04. 10. 2012 r. CZWARTEK
Crister i Rosalie, para naczelna Paczki Puchonów, zrywająca ze sobą po tysiąc pięćset razy w przeciągu tygodnia, stała przed nami bezczelnie zagradzając nam drogę. Za nimi para naczelna całego domu Hufflepuff, czyli moja siostra Nickie i niejaki Sean Larieson, znany z tego iż zrzekł się prefektury... W przeciwieństwie do Rose i Crisa - nierozłączni jak Harry Potter i jego okrągłe oprawki.
- Wy! - Crister wycelował w nas palcem oskarżycielsko. - Takie zadowolone! Wracają sobie! Z kolacji! - każde słowo intonował wyraźną naganą za te zbrodnie.
- No niestety, bardzo nam przykro, ale mamy teraz szlaban - oznajmiłam, uśmiechając się sztucznie.
- Mamy w dupie wasz szlaban! - żachnął się Crister. - Teraz idziecie z nami!
- Boorack nie może się was doczekać! - dodała Rosalie, świdrując nas swoimi kasztanowymi paczadłami jakby była hipogryfem. - Czas do loszków!
Nickie i Sean spojrzeli po sobie z uniesieniem brwi, widząc naszą reakcję. Nickie uczepiała się jak zwykle Seana, tak jakby zaraz posadzka korytarza miała ją wessać.
- Sami sobie idźcie do loszków! - odparowałam prosto w twarz Cristera - Nie powiem, przydałyby się wam korepetycje.
Trafiłam w ich słaby punkt. Momentalnie Nickie, Sean, Crister i Rosalie skrzywili się, jakby sama myśl o korepetycjach z eliksirów u Booracka wywoływała u nich reakcję jak po wypiciu odorosoku.
- Ale po co mamy iść do Booracka? - odezwała się trwożnie Victoire.
- To proste - Nickie oderwała się odważnie od ramienia Seana. - Musicie się przyznać do demolki...
- ... żeby on odwalił się od nas - dokończył Sean, mrużąc groźnie oczy.
Zapadła chwila milczenia, pozwalająca zawisnąć temu żądaniu w powietrzu między nami. Nickie i Sean wpatrywali się w nas z kamiennymi twarzami, a Crister i Rosalie najwyraźniej usiłowali powstrzymywać od rzucenia się na nas siebie nawzajem. Wszyscy z ich grupy trzymali jedną rękę pod szatą, z pewnością ich różdżki były cały czas w gotowości, co nie umknęło mojej uwadze.
Przyznać się Boorackowi?!
- Naprawdę chcesz nas wydać Nickie? - powiedziałam w końcu z niedowierzaniem. - Zdrajczyni rodu Glam!
Nickie wywróciła oczami.
- Jakiego rodu?! Jaka zdrajczyni? Po prostu dążę do sprawiedliwości!
- Jasne... Zdradzasz nas i tyle.
Nickie zamilkła ze zrzedłą miną.
- Ej, chyba się teraz nie poddajesz! - zawołał Crister ostrzegawczo.
- I tak musimy je zmusić, żeby szły do Booracka... - powiedziała Rosalie, poprawiając idealnymi dłońmi swoje idealne złote fale. - Jakkolwiek nie pachnie to zabójstwem - tu pozwoliła sobie na krótki chichocik.
- Tak, tak, już lecę - patrzyłam na nią z uniesionymi brwiami.
- NO TO LEĆ! - wrzasnął Crister.
Cóż, nie bardzo miałam jak na to odpowiedzieć.
- Czemu Boorack nie pójdzie do dyrektorki, skoro nie ogarnia kto to zrobił? - zapytała Victoire z nutą uporu.
- BO MYŚLI, ŻE UKARAŁA NIEWŁAŚCIWE OSOBY! - Crister momentalnie poczerwieniał na twarzy z nasilenia poczucia niesprawiedliwości raniącej do żywego - I TERAZ DZIADYGA NIE MOŻE SIĘ OD NAS ODPIEPRZYĆ! - zaczął chodzić przed nami w kółko, a Rosalie potruchtała za nim, jęcząc coś, żeby się uspokoił, ale sprawę załatwił Sean, który po prostu dał Cristerowi po twarzy.
