23. 03. 2015 r. SOBOTA
Kiedy w marcowy sobotni poranek otworzyłam oczy, Victoire już jak zwykle siedziała na swoim łóżku, Brenda witała się ze swoim pufkiem, Julia sprawdzała czy dobrze spakowała się na poniedziałkowe lekcje i jedynym, co odstawało od normy było to, że Lisa nie spała zawinięta w kokon z kołdry, tylko siedziała na swoim łóżku całkowicie rozbudzona. Obudziła się przede mną? Dziwne... Podciągnęłam się na poduszce i wtedy Brenda zaczęła.
- Wiecie co dzisiaj jest za dzień? Sobota! A to oznacza, że... że...
- Że co? - zaciekawiła się mimowolnie Vi.
- Że Sandra będzie mnie uczyć podrywu! Bo wiecie, ona ma takie barwne doświadczenie, już Patricka i Conrada udało jej się poderwać, a pewnie Peter też niedługo padnie, bo ostatnio coraz słabiej się na nią wścieka...
- Tak, to bardzo interesujące - Julia prychnęła sarkastycznie - ale może zamiast tych bzdur, wzięłabyś się za coś pożytecznego? Ostatnio strasznie zapuściłaś się w transmutacji!
O, nie! Już wiedziałam, co wisi nad nami w powietrzu. Brenda otworzyła usta.
- Głupia jesteś?! Pomyśl, do czego przyda mi się zamienianie jakiejś cukiernicy w obrzydliwą ropuchę, a do czego umiejętność podrywu! Tylko że ty tego rzecz jasna nie rozumiesz, bo twoją życiową ambicją jest pozostanie starą panną do końca życia! Ja przynajmniej się staram!
- A wiesz co ja myślę? - odparła Julia. - Że jesteś idiotką. I tyle!
Wywróciłam oczami i wygrzebałam się spod pierzyny. Brenda leżała na swoim łóżku z twarzą zastygłą w wyrazie najwyższego oburzenia. Lisa gapiła się to na nią, to na Julię, która z zaciętą miną chowała wszystko z powrotem do torby. Victoire przyglądała się wszystkiemu z uniesionymi brwiami. Tak, najlepiej do kłótni Julii i Brendy podchodzić z dystansem i nawet zaczęłam sobie beztrosko nucić pod nosem hymn Hogwartu, co wyraźnie rozładowało napięcie, bo Brenda widocznie rozluźniona, zwróciła się do Victy:
- Wiesz co Vicky, w zasadzie to przecież ty też możesz mnie uczyć podrywu! W końcu jesteś wilą.
Julia prychnęła i spojrzała w sufit.
- Eyyy... - zaczęła Victoire wolno. - W zasadzie to tylko cząstkowo...
- No ale jednak jesteś! - nie ustępowała Brenda.
- Można by tak powiedzieć... - wymamrotała Vi z zawstydzoną miną.
- No więc jak? - zapytała Bren z ożywieniem. - Zgódź się, zgódź się, zgódź się! Plis!
- Ale na co?
- No na te lekcje podrywu!
Victoire aż się roześmiała.
- Ale Brenda, czy ja umiem kogoś podrywać?
- Oczywiście, że umiesz! - zaperzyła się Brenda. - Jesteś wilą! Masz to we krwi!
- No niby tak, ale czy ja potrzebuję kogoś podrywać... - rzekła Vi z leciutkim znużeniem, co Brenda oczywiście opacznie zrozumiała:
- Ach no rzeczywiście, wile nie potrzebują podrywać, one po prostu to w sobie mają... - Zmarszczyła brwi i się zamyśliła, aczkolwiek nie na długo, co wynikało prawdopodobnie z tego, że Brenda ogólnie nie za dużo myśli, co udowodniła swoją wypowiedzią w chwilę później: - Ale mogłabyś mnie nauczyć tego prastarego czaru wil!
Vika otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła, bo czy z Brendą da się w ogóle dyskutować na jakikolwiek temat, by się nie obraziła i by nie zrobiła nam w dormitorium piekła?
- A tak w zasadzie to dlaczego tak ci zależy na podrywaniu, Brenda? - odezwała się niewinnie Lisa.
- A wiesz... - W jednej błyskawicznej chwili Brenda się zaróżowiła, a oczy jej się zamgliły. Może tak tylko udawała dla efektu, ale wrażenie było piorunujące. - Zakochałam się...
- Super - burknęła Julia.
Brenda odwróciła ku niej głowę i wykrzywiła usta w obrażoną podkówkę.
- Zamknij się Julia, z tobą nie rozmawiam! - oświadczyła.
Julia po raz setny przewróciła oczami.
- A... w kim się zakochałaś? - zapytała ostrożnie Lisa.
- Nie będę wam tego mówić przy NIEJ! - Wskazała na Julię.
- A to niby dlaczego?! - zdenerwowała się Julia, która zapewne nie dopuszczała do siebie wiadomości, że mogłaby czegokolwiek nie wiedzieć, nawet jeżeli chodziło o debilne top secrety Brendy.
- Bo mi go odbierzesz! - Miałam ochotę parsknąć śmiechem, aczkolwiek nie mogłam sobie na to pozwolić w obliczu Brendy w stanie wysokiego wzburzenia emocjonalnego.
- Ja odbiorę? Ja odbiorę?! Ja nie mam czasu na takie głupoty! - Julia cisnęła torbą o swoje łóżko.
I wybuchła płaczem.
- Co...? - zdziwiłam się, Victoire wytrzeszczyła oczy podobnie jak Lisa, patrząca zaskoczona na Julię, która szlochając wypadła z dormitorium, trzaskając drzwiami łazienki tak, że wszystkie śmieci Brendy wymiotło pod ściany, a nie zdziwiłabym się, gdyby Wieża Ravenclawu nie zachwiała się od tego wstrząsu.
- Widzicie? - odezwała się buntowniczo Brenda, jakby z leciutkim usprawiedliwieniem. - Ona jest jakaś niezrównoważona psychicznie! - Odezwała się ta najbardziej zrównoważona.
Zdenerwowana, zamaszyście zasunęła kotary wokół łóżka aby tam w odosobnieniu się przebrać, jako że Julia zajęła już łazienkę. W tym czasie ja, Vi i Lisa nie odezwałyśmy się ani półsłówkiem - dopóki Julia i Brenda nie opuściły w końcu dormitorium.
Victoire delikatnie zsunęła się ze swojego łóżka, a Lisa odrzuciła swoją kołdrę na bok.
