wtorek, 20 stycznia 2015

4. I wtedy to się stało.

   21. 09. 2012 r. PIĄTEK

   - Pocky! Obudź się!
- Ja nie śpię - wyszeptałam i otworzyłam oczy. Stały nad moim łóżkiem wszystkie trzy: Victoire, Fiffy i Dominique. Fiffy przestała potrząsać moim ramieniem. Uniosłam się na poduszkach.
- Która godzina?
- 1:22 - odpowiedziała prawie natychmiast Victoire. Jej wystraszoną, przejętą twarz oświetlało blade światło księżyca. - Jesteście pewne, że dobrze robimy? - wypaliła.
Dominique spojrzała na nią jak na wariatkę.
- Czy dobrze robimy?! Teraz się obudziłaś z jakimiś beznadziejnymi wątpliwościami...?
Fiffy szturchnęła ją lekko, żeby była ciszej. Spojrzałam na Victę, na ile pozwalał mi na to półmrok panujący w dormitorium. Byłam pewna, że te "beznadziejne wątpliwości" nękały ją przez całą noc aż do teraz.
- W takim razie chodźcie - zdecydowała wreszcie.
  Wstałam i razem wyszłyśmy do pokoju wspólnego Ravenclawu. W kominku żarzyły się jeszcze węgielki, słabo oświetlając marmurową twarz Roweny Ravenclaw. Stanęłyśmy pod posągiem.
- Ta niewidka Teddy'ego nie jest przypadkiem za mała na naszą czwórkę? - wyraziła swoje wątpliwości Dominique, a my spojrzałyśmy na pelerynę niewidkę trzymaną wciąż przez Viki. Ta spojrzała na Domie niepewnie.
- Możliwe... - powiedziała z ociąganiem. - Możliwe, że będzie nam widać czubki kapci...
Di automatycznie opuściła spojrzenie w dół na swoje futrzate bambosze-króliczki, które poruszały delikatnie wąsikami.
- I co teraz? - jęknęła. - Pani Norris jak nic nas zwietrzy, kiedy zobaczy paradujące po korytarzu króliczki... w towarzystwie trzech par innych kapciuchów.
- To tylko przypuszczenia... - Victoire widać próbowała ją uspokoić, ale jej siostra tylko spojrzała na nią ze złością.
- W takim razie zachowaj swoje przypuszczenia dla siebie! - syknęła. - Nie mam zamiaru martwić się już na samym wstępie.
- Może zamiast się kłócić, to byście sprawdziły... - Fiffy przejechała ręką po twarzy. - Chyba nie chcecie by przez wasze kłótnie Boorack sam tu przylazł aż z lochów... W końcu to my mamy mu złożyć wizytkę.
- Weź nie strasz - Dominique wzdrygnęła się.
   Skupiłyśmy się w grupkę czterech wystraszonych nocnych piżamowców i Victoire narzuciła na nas wszystkie pelerynę. Wstrzymałam oddech, gdy lekki materiał opadł mi na twarz. Spojrzałam w dół. Czubki kapci wystawały nam spod gładkiej tkaniny, a już szczególnie ciekawsko wychylały się spod niej bamboszki-króliczki.
- No i moje przypuszczenia się sprawdziły... - westchnęła Vika.
- Kto by się spodziewał, że takie grubasy z nas - odparła Fiffy. - Nie wspominając o tym, że mamy w składzie dwie wile...
Dominique prychnęła tylko.
- Może po prostu bardziej się pochylmy? - zaproponowała obrażonym tonem, zapewne dlatego iż jej bambosze okazały się być najłatwiejszym celem dla Pani Norris ze wszystkich naszych kapci.
- Oui... - zgodziła się natychmiast Victoire.
- Iść tak przez cały Zamek zgięte w pół jak na grzybobraniu...? - nie spodobało się Fiffy.
- No wiesz, dla twojej wygody możemy iść prosto, tylko króliczkom Dominique mogłoby się to nie spodobać - powiedziałam ironicznie. - A jak wyjdziesz spod peleryny to będzie ci w dodatku przewiewnie.
- Fiffy nigdzie nie wychodzi! - zaprotestowała Domie i najwyraźniej chciała mi przydepnąć kapcia, ale natrafiła na stopę Victoire.