- Dz-dzięki stary... - Cris powoli ochłonął. Wyglądał na spokojniejszego a jego twarz stężała pod wpływem skupienia - No dobra. Idziemy do lochów.
- No właśnie... Wasze siostry już tam pewnie są! - oznajmiła Rosalie.
Ja i Victa spojrzałyśmy po sobie. No tak, to by tłumaczyło dlaczego napadła nas tylko czwórka z nich! Bo druga połowa miała dopaść Fiffie i Di!
- Nie - wyraziłam swój stanowczy sprzeciw. - Już raz się przyznawałam i nie zamierzam więcej.
- Właśnie, mamy już swój szlaban - poparła mnie Viki. - Po co jeszcze Boorack miałby się nam dobierać do skóry?
- To znaczy, że ma się dobierać do naszej?! - oburzyła się Rosalie, jakby naprawdę chodziło o cerę. - My jesteśmy niewinni a on nie daje nam żyć!
- W sensie, że jeszcze bardziej niż zwykle - dopowiedziała Nickie.
- To wytłumaczcie mu...
- Równie dobrze moglibyśmy to tłumaczyć sklątce tylnowybuchowej, a efekt byłby ten sam.
Victoire zmarszczyła z niezadowoleniem nosek w ten swój wilowaty sposób.
- Słuchaj, twoja wilowatość na mnie nie działa! - wkurzył się Crister. - Mam tu Rosalie i nie zawaham się jej użyć!
- Myślałam, że zerwaliście po raz sto osiemna... a zresztą, nieważne - zreflektowałam się szybko.
Ale nikt i tak tego nie zauważył, bo w tym momencie Sean flegmatycznym ruchem zwrócił naszą uwagę na dwie istoty zmierzające ku nam zza rogu korytarza. Rosalie zrzedła mina a Crister wyglądał, jakby właśnie odwołano jego urodziny - istoty okazały się być Fiffie i Domie. A więc jednak nie dały się zaciągnąć do Booracka i udało im się zwiać!
- No dobra - herszt Paczki zwrócił się do nas wyraźnie starając się ukryć swoją rezygnację. Zmarszczył brwi i wysilił mięśnie twarzy do groźnej miny - Macie czas przez trzy dni, a potem... użyjemy przemocy! - no i sobie poszli, a Nickie wciąż oglądała się za nami z wyrazem twarzy pełnym wyrzutu.
Fiffie i Dominique podbiegły do nas.
- Napadli na nas, jak wracałyśmy z kolacji! - wykrzyknęła wzburzona Fiffie. Była cała czerwona.
- Wam też postawili te durne warunki? - wydyszała przejęta Dominique, a otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, zapytała: - To co teraz zrobimy?
- Nie mam pojęcia... - odparła Victoire. - Ale urwijmy się dziś ze szlabanu... Padam z nóg.
Więc wróciłyśmy do wieży Ravenclawu i stanęłyśmy przed drzwiami salonu krukonów.
- Jaki jest feniks, piękny czy szpetny? - spytała nas kołatka w kształcie orła.
- Piękny w przepychu, piękny w prostocie - odpowiedziała Victoire.
Przez cały wieczór ani słowem nie wspomniałyśmy o puchonach.
*
Za swoją ucieczkę ze szlabanu srogo zapłaciłyśmy. Lekko poddenerwowana McGonagall - co prawda staruszka, a jednak! - oprócz surowym spojrzeniem pokarała nas odjętymi punktami i to na głowę. I w ten sposób garstka punktów, które krukoni zdążyli zdobyć przez ten pierwszy miesiąc szkoły, poszła na marne. Przykro.
