poniedziałek, 20 kwietnia 2015

11. Boorack i dyrekcja

   13. 10. 2012 r. SOBOTA

   - Czyli idziemy teraz do Booracka, mówimy mu, że to wy i wykopujemy was ze szkoły? - upewniła się zdawkowo Laura.
- W skrócie - odrzekł jej Crister.
- A te małe? - zapytała Rosalie, mając na myśli Dominique i Fiffie. - Gdzie one są?
- Jak będą chciały się przyznać, to same to zrobią - odparła Victoire, odgarniając wprawionym ruchem srebrne włosy.
- Ale one nie będą chciały nigdy, więc to w zasadzie żadna różnica - odezwałam się.
- A ten tu po co? - Laura, zagorzała przeciwniczka wszystkich mężczyzn, wskazała na Teddy'ego.
- Jako świadek - objaśniła Victoire.
- Świadek? - Florence podrapała się po zakolczykowanym nosie.
- Tak Flora, świadek. - Crister spojrzał na nią z miną typową dla przedszkolanki - Osoba, która zeznaje tylko dlatego, że przez przypadek jej tyłek znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
- Brawo Crister, wykazałeś się zaskakującą umiejętnością sklejania zdań - odcięła się Florence, poprawiając wysokie rude kitki. - Nikt się tego po tobie nie spodziewał...
- Dosyć - przerwała im Carrie Ackerley, podtrzymująca zwykle poziom w grupie. - Czyli on idzie jako świadek - upewniła się rzeczowo, patrząc na Teddy'ego, Victę i mnie.
- Tak, bo to on pożyczył nam wtedy niewidkę - poinformowałam ją, wiedząc, iż Carrie z pewnością wymagała bardziej wyczerpującej odpowiedzi niż zwykłe "tak".
- Ach no rzeczywiście! - odezwała się entuzjastycznie Rosalie w stronę Teda. - To przecież ciebie wszyscy nienawidzą jeszcze bardziej od naszej prywatnej prefekciurki.
Za jej plecami Sean spojrzał wymownie w sufit, a Nickie wywróciła oczyma.
- Rose, Sean już nie jest prefektem.
- I co z tego? - żachnęła się Rosalie. - Ale nim był! Prefekcie piętno jest trwalsze od Mrocznego Znaku! - Znowu odwróciła się do Teda - A ty jesteś metamorfomagiem? Bo jak Minerwcia cię wywołała w nockę tamtej afery, to miałeś takie śmieszne czerwone włosy!
- Co? - zdziwił się Teddy, jakby pierwsze o tym słyszał.
- I ty jesteś w czwartej klasie, tak? - Rosalie paplała dalej. - Wiesz, rok to nie znowu taka wielka różnica wieku.
- Rosalie, wiemy, że twoim życiowym celem jest zaliczenie wszystkich chłopców w Hogwarcie i poza nim, ale musimy się pospieszyć - po raz pierwszy odezwał się Sean.
- Zwłaszcza, że ja tu jestem - dodał znacząco Crister.
   Rosalie założyła tylko ręce na piersi, a jak Cris się odwrócił puściła do Teda oczko, na co on zareagował raczej konsternacją. Laura parsknęła pogardliwie, a Scarlett wydała z siebie odgłos coś pomiędzy prychnięciem a westchnieniem, po czym kichnęła.
- Ach te eliksirowe opary lochów - Crister teatralnie pokręcił głową. - Boorack chyba nigdy nie załatwi sobie klimatyzacji.
- Chyba raczej zainwestował w ogrzewanie - mruknęła Nickie.
   Rzeczywiście, w lochach było dziwnie ciepło, przez co cała wilgoć parowała z oślizgłych ścian.
Florence pociągnęła zakolczykowanym nosem.
- Śmierdzi zgnilizną! - stwierdziła.
- Dziwisz się? - rzekła Carrie, unosząc podbródek z godnością. - To strefa Booracka.
- Wilgoć tych jego obślizgłych komnat włazi mi w kości! - Nickie jak zwykle skarżyła się na reumatyzm.
- Już ci zaraz Boorack przepisze jakąś receptę na listek czegoś tam - zapowiedziała Laura.
