25. 10. 2012 r. CZWARTEK
Victoire miała rację. Chociaż Cristal odzyskała czucie w nogach, nie mogłyśmy jej jeszcze zostawić samej w naszej Kryjówce. Jak na razie Hagrid znalazł w Zakazanym Lesie aż dwa martwe jednorożce, tak więc Cristal kulejąca na jedną nogę mogłaby być łatwym celem dla potencjalnego drapieżnego i złowrogiego zwierzaka, grasującego po tej niezmierzonej dziczy. A niestety nie mamy pojęcia jak długo eliksir będzie przywracał Cri do pełnej sprawności, wobec czego bezpieczniej jest, by wciąż pozostawała w Kryjówce. A przynajmniej dzięki temu iż nasza podopieczna stanęła na nogi, ja i Victoire przestałyśmy się tak boczyć na Fiffie i Di.
Dzisiaj na śniadaniu Teddy do nas nie podszedł, ale nie zawitał też przy stole ślizgonów. Mnie i Vikę jakoś niespecjalnie to obruszyło, a kiedy Gigi Bulstrode do nas podeszła, pierwszym o czym pomyślałyśmy było to, że pewnie przylazła aby wytknąć coś Vicky, jak to zwykle zdarzało się różnym zazdrośnicom przynajmniej dwa razy w tygodniu. Jednak okazało się, że Gigi zupełnie co innego leży na sercu.
- To ty jesteś Victoria, tak?
Victoire odwróciła się flegmatycznie od swojego talerza.
- Victoire - poprawiła ją.
- Ach, no tak - Gigi machnęła ręką niedbale. - Ja chciałam tylko... Czy to prawda, że byłaś w Skrzydle Szpitalnym, żeby odwiedzić Spella Wooda?
Zamarłam z jajecznicą dyndającą z końca swojego widelca. Wprawdzie słyszałam o tym, że Spell kontuzjowany w meczu dwoma tłuczkami trafił do Skrzydła Szpitalnego, Fiffie mówiła mi, że Nannah Stone z jej klasy nie odstępuje drzwi szpitala na krok, ale o tym, że Victoire Weasley mogła go odwiedzić z własnej nieprzymuszonej żadnymi odurzającymi ziółkami woli... w życiu nie przyszłaby mi taka myśl do głowy!
- A czemu pytasz? - zapytała Vi spokojnie.
Gigi wcale nie wyglądała na zmieszaną swoją ewidentną wścibskością. Wyćwiczonym do perfekcji ruchem dłoni poprawiła niby niedbale blond włosy.
- Dziewczyny o tam - wskazała na stół ślizgonów - strasznie plotkują.
- Doprawdy? - rzekła Vika lekceważąco. - To może ich się spytasz?
- Nie uważam, by były godne zaufania.
- Więc skąd te wątpliwości? - spytała Victa a w jej głosie niespodziewanie powiało chłodem.
Gigi udała, że tego nie zauważyła. Ja gapiłam się na Vic szeroko otwartymi oczami.
- Zawsze lepiej się upewnić!
- To upewnij się u kogoś innego - Victoire wzruszyła ramionami, już wyraźnie dając jej do zrozumienia, że ta rozmowa obchodzi ją tyle, co bobek pufka pigmejskiego. - Ja nie uważam, by ta wiedza była ci do czegoś potrzebna.
Takiego zachowania Gigi już nie mogła zdzierżyć. Przestała już nawet kryć zniecierpliwienie.
- Po prostu mi powiedz i zapomnimy o sprawie!
Victoire zacisnęła tylko dłoń na swoim widelcu, jakby miała zamiar wydrapać nim jej oczy.
- To że Teddy do ciebie nie podszedł, nie znaczy że musisz od razu dobierać się do Spella.
Opuściłam swoje sztućce na talerz z cichym brzdękiem. Gigi dopiero po chwili wydobyła z siebie głos.