Oczywiście Ravenclaw nadal nie wie, o co chodzi. Mnie osobiście Puchar Domów obchodzi tyle ile pertraktacje na temat przepisowych grubości denek kociołków, ale ambitni krukoni oczywiście wpadli w szał. Ozdrowiała Sherry Power poszła nawet do Minerwci z delegacją, tyle że dyrektorka "była akurat zajęta" (spała).
Swoją drogą, ciekawa jestem, dlaczego McGonagall nie wyjaśni szkole sprawy Booracka do końca. Wydaje mi się, że wypływające z niej konsekwencje będą się za mną ciągnąć przez cały ten rok. Po pierwsze: szlaban, po drugie: puchoni, po trzecie: krukoni, po czwarte: Boorack. Przynajmniej ludzie z naszego domu przestali wypytywać już Dominique o prawdziwego winowajcę, ale właśnie: Ted.
Może to za sprawą nowych plotek roznoszonych przez Sandrę i Brendę, a może to przez częste przemówienia Julii w porze obiadowej, dość że reputacja Teda znacznie się pogorszyła. Wszyscy są święcie przekonani, że to on rozwalił gabinet Booracka więc teraz męczą go dlaczego to zrobił, wytykają go palcami jako Chłopca Który Zawinił, zaczepiają na korytarzach, piszą irytujące liściki typu: "Jestem Anonim, wiem czemu to zrobiłeś, musisz zapłacić za moje milczenie albo wisisz pod sufitem lochów". Poza tym, Teddy chyba nie pogodził się z Peterem po ich sprzeczce w Hogsmeade... Co dla Viki jest naprawdę ciężkie. Ale nie ze zmartwienia. Ze znużenia. Dlaczego?
Bo Peter ciągle do nas podchodzi, usiłując odwrócić nas przeciwko Teddy'emu. Podejrzewam, że robi to po to, aby bardziej zbliżyć się do Victy, bo ciągle gada o rzekomej miłości Teda i Gigi Bulstrode, jakby to miało mu zagwarantować, że Victoire z powodu odtrącenia rzuci się w jego ramiona.
Do tego wszystkiego dodać jeszcze ciągłe życie w stresie z powodu puchonów, równa się stuprocentowa świadomość, że jesteśmy idiotkami do sześcianu, które za sprawą jakiejś katastrofalnej pomyłki trafiły do Ravenclaw. No i jeszcze pozostaje Boorack.
Bo Boorack, zatopiony w niewiedzy, rzeczywiście myśli, że jesteśmy "niesprawiedliwie ukaranymi niewinnymi uczennicami" i całą winą obarcza puchonów. Chociaż zawsze miałam u niego minusik za posiadanie siostry, której miksturowe osiągnięcia są tak beznadziejne jak Boorack w roli Celestyny Werbeck, to profesor jakoś mnie akceptował. I pewnie o wiele bardziej wolał obwiniać ten anty-wywarowy-talent moją siostrę i jej pyskujących kumpli, niż mnie i Victoire, zawsze pilne i grzeczne. Jeżeli jednak Boorack się dowie, że to my, pewnie będzie chciał wiedzieć po co to zrobiłyśmy, tak jak wszyscy, którzy męczą o to Teddy'ego (a nie nas). A to już by była katastrofa, bo nawet takim nieszkodliwym puchonom bezpieczniej byłoby to wyznać, niż komuś z ciała pedagogicznego. I choć Boorack darzy nas największą dawką sympatii na jaką go stać wobec ucznia (czyli odrobiną), to siła jego gniewu zagwarantuje nam dyscyplinarne wydalenie ze szkoły w trybie natychmiastowym, łącznie z brutalnym przełamaniem na pół naszych różdżek. Między opowieściami Paczki Puchonów o wredowatości i diablikowatości Booracka, zdążyłam go już trochę poznać przez te trzy lata i wiem jaki potrafi być przebiegły w swojej udawanej (swoją drogą słabo) dobroduszności. Udaje nie wiadomo jakiego Merlina, ale jego umysł jest przesuszony jak u wędzonej wieprzowiny, o czym wszyscy doskonale wiedzą.