- Chyba raczej na truciznę na gnomy - poprawiła ją Scarlett i aż sama się wzdrygnęła, a Nickie, która na tle Seana wyglądała na jeszcze niższą niż była, zrobiła obrażoną minę.
- To tu - powiedział nagle Teddy.
   Ja, Victoire, Teddy, Nickie, Sean, Crister, Rosalie, Florence, Scarlett, Laura i Carrie stanęliśmy pod drzwiami gabinetu Booracka.
- Stop! - zawołał Crister. - Pamiętacie, jak ostatnio stary się wkurwiczył, bo nie zapukaliśmy w drzwi? Musimy być grzeczni, pamiętajcie - pouczył z ważną miną, po czym wysoko uniósł pięść i rąbnął w drzwi tak, że aż zadrżały w zawiasach. I otworzył je z hukiem, a my z wrzaskiem wpadliśmy do gabinetu.
   Boorack wytrzeszczył na nas swoje świńskie oczka, najwyraźniej mając pewne trudności z błyskawicznym ogarnięciem czy to kolejny napad, czy może zwyczajna hałastra nieznośnych uczniaków. W końcu jednak przekonał się, że raczej to drugie, kiedy Florence zawołała:
- Siema, profesorze!
   Jego twarz najpierw zbielała, a potem zrobiła się ceglasta.
- Co to ma znaczyć? - wycedził przez zęby - Nie widzicie, że udzielam właśnie korepetycji mojemu synowi?!
   Nasze głowy powędrowały we wskazanym przez niego kierunku na Booracka Juniora, który był mniejszą kopią swojego odrażającego ojca. Paczka Puchonów wcale się nie kryjąc, wymieniła między sobą ironiczne spojrzenia. Wszyscy przecież wiedzą, że Boorack Junior jest szpiegiem Booracka i gdy ten wzywa go na korepetycje, to tak naprawdę chodzi mu tylko o to, by Junior złożył mu raport na temat uczniów, którzy w jakiś sposób podpadli jego ojcu. Sądząc po tym, że Boorack Junior był w czwartej klasie Hufflepuffu, to jego zeznania dotyczyły głównie Paczki Puchonów z 5 klasy.
- Ale przecież pański synal jest na pewno gwiazdą inteligencji, prawda? - odezwała się przymilnie Rosalie. - Po co mu korepetycje?
   Boorack zawsze na prawo i lewo wychwalał eliksirowe zdolności swego syna i właśnie dlatego te jego wymyślone "korepetycje" nie były tak przekonujące.
   - Nie odpowiadam na taką impertynencję - skwitował teraz. - Czego chcecie?!
- Oczywiście zdaje pan sobie sprawę z tego, że w swojej podejrzliwości jest pan bardzo nieuprzejmy? - upewniła się Carrie.
   Boorack przez chwilę piorunował ją wzrokiem.
- Nie ty mnie będziesz pouczać, moja panno! - wykrztusił w końcu.
   Carrie cofnęła się o kroczek.
- Nie wiem czyją jestem panną, ale na pewno nie pana!
- DOSYĆ! - wrzasnął Boorack, opluwając cały stół. - Co za czelność zmusiła was do przeszkadzania w korepetycjach mojego syna?!
   Boorack Junior łypnął na nas spode łba.
- Przybyliśmy w zaszczytnej sprawie zbezczeszczenia i splugawienia pańskiego gabinetu - oznajmił Crister, a gdy Boorack nadal nie wiedział o co chodzi, dodał:
- Chodzi mi o tę rozróbę.
- Nie podoba mi się pańska gwara! - zawył natychmiast Boorack.
- A mnie się pan nie podoba... - mruknął Crister ale zbyt cicho by Boorack to usłyszał. Głośniej powiedział:
- Chcemy tylko uświadomić pana profesora o jego naiwności w stosunku co do sprawców...
- Dosyć młodzieńcze! - krzyknął Boorack, czerwony na facjacie jak prawdziwy burak. - Jestem naprawdę na granicy swojej wytrzymałości...!
- Jak zawsze - szepnęła Scarlett.
- Odejmuję Hufflepuffowi 15 punktów!
- Ej, to nie fair! - zawołała Florence zamiatając rudymi kitkami. - Powinno być -8, po jednym od każdego!