- Chyba nie za bardzo rozumiem, o co tu chodzi... - stwierdziła wolno, pewna już, że teren się oczyścił.
- Nie martw się, my też nie wiemy - odparłam.
Wyjęłam z kufra popielatoszarą sukienkę w czarne groszki i chwyciłam za kosmetyczkę. Lisa westchnęła, po czym wyciągnęła z walizki swój bezpłciowy dres nr 2. Natychmiast upuściłam sukienkę i kosmetyczkę, i razem z Victoire rzuciłyśmy się wyrywać Lisie jej dres.
- Co?! - zawołała Lisa. - O co wam chodzi?
Victoire wzięła głęboki oddech.
- Lisa, zlituj się, ty non stop nosisz ten obrzydliwy dres!
- To moja ulubiona bluza...
Vicky zaczerwieniła się. Spróbowałam ratować sytuację:
- Ale ty masz tyle fajnych ubrań...
- W drugiej klasie wyglądałam w nich ohydnie!
- Ale... teraz tak schudłaś... A na Sylwestrze wyglądałaś bajkowo!
- Tsa, tak bajkowo, że nikt mnie nie zaprosił do tańca! - Lisa uniosła brwi.
- Zaprosił - mruknęłam.
Victoire i Lisa spojrzały na mnie. Uniosłam głowę.
- No tak, przecież zaprosił cię Simon!
- Ale kiedy! Założę się, że najpierw z tuzin dziewczyn musiało mu odmówić, skoro był na tyle zdesperowany, żeby w ogóle do mnie podejść!
Teraz to ja się zarumieniłam. Szybko wstałam i podniosłam z ziemi swoją kosmetyczkę i sukienkę, żeby dziewczyny nie odgadły przypadkiem z mojej twarzy tego, że to ja byłam tym tuzinem dziewczyn, które odmówiły Simonowi.
- To proszę bardzo, zakładaj sobie swój dres - wyparskałam chyba bardziej zjadliwym tonem, niż chciałam. - Ja idę.
A kiedy już ubrałam się w sukienkę, Vicky w spódniczkę i bluzkę a Lisa w dres, poszłyśmy do Wielkiej Sali na śniadanie.
Kiedy zaczęłyśmy iść wzdłuż stołu Ravenclawu, od razu usłyszałyśmy jak nawołuje nas Brenda, która nie schodząc z nami, oczywiście zajęła już miejsce dla "swojej najlepszej przyjaciółki Vicky", a co się z tym wiąże, również dla dwóch plebsów Lisy i mnie, jako że solidaryzując się z nami, chciała zapewne utworzyć z nas front przeciwko Julii. Ja, Victoire i Lisa usiadłyśmy więc przy Bren, mając w sąsiedztwie nikogo innego jak Julię, wciąż z podczerwienionymi oczyma, która już jak gdyby nigdy nic dyskutowała sobie z Quirkiem na temat programu nauczania, co stanowiło dla nich nigdy niewyczerpany temat. Na przeciwko nich Seth siedział z ponuro skrzywioną miną, a obok niego pierwszoklasistka Lucy New zerkała wciąż, najwyraźniej nie mogąc się zdecydować, czy zacząć go pocieszać, czy nie, za to tuż na wprost nas siedziały Fiffie i Dominique i chociaż obok nich Matthew kłócił się z Jakiem obleganym przez Nannę, która sprawiała tym wrażenie niewyżytej emocjonalnie dziewczynki, to i tak nie mogłyśmy gadać z naszymi siostrami, bo po chwili pojawił się przy nich ten nieznany mi ślizgon! A kiedy wracałam do swojego miejsca po nałożeniu sobie tostów na talerz, podszedł do nas nie kto inny jak... fanfary... Teddy Lupin! Rozpoznałam go bez trudu bo kosmyki miał tęczowe - co sprawiało takie wrażenie, że aż musiałam zamrugać.
- Co ty masz na głowie? - roześmiałam się, a on po prostu się uśmiechnął.
- Włosy, a co mam mieć? - Potargał je niby od niechcenia, a ja mogłam przysiąc, że dorobił sobie przy tym jeszcze więcej kolorów niż miał ich wcześniej. - A z tobą wszystko w porządku?
- Chyba tak... Chociaż właściwie to nie!
- Jeżeli chcesz mi powiedzieć, że wysadziłaś jakiś gabinet...
- Nawet jeśli, to chyba nie zauważyłam - wyszczerzyłam zęby. Teddy uśmiechnął się jeszcze szerzej, a za nami Vika wychyliła się ze swojego miejsca i nie zważając na to, że Brenda wciąż do niej trajkocze, powiedziała:
- A ty co Teddy, też coś wysadziłeś? Dawno się nie widzieliśmy!
Mówiąc dawno miała na myśli parę dni.
- Mam teraz takie urwanie głowy, że naprawdę nie chcesz wiedzieć... - westchnął, a uśmiech nieco mu przygasł, tak samo jak kosmyki włosów, które jakby oklapły smętnie. - Ledwo co znajduję czas na myślenie...
- Myślałam, że myśli się cały czas - zachichotałam.
- Nie kiedy trzeba zakuwać dwadzieścia trzy godziny na dobę.
- A co z dwudziestą czwartą godziną? - spytała Vi.
- To na sen... - wyjaśnił Ted.
-No cóż. W przyszłym roku SUMy - rzekłam z powagą.
- Tsaaa... - mruknął Teddy z kwaśną miną. - Nawet teraz muszę już iść, bo inaczej dostanę Trolla z eliksirów...
- Co? - zdziwiła się Victoire. - Przecież Boorack wie, że to nie ty wysadziłeś jego gabinet!
Tak jak ja, nie dopuściła do siebie nawet możliwości, aby Teddy Lupin mógł się opuścić z jakiegokolwiek przedmiotu.
- Chyba nie o to mu chodzi - rzucił Teddy nieuważnie, rozglądając się po Wielkiej Sali. - Ale później wam powiem... Hej.
- Hej - odparłyśmy, zaskoczone. Usiadłam na swoim miejscu i w zamyśleniu zaczęłam skubać tost.
- Jak myślisz, o co chodzi? - spytałam się Vi, a ona zmarszczyła czoło.
- Nie mam pojęcia... Ale mam nadzieję, że Teddy nie wpędził się w nic poważnego...
- Może Boorack sądzi, że Ted jest jednak winny, no wiesz, w końcu to on pożyczył nam pelerynę!
- Może... Może doszedł do wniosku, że Teddy wiedział, co zamierzamy zrobić...
- Tak, to możliwe - stwierdziłam. - Znając Booracka...