Na szczęście na razie nic nowego się nie zdarzyło, ale kto się temu dziwi? Jak na pierwszy miesiąc szkoły i tak wydarzeń było wiele. Teraz wszyscy się zastanawiają: Co ten Lupin jeszcze odwali?
Oczywiście Irytek ma z tego wszystkiego największą uciechę.
Sprzeczka z Peterem na temat dziewczyn, czyli na raczej drażliwy temat, nie przeszkodziła Tedowi w dalszym zadawaniu się z Gigi Bulstrode. Wydawałoby się, że Gigi może nie odpowiadać towarzystwo chłopaka zniesławionego na cały Hogwart, ale ona chyba kompletnie nie zwraca na to uwagi, najwyraźniej sądząc, iż wybiela go blask jej własnej zajebistości. I dobrze. W ogóle ja i Vi nie rozmawiamy na ten temat.
Czwarty października mija nam bardzo spokojnie. Ja i Victoire wstajemy wcześnie rano i idziemy do Wielkiej Sali na śniadanie. Potem lekcje. Przez chwilę gawędzimy z Hagridem przy bramie, później lunch. Ja, Vi, Fiffie i Di wymykamy się w czwórkę do Zakazanego Lasu. Cristal pije nasz eliksir już wyraźnie znużona tym monotonnym menu. Następnie godzinka obrony przed czarną magią. Przerobiliśmy już boginy i teraz zabieramy się za czerwone kapturki. Po lekcjach ja i Victoire idziemy na szkolne błonia. Dzień jest jednak zimny i po chwili zaczyna kropić. Szybko uciekamy do Zamku i idziemy do wieży Ravenclawu. Tam piszemy wypracowanie, kolejne tłumaczenie runów a ja jeszcze pracę z wróżbiarstwa, którą Trelawney "przepowiedziała" dla nas w zeszły piątek.
Godziny mijają nam spokojnie ale i tak przez cały dzień w mojej głowie kołata myśl: "Już minęły trzy dni! Skończył się termin ważności naszej umowy!"
Bo rzeczywiście się skończył. Puchoni dali nam trzy dni na stawienie się u Booracka. Nie zrobiłyśmy tego. A przecież dobrze pamiętamy, co powiedział nam Crister: "Macie czas przez trzy dni, potem użyjemy przemocy".
Przez cały dzień nie odzywamy się ani słowem na ten temat, ale i tak ja i Victoire jesteśmy zgodne co do tego, by wieczorem nie wychylać nosa poza pokój wspólny.
- Tutaj jesteśmy bezpieczne, ale co będzie jutro? - Victoire w końcu podjęła problem. Własnie siedziałyśmy w fotelu przed kominkiem, robótka lewitowała przede mną, a Mrukot wskoczył na kolana Viki, która zaczęła drapać go za uszami.
Zanim jednak zdążyłam jej odpowiedzieć, do naszego miejsca podeszła, a raczej zakradła się - Lisa Ackerley.
- Hej, Lisa - powiedziałyśmy prawie że równocześnie.
Nabrała tchu, po chwili wypuściła powietrze i szybko uciekła wzrokiem gdzieś w okolice naszych butów.
- Ppprrofesor Boorack was wzy-ywa.
Ja i Victoire spojrzałyśmy po sobie. Lisa nigdy nie była dobra w kłamaniu...
- To jakiś żart? - powiedziałam. - Wynajęli cię, czy co?
- Kto? - zapytała trwożnie Lisa.
- Puchoni!
Lisa zamrugała.
- Ahaaa... - mruknęłam, patrząc na Victoire znacząco. Potem znowu zwróciłam się ku Lisie - Czego chcą?
- Żebyście się przyznały! - odpowiedziała.
Mrukot z kocim prychnięciem zeskoczył czterema łapami na dywan, kiedy ja i Vika podskoczyłyśmy na kanapie jakby poraził nas prąd.