- W takim razie... - zaczął gniewnie Boorack.
- Proszę pana, da nam pan w końcu powiedzieć z czym do pana przyszliśmy, czy nie? - odezwał się głośno Ted.
   Ale Boorack już przeszedł granicę swojej wytrzymałości.
- Już! Do dyrektorki, wszyscy!
- Ale my przyszliśmy do pana - zirytował się Teddy. - Przyszliśmy coś panu powiedzieć!
- W takim razie powiecie także dyrektorce!
- Ale Wasza Boorackowość - powiedział Crister z lekkim politowaniem. - Dyrektorka już to wie!
- To jeszcze raz się dowie!
- No nie! - parsknęła Laura, która nienawidziła wszystkich mężczyzn, a zwłaszcza Booracka. - Czy pan siebie w ogóle słyszy?
- Zasadniczym pytaniem jest czy wy mnie słyszycie! Do dyrektorki, no już! Wychodzimy!
- Napluł pan na swoje biurko - zauważył Sean.
- Chodźmy, zanim napluje na nas... - mruknęła Nickie.
   Victoire otworzyła drzwi i cała nasza gromada z Boorackiem na czele wytoczyła się na zewnątrz (w przypadku profesora dosłownie).
- A on czemu idzie? - spytał Crister, patrząc wilkiem na Booracka Juniora, który truchtał tuż za swym tatusiem.
- Mój syn ma prawo chodzić gdzie mu się żywnie podoba.
- To niesprawiedliwe... - fuknęła cicho Nickie. - Dlaczego on ma specjalne przywileje tylko dlatego, że jego stary jest nauczycielem...
- Wiesz - Sean zwrócił się do niej przyciszonym głosem. - Pozycja dzieciara najbardziej znienawidzonego profesora w całym Hogwarcie zobowiązuje.
- Do tego jeszcze z tytułem Naczelnego Buraka Najgorszej Szkoły Eliksirowarstwa w Lochach - dodała Nickie.
Boorack Junior odwrócił się powoli, a wzrok jego świńskich oczek odziedziczonych z pewnością po ojcu, padł prosto na moją siostrę.
- Odwal się od mojego taty, dobre?! - burknął grubym głosem przeciętnego tępaka.
- A ty odwal się od mojej dziewczyny! - wkurzył się Sean.
- Nie podoba mi się pański ton w stosunku do mojego syna - wysyczał profesor Boorack, który to usłyszał. Jego synal natychmiast przytruchtał do niego i gdyby jego ojciec miał spódnicę, z pewnością by się jej uczepił. Sean zacisnął pięści.
- Mnie też boli, że muszę się zniżać do jego poziomu! - zaperzył się.
- Chłopcze, za wiele już sobie pozwalasz!
- Trafił w słaby punkt - wyszeptał zachwycony Crister.
- Po prostu brawo! - kontynuował Boorack. - Naprawdę wiele będę miał do opowiadania pani dyrektor... - jego głos nabrał mściwego tonu.
- Skarżypyta... - zanuciła Scarlett cichutko.
- Zamknij się tykwobulwo! - warknął Boorack Junior.
- Proszę pana, on się przezywa! - zareagował natychmiast Crister.
   Boorack udał, że niedosłyszał.
- No nie! - niewytrzymała Carrie. - Pan jest po prostu niesprawiedliwy...
- NIE PODOBA MI SIĘ...
- Panu chyba wiele rzeczy się nie podoba - stwierdził Teddy.
Boorack tylko ukamienował go wzrokiem, ale zaraz odwrócił się, gdy stanęliśmy przed kamiennym gargulcem.
- No... - powiedział rozmarzonym głosem, ochoczo zacierając łapska i mając chytry uśmieszek na twarzy. - Nareszcie... Kurza Melodia!
   Posąg odskoczył na bok i wpuścił nas na kamienne stopnie. Boorack zastukał kołatką w kształcie gryfona i weszliśmy do gabinetu McGonagall.
   Minerwcia właśnie siedziała za biureczkiem popijając herbatkę i czytając swoje ukochane pisemko "Transmutacja Współczesna". Na nasz widok wstała i klasnęła w dłonie.
- Boorack! Doskonale - powiedziała. - Właśnie miałam cię do siebie wezwać!