Ponownie odwróciłyśmy się w stronę swoich talerzy i zaczęłyśmy jeść w milczeniu; ja tosty, a Victoire pasztecika dyniowego, kiedy po mojej lewej stronie Lisa szturchnęła mnie w ramię.
- Spójrz - wyszeptała, a ja spojrzałam we wskazanym przez nią kierunku: Okazało się, że Brenda, orientując się iż Victa jej nie słucha, wcisnęła się na ławkę między Julię a Quirke'a i próbowała z nim (nieudolnie swoją drogą) flirtować. - Więc już wiadomo w kim się buja...
- Ale ja już to wiem - rzuciłam.
- Naprawdę? - zdziwiła się Lisa. - Skąd?
- Intuicja - wzruszyłam ramionami. - Przecież już na Sylwestrze było widać, że coś się święci. Jak Quirke zaprosił Julię, a Brenda musiała zatańczyć z Ivem, pamiętasz?
- Tak czy siak chodzi o Quirke'a... - Lisa odetchnęła głęboko, a ja spojrzałam na nią dziwnie.
- A co?
- Co: co?
- Nic.
Ale wciąż nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Lisa mówiąc to, odetchnęła z ulgą.
- To idziemy? - spytała się mnie Victoire.
- No... - I wyszłyśmy z Wielkiej Sali, po czym wspięłyśmy się kilka pięter wyżej, aby dojść do szkolnej biblioteki.
Z cichym zgrzytem zawiasów zamknęłyśmy za sobą drzwi. W bibliotece panował lekki półmrok, ponieważ na dworze słońce nie raczyło przebić nawet promyczka przez grubą warstwę chmur. Drobinki kurzu unosiły się w powietrzu, tłumiąc nasze kroki i przyciszone głosy. Zdawało się, że jest tu całkiem pusto, no chyba, że ktoś ukrył się w Dziale Niewidzialności.
I tak oto cały poranek spędziłyśmy na zagrzebywaniu się w książkach. W końcu śniadanie się skończyło i do biblioteki zaczęli napływać uczniowie: oczywiście Julia w towarzystwie Paris, wszyscy krukoni z piątej klasy (pod wodzą Sherry Power i Marka Towera), a także inni niezidentyfikowani uczniacy. Aż - po jakichś dwudziestu minutach - bibliotekę nawiedził niejaki Peter Caldwell! Na ten widok, Victoire natychmiast przestała szukać eliksiru, którego składniki zgadzałyby się z lekarstwem Cristal i błyskawicznie go dopadła.
- Peterze Caldwell! - wysyczała, bo w bibliotece nie można było podnosić głosu, a Peter aż zrobił się cały czerwony ze strachu, co raczej nie było zbyt zaskakujące. - Dlaczego nie powiedziałeś nam o tym, że McGonagall cię przesłuchiwała?!
Peter wybałuszył oczy i przez chwilę zaniemówił, aż w końcu wykrztusił:
- Ja... nie ch-chciałem was martwić...!
- Nie chciałeś nas martwić! - wyparskała Vicky, ale zaraz złagodniała. - No dobrze. To... o co cię właściwie pytała?
- O nic...
- Peter!
- No dobrze... No więc... Nie pamiętam dokładnie, ale...
- To kiedy ona cię wypytywała? - odezwałam się.
- Kilka miesięcy temu...
- I do tej pory nam tego nie powiedziałeś...? - niedowierzała Vi. - Nawet jak... umówiłeś się ze mną... i... i w ogóle?! - Teraz sama się zaczerwieniła.
- No wiesz... Miałem dużo spraw na głowie - odchrząknął. - Rozumiesz... Sandra...
- Tak Pet, wiemy, że nie miałeś czasu z powodu swoich uroczych wielbicielek - zniecierpliwiłam się. - Miałeś tyle zajęć, uratowałeś nawet Booracka z jeziora...
- Co? - zdziwił się.
- Tak napisałeś w swojej walentynce - przypomniała mu półgębkiem Vicky.
- Co...?! JA tak napisałem??... - I nagle wytrzeszczył oczy tak, jakby dopiero teraz zauważył, że rozmawia z Victoire, po czym zwiał z biblioteki.
- Charmante... - westchnęła Vika. - Teraz już niczego się od niego nie dowiemy...
- Ale przecież McGonagalla wypytywała go głównie o Teda, prawda? - spytałam.
- No tak, ale to też jest ważne! - zaperzyła się, po czym odwróciła się ode mnie i powróciła do książki o eliskirach, którą wcześniej przeglądała. - Skoro Peter nie chciał nas czymś martwić...
- Och, daj spokój - żachnęłam się, podążając za nią, aczkolwiek nie mogłam zaprzeczyć, iż zachowanie Petera było podejrzanie dziwne.
A potem wróciłyśmy do poszukiwań eliksiru, którego składniki zgadzałyby się z lekarstwem dla Cristal, oraz informacji na temat potencjalnego Złowrogiego Zwierzaka grasującego w Zakazanym Lesie - co oczywiście okazało się być bezowocne.
- No ale co my w takim razie wymyślimy? - mówiła Victa zmartwionym głosem, kiedy już wyszłyśmy z biblioteki. Wciąż ściskała w dłoniach wypożyczony egzemplarz Kompendium wieloużytkowych ingrediencji, który zamierzała przejrzeć jeszcze przed obiadem.
- Nie mam pojęcia... Może rzeczywiście wymyślimy, że chciałyśmy zrobić po prostu jakąś własną, eksperymentalną miksturę?
- Za to grozi jeszcze więcej niż za warzenie nielegalnego wywaru!
I w tym momencie zadzwonił dzwonek na drugie śniadanie.
Ale my na nie nie poszłyśmy, tylko udałyśmy się do dormitorium po płaszcze, a potem zeszłyśmy na jeden z zamkowych dziedzińców, by tam pogłowić się na świeżym powietrzu.
Spojrzałam w niebo. O, słońce wreszcie raczyło wyjrzeć zza kłębiących się wszędzie chmur! Ale wydawało mi się żałośnie słabe, bo na dworze wciąż panował dojmujący chłód. I wtedy natknęłyśmy się na obładowanego książkami Quirke'a oraz Setha, wciąż z naburmuszoną miną.
- O, witam szanowne koleżanki! - zawołał na nasz widok Quirke, wyjątkowo wesoło, jak na swoje sztywne maniery. - Widzę, że i was dom Ravenclawu do czegoś zobowiązuje. A tak właściwie to co to jest? - spojrzał na Kompendium wieloużytkowych ingrediencji, wciąż trzymane przez Vicky.