- Do czego?! - zawołałyśmy ze zgrozą. Lisa usiadła obok nas.
- Nie musicie się kryć... - powiedziała przyciszonym głosem. - Wiem, że to wy.
- Niby co my - wysyczała Victoire ciągle z niemożliwie rozszerzonymi oczyma.
- Wy rozwaliłyście gabinet Booracka.
- Ale... Skąd to wiesz? - zapytała Viki, wciąż tak samo wstrząśnięta jak ja.
- Carrie mi wszystko powiedziała... - No tak, przecież Lisa ma w Paczce Puchonów siostrę, tak samo jak ja...! To było do przewidzenia...
- Dlaczego wcześniej nam nie powiedziałaś, że wiesz? - w moim głosie zawarłam wyraźną nutę wyrzutu.
- Bo dowiedziałam się dopiero teraz!
- W takim razie wiedz, że od dzisiaj nosisz na sobie jarzmo tajemnicy - przykazała Victa. - Nikt nie może się dowiedzieć... A zwłaszcza Boorack.
Lisa patrzyła na nią bez zmrużenia oka.
- To znaczy, że się nie przyznacie? Przecież to wy jesteście winne... - zaczęła niepewnie.
- Ale my już mamy swoją karę - przerwałam jej.
- A jednak...
- Co: jednak? - spytałyśmy.
Lisa spojrzała na nas bezradnie.
- Zrozum - rzekła Vi błagalnie - Już dość mamy kłopotów i bez Booracka...
- No tak... - odparła jakby z ociąganiem. - Ale nadal czegoś tu nie rozumiem.
- Czego? - zapytałyśmy ja i Viki.
- Najpierw zrzucacie winę na Teda Lupina. A teraz chcecie pogrążyć jeszcze inne niewinne osoby...?
Ja i Victoire osłupiałyśmy. Powoli rumieniec wystąpił na policzki mojej przyjaciółki, a i mnie zrobiło się dziwnie gorąco.
- My na nikogo nie zrzucamy... - wykrztusiła Victoire w końcu.
- To w takim razie dlaczego wszyscy myślą, że to Ted Lupin?
Przede mną, lewitujące druty usiłowały wyplatać się z wełny, tratując połowę mojej pracy.
- Ale on nie został ukarany, wszystko powiedziałyśmy dyrektorce...
- To czemu nie wyjaśnicie też tego całej szkole? Przynajmniej biedak miałby spokój! - Lisa naprawdę wygląda na przejętą tą sprawą. - Myślicie tylko o sobie - wysuwa ostateczne oskarżenie.
Ciekawe co ona sama zrobiłaby na naszym miejscu!, myślę ze złością. Na pewno tak samo schowałaby się gdzieś jak stara, płochliwa mysza. Victoire siedziała koło mnie z zaciśniętymi ustami, wbijając wzrok w płomienie. O ile wypowiedź Lisy mnie lekko wkurzyła, to dla Viki była to jedna z najgorszych obelg. W całej szkole mało która osoba jej nie zna, ale prawda jest taka, że Victoire Weasley ma tyle samo przyjaciół co wrogów. Ponieważ ma w sobie krew wili, zazdrośnice już od pierwszego dnia pierwszej klasy szeptały między sobą, że przez to Vi musi być z zasady próżną jędzą... I co niektóre osoby myślą tak nadal, co dla łagodnej Victoire jest prawdziwą męczarnią.
- Masz rację - powiedziała teraz. - Zachowałam się jak straszna egoistka! - odwróciła się do mnie - Pocky...
- Victoire, upadłaś na głowę.
- Ale musimy to zrobić. Nie jestem egoistką!
- Victoire... - zagryzam wargę. Nie podoba mi się ten pomysł - przecież jeszcze przed chwilą kłóciłyśmy się o to z Lisą! - ale Victy już chyba nic nie odwiedzie od jej postanowienia.
- Błagam cię, przemyśl to jeszcze... - próbuję ją przekonywać.