- A więc jednak jesteś zadufaną, rozpieszczoną i pustą idiotką jak każda wila...! Chociaż to chyba nie była zbyt wielka niespodzianka - zmrużyła oczy. - No trudno Victoria, wcale nie musisz mieć we mnie przyjaciółki.
- Mam. Na. Imię. Victoire. - wycedziła Vicky, ale Gigi już odeszła.
Opadła mi szczęka.
- Co. To. Miało. Być?!
Lecz Victoire tylko wstała od stołu.
- Już skończyłam. Idę na górę.
- Żeby wstać od stołu nie musiałaś wdawać się w debilną kłótnię z Gigi.
Ale Victa już mnie nie słuchała. Przeszła ponad ławą i ruszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, a ja, chcąc nie chcąc, poszłam za nią.
Teddy dogonił nas na schodach prowadzących w górę z Sali Wejściowej.
- Victoire! - zawołał. - Co... Coś się stało?
- Nic a nic - Vicky wciąż wpatrywała się przed siebie, idąc szybkim, zdecydowanym krokiem, tak że ledwo za nią nadążaliśmy - Dlaczego pytasz?
Teddy'emu włosy z niebieskich zrobiły się fioletowe.
- Emmmm, no... Po prostu jakoś szybciej skończyłaś śniadanie... niż zwykle.
Och, doprawdy. Zamiast do nas podejść, on się na nas gapił...
- Po prostu - zaczęła Victoire - to ucięłam sobie krótką pogawędkę z twoją... ekhm... znajomą - wymownie zaakcentowała ostatnie słowo tym samym sprawiając, że kosmyki Teda stały się już całkiem czerwone.
- Po prostu chodzimy ze sobą do klasy - wycedził.
- Może gdybyś podszedł do niej też dzisiaj, to by się nas wtedy nie uczepiła! - ofuknęła go.
Teddy zatrzymał się zdziwiony.
- Powiesz mi normalnie o co wam poszło?
- Wybacz Teddy Lupinie - odparła - ale zachowam to dla siebie.
No jasne, przecież Victoire nie mogła się przyznać Tedowi, że pokłóciła się z Gigi o Spella Wooda i niego samego! Teraz Teddy obserwował ze zmarszczonymi brwiami dumny profil niewzruszenie prującej do przodu Victoire, a ja zastanowiłam się chwilę nad zaistniałą sytuacją. Kilka tygodni temu Ted sam pokłócił się w Hogsmeade z Peterem o dziewczyny, ale już się (jakoś) pogodzili. W tym przypadku obawiałam się jednak, że dziewczyny kłócące się o chłopaków to... cóż, chyba nie dogadają się tak szybko.
A za tę wizytkę u rannego w boju Spella, to już osobiście spuszczę Victoire manto!
Z Teddy'm resztę drogi przebyliśmy w milczeniu, jedynie ja jeszcze porozumiałam się z nim za plecami Vic telepatycznie (wzruszenie ramion, pokręcenie głową, wywrócenie oczami, mina świadcząca o braku ingerencji w przebieg wydarzeń podczas dzisiejszego śniadania). W końcu rozstałyśmy się z nim na siódmym piętrze, po czym udałyśmy się do dormitorium po nasze wypracowania z eliksirów i czym prędzej zbiegłyśmy do lochów. I tak jak się spodziewałam, na początku zacięty wyraz twarzy Victoire o wiele już zelżał, kiedy byłyśmy w podziemiach.
- Weasley, Glam! - zawołał natychmiast Boorack, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi. - Wyśmienicie, spóźnienie na początek dnia! Ravenclaw traci pięć punktów!
Przez klasę przebiegł słaby jęk kujonowatych krukonów, dla których zdobycie pucharu domów choćby za Gryffindorem było najwyższą aspiracją życiową.