- Chyba wygląda na... książkę! - zawołałam takim tonem, jakbym dokonała wielkiego odkrycia, ale Quirke jak zwykle nie poznał się na żarcie.
- Przecież widzę... - uniósł brwi i rzucił na mnie wzrokiem szacującym poziom mojego zrównoważenia psychicznego. - Chodzi mi raczej o to, czego dotyczy.
- Aaaach... No... to... - Victa zawiesiła się na moment. - To na eliksiry... - w jej głosie pobrzmiał rezygnujący ton.
- Ale przecież ostatnio podniosły się wam oceny... - Quirke podparł podbródek palcami i zmarszczył czoło, przybierając postać zmęczonego myśleniem intelektualisty. - Chociaż miałyście już chyba sytuację gorszą od naszego kolegi Iva, którego eliksirowe zdolności są... - nachylił się w naszą stronę konspiracyjnie - nieco żałosne - dokończył.
- Może cię zaskoczy ta informacja, ale tak się składa, że nie jesteśmy aż takimi kretynkami - odezwałam się tak, jakbym wtrącała w konwersację jakąś zaskakującą ciekawostkę.
- Co? - zdziwił się Quirke.
- No... Nie jesteśmy takimi kretynkami jak... - pozwoliłam, by sam domyślił się reszty zdania.
- ...jak Ivo?! - krzyknął. I nagle zaczął się... śmiać! - Słyszałeś to Seth? Ivo kretynem! A to dobre! - I odszedł, wciąż zaśmiewając się do rozpuku, a Seth za nim.
- Co, a może nie jest? - poirytowałam się, gdy już zniknęli. - Jedyne co potrafi powiedzieć, to "no" w połączeniu z głupim rechotem! A chyba Quirke mi nie wmówi, że to świadczy o jego inteligencji.
- Wiesz - odparła Vi z powagą. - W końcu mieszkają ze sobą w dormitorium, a chyba musiał choć raz się normalnie odezwać przez te trzy lata, co nie?
- Czyli sugerujesz, że Ivo jest ukrytym talentem...?
Ja i Vika spojrzałyśmy po sobie, po czym równocześnie parsknęłyśmy śmiechem. Zaśmiewałyśmy się tak, że aż rozbolały nas brzuchy i nawet nie zauważyłyśmy jak zaczął kropić deszcz, także dopiero gdy rozpadało się już na dobre, jak najprędzej wróciłyśmy do pokoju wspólnego.
A w pokoju wspólnym nie było wiele osób, głównie dlatego, że wszyscy byli na drugim śniadaniu. Ja i Victoire od razu usiadłyśmy na fotelu przed kominkiem - i natychmiast mały kociak Dominique Mrukot wskoczył mi na kolana. Zaczęłam drapać go za uszami, wsłuchując się w jego kocie mruczenie oraz krople deszczu obijające się coraz głośniej o szyby, patrząc przy tym w jasne płomienie skaczące na rozpalonych do czerwoności węgli w kominku - i już byłabym prawie zapomniała o naszych obecnych problemach, gdyby nie pojawiła się przy nas Dominique, która automatycznie przypomniała mi o wszystkich kłopotach, które razem z nią dzieliłyśmy.
- Ty nie na drugim śniadaniu? - zdziwiła się Victoire.
- Nie, przecież Teda i tak na nim nie będzie - rzuciła, chyba bez większego zastanowienia. - I zresztą Fiffie wykorzystuje jak zwykle wszystkie posiłki na swoje randez-vous z Teodorem...
- Co?? - teraz to ja się zdziwiłam.
- A ty co się tak dziwisz, skoro sama tańczyłaś ze Spellem Woodem? - zachichotała Domie, po czym w podskokach pobiegła do swojego dormitorium. Spojrzałam na Vicky.
- Co ona taka wesolutka? I kto to jest ten cały Teodor?
- Może ten ślizgon, co się przy nich tak kręci? - podsunęła Vi.
- Czy one nie powinny przypadkiem martwić się swoimi przesłuchaniami?! - wybuchłam histerycznie, aż Mrukot zeskoczył gwałtownie z moich kolan na dywanik przed kominkiem. - Na protezę Merlina, to ostatni dzień, w którym możemy coś wymyślić, a my nadal nic nie mamy!
- Wiesz co, chodźmy do dormitorium - westchnęła Victa. - Tutaj nie mogę się skupić...
Wspięłyśmy się więc do naszej sypialni, ale niestety zastałyśmy tam Brendę w towarzystwie Sandry, żywo gadające i na pewno spiskujące! Czemu lekcje podrywu Brendy muszą się odbywać akurat w naszym dormitorium?! Przy ich ględzeniu to już nawet nie było mowy o skupieniu, a co dopiero o wymyśleniu czegokolwiek!
- Bo wiesz - instruowała Sandra - na pewno musisz malować rzęsy i usta, bo chłopacy lubią jak ich kobiety ładnie wyglądają! Tak, to jest lekcja o wyglądzie! Oczywiście musisz ładnie pachnieć, nie ma mowy żebyś śmierdziała jak jakiś nawóz od Longbottoma... Wiesz jakie są najgenialniejsze perfumy, takie genialne...? - Sandra zaczęła szeptać, co w jej wykonaniu nie miało raczej dyskretnego zastosowania. - Bo wiesz, one mają trochę taki odurzający wpływ na samców, bo one mają domieszkę Amortencji i...
- A co to jest Amortencja? - podnieciła się Brenda, która nie byłaby sobą, gdyby nie zadała jakiegoś głupawego pytania.
- No jak to co, no Napój Miłosny! A wiesz, on dla każdego ma inny zapach, taki który się naj-naj-naj boszczy i dlatego faceci tak na niego lecą! I wiesz, już raz go wypróbowałam w drugiej klasie, odstrzeliła mi go taka jedna z Gryffindoru, to Peter o mało co mnie nie liznął! Ale potem musiałam oddać, a to jest piekielnie drogie i jeszcze nie uzbierałam, zwłaszcza, że starzy zawiesili mi kieszonkowe!
- A nie da się go jakoś zrobić? - zmartwiła się Brenda.
- Chyba to by było super długie i mega trudne, a jeszcze do tego Eliksir Miłości, więc trochę by to zajęło...
- Ale Sandra! - Brenda wrzasnęła tak nagle, że ja i Vi aż podskoczyłyśmy nad książką. - Przecież w Magicznych Dowcipach Weasley'ów sprzedają już gotowe eliksiry! Wystarczy zamówić! A masz przepis na ten drugi?