Ale Victoire już zdecydowała.
- W takim razie... Pójdziemy po Fiffie i Domie? - pytam z pełną rezygnacją.
- Nie ma czasu ich teraz szukać - stwierdza. - Poza tym, lepiej żeby nie grabiły sobie u Booracka już w pierwszej klasie. Weźmiemy to na siebie, a one jak będą chciały same się przyznać... Zawsze będą mogły dobrowolnie to zrobić.
Myślę, że one chyba nigdy tego nie zrobią a zwłaszcza dobrowolnie, ale pozostawiam tę uwagę dla siebie.
Podczas drogi do gabinetu Booracka wciąż targają mną sprzeczne uczucia i wątpliwości. Jeżeli się przyznamy, Boorack na pewno będzie chciał wiedzieć dlaczego to zrobiłyśmy, a jak dowie się o Cristal i naszych wypadach do Zakazanego Lasu... miejsca w Expressie Hogwart-Londyn mamy zaklepane.
Jednak Victoire idzie koło mnie doskonale świadoma celu, ale spokojna jak sunąca koło mnie dostojna góra Olimp.
Przecież to szaleństwo!
Stanęłyśmy pod drzwiami gabinetu Booracka.
Victoire ostrożnie zapukała.
- Wejść! - usłyszałyśmy jego urzędowy ton, aż ciarki przeszły nam po plecach.
Viki powoli nacisnęła klamkę.
Weszłyśmy do środka. Boorack wystawiał właśnie swoje tylne części zza drzwiczek spiżarki.
- Nadal brakuje parściny! - wyjęczał, w czasie gdy my zamknęłyśmy za sobą drzwi. Vika syknęła cicho; parścina była jednym ze składników, który mu ukradłyśmy.
- To wszystko przez ten napad - wyparskał w tym czasie Boorack, wyłaniając się ze swojej spiżarni. Był jak zawsze czerwony na twarzy i pozornie opanowany jak na Merlina przystało, ale zdradzały go jego grube paluchy, którymi nerwowo przebierał po zapięciu szaty na opasłym brzuchu. Zaczął stawiać z impetem puste fiolki na biurku, jakby chciał je nimi mocno przypieczętować - To wszystko przez ten napad - powtórzył, na ostatnim słowie stawiając ostatni flakon.
- My... my właśnie w tej sprawie - wyjąkała Victa.
- Ach tak, Weasley, byłem już kilka razy u pani dyrektor by wyjaśnić to straszliwe nieporozumienie i czyniłem to oczywiście z własnej nieprzymuszonej woli i sympatii do was...
"Chyba antypatii do puchonów", pomyślałam.
- ...no więc jeżeli wstawiam się za wami dobrowolnie, nie potrafię zrozumieć cóż za impertynencja zmusiła was Weasley do bezczelnych próśb...
Zaraz, co ten Boorack bredzi?!
- Ale my nie przyszłyśmy o nic prosić - delikatnie mu przerywam, co Booracka wyraźnie rozjusza.
Victoire rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie, ale i bez niego wiem, że nie powinnyśmy go zbytnio denerwować w obliczu tego, co chcemy mu przekazać w tym momencie.
- Panie... panie profesorze Boorack - próbuje Vi. - My... my przyszłyśmy powiedzieć, że...
Ale w tym momencie ją zatyka i nie może już wydusić ani słowa. Zupełnie nie przypomina teraz wyniosłej i dumnej wili, jaką zobaczyłam w gabinecie McGonagall. W końcu Victoire odzyskuje głos:
- My przyszłyśmy powiedzieć, że to my zrobiłyśmy - wykrztusza w końcu.
Boorack patrzy na nią wytrzeszczając oczy tak, jakby zapomniał o mruganiu.
- Słucham?
Victoire już nieco pewniej powtarza swoją kwestię. Boorack nadal gapi się na nią kompletnie nie mrugając, tak że boję się, że zaraz mu te gały wyschną. Nagle ze zdumieniem dostrzegam, że na jego prosiakowatej twarzy widnieje obrzydliwy uśmieszek, którego używa się, gdy ma się do czynienia z chorym umysłowo.
