17. 02. 2013 r. NIEDZIELA
A więc wreszcie nadchodzi ten dzień: dzień Wielkich Zakupów dla Booracka, z którym to dniem (miejmy nadzieję) wreszcie przestanie się na nas wyżywać. Ja i Victoire już od rana mamy doskonały humor, w przeciwieństwie do Julii, która przecież nie ma czasu na takie głupoty jak Hogsmeade, Lisy załamanej z powodu fatalnych Walentynek i Brendy, która dowiedziawszy się o "randce" Petera z Victoire, jest w rozterce czy wyjawić to Sandrze, czy też nie, chroniąc ją tym samym od popełnienia samobójstwa. No właśnie, nasz spokój mąci jedynie perspektywa Petera, czekającego na Vi w przytulnej kawiarni pani Puddifoot.
- Ale wy razem pójdziecie do Hogsmeade, czy spotkacie się dopiero w kawiarence? - pytam się Victoire, kiedy po drugim śniadaniu wracamy do Wieży Ravenclawu. - Bo musimy kupić te składniki, a wolałabym, żeby nikt nam nie deptał po piętach...
- Chyba będzie czekał w kawiarni - odpowiada Vika ze zmarszczonym czołem, po czym stuka kołatką, która zadaje nam pytanie.
Na szczęście znamy odpowiedź.
W pokoju wspólnym nie ma wiele osób, głównie dlatego, że wszyscy wybierają się na walentynkowy wypad do wioski. Ja i Vicky wchodzimy na schody prowadzące do sypialni dziewcząt i szybko wymijamy Bacy, która wpada do swojego dormitorium, oczywiście nie zamykając drzwi.
- Bacy!! - Nagle słyszymy wrzask Dominique.
- Co?
- Zabieraj te swoje barchany z grzejnika!
- Ale to jest ozdoba! A poza tym dostałam walentynkę-srynkę!
Ja i Victoire gwałtownie się zatrzymujemy. Teraz z dormitorium pierwszej klasy dochodzi do nas krzyk Nanny:
- Co?!
- Tak, tak. Od Marcusia. A pewnie też dostanę od Petercia, bo wiecie, on się we mnie buja! - Bacy zaczyna rechotać.
- Jasne, jasne Bacy - rozlega się głos Fiffie. - Tak się składa, że wiem w kim Peter się kocha i wierz mi, że to nie ty!
Z uniesieniem brwi spoglądam na Victę, a ona się czerwieni. Swoją drogą, nie wiedziałam, że Bacy ma o sobie tak wysokie mniemanie... Znowu zaczynamy wspinać się po schodach i wchodzimy do dormitorium, w którym nie ma nikogo.
Victoire podchodzi do łóżka i wyjmuje sporą sakwię z pieniędzmi na zakupy, a ja chowam do kieszeni kilka sykli na drobne wydatki w Miodowym Królestwie. Ubieramy płaszcze i w chwili gdy mamy wychodzić, do dormitorium wpada Brenda.
- Poczekaj Sandra, tylko pójdę po płaszcz!!
Victoire zacina usta. Brenda rzuca się po całym dormitorium, w pośpiesznych poszukiwaniach poszczególnych części garderoby.
- I co - wycedza Vika. - Powiedziałaś jej?
- Co?
- To, że umówiłam się z Peterem!
- No, nie... - Brenda zamaszyście wyciąga szalik z kufra, tak że końcem muska Victoire w twarz. - Ojć, przepraszam...
- Nie szkodzi - mruczy Vi z ponurą miną, po czym daje znak, żebyśmy wyszły.
- Tylko nie zapomnij zamknąć drzwi jak wychodzisz! - wołam jeszcze do Brendy, ale ona tylko macha na to ręką.
W sali wejściowej Teddy już na nas czeka. Z jego twarzy raczej trudno jest coś wyczytać, dość, że chyba już nie uważa tej sytuacji za taką zabawną jak w czwartek.
- Gadałem z Peterem - oznajmia, gdy do niego podchodzimy - i z jego zachowania wywnioskowałem, że... Nie obraź się Victoire, ale to chyba będzie kompletna klapa!
- Dlaczego? - dziwi się Victa.
- No bo... ciągle albo wrzeszczał z radości, albo mdlał z przerażenia - streszcza Teddy. - No, może nie dosłownie, ale...