- Glam, Weasley, nie było was na początku lekcji, więc dowiedzcie się, że właśnie wykonujemy Roztwór Powodujący Kurczenie Się Ludzi i Zwierząt, ingrediencje są wypisane na tablicy, sposób przyrządzenia w podręczniku na stronie sześćdziesiątej piątej, a teraz zabierać się do roboty i to już!
Ja i Victoire rzuciłyśmy się po składniki.
- A... - Boorack jakby coś sobie nagle przypomniał. Na jego facjacie rozlał się uśmieszek pełen jadowitej satysfakcji. - Weasley, Glam, wasze wypracowania.
Bez słowa podałyśmy mu nasze rolki pergaminu. Boorack ze złośliwą uciechą gdy tylko rozwinął nasze prace, wpisał nam tam coś, czym mogło być tylko kosmate "O", nawet nie patrząc w stronę tekstu.
- A więc zjechałyśmy na Okropny - mruknęła Victoire. - Charmante.
Rozłożyłyśmy kociołki, deseczki, nożyki, chochelki i składniki koło Julii, która już siekała swoje korzonki stokrotek na idealnie równe kawałki. Wlałam wodę do swojego kociołka i nastawiłam różdżką ogień.
Przez pierwszy kwadrans pracowałyśmy w ogólnym milczeniu. Victoire nisko pochylała głowę, w skupieniu krojąc korzonki, a ja zaczęłam się zastanawiać, kiedy zacznie swoją gadkę: "Źle postąpiłam... Po lekcji pójdę i przeproszę Gigi..." Victoire zawsze była anielicą wbrew ewidentnie wilowatym genom, ale tym razem czas płynął, a ona nadal nie odezwała się ani słowem.
Odsunęła na bok stokrotki i sięgnęła po suszoną figę. Nasze spojrzenia się zetknęły i Victoire wiedziała już wszystko.
- Nie przeproszę jej, nie myśl o tym.
- Czyli sprawa jest poważna.
- Nieeee... - rzekła Vika z zakłopotaniem, a może lekkim rozdrażnieniem? - Po prostu... nie lubię Gigi! - wyrzuciła z siebie, jakby to był nie wiadomo jaki grzech. - Jest taka... sztuczna.
- Wiesz, wiele osób uważa to samo o tobie.
- Wiem - powiedziała tylko.
Zwróciłam się ku swoim martwym dżdżownicom. Tak, tak, lubię ten przedmiot, ale niektóre rzeczy na eliksirach są naprawdę obrzydliwe!
- Dlaczego w ogóle mi nie powiedziałaś, że byłaś u Spella? - zapytałam w końcu, odkroiwszy dżdżownicom głowy czy może ogony, w każdym razie któreś z ich końcówek, aby ukryć swoją urazę tym niechlubnym sekretem przyjaciółki. Victoire znieruchomiała na moment, po czym szybko zamrugała, co już na wstępie odczytałam, jako zły znak.
- Tak właściwie to... to on sam chciał żebym przyszła - powiedziała z lekka wyzywającym tonem. - No to przyszłam i tyle - wzruszyła ramionami. - Nie było w tym nic nadzwyczajnego... - urwała na moment i otworzyła usta jakby jeszcze chciała coś dodać, ale się rozmyśliła.
Bez słowa odwróciłam się do swojego kociołka i wrzuciłam do niego śledzionę szczura. Co jak co, ale jeśli Victoire zacznie teraz kręcić ze Spellem Woodem, to chyba się zabiję! Teraz mój eliksir przybrał zielonkawą barwę, za co Julia posłała mi zawistne spojrzenie; przez przypadek wrzuciła do swego gara dwie śledziony i teraz mieszała w nim, próbując wyłowić jedną z nich.
- Hej, Vicky, Pocky! - usłyszałyśmy syknięcie i odwróciłyśmy się; ze stolika za nami wychylała się ku nam Brenda, o mały włos nie strącając ze swojej ławki flakonu z sokiem z pijawek.