- Auć!...
- Vika, nie pchaj się tak...
- Jak, jeśli nadepnęłaś mi na stopę?!
- Przepraszam...
- Ej no, zaraz się przewrócę!
- Posuńcie się...
   Ktoś uderzył mnie w żebro i wszystkie cztery przetoczyłyśmy się przez cały pokój wspólny, by finałowo wylądować na dywanie.
   Jakoś wyplątałyśmy się z niewidki. Jako pierwsza wstała Dominique w swoich króliczych bamboszach.
- No dobra ludzie, fajnie było, świetna zabawa, ale może teraz trochę organizacji, co?
- Ui - podjęła Victoire. - No to... Ja po środku, Domie koło mnie, to jej przypilnuję, Pocky jest najmniejsza, więc z boku się zmieści, a Fiffy koło Domie, żeby się nie zgubiła. Zadowolone?
Patrzyłyśmy na nią z nieciekawymi minami.
- Co to znaczy, że mnie przypilnujesz? - zapytała chmurnie Dominique.
- Co to znaczy, że się zgubię? - dodała Fiffy z urazą.
- Co to znaczy, że jestem najmniejsza? - dopowiedziałam takim tonem, jakby to nie była prawda.
   Vika westchnęła z rezygnacją.
- Przy takich obiekcjach, możecie tu przestać z pół nocy debatując, jak się ustawicie...
- Tak więc dość ploteczek drogie panie! - podjęła Domie śpiewnym głosem, jakbyśmy były właśnie podczas małej przerwy w pracy na pogaduszki o tygodniku "Czarownica", Celestynie Werbeck i Wiktorze Krumie. - Praca czeka!
   Narzuciłyśmy na siebie pelerynę niewidkę i wyszłyśmy z pokoju wspólnego na korytarz. Aby zejść z Wieży Ravenclawu do lochów, musiałyśmy przejść przez cały Zamek.
   Droga korytarzami okazała się trudniejsza, niż przypuszczałyśmy. Cały czas idąc zgięte wpół, nie dość, że musiałyśmy uważać na stopy towarzyszek, to jeszcze na to, by nikt nas nie usłyszał i by niewidka zakrywała nas szczelnie z każdej strony. Przez to wszystko posuwałyśmy się do przodu w bardzo powolnym tempie, co było niesamowicie męczące. Dlatego też Victoire wprowadziła nas do pierwszego sekretnego skrótu, jaki napotkałyśmy na swojej drodze.
   Zrzuciłyśmy z siebie niewidkę i odetchnęłyśmy głęboko.
- Droga przez ten Zamek - odezwała się Dominique - to męka.
   I Vika chyba bardzo wzięła to sobie do serca, ponieważ przez całą późniejszą drogę skorzystałyśmy chyba ze wszystkich możliwych tajemnych przejść, które się trafiły.
   W końcu jakoś sturlałyśmy się do lochów, na ile pozwalała nam na to peleryna i wąski korytarzyk z niesamowicie stromymi schodkami. Ciemny korytarz, oświetlony lekko zielonkawą poświatą, na samym końcu sprawiał wrażenie, jakby ktoś napuścił w nim Peruwiańskiego Proszku Natychmiastowej Ciemności. A to właśnie tam znajdował się cel naszej nocnej wędrówki...
- Uuuuuu... Ale tu strasznie - skomentowała Domie.
- Straszniej będzie, jak się Boorack obudzi... - zauważyłam szeptem.
- Nie strasz! - przeraziła się.
   Zaczęłyśmy powoli podążać wzdłuż niskiego korytarza. Plama ciemności przed nami była jak mgła; oddalała się ciągle w miarę jak posuwałyśmy się do przodu. W całym Zamku panowała kompletna cisza, ale tu, pod ziemią, nabierała ona dodatkowej niesamowitości - być może dlatego, iż wydawała się być dziwnie przytłumiona w tych wilgotnych bezokiennych piwnicach.
   Stanęłyśmy pod drzwiami gabinetu Booracka.