- To idziemy? - przerywa mu szybko Vic, najwyraźniej już nie chcąc więcej słuchać o tym na co się zgodziła.
Wychodzimy z Zamku i kierujemy się w stronę bramy Hogwartu zwieńczonej skrzydlatymi dzikami. Cały czas Victa idzie z twarzą zastygłą w posągowym milczeniu, chociaż ja i Teddy stajemy na głowie, aby podtrzymać konwersację.
- Mamy... eee... piękny dzień, co nie Vi? - zaczyna żywo Teddy. - Nawet niezbyt zimno...
- No, wspaniały, wspaniały - zgadzam się z entuzjazmem. - I ta pogoda! - Okrężnym gestem wskazuję stalowe niebo, łyse drzewa i błotnistą drogę z plamami brudnego śniegu. - Aż chce się żyć, co nie?
- I te ptaszki... Tak... latają - brnie Ted, a ja patrzę w górę, ale nie widzę żadnych ptaków, choć niebo jest bezchmurne. - A... co zamierzacie kupić w Hogsmeade? Bo ja chyba nowe pióro... i... i... eee...
- Filiżankę gryzącą w nos! - wykrzykuję. - Chociaż nie sądzisz Vi, że takie rzeczy powinno się kupować Brendzie na Prima Aprilis, ale w końcu nie wiadomo kiedy będzie następny wypad do Hogsmeade!
- No właśnie... ciekawe kiedy będzie następny wypad! Prawda Vicky? - to ostatnie Ted wymawia z wyraźnym naciskiem.
- No co jesteś taka milcząca... - Lekkim szturchnięciem w bok zachęcam ją do rozmowy.
- Nie... - Vika wzdycha. - Po prostu boję się tego spotkania...
I wtedy ja i Teddy milkniemy, a kiedy dochodzimy do wioski, jesteśmy prawie tak markotni jak Victa.
- Hm - zaczynam. - Która godzina?
- Za piętnaście trzynasta - odpowiada Teddy. - No to zdążymy jeszcze wpaść razem do Miodowego Królestwa, co?
- No chodź Vicky! - ciągnę ją za rękę. - Nie ma co się zamartwiać...
- Ale ja jeszcze nigdy z nikim się nie umawiałam! - wyrzuca z siebie w chwili, gdy wchodzimy do zatłoczonego sklepu.
- W zasadzie to gdzie on się z tobą umówił? - pyta nieuważnie Ted, ciągnąc nas przez tłum w stronę odległego kąta sklepu przy wejściu do piwnicy.
- Do Przystani Szczęśliwych Par - mówi Vi z udręczoną miną. Teddy lekko zagryza wargę.
- A byłaś już tam kiedyś?
- Przecież mówię, że nie! Tylko na Sylwestrze Spell mi o niej opowiadał...
- Pewnie dawał ci do zrozumienia, że chce tam z tobą pójść - mamroczę.
- Może i tak - ucina Victoire, po czym chwyta w ręce słój z waniliowymi karaluchami, by ukryć zakłopotanie. Przez chwilę panuje milczenie, aż nagle mówię:
- Vika, nie musisz tam iść.
Teddy wytrzeszcza na mnie oczy. Victa podnosi wzrok znad słoja z karaluchami.
- Ale ja muszę! On mnie poprosił, nie mogę mu tego zrobić...
- Ale - zaczyna Teddy niepewnym tonem - ile ci to zajmie?
- Nie wiem... - spuszcza wzrok. Po chwili spostrzegam, że patrzy na zegarek. - Dobra, ja już muszę iść. To pa...
- Pa.
- Pa.
Victoire zaczyna przepychać się w stronę wyjścia. Ja i Teddy patrzymy na siebie posępnie, potem patrzę w dół na słój z karaluchami, który Vic pośpiesznie wepchnęła mi w ręce, zanim wyszła. Szybko odstawiam go na półkę i już mam zamiar spytać się Teda, czy wobec tego pójdzie ze mną do apteki po składniki dla Booracka, kiedy on nachyla się do mnie i mruczy mi w ucho:
- Poczekajmy jeszcze trochę, a potem za nią pójdziemy.