- Co? - spytałyśmy.
- Słyszałyście o tym?
- O czym?
- Irytek wrócił! - wypaliła. - Esme Blythe powiedziała mi na śniadaniu, że rano widziała na własne oczy, jak rozwalał pracownię zaklęć!
- Nie mało mu już tych utarczek z Flitwickiem?
Ale w tym momencie rozmowę przerwał nam Boorack.
- Weasley, Glam! - wyparskał. - Nie odwracać mi się tu! Ravenclaw traci kolejne pięć punktów!
Ja i Victoire odwróciłyśmy się pospiesznie. Sięgnęłam po swoją fiolkę soku z pijawek i wlałam do kociołka, wyobrażając sobie, że to dyniowy sok Booracka. Ciekawe co by się stało, gdyby Boorack to wypił...
A tymczasem on przechadzał się po klasie i oglądał wyniki naszej dotychczasowej pracy. Stanął nad wywarem Simona z dezaprobatą kręcąc głową, potem nawrzeszczał na Iva, który nawet jeszcze nie obrał suszonej figi, następnie stanął nad garem Brendy z taką miną, że nie zdziwiłabym się, gdyby po prostu się do niego zrzygał. Mój eliksir był zrobiony wzorowo, miał jadowito zieloną barwę, Victy był tylko troszkę jaśniejszy, pewnie dodała odrobinę za dużo soku z pijawek. Jednak Boorack minął nas, nie obdarzając nawet spojrzeniem naszych Roztworów i od razu zaczął zwymyślać Julię, która w próbach wyłowienia szczurzej śledziony tak rozmieszała swój eliksir, że stał się intensywnie fioletowy.
Postawiłam dwa średniej ciężkości odważniki na mosiężnej wadze i zaczęłam odmierzać ostatni składnik.
- Ciekawe gdzie on się podziewał przez ten cały czas... - odezwała się cicho Victa.
- Kto? - spytałam z roztargnieniem, wciąż skupiona na złości na Booracka.
- Irytek - wyjaśniła Vicky.
- A kto go tam wie...
- Koniec mieszania składników! - oznajmił Boorack. - Koniec! - dodał z naciskiem, kiedy Julia próbowała jeszcze ukradkiem dodać coś do wywaru. - Teraz wasze Roztwory będą się warzyć do końca lekcji, a potem wypróbujemy któryś z nich na szkolnej sowie. Kto jest chętny na test swoich umiejętności...?
- Ja! Ja! - zakrzyknęła entuzjastycznie Brenda.
- Mon Dieu - westchnęła Victoire, gdy ona i ja podeszłyśmy do kamiennego zbiornika w kącie lochu, aby obmyć ręce i chochle. - Już mi szkoda tej sowy...
- Mnie też. Przecież i bez testu wiadomo, że eliksir Brendy jest beznadziejny. Ta sowa chyba nie przeżyje nawet minuty.
- A Boorackowi kto dał uprawnienie do dręczenia szkolnych sów!
Ale w tym momencie Boorack powiedział:
- Pani dyrektor pozwoliła na ten drobny eksperyment...
Tsa, pewnie nawet nie wiedziała co to za eksperyment!
Wszyscy skupili się wkoło kociołka Brendy by lepiej widzieć.
Boorack ujął w dłoń chochelkę, po czym wyjął skądś maleńką sóweczkę.
- Kłębopiórka! - wyrwało mi się. - Proszę pana, to moja so...!
Ale Boorack już wlał jej do dziobka gęstą papkę Brendy.
Usłyszeliśmy jak sówka głośno przełyka, a po chwili oczy wyszły jej na wierzch i zaczęła trząść się niebezpiecznie jakby za chwilę miała wybuchnąć.
Dosłownie wyrwałam ją Boorackowi z rąk. Kłębopiórka drżała nadal jak podłączona do prądu, a z moich dłoni na których dokonywała swego żywota, zaczęły coraz gęściej sypać się jej piórka.
