie wiedzieć czemu Simon był dla mnie osobliwie miły, mimo że ja nie zachowałam się wobec niego zbyt grzecznie... No tak. I znowu wyszło na to, że to ja powinnam mu dziękować za przysługę... Na tę myśl jeszcze mocniej zacisnęłam zęby.
- Victoire, musimy pogadać - oznajmiłam, a Lisa spojrzała na mnie, potem na Vikę, po czym cofnęła się o dwa kroki.
- No to... pójdę przypilnować Julię i Brendę...
- Tylko jak wyciągną różdżki, pamiętaj żeby zrobić unik! - zawołała za nią Victa, a Lisa uśmiechnęła się blado, najwyraźniej przerażona tą myślą, po czym skierowała się w stronę schodów. - A więc co chcesz mi powiedzieć?
   Otworzyłam usta i prawie natychmiast je zamknęłam. No bo co miałam jej powiedzieć? Że Ted Lupin spotyka się z Gigi Bulstrode, a dla nas dziwnym trafem nie ma już czasu? Że Simon to człowiek zagadka, który nie wiadomo skąd wszystko wie i nie wiedzieć czemu zawsze podsuwa nam dobre tropy? No dobrze... Czy zawsze to się okaże, kiedy sprawdzę w końcu tę rzekomo niewidzialną wiadomość...
   Ale co miałam jej powiedzieć o Tedzie?
- No? - Victa wpatrywała się we mnie swoimi ciemnoniebieskimi oczami.
   Pozwoliłam sobie na jeszcze jedną sekundę zastanowienia, po czym wzięłam głęboki oddech.
- Istnieje prawdopodobieństwo, że ta karteczka od Malvy-Loreine zawiera jakąś wiadomość zapisaną niewidzialnym atramentem - przyciszyłam głos, aby nie usłyszał nas żaden z przechodzących obok uczniaków. - Musimy znaleźć tylko sposób, żeby to odczytać.
   Victoire rozszerzyła oczy.
- Ale... skąd ty to wiesz?
   Szybko wyrzuciłam Simona ze swoich myśli.
- A czy to nie jest oczywiste? Treść tego liściku od początku była jakoś dziwnie wyrwana z kontekstu. Malva-Loreine nie wysyłałaby nam tego gdyby to nie było ważne, a tym bardziej bez żadnego wyjaśnienia o co z tym chodzi...
- W porządku - podjęła Victoire. - To się nawet dobrze składa... Byłam przed śniadaniem w skrzydle szpitalnym i poprosiłam panią Pomfrey o jakiś środek przeciwko senności. Jak się uporamy ze wszystkimi pracami, możemy ukryć się w Dziale Niewidzialności, gdy pani Pince będzie zamykać bibliotekę... możemy wtedy przy okazji poszperać w jakichś urokach przełamujących niewidzialny tusz... a potem będziemy mogły wejść do Działu Ksiąg Zakazanych.
- Świetnie - podsumowałam, po czym ruszyłam aby dołączyć do strumienia uczniów na schodach. - Idziemy powiedzieć Fiffie i Do...
   Ale Victoire złapała mnie za łokieć, zatrzymując mnie z powrotem w miejscu.
- Wyszłaś z Wielkiej Sali za Tedem...
   Cholera. A już miałam nadzieję, że zdołam uniknąć tego tematu!
- Eee... no tak... - powiedziałam niepewnie, aczkolwiek samo potwierdzenie tego faktu wyraźnie nie wystarczyło Victoire, która wciąż patrzyła na mnie wyczekująco.
- Udało ci się coś ustalić?
   Tak. Udało mi się ustalić to, że Ted Lupin jest na tyle wielkim bęcwałem, aby dać się okręcić Gigi Bulstrode wokół palca. Rzecz jasna z jakiegoś ściśle tajnego, szlachetnego powodu.
- No więc on... - zaczęłam, ale nagle zawahałam się.