Kiedy to słyszę, otwieram na niego szeroko oczy. Skąd w głowie Teda rodzą się takie pomysły? Już prędzej przyznałabym się Simonowi, że tak naprawdę chciałam z nim zatańczyć na Sylwestrze, niż poszłabym kogoś szpiegować, a już szczególnie Victoire! No wiem, że raz podglądałam Teda i Gigi z Brendą, ale było to wbrew mojej woli oraz zasadom, co zadośćuczyniłam sobie, zakazując Brendzie rozpowiadania tego komukolwiek, a ona (o dziwo!) dotrzymała słowa. No dobra, nie poszłabym szpiegować sama. Z Teddy'm natomiast, to zupełnie co innego...
- Dobra - mówię więc szybko, a w chwili kiedy się zgadzam, czuję jak ciekawość wzrasta we mnie jak przebiśniegi na wiosnę.
I w tym momencie słój z cukierkami nadziewanymi karmelem chwieje się i o mało co na mnie nie spada! Pewnie potrącił go któryś z szóstoklasistów.
Ja i Teddy wychodzimy z Miodowego Królestwa. Chociaż idziemy całkiem normalnie, nie wzbudzając niczyich podejrzeń, czuję się tak jakbym miała wypisane na czole "UWAGA, IDĘ PODGLĄDAĆ RANDKĘ SWOJEJ PRZYJACIÓŁKI". Po chwili jednak moje niepokoje idą na dalszy plan, kiedy zaczynam się zastanawiać, skąd Teddy zna drogę do Przystani Szczęśliwych Par?
- Skąd ty właściwie znasz drogę? - pytam podejrzliwie.
- A dlaczego cię to interesuje?
- Tak pytam...
Teddy unosi brwi.
- Hmm... Powiedzmy, że Victoire miała dzisiaj buty na niskim obcasie, a ponieważ droga jest cała w błocie, idę po jej śladach. Zadowolona?
- Możnaby tak powiedzieć...
Kiedy mijamy sklep Scrivenshafta, Ted na chwilę zatrzymuje się, trochę tak jak wilk, który zwietrzył Czerwonego Kapturka. Łapie mnie za łokieć i ciągnie w boczną uliczkę, a po sekundzie już stoimy przed małym, zaparowanym lokalikiem.
- Hm. Zmysł znajdowawczy... - mruczę. Teddy wygląda na zadowolonego. Ja nie wiem, nawet decydując się na dobrowolne ryzyko, on jest całkowicie spokojny i beztroski. Ciekawe po kim to ma.
- Myślałeś jak się tam dostaniemy? - pytam, śmiejąc się nerwowo i przytupując w błocie. Na szczęście wielkie okna kafejki są całe zaparowane, a w wąskiej uliczce nikogo nie widać, bo nie wiem co bym zrobiła, gdyby ktoś zobaczył mnie z Tedem Lupinem w tej okolicy.
- Słuchaj Pocky, zawsze znajdzie się jakieś wyjście.
- No dobrze, tylko że ja nie umiem zmieniać wyglądu, a tam w środku chyba siedzi z połowa naszych znajomych.
- Cóż... W takim razie chyba się ze mną zgodzisz, że musimy podjąć bardziej... ee... zdecydowane kroki.
- Bardziej zdecydowane kroki?! Więc mianowicie co masz na myśli?
- To proste. Trzeba wejść tylnym wejściem.
- Wyjściem ewakuacyjnym?!
- Pocky, nie wrzeszcz tak, bo zaraz pani Puddifoot usłyszy i zaprosi nas do środka!
- A jak twoim zdaniem mam nie wrzeszczeć, skoro się denerwuję? Widzisz, aż się trzęsę!
- To z zimna. - Teddy macha ręką.
Kiedy prowadzi mnie do tajnego przejścia z tyłu kafejki, wciąż nie mogę powstrzymać nerwowego chichotu. Milknę dopiero, kiedy Teddy otwiera tylne drzwiczki i wchodzimy do zaparowanej kuchni, w której trzy młode kucharki dwoją się i troją, by nadążyć z zamówionymi kawami.
Wtem trzaskają drzwi i do kuchni wchodzi tęga kobieta z czarnym lśniącym kokiem, zapewne sławetna pani Puddifoot.
- Szybciutko, szybciutko, klienci się niecierpliwią! Gdzie ta kawa z pianką dla stolika numer cztery?
Jedna z dziewczyn, nawet nie przerywając swojej pracy, macha różdżką, a dwie ozdobne filiżanki lądują na tacy i podlatują do pani Puddifoot, która chwyta ją i z trzaskiem drzwi wychodzi z kuchni.