- To moja sowa! - krzyknęłam z rozpaczą. - Otruł mi pan sowę!
Ale Boorack mnie nie słuchał.
- Widzicie dzieci, to się właśnie dzieje, kiedy doda się za dużo dżdżownic - pouczył zaszokowanych uczniów.
- Ona umiera! - zawołałam, kładąc rozdygotaną sówkę na ławce. Co mam jej zrobić? Wachlować, masaż serca...?
- Nie umiera, tylko po prostu traci pióra - powiedział spokojnie Boorack, wskazując na Kłębopiórkę. Chociaż... teraz powinna się raczej nazywać Łysopiórka!
- Powiedział pan, że to będzie szkolna sowa! - wykrzyknęła Vi.
- Istotnie, zabierając ją z Sowiarni myślałem, iż jest jedną ze szkolnych...
- Przecież sowy szkolne to same płomykówki!
Boorack zrobił obrażoną minę.
- Dosyć panno Weasley! Ravenclaw traci trzecie pięć punktów!
Teraz Kłębopiórka nadal drżała ale już tylko z zimna. Całkiem bez piór, spoglądała na mnie żałośnie.
Podetkałam ją Boorackowi pod nos.
- Na pewno zna pan jakieś antidotum - powiedziałam. - Bo jeśli nie, to zaniosę ją do profesora Hagrida albo do pani Pomfrey.
Klasa gapiła się na Booracka w napięciu. Wszyscy wiedzieli, że nie będzie chciał wyleczyć sówki i tym samym mi pomóc, ale równocześnie nie mógł dopuścić do tego, by uważano, że jest gorszy od Hagrida czy szkolnej pielęgniarki.
I wyszło na to, że uratował go dzwonek.
- Koniec lekcji! - zawołał natychmiast Boorack. - Rozejść się! Panno Glam, szczerze mi przykro, ale niestety nie mogę wyleczyć tej biednej sowy, bo spóźnię się na lekcję z drugoklasistami.
Wzięłam Kłebopiórkę i odwróciłam się na pięcie z zamiarem wyjścia bez słowa z efektownym trzaśnięciem drzwiami.
- A! - przypomniał sobie Boorack, po czym chwycił moją chochlę, nabierając w nią mój idealny eliksir i wlewając go z powrotem do kociołka. - Za ten wywar należy ci się... Nędzny.
Po czym z plugawym uśmieszkiem zamknął za nami drzwi.
- Świetnie! - zawołałam. - Odjęte piętnaście punktów, Okropny, Nędzny i łysa sowa!
- Musimy szybko kupić mu te składniki bo nie da nam żyć - powiedziała Victoire ponuro.
Tylko jak my mamy mu kupić jego durne suszone listki mięty, włoski kocimiętki, nektar rzodkiewek słodkowodnych, sproszkowany bezoar i parścinę? Po pierwsze: Nie wiadomo kiedy będzie kolejny wypad do Hogsmeade, po drugie: jesteśmy całkowicie spłukane. A tak się składa, że na te zakupy dla Booracka wypada chyba niezła suma pieniędzy i wątpię, czy w tym przypadku wystarczy jednorazowe kieszonkowe przysłane przez rodziców.
Na obiedzie zamiast grzecznie brać przykład z Victoire i jeść, wciąż jeszcze oburzałam się na Booracka; Kłębopiórka była już wtedy pod opieką szkolnej pielęgniarki. Wtem podszedł do nas Ted Lupin, nawet nie dbając o to, że Gigi Bulstrode na pewno go widzi. Miał dosyć dziwną minę, bo kamiennie poważną i... zagadkową? Moje podejrzenia wyraźnie się potwierdziły, kiedy powiedział:
- Chodźcie, musicie coś zobaczyć.