- Mam tę książkę w dormitorium... - Nigdy jeszcze nie słyszałam, aby Sandra wymówiła słowo "książka".
- No to chodźmy! - wykrzyknęła Brenda, po czym obie wybiegły z dormitorium, oczywiście nie zamykając drzwi.
Wyciągnęłam się na łóżku Vicky i zatrzasnęłam drzwi nogą.
- No to pięknie się zaczynają te lekcje podrywu - mruknęła Victa, przewracając stronę w Kompendium wieloużytkowych ingrediencji. - Już zaczynają knuć coś z Amortencją...
- Masz coś? - spytałam tylko.
- Nie... - Victoire wywaliła księgę na swoją poduszkę.
- Ej, bo zaraz pani Pince telepatycznie wyczuje, jak traktujesz jej książki!
- Wiesz, jakoś bardziej martwi mnie McGonagall niż pani Pince...
Zapadła ponura chwila milczenia, w trakcie której wielkie krople deszczu łomotały w okienne szybki przy łóżku Victy.
- Może po prostu olejmy to przesłuchanie? - wysunęłam z nadzieją.
- Dobrze wiesz, że to nie załatwi sprawy... - Victoire usiadła, zwieszając jedną nogę z łóżka, i wbiła wzrok w jakiś detal na kolumience baldachimu, a wyrażał on bezbrzeżną beznadzieję.
Ponownie zamilkłyśmy, gdy wzięły nas mdłości na samą myśl o tym co nas czeka.
- Ale... po co w ogóle McGonagall te całe przesłuchania? - odezwała się w końcu Vika, wciąż nie odrywając spojrzenia od wcześniej obranego punktu. - Przecież nie może już nas ukarać...
- Może te całe śledztwo pobudziło jej ciekawość do tego stopnia, że postanowiła wybadać nas osobiście... - wzruszyłam ramionami.
- Ale po co? - drążyła Vicky. - Żeby nas wyrzucić ze szkoły?
- Chyba raczej żeby zlikwidować jakiś nielegalny wywar, który wciąż mamy.
- A jakbyśmy już go nie miały, to co wtedy?
- Nie wiem... Może zawiesiłaby nas w prawach ucznia...?
- Ale przecież już nas ukarała.
- No i to był najwyraźniej jej pierwszy błąd! - Victoire w końcu oderwała wzrok od kolumienki i spojrzała na mnie pytająco. - No bo chyba najpierw powinna wykryć dlaczego to zrobiłyśmy, a potem nas karać, ale wiesz, starą McGonagallę trochę poniosło, odjęła nam furę punktów, wlepiła szlabany, a dopiero potem nagle wpadło jej do głowy "po jakiego gargulca to wszystko?" i wysłała za nami skrzaty!
Victoire patrzyła na mnie mrugając swoimi wielkimi oczami.
- Może i mogło tak być - przyznała powoli. - Ale i tak... - zamilkła na moment, marszcząc czoło. - I tak coś mi mocno nie pasuje w tej historii.
Otworzyłam usta, ale natychmiast je zamknęłam, bo w tym momencie drzwi skrzypnęły i do dormitorium wtoczyła się góra książek, za którymi najpewniej chowała się Julia.
Przeszła obok nas bez słowa, po czym zwaliła stos ksiąg na swoje łóżko, wzięła pierwszą z brzegu i od razu zatopiła się w lekturze. Ja i Vi spojrzałyśmy po sobie unosząc brwi, a wtedy do sypialni wlazła Lisa, rozejrzała się po pomieszczeniu i, korzystając z nieobecności Brendy, zaczęła bawić się z jej pufkiem, na co Bren nigdy jej nie pozwalała.
- Ciekawe co one widzą w tym Quirke'u - wyszeptała mi na ucho Vi.
- Kto?
- No Brenda i Julia.
Spojrzałam na Victoire jak na wariatkę.
- Julia?! - zdziwiłam się.
- A co, nie widziałaś jak się rozpłakała rano?
- A czy to o czymś świadczy?
- Sądząc z tego o czym wtedy rozmawiały...
- Ale: Julia?!
- Pocky! - Victoire spojrzała na mnie wyrozumiale. - Wszyscy mają jakieś sekrety! Nawet Julia.
I rzeczywiście, tym razem na obiedzie Julia nie pozwoliła, by Brenda wepchnęła się między nią a Quirke'a. Patrzyłam się na nich z niedowierzaniem, bo takie coś było dla mnie wprost niepojęte. Julia...? Ale wtedy Victa szturchnęła mnie w ramię, że czas iść do Cristal.
Szybko dokończyłam piure i wstałam od stołu, po czym wyszłyśmy z Wielkiej Sali, by z Zamku podążyć na błonia. Już nie padało, ale niebo wciąż było pochmurne, powietrze ciężkie i wilgotne, a trawa żółta i rozmokła. Ja i Victoire popędziłyśmy błoniami, aby za chatką Hagrida schronić się pod osłoną niewidzialności.
W całym Zakazanym Lesie roznosił się cudowny zapach deszczu. Z gałęzi drzew kapały na nas krople wody. Ja i Victoire zagłębiałyśmy się coraz bardziej w gęstwę drzew, potem przelazłyśmy przez strumyczek wpływający stąd do jeziora, przeszłyśmy przez tunel w krzakach i przelazłyśmy wąskim przejściem między kolczastymi krzewami. W końcu dotarłyśmy do Kryjówki.
Trochę to trwało, zanim usunęłam wszystkie zaklęcia ochronne, abyśmy mogły wejść. Ale w Kryjówce Cristal nie było.
Napotkałam wzrok Victoire pełen przerażenia. Razem dopadłyśmy do krzaczorów, które chroniły nas przed całą resztą lasu i rozgarnęłyśmy je, nie dbając o ich kłujące gałązki.
- Cristal!
- Cristal!!
Odpowiedziała nam złowroga cisza.
Victoire cofnęła się i spuściła głowę z rozpaczą. Ale ja nie zamierzałam się poddać, o nie! Co z tego, że w powietrzu unosi się tak ciężka wilgoć, że tłumi najlżejsze echo pomiędzy drzewami? Mogłabym zwabić do Kryjówki nawet Złowrogiego Zwierzaka - byleby Cristal również mnie usłyszała i tu przyszła.
Zanim jednak zdążyłam popełnić ten błąd i zedrzeć sobie gardło w całkowicie cichym Zakazanym Lesie, mały róg Cristal wyłonił się spoza drzew.
Natychmiast do niej podbiegłyśmy i rzuciłyśmy się głaskać jej grzywę, a ona zarżała cicho, acz radośnie.