- Jak myślisz, stolik numer cztery to stolik Vi i Petera? - szepcze do mnie Teddy bezgłośnie.
- Może...
Nadal niezauważeni, powoli przesuwamy się za plecami zapracowanych kucharek w stronę drzwi. W końcu Teddy kładzie rękę na klamce i wtedy ona skrzypi, a trzy kucharki podnoszą wzrok, ale zamiast stojącej w drzwiach pani Puddifoot, widzą nas.
Wytrzeszczają oczy, wszystkie jednakowo duże i zielone. Trojaczki, czy co? Są do siebie bardzo podobne.
Zdaje się, że Teddy potrafi wybrnąć z każdej sytuacji.
- My... pomyliliśmy wejścia!
- Aha...! - mówi jedna z kucharek bez przekonania, ale my już wychodzimy z kuchni i gdy tylko zamykają się za nami drzwi, nurkujemy za ladę, za którą na szczęście nie ma pani Puddifoot, najwyraźniej zajętej swoimi uroczymi klientami.
Teddy wygląda zza lady.
- Są! - mówi po chwili. - Siedzą przy stoliku przy kominku. Chodź.
Wychodzimy zza lady i niby szukając wolnego stolika, szybko ukrywamy się za puchową kanapą, stojącą tuż przy malutkim kominku. I mimo że siedzi na nim obściskująca się para, mamy doskonały widok na Vicky i Petera!
- Pocky, trzymaj. - Teddy podaje mi Ucho Dalekiego Zasięgu. Skąd on je wziął? Czyżby przygotował je już wcześniej? Wkładam sobie cielistą żyłkę do ucha, a jej druga końcówka wpełza pod kanapę.
Ten widok jest przerażający! Peter, cały czerwony, gapi się wciąż na Victoire co tak ją zawstydza, że kompletnie nie wie co ma robić. Cóż, Peter najwyraźniej chwilowo ogłupiał, zapominając o zagajeniu rozmowy, natomiast Vika nie ma pojęcia o czym z nim rozmawiać. I wtedy podchodzi do nich pani Puddifoot, ledwo co mieszcząca się między stolikami.
- Co podać, moi kochani?
Zapada kłopotliwe milczenie, podczas którego Victa gapi się na swoje kolana, Peter nie reaguje na żadne sygnały ze świata zewnętrznego, wciąż nie spuszczając z niej wzroku, a pani Puddifoot stuka niecierpliwie o blat stolika wściekle różowym tipsem. W końcu Victoire nie wytrzymuje i szturcha lekko Petera w ramię, a on drga i podnosi oczy na panią Puddifoot, która powtarza:
- Co podać?
- Eeee... n-nooo... - (nerwowy zerk na Vikę) - Kawę...
- Dwie kawy - upomina się szybko Vi, a Peter czerwieni się jeszcze bardziej.
Koło mnie, Teddy robi minę, która wyraża całą żenadę sytuacji. Pani Puddifoot uśmiecha się aprobatycznie, po czym zaczyna przeciskać się pomiędzy stolikami w stronę baru. W tym czasie Peter znowu zaczyna wiercić Victę wzrokiem na wylot.
Teddy szturcha mnie lekko w ramię.
- O, Pocky, zobacz kto tam siedzi... Twój przyjaciel Spell Wood...
Próbuję trzepnąć go po głowie, ale ze względu na warunki panujące w ciasnej szczelinie między ścianą a kanapą, niezbyt mi się to udaje. Teddy cicho chichocze, ale zaraz przestaje, gdy obściskująca się na fotelu para zaczyna rozglądać się naokoło.
I rzeczywiście, Spell Wood też tutaj jest. Siedzi przy stoliku z jakąś długonogą blondyną, która różni się od Gigi Bulstrode chyba tylko tym, że jest kompletną idiotką. Po chwili Spell nie wygląda na zbytnio zadowolonego, kiedy ta zamiast odpowiadać na jego romantyczne "bla, bla", wciąż chichocze jak głupia. Chciałabym opowiedzieć o tym Victoire, ale przecież ona siedzi teraz przy stoliku z Peterem, a ja nie mogę się ujawnić.