Ja i Victoire spojrzałyśmy po sobie. Właśnie miałyśmy wstać od stołu i iść po Domie i Fiffie żeby razem z nimi wymknąć się do Cristal. Teddy komplikował nasze plany!
- Teraz? - spytała Victa.
Pokiwał głową.
- Okay... - mruknęłam do Vicky - Przecież po obiedzie mamy całą godzinę wolnego.
Teddy patrzył na nas pytająco.
- W porządku - powiedziała Vi głośno, po czym wstałyśmy i poszłyśmy za Teddy'm. - Zaraz wrócimy - rzuciłyśmy w stronę Fiffie i Di gdy koło nich przechodziłyśmy. I wyszliśmy razem z Wielkiej Sali.
Kiedy Teddy powiedział, że musimy coś zobaczyć, pierwszą myślą jaka wpadła mi do głowy było to, że zaprowadzi nas do Wieży Gryffindoru. Jednak on skierował się ku dębowej bramie i wyprowadził nas z Zamku. Pomyślałam więc, że to coś jest może na stadionie quidditcha, w chatce Hagrida, cieplarniach, przy jeziorze, a może Zakazanym Lesie? Lecz Teddy nie skierował swoich kroków na łąkę, tylko zaczął iść wzdłuż murów Hogwartu. No nie... Naprawdę chciał z nami okrążać całą szkołę?! Najwyraźniej tak, jednak w końcu wybrał drogę na skróty; przecięliśmy Zamek przez środek, przechodząc wszystkimi jego jedenastoma wewnętrznymi dziedzińcami.
- Teddy, powiesz w końcu gdzie nas tak prowadzisz? - zapytała wreszcie Victoire, gdy przechodziliśmy przez dziesiąty.
Nawet się nie odwrócił.
- Zobaczycie - rzekł tylko.
Wreszcie wyprowadził nas na tyły Hogwartu, gdzie jeszcze nigdy nie byłyśmy. Spojrzałam w dół przepaści prowadzącej kilkadziesiąt metrów w dół ze skały, na której osadzony był Zamek. W dole rozciągał się jeszcze spory kawał Zakazanego Lasu ponad którym szybowały przeróżne latające stworzenia (głupotą byłoby zakładać iż były to tylko ptaki...), dalej krajobraz uwypuklały zielone pagórki przecięte rzeką wpadającą do naszego jeziora, a za wzniesieniami rysowały się już wyraźnie dachy i kominy wioski Hogsmeade.
- No, całkiem fajna przepaść - powiedziałam z przekąsem, skutecznie maskując oczywisty zachwyt rozpościerającym się przede mną widokiem. - To chciałeś nam pokazać?
- Właściwie to chciałem wam pokazać... to - odparł, wskazując coś za moimi plecami.
Odwróciłam się i zatkało mnie jeszcze bardziej niż na widok ze skarpy.
Na dolnych częściach murów widniało chyba z kilkadziesiąt dużych grafitti i jeszcze więcej nabazgranych napisów i koślawych rysunków. Największym malowidłem była jadowicie zielona czaszka, której spomiędzy szczęk wychodził wąż, wyraźnie przekreślona jaskrawoczerwonym iksem. Obok niej, miecz Gryffindora unosił się nad ciemną postacią dementora, a może śmierciożercy... Poniżej napisy głosiły hasła w stylu: "GWARDIA DUMBLEDORE'A NADAL PRZYJMUJE OCHOTNIKÓW" i "ZAKON FENIKSA CZEKA, AŻ SKOŃCZĘ 17 LAT". Do tego właśnie napisu podeszła Victoire i dotknęła palcami inicjałów, które pozostawiły pod tymi słowami jakieś osoby.
- To... To są te graffiti?!
Teddy przytaknął.
- O czym wy... - zaczęłam.