   A co jeśli zaszkodzę komuś tą informacją?
   Teddy jasno dał mi do zrozumienia, że nie chciałby, aby Vicky się dowiedziała o jego uroczej znajomości z Gigi i właściwie nie dziwię mu się, bo wątpię, czy Victa byłaby tym zachwycona. Aczkolwiek z drugiej strony czy Teddy i Vi nie byli tak dobrymi przyjaciółmi, że nie zdołałoby ich poróżnić nawet coś takiego? Ale przecież Ted Lupin i Victoire Weasley nie są jak jakieś każde inne przyjaciółeczki! To Ted Lupin i Victoire Weasley! Ich relacja podlega zupełnie innym kategoriom niż zwyczajne koleżeństwo, a tak mi się przynajmniej wydawało w obliczu tej konkretnej sytuacji i szczerze mówiąc, wolałam nie podejmować ryzyka stania się  pierwszą osobą na świecie, która wystawi ich więzi na próbę.
   Odetchnęłam więc głęboko i dokończyłam.
- On... ma teraz bardzo dużo nauki. Mówił mi, że nie ma czasu nawet dla znajomych z klasy.
   Victoire patrzyła wciąż na mnie bez zmrużenia oka i przez chwilę zaczęłam się bać, że wychwyciła kłamstwo, dopóki nie powiedziała:
- Właściwie... może to i lepiej... - Podniosłam na nią wzrok, zdziwiona. - Jeżeli powiemy mu o wszystkim już po egzaminach - wyjaśniła Vi - nie będziemy mieć wtedy wszyscy tyle na głowie i będziemy mogły z nim pogadać na spokojnie.
   Tylko spuściłam spojrzenie na swoje buty i już nic nie powiedziałam. Czy zaczęłam właśnie żałować, że podjęłam się krycia Teda przed niczego niepodejrzewającą Vicky? Miałam tylko nadzieję, że Teddy rzeczywiście ma jakiś ważny powód do zadawania się ze ślizgonką bardziej zabójczą od legendarnego bazyliszka. Bo jeżeli chodzi tylko o jej atuty kobiecości...
   Wieczorem, razem z Fiffie i Domie udałyśmy się więc po raz tysięczny w ciągu tego miesiąca do biblioteki szkolnej, aby tam zaszyć się w Dziale Niewidzialności do czasu gdy pani Pince da nam wreszcie wolne pole do odwiedzenia Działu Ksiąg Zakazanych. Zanim jednak było nam to dane, wykorzystałyśmy ten czas na wyszukiwanie wszystkich uroków przeciwko zaszyfrowanych wiadomościom. Szczególnie zaangażowały się w to Fiffie i Di, które, ku mojemu wielkiemu utrapieniu, wciąż nie mogły się nadziwić jak mój genialny umysł wpadł na to, że na karteczce może widnieć niewidzialny tusz.
   Tego wieczoru nie znalazłyśmy jednak w bibliotece nic wartościowego poza zgniecioną kartą z czekoladowych żab, przedstawiającą Albusa Dumbledore'a, który posłużył komuś za zakładkę do księgi Standardowe ujawniacze twoich znikających rzeczy.
   Aż w końcu nadszedł ten przeklęty dzień.
   Dzień rozpoczęcia egzaminów.
   Już od rana nienaturalna cisza opanowała cały Zamek. Trzecioklasiści jako pierwsi zdawali transmutację - przekleństwo krukonów, odkąd Brenda musiała przerobić przed testami cały materiał w sześć dni, obarczając tym głównie Quirke'a, a także prowokując Julię do zjadliwych wykładów na temat nieuctwa. Jednym z zadań, jak ostrzegła nas uprzednio McGonagall, było zamienienie dzbanka do herbaty w żółwia błotnego. Puchoni wyszli ze sprawdzianu z poszarzałymi twarzami, ślizgoni narzekając między sobą na swoje żółwie, gryfoni z bladymi uśmiechami ulgi, że najgorsze zmagania z wydychającymi parę skorupiakami było już za nimi, a krukoni - żywo omawiając każde zadanie, rzecz jasna.