- Cristal! - Victoire wyłoniła twarz z jej srebrzystych włosów. - Nie możesz już biegać po lesie! - Mogłabym przysiąc, że Cri wywróciła oczami. - Mówię serio! - Vi całkiem się odsunęła, patrząc na jednorożca surowo. - To niebezpieczne!
Ale Cristal już dawno opatentowała niezawodne sposoby na ułagodzenie nakładanych na nią przez nas rygorów i zasad. Teraz podeszła do Vicky i położyła jej łeb na ramieniu, jakby wciąż była małym źrebakiem, a Victoire klaczą, która odmawiała jej codziennej dawki mleka.
Nic dziwnego, że Vic od razu zmiękło serce i już po chwili Cristal chrupała pogodnie kilka kostek cukru, całą swoją postacią wyrażając przy tym pełnię szczęścia i zadowolenia z życia.
Co nie zmieniało faktu, że ja nie pozbyłam się swojego strachu.
- Musimy ją przywiązać - mruknęłam.
Victoire spojrzała na mnie rozszerzając oczy w zdziwieniu.
- Jak to...
- A tak to! - zaczęłam chodzić po Kryjówce w uniesieniu. - Po co rzucać zaklęcia ochronne na Kryjówkę, skoro Cri i tak z niej wychodzi?
- Ale nie sądzisz, że przywiązana Cristal byłaby łatwiejszym celem? - wysunęła obawę Vi.
- Byłaby otoczona ochronnymi zaklęciami... Żadne stworzenie nie mogłoby się do niej dostać.
- Nie podoba mi się to - westchnęła.
- Mnie też - przystanęłam i przygryzłam wargę, patrząc na swoje buty. - Ale nie mamy chyba wyjścia...
Victa odwróciła się z powrotem do Cristal i poczęła mechanicznym ruchem czesać jej grzywę - ja jednak wiedziałam, że w jej głowie kłębią się te same ponure myśli co w mojej. Nagle Victoire powstrzymała miarowy ruch swojej ręki i spojrzała na coś na łbie Cri. Dopiero teraz zauważyłyśmy, że Fiffie i Domie zawiązały jej małą złotą wstążkę na rogu.
Szybko ją zerwałam.
- Czy one nie rozumieją, że nie możemy wzbudzać podejrzeń nikogo w tym lesie?! - zdenerwowałam się. - Już wystarczy, że Klarensjo nas tu podglądał!
- Właściwie co to za różnica, skoro od początku o nas wiedział? - Victa wzruszyła tylko ramionami.
- A taka, że nie wiadomo, jak on w ogóle się przebił przez te krzaki... A co jeśli Złowrogi Zwierzak...
- Krzaki są idealne, jeżeli chodzi o podglądanie - przerwała mi Vika. - Ale wątpię, czy stanowią idealne warunki do ataku.
Po czym nakarmiła Cristal kolejnymi kilkoma kostkami cukru.
Potem sprawdziłyśmy bliznę po ranie jednorożca i wróciłyśmy do Zamku, rzucając uprzednio zaklęcia ochronne na Kryjówkę. Jeszcze nie mogłyśmy przywiązać Cristal do drzewa, ponieważ nie potrafiłyśmy wyczarować sznura, a co za tym idzie musiałyśmy go dopiero zdobyć - aczkolwiek przykazałyśmy Cristal aby nigdzie sama po lesie nie chadzała. Szkoda tylko, że Cri przechodzi właśnie okres buntu dojrzewania i prawdopodobnie i tak się nas nie posłucha.
W sali wejściowej pochodnie płonęły bladym blaskiem zapalone wcześniej niż zwykle, z powodu szarej i brzydkiej pogody. Ja i Victoire otrzepałyśmy ubrania z ostatnich śladów świadczących o naszej niedawnej bytności w Zakazanym Lesie. Z obiadu wychodziły już ostatnie osoby, gdy zobaczyłyśmy Fiffie i Dominique, idące szybko środkiem sali i opędzające się od Jake'a, Matthew i tego całego Teodora, którzy wciąż za nimi szli.
- Nie, wy nie możecie tam iść! - wołała Di.
- Ale gdzie wy idziecie? - nie ustępował Matthew.
- Nigdzie! A teraz wynocha!
- Czemu nam nie powiecie, co takiego ukrywacie? - spytał Teodor.
- No właśnie... - Matthew zmrużył oczy i wskazał na nie oskarżycielsko paluchem. - Ciągle macie jakieś sekrety!
- Matthew, Matthew, Matthew... - Fiffie spojrzała na niego z politowaniem. - Wszyscy mają jakieś sekrety!
- Ale nie przed przyjaciółmi!
- Gadaliśmy już o tym wczoraj... - Jake przejechał oczyma po suficie, wciąż z naburmuszoną miną.
- Przecież ty i Jake też macie jakieś swoje tajemnice! - odgryzła się Domie.
- Tak, tylko że nasza tajemnica jest poważniejsza!
- Jasne, jasne, Matthew, nasza jest na skalę światową!
- A nie bo nasza!
I wtedy na scenę wkroczyłyśmy my: cudowna, wdzięczna wila i jej nieporadna przyjaciółka jako dwa anioły pokoju.
- Dominique! - zaćwierkała Victoire śpiewnie, a wszyscy utkwili w niej oczy. - Troszkę grzeczniej! Grzeczniej!
- Achhhh... - Dominique od razu załapała. Zatrzepotała rzęskami. - Matthew, Jake... Teodor...
- Dobra, dobra, już idziemy! - Matthew nadal miał obrażony wyraz twarzy. - Ale i tak odkryjemy co ukrywacie!
- Jasne, jasne - mruknęła Domie, kiedy Matt, Jake i ślizgon byli już od nas w odległości całej długości sali wejściowej plus schody prowadzące w górę.
- Która godzina? - zapytała Fiffie.
- Już od piętnastu minut powinnyście być na swoim przesłuchaniu!
- Uuups... - I puściłyśmy się pędem do Gabineciego Królestwa McGonagalli.
Stanęłyśmy dopiero pod drzwiami z mosiężną kołatką w kształcie gryfona.
- Dobra, to która z was idzie pierwsza? - odezwałam się.
Obie równocześnie wskazały na siebie nawzajem.
- Fiffie, ty pierwsza!
- Nie, ty! Bo może jak oczarujesz ją swoim czarem wil, to ja już nie będę musiała tam iść...
- Grandé - skomentowała Di. - Ale co ja mam powiedzieć?
- Nie wiem, my niczego nie znalazłyśmy!