- Co... jak... gdzie? - wyjąkał całkowicie zaskoczony Boorack.
- ... w sprawie Rollingsa, Poppy stwierdziła że ten wywar wybiega poza jej zakres...
- Ż-że słucham?
- ...za to ty doskonale znasz recepturę - dokończyła McGonagall, po czym ściągnęła brwi. - A ci co tu robią? - spytała, omiatając gestem ręki mnie, Teda, Viki, puchonów i Booracka Juniora.
- Eeee... - Boorack był całkowicie zbity z tropu.
- My - zaczęła Victoire - my przyszliśmy do profesora Booracka w sprawie tego - zajęknęła się - tego napadu w jego gabinecie.
- Ach tak - rzekła McGonagall nadal marszcząc czoło. - Już rozmawiałam z profesorem na ten temat. Niestety nie chce mi wierzyć - rzuciła mu twarde spojrzenie - i obwinia tych młodych ludzi.
   Westchnęła tak, jakby to wszystko było dla niej bardzo nużące i może rzeczywiście tak było.
- Właśnie, ee... nam też nie chce uwierzyć - przyznała Victoire.
- I nie uwierzę! - zawołał Boorack porywczo. - Tak samo jak nigdy nie uwierzę w to, że uczniowie przychodzą do mnie z własnej woli - "Rzeczywiście dziwne" wyszeptał Crister - i sami się przyznają! Toż to istny nonsens! - tu Boorack prychnął ostentacyjnie.
   McGonagall przypatrywała mu się ze zmrużonymi oczyma, jakby próbowała ocenić, jak wielkie są u niego objawy skonfundowania.
- Naprawdę nie wierzysz, że uczeń może dobrowolnie przyznać się do winy? - spytała sucho.
- Uczniowie to mali, bezczelni, impertynenccy zarozumialcy, którzy nie widzą nic poza czubkiem własnego nosa! - stwierdził Boorack, gotując się ze złości. - Tak, takie mam właśnie zdanie!
- A ja myślałam, że pan jest choć odrobinę ludzki... - mruknęła Scarlett.
- A więc zmień zdanie! - przykazała mu surowo McGonagall. - Weź się wreszcie w garść!
   Boorack stał pośrodku gabinetu, wściekły i zbuntowany. McGonagall westchnęła ciężko, widząc z jakim ciężkim przypadkiem w gronie pedagogicznym musi się zmagać na starość.
- Ja, z moim wieloletnim doświadczeniem - odezwał się nagle portret jakiegoś dawnego dyrektora, na co inne portrety przestały udawać, że śpią i zaczęły przysłuchiwać mu się z uwagą - śmiem sądzić, iż istnieją przypadki, w których uczniowie dobrowolnie przyznają się do występków!
   Boorack spojrzał na obraz z mieszaniną złości i niedowierzania.
- Dziękuję ci, Everardzie - powiedziała McGonagall.
- A ja się z tym nie zgadzam! - zawrzasnął piskliwie Fineas Nigellus Black. - Uczniom nie wolno ufać, nigdy! Zwłaszcza jeśli nie są w domu Slazara Slyth...
- To także cenna rada, Fineasie - przerwała mu McGonagall.
- Ja zgadzam się z Everardem, studenci to takie słodkie dzieci - zaszczebiotała jakaś czarownica z portretu obok. - Naturalnie niektóre zachowują się jak łobuzy, ale to nie znaczy, że od razu wszystkim nie można ufać! Nieraz rozrabiaki mają więcej oleju w głowie niż pupilki profesorów!
- Mądre słowa Dilys - uznał portret profesora Dumbledore'a.
- No widzi pan, nawet Dumbledore pana potępia! - krzyknął Crister.
- Musi nam pan uwierzyć! - dodałam.
- Bo czy to samo w sobie nie jest dziwne, że jeżeli dyrektorka "omylnie" ukarała "niewłaściwe" osoby, to one wcale nie opierają się karze? - zapytał Dumbledore - Jeśliby ukarani uczniowie, a w tym przypadku uczennice, byli niewinni, to czy nie upominaliby się o swoje prawa?