- Iiiiiiii... co teraz? - odezwała się Fiffy, jednakże sama również się nie poruszyła, stojąc wciąż w miejscu tak samo jak my. Żadna z nas nie mogła się odważyć zrobić tego pierwszego kroku. Zaszłyśmy tak daleko...! A jednak... Świadomość tego, co miałyśmy zrobić i to tuż pod nosem chrapiącego w najlepsze Booracka, była straszna... Nie pomijając tego, że w nocy drzwi jego gabinetu wyglądały jeszcze bardziej przerażająco niż w dzień. Właściwie przypominały trochę takie jak ze sceny jakiegoś horroru czy innego sennego koszmaru, w których zwykle drzwi uchylają się powoli z przeraźliwym skrzypieniem, przy akompaniamencie strasznej muzyki. Po prostu nie mogłyśmy się ruszyć, bojąc się otworzyć drzwi i lękając się równocześnie tego iż same się przed nami otworzą.
    - No dobrze, weźmy się w garść - Dominique odetchnęła głęboko i wylazła spod peleryny. Wąsiki króliczków na jej bamboszach zadrgały zachęcająco, co dodało nam nieco więcej otuchy. - Same się wprosiłyśmy na wizytkę u Booracka... Więc po prostu wejdźmy tam, wypijmy swoją herbatkę i zwiewajmy - mówiąc to, bardziej jakby samej sobie dodając odwagi niżeli nam, położyła dłoń na klamce i ostrożnie nacisnęła, po czym puściła ją i odeszła o krok w tył, głośno wypuszczając powietrze - Zamknięte!
   Nie wiem, co poczułyśmy bardziej w tym momencie - rozpacz, czy wielkie poczucie ulgi. Nie znaczyło to jednak, że mogłyśmy zrezygnować.
- W świecie czarodziejów nie ma żadnych zamkniętych drzwi - powiedziałam. - Przynajmniej nie dla tych, którzy uważają na zaklęciach - I proszę, ja także gadałam do siebie na głos, żeby obudzić w sobie odwagę! Podeszłam do drzwi gabinetu mistrza eliksirów - Alohomora!
   Usłyszałyśmy najpierw ciche kliknięcia gdzieś w dziurce od klucza, a potem delikatny szczęk zamka. Ostrożnie, tak jak uprzednio Dominique, nacisnęłam klamkę, która ustąpiła, uchylając nam ciężkie drzwi do mrocznego gabinetu.
   Przyznam się Wam, moi czytelnicy istniejący jedynie w mej imaginacji, że w poprzednich latach w Hogwarcie zdarzało mi się czasami trafiać do tego gabinetu. Jednakże bynajmniej nie z powodu swego złego zachowania, ponieważ na eliksirach uchodziłam za jedną z lepszych uczennic i dobrze radziłam sobie z tym przedmiotem. Bywało tak raczej częściej po prostu z kaprysu Booracka, który, prowadząc nieustającą wojnę z niejaką Paczką Puchonów z 5 klasy, wzywał mnie zazwyczaj, abym przemówiła do rozumu swojej starszej siostrze Nickie, będącej beztalenciem eliksirowym i naturalnie równocześnie członkiem tego zacnego klubu. Właściwie to tylko przez nią miałam jakiekolwiek powiązania z Paczką, której profesor Boorack tak nie cierpiał. Ale wybaczał mi to, ze względu na moje świetne oceny z eliksirów... W tej chwili wyobrażałam sobie, jakby się wściekł, gdyby się dowiedział, że byłam tu w środku nocy.
   Przyświecając sobie różdżkami, zaczęłyśmy penetrować zawartość booraczanej spiżarni. Fiffy i Domie stały za mną i Viką, próbując odczytać coś z listy potrzebnych ingrediencji, którą wzięłyśmy ze sobą. Victoire podała im swoją zapaloną różdżkę.
   - Garść zasuszanych przez 7 miesięcy listków mięty...
Otworzyłam powoli najniższą szufladę i poświeciłam różdżką na podpisy, widniejące na tekturowych pudełeczkach.
- Jest - oznajmiłam szeptem.
- Bezoar w proszku?
Victoire zaczęła badać woreczki z proszkami w górnej szufladzie, coś poodsuwała, zajrzała głębiej.
- Jest!
- Jeden owoc mlecznej śnieżyczki?
Odgarnęłam pozwiązywane pęczki jakichś łodyżek i korzonków i zlustrowałam wzrokiem pudełeczka z kolorowymi etykietkami.
- Tu nie ma...