   Po drugim śniadaniu, podczas którego Julia i Quirke zdążyli omówić indywidualny przebieg testu każdej osoby z klasy i przedstawić wszystkim ich prawdopodobne wyniki, czekał nas egzamin z zaklęć, na którym profesor Flitwick na całe szczęście postawił przed nami może nie proste, ale całkiem przyjemne zadanie, a mianowicie Zaklęcie Rozweselające. Niestety Brenda w swoim stresie trochę przesadziła, przez co jej partner Ivo zaczął rechotać na całą klasę i aż do obiadu nie mógł się uspokoić. Quirke i Julia już po chwili zaśmiewali się jak stare dobre małżeństwo, natomiast zaklęcie Lisy rzucone na Setha okazało się z kolei za słabe, przez co Seth był zmuszony piskliwie chichotać jak mała dziewczynka aż do końca całego sprawdzianu.
   Ja i Victoire wyszłyśmy z pracowni zaklęć roześmiane od ucha do ucha, ale działanie uroku niestety szybko osłabło, kiedy wróciłyśmy do pokoju wspólnego i zobaczyłyśmy stertę materiału do powtórzenia przed opieką nad magicznymi stworzeniami, eliksirami i astronomią, które czekały nas już następnego dnia.
   Na szczęście Hagrid nie był zbyt wymagający, więc po odbyciu egzaminu przy wielkim ognisku pełnym salamander, ja i Vic byłyśmy dość rozluźnione przed sprawdzianem z eliksirów. Nasze miny zrzedły, kiedy zza katedry w lochach wyłoniła się czerwona facjata Booracka: wyglądał tak jak człowiek, przed którym właśnie postawiono talerz z ogromnym krwistym befsztykiem. Starając się nie patrzeć w jego stronę, skupiłam się całkowicie na swojej miksturze powodującej chaos w głowie i w dużej mierze to mnie uratowało, bo dzięki unikaniu wzroku Booracka jakimś cudem zdołałam zapomnieć o tym, że profesor tylko patrzy aż zadrży mi ręka i coś zrobię nie tak, przez co będzie miał pretekst do oblania mnie z eliksirów, oraz dosłownego wylania mi na głowę zawartości mojego kociołka, tak jakbym nie miała w czaszce już dostatecznego chaosu.
   O północy na Wieży Astronomicznej odbył się egzamin z astronomii, a w środę przed obiadem z historii magii. Dopiero teraz Julia i Quirke wpadli w prawdziwy szał dyskusji na temat Emeryka Zuchwałego, Czarownicy Wendeliny i innych bohaterów średniowiecznych polowań na czarownice. Brenda jak to Brenda - zamiast korzystać z tego darmowego powtórzenia wszystkich wiadomości, poszła wypłakać się w ramię Sandry, natomiast ja po historii magii musiałam jeszcze przygotować się mentalnie na egzamin ze starożytnych runów.
   Jako przedostatni sprawdzian w czwartek, była obrona przed czarną magią. W drodze powrotnej z pracowni Elfiatki, natknęłam się na ruchomych schodach na Teda Lupina. Rzuciliśmy sobie szybkie "cześć", bo towarzyszyła mi Victoire, a oboje jakoś nie poczuwaliśmy się do tego, aby uświadomić jej, że jesteśmy trochę posprzeczani. Potem Teddy wkroczył na stopnie kierujące się zupełnie w innym kierunku niż Wieża Gryffindoru, lecz na szczęście Victa nie zdążyła się nad tym zastanowić, ani chyba nawet tego zauważyć, ponieważ musiała spieszyć się na test z mugoloznastwa, a i ja miałam mieć za chwilę w Wieży Północnej sprawdzian z wróżbiarstwa.