- One się przyznają, bo, bo... - zaplątał się Boorack. - Bo to ich sprzymierzeńcy! - wskazał na puchonów. - Czy to nie jest oczywiste? - ciągnął, wyłamując sobie palce ze złoscią. - Przecież Glam ma tu siostrę, na miłość boską!
- No i właśnie gdyby nas pan słuchał, to by pan wiedział! - Victoire w końcu nie wytrzymała.
- Co bym...
- Że to my! Proszę, oto dowód! - wypchnęła Teddy'ego do przodu. - No proszę! Powiedz mu! - A gdy Tedowi włosy zmieniły się już na czerwono z tego wytrącenia z równowagi, powiedziała za niego:
- On nam pożyczył pelerynę niewidkę tamtej nocy!
   Boorack wyglądał na zmieszanego.
- Panno... panno Weasley...
   Zapadła głęboka cisza, podczas której Boorack poruszał ustami jak rybka w akwarium.
- A więc... a więc to wy - wykrztusił wreszcie.
Victoire pokiwała głową.
- Ty... ty i Glam!
- Tak.
- GLAM! - wrzasnął, aż ja i Nickie podskoczyłyśmy. - Glam, mogłem się tego spodziewać, możesz mieć sobie oceny z eliksirów jakie chcesz, ale zawsze pozostaniesz nieodrodną siostrą swojej siostry ot co, mogłem to przewidzieć, ale Weasley...
   Przez chwilę jakby znowu głos zamarł mu w krtani po tym potoku słów.
- POCOŚCIE TO ROBIŁY?!- ryknął w końcu.
- Na brodę Merlina, uspokój się! - zawołała ostro McGonagall. Boorack powoli odzyskiwał panowanie nad sobą.
- Dobrze - powiedział spokojnie i uśmiechnął się sztucznie. - Oczywiście są już ukarane, tak, oczywiście ogłosisz to całej szkole, tak...
- Nie, nie ogłoszę - zaprzeczyła McGonagall oschłym tonem, a ja i Victoire nadstawiłyśmy ucha; może teraz się dowiemy, dlaczego dyrektorka nas nie wydała?
   Boorack jeszcze bardziej usztucznił swój uśmiech.
- Ależ oczywiście, że ogłosisz - wycedził przez zaciśnięte zęby. - W szkole i tak panuje już chaos z powodu tego incydentu, a przecież wiesz, że to nie sprzyja ani nauce, ani tym bardziej naszej pracy...
- Pokarałam już pannę Weasley i pannę Glam szlabanem, ale nie ogłosiłam szkole że to one zawiniły, czyniąc z tego formę nagrody...
- Za to co zrobiły?!
- Za to, że się przyznały. Przecież wcale nie musiały wyratowywać z tej sytuacji Lupina. Ja bym go ukarała, a one by nie ucierpiały.
- EKHM - Crister odkaszlnął głośno. - Oczekujemy przeprosin.
- Przeprosin? - prychnął Boorack. - Od kogo?
- Od pana! - powiedział ostro Sean.
- Też coś - żachnął się Boorack. - Wypraszam sobie!
   Odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę drzwi.
- Synu, idziemy!
   Boorack Junior podreptał za ojcem i po chwili oba buraki zniknęły.
   McGonagall westchnęła ciężko, rozprostowując strony artykułu w "Transmutacji Współczesnej".
- Zmykajcie, no już - ofuknęła nas zza swojego wielkiego biurka. Jednak mogę przysiąc, że uśmiechnęła się, gdy wychodziliśmy.

______________________________________________________




No to teraz... Dedykacja dla osób, które zostaną ze mną, póki śmierć nas nie rozłączy  
Czyli dla: Wikkusi, Oli Sitarz, Alister, Mrocznej Kosiarki, Cameleon i Cukrowego Pióra z Hogsmeade ~
No a nawet jeżeli nie zostaniecie, to i tak zawsze będziecie moimi najlepszymi pierwszymi czytelniczkami :3 Oj, no się rozczuliłam.
+ Jedna mała uwaga - Jeśli ktoś jeszcze gubi się w Paczce Puchonów, to śmiało klikajcie Peskipiksi Pesternomi.