- Tu też... - Victa schyliła się do najniższego poziomu i otworzyła szafkę, którą natychmiast zamknęła. - Bueh... Tu są jakieś zdechłe szczury w marynacie.
- Serio? Myślałam, że są wszędzie - Dominique ogarnęła wzrokiem wszystkie słoje Booracka stojące dookoła na półkach, w których pływały leniwie co różniejsze obrzydlistwa.
- Może ta śnieżyczka jest wyżej...? - podsunęła teorię Viki, zerkając na drabinę sięgającą wyższych półek.
- Naprawdę chcesz się tutaj wspinać? - przestraszyła się Fiffy. - A co jak drabina się przewróci? Wtedy będzie już po nas... A poza tym, nie ma o czym mówić, bo tam wyżej są tylko słoje.
- Pocky, zajrzałaś wszędzie dokładnie? - zapytała Domie.
   Pootwierałam resztę szuflad.
- Tak, zajrzałam - poinformowałam ją. - Nie ma jej nigdzie. A tak się składa, że to kluczowy składnik...
   Fiffy uklękła obok mnie.
- Musi być! - jęknęła. - Na pewno źle zajrzałaś...
- No musi... - przytaknęłam. - Bez tego jednorożec nie będzie chciał nawet tknąć lekarstwa. A zajrzałam dobrze...
   Victoire spojrzała na mnie błagalnie, jakby to ode mnie zależało, czy naszemu jednorożcowi zasmakuje eliksir, czy nie. Bezradnym gestem próbowałam jej uświadomić, że nie mam na to najmniejszego wpływu.
- Przecież śnieżyczki rosną w lesie - przekonywała nas, a zarazem siebie. - Na pewno znajdzie się jakiś owoc...
- Tak, można spróbować... - odrzekłam z rezygnacją. - Tylko że śnieżyczki owocują w zimie.
   Dominique przejechała ręką po twarzy.
- No chyba sama nazwa wskazuje... - mruknęła Fiffy.
   Vika przykucnęła obok.
- Bez sensu jest ważyć dla rannego jednorożca eliksir, którego nie będzie chciał nawet powąchać. - powiedziała takim tonem, jakby właśnie nas informowała o rychłym pogrzebie swojego krewnego. I w pewnym sensie tą intonacją zasugerowała, co spotka naszego jednorożca.
- Śmierć - zakończyłam na głos swój tok myślenia. Naszego jednorożca czeka śmierć.
- Co? - usłyszałam szept Dominique.
- A, nic, nic - zbyłam jej pytanie. - To co zrobimy?
   Victoire skuliła ramiona, jakby w ten sposób chciała obronić się przed atakującą ją straszliwą myślą.
- W zasadzie dlaczego bez śnieżyczki jednorożec nie będzie chciał syropiku? - zapytała Dominique.
- Bo młode jednorożce żywią się mlekiem matki, a gdy już ukończą dwa lata, to w zimę piją słodkie mleczko mlecznych śnieżyczek, a w pozostałe pory roku piją czystą wodę, bo strumienie nie są wtedy zamarznięte. A przecież jednorożce są bardzo nieufne, to nie będą pić czegoś, czego nie znają. Ponieważ woda nie pachnie, to trzeba dodać do eliksiru mleczko śnieżyczki, a wtedy on wyczuje je węchem i wypije. Tak więc jeśli nie mamy owocu śnieżyczki, to nie mamy mleczka śnieżyczki, a jak nie mamy mleczka śnieżyczki, to jednorożec nie wypije eliksiru, a jak nie wypije, to umrze - tym smutnym wnioskiem zakończyłam swój wywód.
   Zaległa grobowa cisza.
- W takiej sytuacji, widzę tylko jedno wyjście - odezwała się Fiffy. Spojrzałyśmy na nią - Musicie dowiedzieć się, kiedy będzie najbliższy wypad do Hogsmeade i tam kupić snieżyczkę w aptece. Tylko lepiej, żeby szybko był ten wypad...
- Fiffy, jesteś geniuszem na poziomie Albusa Dumbledore'a - Dominique patrzyła na nią z podziwem. - Tylko ile taki owoc kosztuje?
   Zapadło głębokie milczenie.
- Zrzucimy się - zasugerowała po chwili Victoire.