   Wspięłam się więc samotnie po spiralnych schodach prowadzących do klasy pani Trelawney. Pod srebrną drabiną prowadzącą do klapy w suficie siedziała już większość trzecioklasistów - wszyscy trzymali na kolanach podręczniki otwarte na stronicach poświęconym kryształowym kulom.
   - Ta baba każdego wzywa osobno - poinformowała mnie Brenda, cała drżąc od stóp do głów. - Ojejku! Ale się strasznie stresuję...!
   Ja tam się nie stresowałam, bo nawet jeszcze nie zastanawiałam się nad tym, czy w ogóle jest sens kontynuować wróżbiarstwo w przyszłym roku - aczkolwiek nie mogę zaprzeczyć, że poczułam się dziwnie nieswojo, wkraczając do zawalonego pufami pokoju na szczycie wieży osnutym czerwonym półmrokiem, gdzie było jeszcze cieplej niż zwykle z powodu gorąca na dworze, zasuniętych kotarami okien i ognia na kominku, z którego roznosiły się intensywnie odurzające wonności, przez co człowiek miał wrażenie, jakby wchodził do rozgrzanego pieca.
   Pani Trelawney siedziała za stolikiem przed ogromną kryształową kulą.
   - Witam... - powitała mnie mglistym i nawiedzonym głosem. - Usiądź sobie, moja kochana... i bądź tak łaskawa spojrzeć w kulę...
   Posłusznie usiadłam na zasłanym szalami pufie i wbiłam wzrok w srebrzystą mgiełkę wewnątrz kuli. Szczerze mówiąc, kompletnie nie wiedziałam co mam robić; gdyby Trelawney dała mi do wróżenia herbaciane fusy, zawsze mogłabym od biedy wymyśleć jakiś kształt...
- Tak, moja droga... A teraz zacznij od relaksacji nadświadomości i wewnętrznego oka... spójrz w głąb przyszłości zamkniętej w kryształowej kuli... i powiedz mi, co widzisz...?
   Trelawney spojrzała na mnie wyczekująco, a ja oderwałam się od srebrzystej mgiełki i podniosłam na nią wzrok, zdziwiona.
- S-słucham? - wydukałam dość głupio, bo w nos piekły mnie kadzidła unoszące się z kominka, przez co oczy zaszły mi łzami.
- Co widzisz? - powtórzyła łagodnie profesor Trelawney.
- Eee... ja jeszcze... relaksuję wewnętrzne oko...
   Opadła na oparcie fotela i przybrała pozę uprzejmego oczekiwania, natomiast ja spojrzałam znowu w kulę, gorączkowo starając się wykorzystać czas relaksu. Ale co niby miałam zobaczyć w tej kuli? Że będzie mglisty wieczór? Że będzie księżyc w pełni? Że wonności Trelaweny wybuchną w jej kominku i zasnują cały Zamek? Zawsze mogę też jej wcisnąć, że widzę Ponuraka - na pewno z chęcią podejmie temat i resztę egzaminu będę miała już z głowy, a kto wie - może nawet postawi mi za to wysoką ocenę?
   Nie mając żadnego lepszego pomysłu na ten sprawdzian, postanowiłam zrealizować ten plan.
- No więc? - zachęciła mnie delikatnie profesor Trelawney. - Coś już widzisz...?
   Przełknęłam ślinę.
- Widzę... jakiś... jakiś cień...
- Cień? - pani Trelawney aż podskoczyła na swoim fotelu, po czym pochyliła się nad kryształową kulą, szczelniej otulając wątłą pierś swoimi szalami. - Pomyśl... Czy ten cień coś ci przypomina..?
- Przypomina mi... przypomina...
   Ale w tym momencie urwałam i bynajmniej nie dlatego, że zabrakło mi pomysłu na kształt cienia. Mgiełka w kryształowej kuli nagle przestała być całkiem nieruchoma. Powoli, bardzo powoli, zaczęła kłębić się w niej i przemieszczać, w końcu coraz szybciej i szybciej...