- O graffiti! - Victoire odwróciła się do mnie a jej twarz rozjaśniona była pod wpływem doznanego najwyraźniej oszałamiającego odkrycia. - To są graffiti, które ciotka Ginny, wuj Neville i ciocia Luna wypisywali, gdy byli w szkole za czasów II Wojny Czarodziejów!
Aż mi szczęka opadła (swoją drogą, już po raz drugi tego dnia).
- Zaraz, zaraz. Wuj Neville? Ciocia Luna?
- Tak, widzisz? - trajkotała Victoire. - Neville Longbottom, Ginewra Weasley, Luna Lovegood - mówiła, wskazując po kolei na inicjały: N.L., G.W., L.L., wypisane pod napisem...
- Zakon Feniksa czeka, aż skończę 17 lat - przeczytałam. - To... profesor Longbottom był w Zakonie Feniksa z twoim tatą? - W jakiś sposób wydało mi się to nieprawdopodobne, by ten pulchny i sympatyczny profesor mógł się kiedyś angażować w śmiertelną walkę z ciemnymi mocami.
- No... tak właściwie to nadal jest - powiedziała Vi.
- Zakon Feniksa dalej działa?
- Właściwie to... przez wiele lat po wojnie był zawieszony - odezwał się Teddy. - Ale w te wakacje znów się aktywował...
- Dlaczego? - zapytałam, zaintrygowana.
- Nie wiemy - Teddy opuścił ramiona raczej w bezradny sposób. - Wydaje nam się, że chyba musiało zacząć się coś w rodzaju... No nie wiem... Jakiś zamieszek ze strony dawnych śmierciożerców, czy coś w tym stylu...
- Ale jakoś nic się o tym nie słyszy, więc to nie może być aż tak poważne... - zauważyłam. - Chyba, że wykryli jakiś spisek w Ministerstwie, albo...
- Możemy tak gdybać w nieskończoność, a i tak do niczego nie dojdziemy - przerwała nam Vicky. - Poza tym... My nawet nie powinniśmy się niczego domyślać! Babcia Molly zawsze tego strasznie pilnuje.
Nie zauważyła, jak Teddy machnął na te słowa ręką.
- W zasadzie, to chciałabym wiedzieć więcej na temat II Wojny Czarodziejów! - mówiła Victoire, kiedy wracaliśmy przez jedenaście dziedzińców. - W końcu to było całkiem niedawno, prawda? I być może dlatego nie ma tego na Historii Magii ale i tak wątpię, by można było się dowiedzieć czegoś ciekawego od Binnsa...
- Zawsze można się popytać Hagrida - podsunęłam. - A poza tym w twojej rodzinie jest chyba mnóstwo osób, które mogłyby ci o tym opowiedzieć. No błagam cię, mieć wujka Harry'ego Pottera...
- Niby tak... - przyznała Victa. - Ale też nie każdy chce o tym rozmawiać. Taki wujek George na przykład... - westchnęła. - A wypadałoby coś wiedzieć o tej wojnie. W końcu urodziłam się w rok po jej zakończeniu! A jak była Bitwa o Hogwart, to Teddy był już na... - nagle zatrzymała się gwałtownie i wytrzeszczyła oczy na Teda z przerażeniem.
Ja również zatrzymałam się, zdziwiona. Dlaczego Victoire tak raptownie zamilkła? I dlaczego Teddy wygląda, jakby jego twarz zamieniła się w szary papier toaletowy? Przez chwilę patrzyłam to na jedno, to na drugie, po czym nagle w mojej głowie zderzyły się ze sobą dwa fakty: rodzice Teda zginęli podczas II Wojny i jakoś nikt nigdy nie wspomina przy nim Bitwy o Hogwart. Zanim jednak mój mózg zdążył sformułować konkluzję, Teddy odezwał się:
- Tak, miałem niespełna dwa miesiące.
Po czym uśmiechnął się skąpo, jak na dzielnego gryfona przystało.
_______________________________________________________
No to jestem!