- Chyba gabinet Booracka w środku nocy nie jest najlepszym miejscem do omawiania tej kwestii - dodałam. - Bierzmy szybko co tam zostało i wiejmy.
   Fiffy zajrzała do górnej szuflady. Dominique podniosła listę ingrediencji i przyświeciła sobie różdżką Victy. Zaczęłam ostrożnie przesuwać fiolki i buteleczki wewnątrz szafki, a Victoire sprawdzała etykietki na woreczkach i pudełeczkach.
- Włoski kocimiętki?
  Położyłam na podłodze fiolkę z włoskami.
- Nektar rzodkiewek słodkowodnych?
  Fiffy postawiła buteleczkę perłowego blado-różowego płynu koło fiolki z włoskami.
- Parścina?
  Victoire wyjęła ze spiżarni małe tekturowe pudełeczko.
- Sproszkowany pazur smoka? - tego nie znalazłyśmy. Ale na szczęście, ten składnik również powinien znaleźć się w aptece w Hogsmeade...
  Pochowałyśmy wszystko w milczeniu do torby, czemu akompaniowało przerażające chrapolenie Booracka gdzieś zza ściany. Miało to przynajmniej taki plus, ze byłyśmy pewne, iż przy tak twardym śnie, za Ministerstwo Magii się nie obudzi.
  - Nox - zgasiłam różdżkę, gdy już miałyśmy wychodzić.
  I wtedy to się stało.
- Nox - wyszeptała Dominique, chcąc zgasić różdżkę Viki. I nagle w jednej chwili wydarzyło się kilka rzeczy równocześnie: nagły błysk przeraźliwego światła rozświetlił na sekundę najciemniejsze kąty gabinetu, rozległ się ogromny huk, a my wrzasnęłyśmy, kiedy coś trzasnęło; to pierwszy słój roztrzaskał się o podłogę, a za nim zwaliły się po kolei wszystkie inne obrzydlistwa Booracka, tryskając kawałkami szkła i eliksirami na ściany, mieszając się ze sobą w obrzydliwą posokę i eksplodując o plugawą zimną posadzkę lochu we wszystkie strony...
  Natychmiast rzuciłyśmy się do ucieczki. Wypadłyśmy za drzwi i popędziwszy dalej korytarzem bez tchu, dotarłyśmy do wąskich schodków, gdzie zdążyłyśmy usłyszeć jeszcze oddalony od nas i oddzielony drzwiami gabinetu wrzask Booracka. Pobiegłyśmy aż na pierwsze piętro, gdzie zamknęłyśmy się w pierwszym lepszym pomieszczeniu do jakiego wtargnęłyśmy. Była to łazienka Jęczącej Marty.
  Gdy tylko zatrzasnęłyśmy drzwi za sobą, od razu usiadłyśmy na podłodze pod nimi, uspokajając oddech. Victoire gapiła się na Dominique wielkimi oczami.
- Nie mów że... że... Nie przerabiałaś jeszcze Nox?! - wykrztusiła.
Dominique potrafiła zdobyć się w tej chwili jedynie na taką minę, jakby bolał ją brzuch. Fiffy podpierała się o nieczynną umywalkę, trzymając się za bok w miejscu kolki.
   I nagle usłyszałyśmy typowe dla Jęczącej Marty wycie:
- Uuueeeeeeeeee... Wpadają tu w środku nocy tylko po to, żeby mi na złość przypomnieć, że nie mogę spać bo jestem maaaartwaaaaaaaaa....!!!
   Duch nieszczęśliwej dziewczynki przesiąknął przez lustro umywalki, jednak w dalszym pochlipywaniom przeszkodził jej dobiegający zza drzwi tupot i wrzaski Booracka:
- NAPAD! NAPAD! NAPAD W MOIM GABINECIE...!!!
   Spojrzałyśmy po sobie ze skrajnym przerażeniem.
- Teraz to już na pewno nas wyleją... - jęknęła Dominique.
Aż zrobiło mi się nie dobrze.
- Napad...? - zainteresowała się Marta, nagle zapominając o swoim zwykłym jęczeniu, bo teraz znalazła sobie lepszy sposób na zawodzenie:
- NAPAD! NAPAD! NAPAD W GABINECIE PROFESORA BOORACKA!!! NAPAD...! - wrzeszczała.