- My też nie!
- Dobra, właź! - Fiffie nie wytrzymała i załomotała kołatką, po czym wepchnęła Dominique do gabinetu.
Ja, Victoire i Fiffie nadstawiłyśmy uszu, ale jak na złość nic nie było słychać, a przecież w noc Napadu było słychać doskonale! Pewnie McGonagalla zaczarowała te cholerne drzwi... I wtedy z dołu rozległ się czyjś głos:
- Słodzone precelki!
- Ktoś tu wchodzi - wyszeptała Vi.
Wytężyłyśmy słuch, tym razem nie kierując jednak swych starań w celu wychwycenia jakiegokolwiek odgłosu zza drzwi gabinetu, ale nasłuchując tego, co działo się na schodach. Zdawało mi się, że na ruchomych stopniach rozlegają się kroki wielu par stóp, aż w końcu schodki się zatrzymały i stanęłyśmy oko w oko z Paczką Puchonów z 5 klasy.
Przypominało to trochę jedną z licznych scen na początku roku, kiedy to Paczka ścigała nas po całym Zamku, próbując nas zmusić do przyznania się Boorackowi. Oni wytrzeszczali na nas oczy, my gapiłyśmy się na nich jak wryte. Oczywiście pierwszy odezwał się Crister:
- A wy co tu robicie?
- A wy?
- Longbottom wysłał nas do dyry, że niby zakłócamy spokój - oznajmiła Florence.
- Że niby Wielka Sala...
- I że niby "brzydkie śpiewy"...
- I że niby Ma oczy niebieskie jak wątroba drozda? - uniosłam brwi.
- Taaa... - Crister zmarszczył czoło. - Całkiem prawdopodobne, że o to mu chodziło... - Nagle wyraz jego twarzy zmienił się z trybu wysilającego mózgownicę trolla na radość dziecka z wymiocinowej fasolki. - Ale to nawet dobrze! Dawno nie byłem u swojej kochanki Minerwci...
- Crister! - Rosalie trzepnęła go torebką.
- Tak, Rosalie, nawet nie wiesz, jak często Crister wymyka się z dormitorium na ich wspólne upojne noce... - parsknał ironicznie Sean, który chyba zaczął nas już uważać za coś w rodzaju rodziny, bo coraz częściej się przy nas odzywał.
- Ale teraz chyba nie możecie iść do Minerwci... - oznajmiłam ze smutkiem.
- Dlaczego? - zapytali natychmiast Crister, Carrie, Flo i Laura.
- A dlatego, że teraz jest tam Dominique.
- A co przeskrobała? - zaciekawiła się Flora.
- Hmmm... pomyślmy... - Carrie udała wielkie zastanowienie. - Może przypadkiem... wysadziła w powietrze gabinet Booracka??
- Biedny Booraczek - mruknęła Scarlett, raczej bez cienia jakiegokolwiek współczucia.
- Właśnie, przecież to Dominique go wysadziła! A wszyscy czepiają się nas! - wkurzyła się Fiffie.
- To tylko ona go wysadziła? - zainteresowała się Laura.
- No... Chciała zgasić różdżkę i wtedy...
Cała Paczka Puchonów ryknęła śmiechem. Ja, Vi i Fiffie spojrzałyśmy po sobie. Nawet Sean wykonał jakieś ciche "ha-ha-ha"! I wtedy drzwi gabinetu trzasnęły i pojawiła się w nich rozzłoszczona twarz profesor McGonagall.
- A wy co tu robicie? Proszę natychmiast stąd wyjść, nie potrzebuję tu stada balujących małpiszonów!
I z powrotem huknęła drzwiami. Crister ledwo co powstrzymał chichot:
- Stado balujących małpiszonów...?
Resztę przesłuchania przeczekaliśmy pod chimerą i raczej nie mogę całkowicie szczerze powiedzieć, że zastosowaliśmy się do wyraźnych oczekiwań McGonagalli co do zaprzestania przez nas zachowań charakterystycznych dla stada balujących małpiszonów. Właściwie niezwykle zajmującą i wciągającą akcję Cristera pod tytułem: "Porozrzucajmy łajnobomby na schodach prowadzących do lochów" zdołało przerwać dopiero wyjście Dominique z gabinetu, całej zielonej na twarzy.
- To był koszmar! - wyjęczała. - Całkiem straciłam głowę i zaczęłam paplać coś od rzeczy! Nie wiem, czy się na to dała...
Fiffie także wyszła ze swojego przesłuchania z niewiele lepszą miną.
A kiedy wieczorem weszłyśmy z Vicky do dormitorium, gdzie Julia czytała, a Lisa spała, Brenda nie świrowała jak zwykle, tylko siedziała z nachmurzoną twarzą nad kawałkiem zabazgranego pergaminu. Pewnie był to przepis na ten Amortencyjny Perfum, według opowieści Sandry.
I kiedy tak siedziałyśmy, a sekundy mijały, Brenda odezwała się ponuro:
- Czy któraś z was ma nektar z rzodkiewek słodkowodnych?
Znieruchomiałam nad swoją szafką nocną. Nikt się nie odezwał.
- A włoski kocimiętki?
Powoli spojrzałam na Victoire, a ona na mnie. Brenda pytała dalej:
- No to chociaż listki mięty? Suszone w pierwszej kwadrze księżyca?
- A po co ci? - zapytała Julia.
- No coś ty, tobie nie powiem! - Brenda natychmiast podciągnęła swój pergamin, jakby w obawie przed tym, że Julia zobaczy co jest na nim napisane chociażby przez atrament, który prześwitywał przez papier pod światło. Victoire i ja natomiast gapiłyśmy się na Brendę jakbyśmy chciały ją przewiercić na wylot swoimi Wewnętrznymi Oczami. Brenda zwinęła pergamin w ciasny rulonik na naszych wygłodniałych oczach. - W końcu wszyscy mają jakieś sekrety.
__________________________________________
Ale ja mam długi jęzor!
No to teraz się zastanawiajcie:
- w jaki sposób Julia i Brenda się nie pozabijają?
- czo ta Lisa?!
- dlaczego Teddy jest zagrożony ze strony Booracka (znowu)?
- dlaczego Peter nie chce współpracować?
- dlaczego Ivo nie jest kretynem?
- kto to jest "ślizgon"?
- dlaczego McGonagalla uparła się na te przesłuchania?
- kim, a raczej czym jest Złowrogi Zwierzak?
- czy ktoś odkryje sekrety dziewcząt?
I wreszcie:
Jak przebiega przesłuchanie u dyrektorki?