- Hmmm... no więc... - Victa stara się ratować sytuację. - Ładną mamy dziś pogodę... - Ale nie jest to dobre posunięcie, bo okno i tak jest całe zaparowane. Więc znowu zapada milczenie, a przerywa je dopiero ponowne przybycie pani Puddifoot, która tym razem sama szturcha Petera by się obudził.
- Wasza kawa.
- Aaaach... tak...
Victoire wyraźnie odczuwa ulgę, bo przynajmniej może zająć czymś ręce. Pije kawę zdecydowanie zbyt szybko, a potem zbyt głośno odstawia ją na spodeczek. W tym czasie Peter wciąż się na nią gapi.
- Nie pijesz? - piszczy Vicky.
Peter mruga szybko oczami, po czym spogląda na swoją kawę tak, jakby zdziwił się, że widzi ją na stole a nie na swojej głowie.
- No tak.
Znowu milkną. Victoire szybko sączy kawę, tak szybko, że chyba zaraz będzie musiała zamówić sobie drugą. Peter ledwo co dotyka swojej filiżanki, wciąż nie mogąc wykrztusić słowa. I wtedy coś dotyka mnie w ramię. Odwracam się w stronę Teddy'ego.
- Co?
- Co: "co"?
- Aaa... nic. - Odwracam głowę. Pewnie mi się coś zdawało...
Victoire najwyraźniej już się napiła, bo teraz zaczyna udawać, że bardzo zainteresował ją aniołek lewitujący nad stolikiem i rzucający różowe konfetti. Rozglądam się: Nad wszystkimi stolikami w kawiarence wiszą jednakowe aniołki.
I wtedy z jakiegoś nieznanego mi powodu Teddy na mnie wpada!
- Ej!
Ale po chwili już o mało co nie krzyknęłam, bo nagle dosłownie znikąd za kanapą pojawiły się... Fiffie i Dominique!
Ja i Teddy wytrzeszczamy oczy.
- C-co?! - wydysza Teddy.
- Ale... Jak?! - wtóruję mu.
- Zwędziłyśmy pelerynę niewidkę Brendzie! - informuje nas Di.
No tak, peleryna Brendy! Przecież sama podglądałam pod nią Teda i Gigi... Jak mogłam być taką idiotką?! A my tu z Vi wymykamy się do Zakazanego Lasu z narażeniem karku, zdrowia i życia...!
- Co?! - powtarza Teddy, wciąż wstrząśnięty.
- Oj, lepiej dajcie nam te Uszy! - mówi Fiffie, a Teddy podaje im Uszy Dalekiego Zasięgu.
Znowu wyglądam zza kanapy. O, Peter wreszcie postanowił zagaić! Ale chyba coś niezbyt mu to wychodzi.
- Jaka... d-dobra... kawa... - jąka się.
- Och... - Vika też jest cała czerwona. - Tak, bardzo dobra...
Chce szybko podnieść do ust filiżankę z zimnymi resztkami swojej kawy, ale aniołek nasypał jej tam konfetti. I wtem nad ich głowami pojawia się jemioła!
Victoire patrzy w górę i robi się biała jak papier. Peter podąża za jej wzrokiem, krztusi się i zaczyna parskać i pluć swoją "d-dobrą kawą". Vicky specjalnie upuszcza łyżeczkę na podłogę, a wtedy Peter odchyla się do tyłu z przerażoną miną i chybocąc się na krześle, runie z niego z łoskotem, o mało co nie przewracając stolika.
Victa zrywa się na równe nogi, podobnie jak wszyscy przy sąsiednich miejscach. Na scenie całego zajścia Pani Puddifoot pojawia się tak szybko, jakby przyfrunęła na Błyskawicy i zaczyna głośno biadolić nad rozlaną kawą, zdając się raczej nie zauważać, że Peter leży rozciągnięty na podłodze w zawartości swojej filiżanki, z twarzą czerwoną jak rozgrzany piecyk.
- Och, jak to się stało, przecież moje aniołki czuwają nad wszystkim... - Chyba nie ma na myśli tych obrzydliwych amorków od różowego konfetti! Pani Puddifoot na nowo załamuje ręce. - Wstawaj chłopcze, na co czekasz, trzeba to zetrzeć! Oczywiście ta kawa nadal jest w cenie! Jak to dobrze, że zainwestowałam w nietłukącą się porcelanę...