- No? - głos pani Trelawney wdarł się nagle do mojej świadomości, lecz ja nie odpowiedziałam, wciąż gapiąc się w kulę. Srebrzysta chmurka wewnątrz niej wirowała teraz jak mała trąba powietrzna, a ja wciąż obserwowałam to oniemiała, ponieważ pierwszy raz na wróżbiarstwie zdarzyło mi się coś takiego...
   Aż w końcu mgiełka zaczęła przybierać jakiś kształt. Coś czworonożnego... jakiś koń...
   Odpowiedź na to co widzę w kuli, nagle stała się oczywista.
- To jednorożec - powiedziałam w końcu, sama zdziwiona do granic możliwości tym faktem.
- Och! - ożywiła się profesor Trelawney, podzwaniając swoimi paciorkami. - Jednorożec... tak... jeden z lepszych omenów... Jeżeli nie towarzyszy mu żadne zagrożenie, rzecz jasna - wbiła się we mnie drapieżnym wzrokiem. - Powiedz... Czy widzisz tam jakiś... cień? Zjawę? Marę nadchodzącego nieszczęścia...?
   Spojrzałam w kulę i zamarłam.
   Aby być zgodną z prawdą musiałabym kiwnąć głową, ale jakoś nie mogłam się na to zdobyć.
- Nie! - zaprzeczyłam gwałtownie, równocześnie pragnąc gorąco, aby to była prawda. - Jest w porządku... odbiega...
- Jesteś pewna? - wydyszała profesor Trelawney. - A czy nie ucieka przypadkiem przed czymś...? Czy to coś nie przypomina ci wielkiego, czarnego...
- Nie, nie widzą Ponuraka - pokręciłam stanowczo głową, równocześnie patrząc niespokojnie w kulę, czy aby na pewno cień za jednorożcem nie przybiera postaci psa.
   Profesor Trelawney wydała z siebie westchnienie pełne zawodu.
- Ach tak... No cóż, jestem pewna, że bardzo się starałaś... Wydaje mi się jednak, że będę musiała ostrzec biednego Hagrida... Obawiam się, że może mieć kłopoty z jednorożcami w Zakazanym Lesie, och tak, tak...
   Siedziałam na swoim pufie jak kamienny posąg.
- No więc... - ciągnęła profesor Trelawney, głosem nabrzmiałym dojmującym żalem. - Sądzę, że na tym poprzestaniemy. A właściwie, muszę cię nawet trochę pochwalić... Być może posiadasz jakieś znamiona jasnowi...
   Ale ja gdy tylko usłyszałam o końcu egzaminu, zerwałam się z pufa i nie czekając aż pani Trelawney skończy mnie chwalić, rzuciłam jej szybkie "do widzenia" i czym prędzej opuściłam jej klasę.
   Mogąc w końcu odetchnąć świeżym powietrzem nie zadymionym pachnącymi wonnościami, puściłam się pędem po spiralnych schodach. Biegłam nimi tak szybko, że aż zakręciło mi się w głowie, zwłaszcza, że dopiero co wyszłam z parnej klasy pani Trelawney, aczkolwiek nie zważyłam na to nawet wtedy, gdy o mało co nie wpadłam w fałszywy stopień, ani gdy na piątym piętrze pomyliłam dzrwi prowadzące piętro niżej z drzwiami, które tylko udawały drzwi, przez co musiałam uciekać przed Irytkiem aż do sali wejściowej, ponieważ ten mały głupek obrał sobie za punkt honoru wyrzucić na mnie kubeł pełen śmieci. Mało mnie to wszystko jednak obchodziło, ponieważ w głowie kołatała mi tylko jedna myśl: jak najprędzej dostać się do Zakazanego Lasu.