   Domie zerwała się z miejsca.
- Zamknij się paszczuro! - ledwie wypowiedziała te słowa, a już wystarczyło, by Marta ryknęła szlochem i zniknęła w muszli klozetowej.
   Ale było już za późno. Teraz, jakby nie wystarczyło wrzasków Booracka i Jęczącej Marty, doleciał do nas jeszcze głos poltergeista Irytka, a po chwili również woźnego Filcha, czemu towarzyszyło alarmowe miauczenie Pani Norris. Przez szparę w drzwiach zobaczyłyśmy, że na korytarzu zapalono pochodnie, aż z przerażeniem usłyszałyśmy tupot setek par stóp. A więc jednak te krzyki obudziły całą szkołę... Pięknie. Teraz już tylko czekałyśmy, aż głosy i kroki ludzi będą się zbliżać coraz bardziej i bardziej, drzwi łazienki otworzą się gwałtownie i... i co? Tego nie wiedziała chyba żadna z nas.
   I gdy kroki były tuż za drzwiami, a ja już myślałam, że nie ma dla nas ratunku... Wszystko ustało. A raczej: wszystkie kroki ustały. Teraz słyszałyśmy tylko podniecone głosy tłumu uczniów. A więc to akurat tu zebrała się cała szkoła, by mówić z dyrektorką nocny napad na jednego z profesorów...
   I rzeczywiście, po chwili usłyszałyśmy głos pani profesor McGonagall.
- Cisza, spokój! - już po jej wołaniu poznałyśmy, że jest wściekła.
   Zapadła grobowa cisza. Zarówno w korytarzu, gdzie stały setki uczniów ze wszystkimi nauczycielami, jak i w łazience Jęczącej Marty, gdzie cztery przerażone dziewczyny nasłuchiwały w milczeniu. Po chwili rozległ się głos roztrzęsionego Booracka.
- Napad... Napad w moim gabinecie... Wszystkie słoje roztrzaskane, spiżarnia otwarta, dosłownie jak po napaści trolla... T-to był... JAWNY ZAMACH NA MOJE ŻYCIE! SKANDALICZNY WANDALIZM! ODRAŻAJĄCE ZŁODZIEJSTWO! -  wrzasnął. -  ZŁODZIEJE! SĄ! TU! GDZIEŚ! W ZAMKU!
   To przypuszczenie wywołało ogólne poruszenie wśród uczniów, jak rozpoznałyśmy po podekscytowanym szmerze głosów. Ukryłyśmy torbę ze składnikami i naszymi różdżkami w jednej z kabin, zebrałyśmy w sobie wszystkie resztki odwagi jakie w nas pozostały, złapałyśmy się za ręce i wziąwszy głęboki oddech, wyszłyśmy z łazienki.
  Chyba nikt nie zauważył naszego wejścia. Wielki tłum uczniów napierał na drzwi łazienki Jęczącej Marty, wychylając głowy i stając na palcach, by lepiej widzieć McGonagall i Booracka. Wszyscy byli tak poruszeni, że ledwo co usłyszano dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi. Trzymając się wciąż za ręce, zaczęłyśmy przepychać się do przodu w tym pokrzepiającym sznureczku. W końcu stanęłyśmy na tyle blisko, by móc zobaczyć rozgrywającą się przed uczniami scenę.
  Profesor Boorack stał pośrodku korytarza jak gwiazda wieczoru w świetle reflektorów, w swojej szlafmycy i różowej koszuli nocnej. Był w stanie, w którego polu rażenia nie chciałby się znaleźć żaden uczeń tej szkoły, a mianowicie był jeszcze bardziej czerwony na twarzy niż zwykle, co oznaczało u niego nie lada skok ciśnienia. Żyła na jego skroni pulsowała okropnie. Drugą bohaterką przedstawienia była pani dyrektor Minerwa McGonagall w swoim okropnym szlafroku w szkocką kratę. Wyglądała tak, jakby z jej nozdrzy miała buchnąć zaraz para.
   - Sprawcy tego... uhm... napadu... nie zostali zidentyfikowani. Ale jeśli jest to któryś z uczniów... - jej nozdrza pobielały - osobiście dopilnuję, aby wydalono go ze szkoły.