Teddy, przeczuwając rychły koniec fatalnej randki, narzuca na nas niewidkę Brendy, po czym korzystając z zamieszania poczynionego przez Petera, wymykamy się z kafejki. Nie zdejmujemy peleryny aż do apteki, gdzie mieliśmy czekać na Vi - ale i tak nie możemy powstrzymać się od zbiorowego śmiechu, więc przechodzący koło nas ludzie, oglądają się zdziwieni na miejsce, w którym idziemy pod osłoną niewidzialności.
Dotarłszy do drzwi apteki, ja i Teddy wyłazimy spod niewidki, pod którą Fiffie i Domie wciąż zostają i czekamy na Victoire. W końcu ją widzimy. Vicky idzie w naszą stronę i wygląda na wyraźnie zaaferowaną sceną, która dopiero co rozegrała się w Przystani Szczęśliwych Par, ale gdy tylko do nas podchodzi maskuje zmieszanie i pyta się:
- I co? Kupiliście już składniki?
- Eee... nie... - Teddy rzuca mi szybkie spojrzenie. - Głównie dlatego, że...
I ściąga pelerynę z Fiffie i Di. Victoire krzyczy.
- Co wy tu robicie?!
- Jak widać, stoimy po kostki w błocie - mówi z powagą Di.
- Ale... jak wy się tu... - Patrzy podejrzliwie na Teddy'ego.
- Przecież widzisz, że miały pelerynę - mówi Teddy bez zmrużenia oka.
- No to chodźmy po te składniki! - dodaję szybko, zanim Vika zdąży jeszcze coś powiedzieć.
A kiedy wychodzimy z apteki z siatami pełnymi składników dla Booracka, Teddy mruga do mnie i pyta się Vi:
- A tak właściwe to jak poszła ci randka z Peterem?
- Wiesz - zaczyna Vicky. - Tak naprawdę to... to była kompletna klapa!
_______________________________
I oto Obiecany Lajcikowy Rozdział nr 2.
Dlatego wstawiam go wcześniej, żeby Wam się zbytnio nie nudziło.
Właściwie jedyną uwagę jaką mam to taką, że przedstawiony przeze mnie punkt widzenia na tak zwane "sprawy sercowe" jest jak najbardziej autentyczny, jako że pisałam to w pierwszej klasie gimnazjum.
Nawet ja mając trzynaście lat nie byłam aż tak głupia, żeby obdarzać namiętnymi porywami swoich bohaterów w tym samym wieku xD
W każdym razie mam nadzieję, że podczas czytania choć raz uśmiech zagościł na Waszych twarzach.
Choćby krzywy.
A ten rozdział romantyczny że aż wcale dedykuję Mrocznej Kosiarce... Chyba bardziej ze względu na narrację, niż na atmosferę Walentynek xD
Nox/*
~ Tita Pocky
Oj... Ale i tak "nigdy nie jest tak źle, żeby nie mogło być gorzej"... Nie było totalnej klapy... Może trzecie miejsce w rankingu najgorszych randek." Cudowny Pan T "(chyba już zostanie mi ta ksywka) jak zwykle na wszytsko przygotowany. Fajnie, że nie pokazujesz takich romantycznych uniesień etc tylko takie bardziej realistyczne, nie tylko świat w różowych kolorach.
OdpowiedzUsuńRozdział boski :) Weny życzę
incaligo
"Cudowny Pan T" oczywiście, że musi być na bieżąco w sprawach sercowych Victoire!
UsuńDziękuję za pozytywny komentarz ❤ ~ Tita Pocky
O dziękuję, dziękuję, dziękuję. Tak, ale mówię Ci, że bycie anty-romsntyczką wcale nie jest złe! ;)
OdpowiedzUsuńA ta restauracyjka tej "uroczej" kobiety jest bezkonkurencyjna i jeszcze te pseudo-aniołki sypiące konfetti epickie. A Vic to jest biedna, ta randka ze spokojem może się zaliczać do największych randkowych niewypałów Hogwartu. A Peter jest taki ciapowaty, że po prostu z niego nie mogę i z tego jak się wywalił i oblał kawą =D
Ale chociaż tyle dobrego, że w końcu kupili te składniki!!! W końcu uwolnią się od profesora i Nędznych, A przynajmniej mam taką nadzieję!
Jeszcze bardzo Ci dziękuję, bo naprawdę bardzo miło mi się zrobiło :)
I mam takie pytanie - czy będziesz opisywać tę historię przez wszystkie lata pobytu Victy i Pocky w Hogwarcie? Bo nie ukrywam, że tak lubię Twoje opowiadanie i poczucie humoru, że mam taką nadzieję!!!