Odpowiedzi na te i inne pytania poznacie prędzej czy (lub) później ^^
A teraz piszcie komentarze, tak, WY WSZYSCY, czyli mówię również do tych, którzy czytają, a nie komentują.
WIEM, ŻE ISTNIEJECIE i nie zaprzeczajcie... milczeniem ._.
A ten sobotni rozdział dedykuję swoim czytelni(cz)kom z życzeniami miłego jutrzejszego sobotniego dnia ~
Nox/*
~ Tita
Aaaaa
OdpowiedzUsuńAaaaaaaaaa
To ty tak sobie pogrywasz?
Niby ty w swoim opowiadaniu masz większe sekrety, tak?
Tak?
Zobaczymy, Pocky. Zobaczymy...
Ogólnie zapewne to, czo Peter gadał w bibliotece jest związane z Teddy'm i jego zakuwaniem, a Boorack jest wnerwiającym kretynem.
Aaaa, TEEENCZA (na włosach Teddy'ego)! JEDNOROŻCE!
Uuuhuhu.
No.
Pozdrawiam, weny życzę itp...
Oczywiście zapomniałam się podpisać, a jakżeby inaczej.
Usuń~Wikkusia
Ależ nie twierdzę, że mam więcej sekretów od Ciebie, skąd!
UsuńDziękuję za wenę ~ Tita
Och ho ho! Na prawdę podoba mi się coraz bardziej! Tyle sekretów uuu!
OdpowiedzUsuńJa wiedziałam, że składniki Eliksiru Miłości będą takie jak do lekaratwa Cris już od początku! Hurra już wiemy jak kłamać!
A właśnie co do Jednorożca to niech jej nie przywiązują! Nie! Mogą przecież zrobić takie czary obronne żeby nie dało wejść i wyjść jednocześnie.
No ja nie mogę! Coś się kroi z tym całym Peterem, Ivem i "Ślizgonem". Ten ostatni jest pewnie szpiegiem Buraka albo co!
Doprawdy panno Pocky nie mam pomysłów na rozwiązanie Twoich zagadek! Zapewne będą genialne!
No to pozdrawiam cieplutko i żeby tak Ci było ciepło przesyłam sweterek z weny aby również wpisy były!
~ Cam
Ps. U mnie nowy wpis i ankieta. Zapraszam na szampana!
Pewnie nie przywiązywałyby Cristal, gdyby znały bardziej zaawansowane czary obronne... :( Ale jak na razie w 3 klasie uczą się zwalczać jedynie czerwone kapturki, druzgotki i inne takie bzdety... No nic...
UsuńA z tym perfumem z domieszką Amortencji też niedługo się wszystko okaże... Tutaj należy zadać sobie jedynie podstawowe pytanie: czy dziewczynom wyjdzie na dobre to kłamstwo...?
Dziękuję za sweterek z weny! Mam dzisiaj wycieczkę, ale żywię nadzieję, że uda mi się dziś wieczorem nadrobić wszystkie zaległości na blogach, w tym także na Twoim :)
Pozdrawiam! ~ Tita
WHAT.THE.FUCK.I.AM.SO.ANGRY.
OdpowiedzUsuńUsunęło mi mój arcydługi komentarz! Co to za bezczelność, blogspocie! Jak cię dorwę, to cię potnę mydłem w płynie, powieszę na papierze toaletowym i uduszę poduszką, serio.
Genialny rozdział! I oto mamy trójkąt miłosny: Quirke x Brenda vs. Quirke x Julia. Osobiście shipuję Qulię xD Julia ma charakterek, a Brenda jest taka... pusta i płytka.
Kurde, za każdym razem, kiedy piszesz coś o Booracku, śmieję się jak głupia. Gdybym to ja miała takiego nauczyciela, pokładałabym się ze śmiechu na wszystkich lekcjach prowadzonych przez niego. Musisz wyjaśnić, kto jest dziewczyną Booracka Juniora, bo jsk nie, to... (patrz wyżej)<||>
Teddy Lupin, inaczej znany jako Pan Zmieniam Ciągle Kolor Włosów znów coś przeskrobał, co nie zmienia faktu, że go kocham. Co nie zmienia faktu, że jest moim mężem. Co nie zmienia faktu, że ma być z Victoire. Co nie zmienia faktu, że chcę, żeby Gigi jawnie go podrywała, a on jawnie dał jej kosza *u*
"Upojne noce z McGonagall" - leżę. Ty to masz pomysły! xDD Paczka Puchonów jest spoko.
Ja tak krótko, bo nauka (czytaj fiza i francuski) wzywa. Weny, dobrych ocen i małej ilości homeworków życzę :P
~ Marta ♥
QUILIA XD
UsuńNie no, kocham Cię za te nazwy pairingów ❤
Taaak, można by powiedzieć, że Quirke i Julia pasują do siebie jak ulał, a Brenda jest tylko po to aby im przeszkadzać - no i żeby zaognić jej konflikt z Julią rzecz jasna XD
Ja nie mam pojęcia, czy w prawdziwym życiu Boorack by mnie wkurzał, czy śmieszył... Możliwe, że sprawdziłyby się obie te opcje...
Teddy jest Twoim mężem, ale ma być z Victoire xD Wyznajesz poligamię, czy co? A z Gigi będą jeszcze akcje, aczkolwiek zanim to nastąpi... Ups, bo się wygadam...!
Życzenia Twe piękne zostają przeze mnie odwzajemnione z bonusem - żeby Ci się taki Boorack za nauczyciela chemii nigdy nie trafił!
A blogspot dostanie ode mnie w skórę...
~ Tita
Haha, dzięki xD Dobrze, że babka od chemii jest spoko xD
UsuńWiedziałam! Od początku wiedziałam, że to będzie amortencja! A im zajęło to cały rozdział...
OdpowiedzUsuńNo to już sprawa załatwiona. Wystarczy powiedzieć, że chciały zrobić te perfumy i z głowy. Chociaż znając ciebie to zaraz znowu coś skomplikujesz i Pocky będzie miała przesrane...
Niech wyczarują/zrobią/kupią/znajdą/czy-co-im-tam-przyjdzie-do-głowy taką linkę, która w razie niebezpieczeństwa się zerwie. Zwykłą nie mają prawa!
Pozdrawiam
- Izi
Dobrze mnie znasz. Przeczytaj kolejny rozdział, a zobaczysz jak to pokomplikowałam ^^
UsuńBędzie fajnie! (Wątpliwie, ale załóżmy).
A z tą linką bardzo dobry pomysł :D
Pozdrawiam ~ Tita