- Ravenclaw traci pięć punktów - mówi wreszcie Boorack.
Co?! Tylko tyle?
Victoire jest widocznie tak samo zdziwiona jak ja.
- Za to - kontynuuje Boorack - że w ogóle macie czelność tu przychodzić! Tylko marnujecie mój cenny czas!
Teraz to już w ogóle nic nie rozumiemy.
- Ale... - zaczyna Vika.
- Rozumiem, że macie w piątej klasie Hufflepuffu przyjaciół, panna Glam ma tam siostrę, ale to nie oznacza, że musicie brać na siebie ich winy, kiedy ja właśnie szlachetnie usiłuję wszystko wyjaśnić!
Zaraz, przecież to my chcemy jemu wyjaśnić!
- Właśnie to przecież my chcemy panu wyjaśnić! - Victoire powtarza na głos moje myśli. Teraz zdenerwowanie ustąpiło miejsca lekkiemu wzburzeniu, przez co Victa nieświadomie uruchomiła swój mechanizm wyniosłej wili - ale Boorack i tak jest za stary, by to na niego podziałało.
- To co robicie, jest oczywiście bardzo łaskawe - mówi cierpkim tonem - ale obawiam się, że całkowicie bezsensowne. A teraz do widzenia.
Ja i Victoire nie mamy wyboru: musimy wyjść. Gdy tylko znajdujemy się na korytarzu lochu, od razu puszczamy się pędem i biegniemy do pokoju wspólnego puchonów.
Ale gdy relacjonujemy im rezultaty naszego przyznania się Boorackowi, oni również nie chcą nam wierzyć! A przynajmniej Crister nie chce, a to on jest przywódcą ich paczki.
W wieży Ravenclawu spotykamy Fiffie i Dominique. Obie uważają, że zwariowałyśmy, Lisa jest szczerze zmartwiona naszym niepowodzeniem, a ja myślę, że sprawa tak się komplikuje, iż nie długo uzyska podobny stan co wełna, zaplątana przez moje rozgorączkowane druty.
<3
OdpowiedzUsuńPierwsza! /Wikkusia
10 punktów dla Gryffindoru xD ~ Tita Pocky
UsuńBardzo fajnie piszesz :) Ten rozdział świetny ! Ściskam !
OdpowiedzUsuńPaczka Puchonów to oficjalnie moja ulubiona grupa bohaterów (taa.. kupili mnie tym, że są z Hufflepuffu).
OdpowiedzUsuń"Czas do loszków" <3
Biedny Teddy... Te listy z groźbami. X'D
Przepraszam za taki lichy komentarz, ale rozdział przeczytałam kilka dni, a jakoś nie mogłam zabrać się za komentarz i ciągle to odkładałam, a teraz już nie jestem świeżo po rozdziale.
Nic nie szkodzi... Ogólnie to ten rozdział ma najwięcej wyświetleń zaraz po pierwszym, ale nikomu się nie chce nic wystukać... No ale już nic nie mówię T_T ~ Tita Pocky
UsuńOch panno Pocky! Ja z chcęcią skomentuję ten rozdział dla Ciebie!
OdpowiedzUsuńA więc ... CHOLERNI SABOTARZYŚCI !!!!!!!!!!! Zawsze wiedziałm ,że Huffelpuff (pewnie i tak napiszę to źle *_- ) to najgorszy dom. Ale czegoś takiego spodziewałabym się raczej w moim domu - Slytherinie.
A tak w ogóle to ona na prawdę nie zrzuciły na nikogo winy , przyznały się i wszystko ok. Jednak trochę mi szkoda Teddy'ego. Ale jeśli chce pogorszyć swoją , i tak już kiepską reputację , to niech się oficialnie ośwaczy tej Gigi i spokój.
Z chcęcią skończenia czytać tego dzisiaj
~ Cameleon