Do napisania
~ mega szczęśliwa MrocznaKosiarka
Kawiarenka została zapożyczona od J.K.Rowling ^^ Najwyraźniej ciąży na niej fatum, skoro nawet Cho i Harry'emu niezbyt udało się tam spotkanie!
UsuńKonfrontacja z Boorackiem nastąpi oczywiście w kolejnym odcinku. TYDYDYDYM.
Pisać będę, naturalnie jeżeli komuś będzie chciało się to dalej czytać...
A bycie nie-romantyczką oczywiście, że nie jest złe! Trochę dystansu do tych spraw nigdy nie zaszkodzi, zwłaszcza jeżeli ma się doczynienia z fatalnymi randkami xD
Proszę bardzo i dziękuję! ~ Tita Pocky
Ten Peter to taki David, że ja nie mogę! Tylko jeszcze gorszy bo Dave przynajmniej w sprawach sercowych wali prosto z mostu.
OdpowiedzUsuńJakoś nie szkoda mi Vicky. Wybacz ale nie za bardzo ją lubię.
Fajnje, że przynajmniej Pocky i Ted się bawili podsłuchując ich. Teddy na pewno był w tej restayracji kiedyś na randce.
No i Fi i Di! Czy one nie są w pierwszej kl? Jakie sprytne!
A do Buraka to myślę, że tak łatwo nie odpuści. Ham
No i to by było na tyle. Zapraszam też do mnie na ostatnie rozdziały
Pozdrowienia i pisz kolejny długi rozdział
~ Cam
Ps. Levander na tym zdj strasznie kojarzy mi się z Brendą ;p
W końcu David występuje na scenie, prawda? Więc musi być pewniejszy siebie. A co do Vicky może jeszcze zmienisz zdanie ^^ Rozumiem, że po prostu ma dla Ciebie za delikatny charakter...
UsuńFiffie i Domie są w pierwszej klasie, więc nie mogą jeszcze odwiedzać Hogsmeade... Przynajmniej oficjalnie ;) Niedługo do Ciebie wpadnę, bo dawno u Ciebie nie komentowałam!
A Lavender dobrze Ci się kojarzy!
Pozdrawiam ~ Tita Pocky
Peter...Propsy dla ciebie, człowieku. Takiej randki to ja w życiu nie widziałam...!
OdpowiedzUsuńVicky... Dobra, nie. Ja dziś o niej nic nie mówię dziś. Nie. Tak. Kaj? Kaj to się stało, że jako wila nie wymyśliła na poczekaniu jakiegoś tematu do rozmowy?
W sumie to dobrze. Widać, że nie jest jak jej mama. Dzięki tej ,,randze'' jeszcze bardziej ją polubiłam! ^^
A jeśli chodzi o Teddy'ego...Ja sądzę, że on zakochany w Vi i po prostu MUSIAŁ sprawdzić, gdzie jest ta restauracja. Po co? Żeby szpiegować, naturalnie.
A jeśli chodzi o to, że w wieku 13 lat randka nie wyszła, to wglądało bardzo, baaardzo naturalnie. Propsy dla ciebie! ^^
I teraz zapewne pójdą po składniki. No. I Fajnie.
Ale postać Teddy'ego podbiła dziś moje serce... Wszystko zaplanował <3
No cóż, mi uśmiech pojawił się niezliczoną ilość razy. Świetny rodział, Tita Pocky! :D
Weny życzę, Pozdro, czasu do pisania itp...
~Wikkusia
To raczej Dominique ma charakterek po mamusi, Victa z tym swoim spokojem bardziej wdała się w Billa... Teddy dziękuje grzecznie za Twoje uwielbienie xD
UsuńI ja również dziękuję bardzo! ~ Tita Pocky
Superrrrrrrr!!!!!! Hahahah ta randka byla koszmarna :-) wspolczuje Victorii
OdpowiedzUsuń32 year old Community Outreach Specialist Hamilton Hegarty, hailing from Happy Valley-Goose Bay enjoys watching movies like "Trouble with Girls, The" and Lapidary. Took a trip to Phoenix Islands Protected Area and drives a Ferrari 330 TRI/LM Spider. Wiecej informacji o autorze
OdpowiedzUsuń