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :)
Kłębopiórka jak może ktoś zauważył, została zainspirowana książkową Świstoświnką - sówką Rona, która tak jak Irytek czy Mrużka, również została jakże niesprawiedliwie pominięta w filmach.
No, to tyle z mojej strony.
Teraz czekam już tylko na Wasze konstruktywne komentarze! :)
*Nox*
~ Tita Pocky
Wybacz, ale o co chodziło z tym, że Ted był już wtedy na świecie. To chyba normalne. Nie ogarniam.
OdpowiedzUsuńCo za TOTALNY CHAM z tego Buraka!!!!! On praktycznie ZABIŁ tą biedną, kochaną, małą sówkę!!!!! Już poczułam do niej sentyment.
Poza tym to totalnie NIE FAIR, że dał jej N za ten perfekcyjny (w co nie wątpię) eliksir.
Ale wiesz co zauważyłam, że w sumie to główną bohaterką Twojego bloga jest Victore, a nie Pocky. Mimo iż to ona prowadzi tu narrację.
Czekam na rowinięcje wątku ze śmiercią jednorożców i reaktywacją Zakonu.
Mam nadzieję, że nie porzuciłaś mojego bloga. Dawno Cię u mnie nie było :(
~ Cameleon
A chodziło oczywiście o nawiązanie do śmierci Lupina i Tonks. Bitwa o Hogwart jest przez to tematem tabu dla Teddy'ego... Ale już więcej o tym nie będę pisać, bo zaspojleruję xd
UsuńNo cóż, Boorack... Mści się, jak na buraka przystało.
Dobrze zauważyłaś xD I w sumie cieszę się z tego, bo takie było główne zamierzenie tej narracji ;)
Wątki jednorożców i Zakonu oczywiście, że będą rozwinięte!
Jeszcze dzisiaj zajrzę na Twoje blogi - bo widzę, że je rozdzieliłaś! (Już dzisiaj zaglądałam i stąd wiem, ale nie zdążyłam zostawić żadnego komentarza)
Dziękuję za komentarz! ~ Tita Pocky
Super notka, loveeee it ♥
OdpowiedzUsuńZakon Feniksa działa? Hmhm, czyżby druga wojna? Ciekawe. I bladopapierny Teddy? Ach, te neologizmy. Jak będzie powtórka GD to będzie nieźle^^ Dobra cicho, i tak i tak nie wykminię.
Biedna mała sówka! Głupi, burakowaty Boorack! Z ty odejmowaniem punktów to mi Snape'a przypomina, huh.
Co do stylu to jest okej. Nie zauważyłam tych małych błędzikòw w dialogach z kropkami i myślnikami (u ciebie pisałam ten kom?). Ogółem dobrze piszesz, nie robisz błędów ortograficznych, super^^
Pozdrawiam cieplutko i życzę weny.
~ Marta ♥
Tak, u mnie pisałaś xD
UsuńAle cieszę się, że się poprawiłam... Kamień z serca!
Kiedyś, dawnodawnotemuzagóramizalasami, Boorack miał być miłym mistrzem eliksirów. Jak widać coś nie wyszło... Ale to dlatego, że wszyscy zbyt kochamy Snape'a, aby zastępować go m i ł y m nauczycielem...!
Jak już to nie druga, tylko trzecia wojna, nie zapominajmy o wojnie z czasów Grindelwalda. Ale już nic więcej nie mówię...
Cieszę się, że rozdział Ci się podobał ^^
~ Tita Pocky
Przeczytałam, ale nie mam kompletnie pomysłu na komentarz, więc krótko:
OdpowiedzUsuńGRAFFITI <3
Supi rozdział.
Weny, wszystkiego.
~Wikkusia
Taaaaak, GRAFFITI ♥
UsuńDlaczego mnie nie dziwi, że akurat to najbardziej Ci się spodobało xD
Dziękuję! ~ Tita Pocky