A TERAZ PODDAJĘ SIĘ POD OSTRZAŁ WASZEJ BUDUJĄCEJ KRYTYKI -

*Nox*

~ Tita Pocky 


sobota, 11 kwietnia 2015

10. Nóż, pech i bombardowanie

   05. 10. 2012 r. PIĄTEK

   Zaczęły się ulewne deszcze.
   I dzisiaj również padało.
- Chyba już nigdy nie wejdziemy do Zakazanego Lasu suche, bo te ulewy nie skończą się przez kolejne sto lat - powiedziałam,  gdy razem z Victoire wracałyśmy ze starożytnych runów.
   Następne było zielarstwo. Ja i Vika razem z Lisą pracowałyśmy nad pykostrąkami. Lisa odrywała różowe strąki a ja i Vi pieczołowicie łuskałyśmy  lśniące  fasolki do drewnianych cebrzyków.
- To co zamierzacie teraz zrobić? - spytała  Lisa przyciszonym głosem. Oczywiście chodziło jej o tę sytuację z puchonami i Boorackiem, jednak ja i Victoire nie znałyśmy odpowiedzi na to pytanie. Właśnie, co teraz?
- Obawiam się, że i my, i puchoni, i Boorack stanęliśmy w martwym punkcie - stwierdziła Victa i miała  rację. W zasadzie co możemy zrobić więcej, skoro i Boorack, i Paczka Puchonów nam nie wierzy?
- Może pójdźcie do dyrektorki? - podsunęła Lisa ale bez głębszego przekonania,  że to dobry pomysł.
- Wątpię by to coś dało - powiedziała Victoire z rezygnacją, pochylając głowę  nad swoimi fasolkami.
- Nie przekonałaby go, on i tak jej nie wierzy - dodałam z pewną dozą zniechęcenia.
- A tak poza puchonami... Co z Tedem Lupinem?
   Ja i Victoire spojrzałyśmy po sobie posępnie. O ile na tamte pytania Lisy miałyśmy w miarę przemyślane odpowiedzi (bo w nocy o niczym innym nie myślałyśmy), to o wiele mniej czasu poświęciłyśmy sytuacji Teda. Przynajmniej ja, bo jak się okazało Vika jednak poświęciła  mu chwilę lub dwie.
- Mogłybyśmy poprosić Mcgonagall żeby to wszystko wyjaśniła - powiedziała powoli, jakby ostrożnie ważąc każde słowo - To znaczy, żeby powiedziała całej szkole, że to nie on - sprecyzowała.
   W duchu odetchnęłam z ulgą. A już myślałam, że Victoire będzie chciała  się przyznawać wszystkim uczniom! Na szczęście ją przeceniłam... Victoire naturalnie nie zniesie, by dręczyli jej najlepszego przyjaciela, ale nie jest też na tyle odważna, żeby ujawniać się ze swoją winą całej szkole. To dobrze. Bo ja też nie jestem.
   Lisa widać, że była uspokojona. Pewnie bała  się, że całkiem to olejemy.
- Czyli pójdziecie do dyrektorki na tej przerwie? - upewniła się.
   Victoire zrobiła niepewną minę, jakby nie spodziewała się tej akcji tak szybko.
- Czemu nie - odpowiedziałam za nią.
   Przez chwilę Lisa zrywała strąki a ja i Vi łuskałyśmy w milczeniu. Na drugim końcu stołu razem z Julią i ślizgonką Eleanor stała Brenda, gwałtownie rwąca różowe strączki przy tym posyłając w naszą stronę wściekłe spojrzenia. Wciąż była na nas obrażona za to, że w niedzielę, zamiast iść z nią na błonia, my zwiałyśmy przed nią do chatki Hagrida. A teraz na dodatek na pewno chciałaby pracować w grupie z Victoire.
    Zanim jednak zdążyłam posłać jej spojrzenie odpowiadające sytuacji, nad stołem przeleciał nagle nożyk do fasolek, ja i Victa odskoczyłyśmy błyskawicznie na boki przywracając przy tym cebrzyk z fasolkami, a ostrze wbiło się w ziemię z głuchym tąpnięciem tuż u stóp Lisy.