   Dłoń Fiffy drgnęła w mojej dłoni.
- Ale... To jeszcze nie wszystko... - oznajmił Boorack nadal roztrzęsionym głosem, lecz niezbyt wprawnie maskującym już nutę, jakby zostawił coś dla wszystkich na deser tego programu. - Oto co znalazłem!! - i uniósł do góry naszą pelerynę niewidkę.
   No tak, zostawiłyśmy ją w gabinecie!
Profesor McGonagall wytrzeszczyła oczy. Szybkim krokiem podeszła do Booracka, niemal że wyrwała mu niewidkę, uniosła ją jeszcze wyżej i desperacko zawołała:
- Czyja to peleryna?!
   Wszyscy zamarli. Nastała taka niesamowita cisza, że aż mnie uszy zaczęły boleć.
   I wtedy z tłumu wystąpił do przodu niejaki Spell Wood, czwartoklasista z Gryffindoru. Nie poświęcając zbyt wiele czasu na zastanowienie, zawołał:
- To przecież Teda Lupina z 4 klasy!
   Pani profesor McGonagall wytrzeszczyła oczy jeszcze bardziej, Boorack zmrużył świńskie oczka, wpatrując się w zgraję uczniów... I wtedy ktoś roztrącił tłum. Był to Teddy! Podszedł do McGonagall dosłownie z taką miną, jakby ktoś zrobił mu kiepski żart, który wcale nie był śmieszny. Chyba po prostu nie mógł uwierzyć, że ta niewidka, w niewiadomy dla niego sposób zamieszana w tę aferę, należy do niego, nie mógł jednak zaprzeczyć postawionemu mu przez Spella Wooda zarzutowi.
- Lupin?! - McGonagall też wyglądała tak, jakby uważała to za nieudany kawał. - Czy to na pewno twoje...?
Włosy Teda poczerwieniały. W tym momencie modliłam się, żeby skłamał, żeby zaprzeczył, ale nie oczywiście... Szlachetność Gryffindoru nie zna granic.
- Tak, pani profesor... Ale nie wiem skąd znalazła się w gabinecie profesora Booracka.
- Jeszcze śmie kłamać! - zaperzył się Boorack, teraz już całkiem bordowy na twarzy. - Mimo, że już jest zdemaskowany! BEZCZELNOŚĆ!
   McGonagall tylko ściągnęła wargi aż pobielały.
- Lupin, za mną! - rzuciła. - Do mojego gabinetu. Reszta: rozejść się za prefektami do swoich domów!
   Wszyscy natychmiast podnieśli głośne rozmowy i zaczęli rozchodzić się wśród żywego gwaru. Teddy ruszył za dyrektorką, ale jeszcze odwrócił się i... jego wzrok padł prosto na nas! Tym razem to dłoń Victoire drgnęła w mojej dłoni... Tej jego miny nie zapomnę do końca życia! Ostatecznie Ted zrozumiał, że to my powinnyśmy spakować kufry do domu...
- Nie słyszeliście?! - wrzasnął wściekły Boorack. - Rozejść się!
  Ścisnęłam dłoń Victoire i przełknęłam łzy smutku.
  
 



 

3 komentarze:

  1. Matko... No to se nagrabiły.
    Przez cały fragment w spiżarni czekałam aż któraś z geniuszek powie "Accio cośtam" :P No, ale przynajmniej czeka nas wyprawa do Hogsmeade :D //Marchewiasta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tu właśnie nadchodzi moment, kiedy muszę wyjaśnić, że żadna z nich nie mogła użyć Accio, ponieważ Zaklęcie Przywołujące przerabia się dopiero w 4 klasie! Także dziewczyny mogłyby użyć tego zaklęcia jedynie za pomocą Teddy'ego xD
      Tak tak, Tita przerobiła cały program nauczania na wszystkie lata Hogwartu!
      A raczej po prostu zna na pamięć książki (skromnie się nie chwaląc). ~ Tita

      Usuń
    2. Oooo jeśli tak, to zwracam honor ;) //M

      Usuń

Jeżeli sądzisz, że w dobie komputerów sztuka komentowania zanikła... (zwłaszcza wśród czytelników), to niezawodny znak, że jesteś
MUGOLEM❣