   Być może przebiegnięcie przez całą długość błoni szkolnych i przedzieranie się przez krzaczory w lesie bez jakiejkolwiek peleryny niewidki było totalnym debilizmem i czystą głupotą, aczkolwiek nie zwracałam na to uwagi, tak jak i na gałązki, czepiające się gdzieniegdzie mojej szaty i wplątujące się w moje włosy. Jakkolwiek na błoniach było czerwcowo i słonecznie, tak też w Zakazanym Lesie panował ciemnozielony półmrok, bo nawet tak mocno świecące słońce jak dzisiaj nie było w stanie przedrzeć się przez gęste korony drzew. Wokół mnie panowała złowroga cisza, a ja czyniłam mnóstwo hałasu - ale nie dbałam o to.
   Musiałam się przekonać, że Cristal jest bezpieczna.
   Przedzierałam się więc wytrwale przez krzaki, wyplątywałam się z kolczastych zarośli i potykałam o wystające korzenie i pniaki, wytrwale podążając do Kryjówki. W końcu dotarłam do zielonej gęstwiny, przez którą ja, Vi, Di i Fiffie tak często w tym roku przełaziłyśmy do tajemnego miejsca naszego jednorożca. Rozejrzałam się szybko wokoło, wodząc wzrokiem po ciemnych, nieruchomych pniach drzew i wciąż chwiejących się lekko, potrąconych przeze mnie liściastych gałązkach gęstego poszycia lasu. Ani śladu obecności jakiegoś niepowołanego zwierza w tym zakątku puszczy. Ale również ani śladu zaklęć ochronnych, które tu ostatnio rzucałyśmy.
   - Muffliato - wyszeptałam, celując różdżką za siebie.
   Dopiero teraz, kiedy przestałam trzaskać wszystkimi mijanymi gałązkami, zdałam sobie sprawę z tego, jak cisza w lesie nabrzmiała jest napięciem czyhającego na mnie zagrożenia.
   Czy Cristal była wciąż w Kryjówce? Zza zarośli nie słyszałam ani jednego dźwięku.
   Ostrożnie, aby nie wypłoszyć niczego, co mogło mnie obserwować w tym lesie, zanurkowałam w liściasty tunel w krzakach, po czym wyłoniłam się po ich drugiej stronie.
   Problem w tym, że już ktoś tam był.
   I nie była to ani Victoire, ani Dominique czy Fiffie, ani nawet Cristal.




_____________________________________________________________






Zmartwychwstałam!
Witam serdecznie na blogu tych, którzy się jeszcze na nim ostali!
Zanim mnie zavadakedavrujecie, ucruciatusujecie i obrzucicie łajnobombami,
 powiem tylko jedno:
szkoła.
Wiecie jak to jest ledwo co wygrzebać się spod wielkiej sterty matmy,
żeby wyskrobać Wam resztkami sił ten jakże skromny rozdzialik?
No cóż, mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest i czyta.
Z powodu mojej długiej nieobecności liczę na równie długie komentarze...
Przy okazji możecie mi napisać, czy Wy też już wyczekujecie "Fantastycznych zwierząt i jak je znaleźć" ^^
Rozdział dedykuję wszystkim, którzy tu jeszcze są, a w szczególności:
>Marcie (Quilia Shipper xD)- ze względu na momenciki z Quilią;
>Wikkusi - ze względu na Neville'a i jego przypominajkę :D
>A także Evalynn, która się o mnie upomniała - dzięki!
Chcę Was również przeprosić za nieobecność na Waszych blogach, a w szczególności Cameleon, która obchodziła urodziny swojego bloga (:c), a także Incaligo i Mroczną Kosiarkę, na których bloga miałam wpaść... Przepraszam i obiecuję, że jak najszybciej postaram się to nadrobić!
No a teraz zgadujcie - kogo (lub co) Pocky spotkała w Kryjówce?...
Piszcie!
Nox /*
~Tita