   Wszyscy znieruchomieli jak rażeni gromem. Podniosłam się ponad linię stołu, prawie pewna, że to Brenda przed chwilą chciała mnie zabić! Lisa instynktownie odsunęła się do tyłu, za to z drugiego końca cieplarni ruszył ku nam brat Seana. Jego mina wyrażała chyba dokładnie to, co pomyślałam w chwilę później: "Co za idioci!". No bo oczywiście ci idioci ślizgoni musieli wydurniać się przy pracy.
   Schyliłam się, by pozbierać rozsypane fasolki, z których wystrzeliły już kwiaty. Simon wyjął nożyk z ziemi i wrócił, wymachując nim beztrosko, jakby codziennie widywał takie sceny. Posłałam mu pogardliwe spojrzenie znad swoich ubrudzonych ziemią rękawiczek.
- Nic nikomu się nie stało? - wołał bardziej zaniepokojony niż wkurzony Longbottom. - Panno Ackerley? - zaszokowana Lisa pokiwała tylko sztywno głową na znak, że wszystko w porządku. Profesor odetchnął z wyraźną ulgą po czym pacnął rekawicą w miejsce na ramieniu, gdzie zaczęła go oplatać łodyga jakiejś stojącej za nim rośliny. - Na Mimbulus Mimbletonię! Mówiłem wam, żeby uważać z tymi nożami! Który nie słuchał?
Po czym odjął ileś tam punktów Slytherinowi i to zakończyło lekcję.
   Wiatr i deszcz bębnił o dachy cieplarni, gdy rozgadani uczniowie wyszli na błonia w drodze powrotnej do szkoły, osłaniając głowy pelerynami. Ja i Victoire poszłyśmy za ich przykładem ale gdy Lisa miała do nas dołączyć, na jej miejsce wepchnęła się Brenda.
- Ej no, posuńcie się trochę! - powiedziała, próbując przekrzyczeć szum deszczu, a my zachwiałyśmy się pod daszkiem z płaszcza.
   I nie poszłyśmy na tej przerwie do Mcgonagall, bo Brenda oczywiście musiała się do nas przyczepić, jakby zupełnie zapomniała, że jest na nas obrażona. Oczywiście przez cały czas ględziła o swoich domysłach na temat Teda Lupina, czym przyprawiła nas o mdłości.
    Szczerze zazdrościłam Victoire, która wkrótce odłączyła się by iść na mugoloznastwo. Ja i Brenda byłyśmy jedynymi krukonkami z 3 klasy, które zapisały się na wróżbiarstwo.
   W parnej klasie profesor Trelawney wyjęłyśmy swoje egzemplarze "Demaskowania Przyszłości", wzięłyśmy filiżanki, nalałyśmy do nich herbaty, wypiłyśmy ją, potem zakręciłyśmy naszymi filiżankami trzy razy lewą ręką, postawiłyśmy je na spodeczkach dnem do góry, po czym zamieniłyśmy się nimi. Wbiłam wzrok w kupkę fusów na dnie filiżanki Brendy, ze wstrętem myśląc o jej ślinie. Tymczasem po drugiej stronie okrągłego stolika,  Brenda ze zmarszczonym czołem usiłowała zdemaskować moją przyszłość.
   - No dobra - odezwała się wreszcie. - Ty pierwsza! No, co widzisz w mojej??
- Ee. - powiedziałam, obracając filiżankę w dłoniach, ale z każdej strony fusy przypominały to czym były: garstkę rozmokłych fusów. - No więc... Tu jest coś takiego jakby... słońce - skłamałam. - Czyli że będziesz miała "wielkie szczęście"... - Brenda zrobiła zadowoloną minę. Brnęłam dalej - A tutaj... jakby... Nie, co to jest... - udałam, że się zastanawiam.
- No?  Co? - zawołała podekscytowana Brenda, budząc z otępienia połowę klasy.
- Chyba żołądź - stwierdziłam,  już bardziej zdecydowanym tonem. - A to znaczy, że... - zajrzałam do książki.
- "Niespodziewany przypływ większej gotówki"! - ucieszyła się Brenda.
   Pomyślałam,  że muszę jej teraz "przepowiedzieć" coś gorszego, żeby jej gęba się tak nie cieszyła.
   - Ale z tej strony jest z kolei coś jakby, eee, czaszka.
- Cooo?! Jak to! - wyrwała mi filiżankę. - Wcale, że nie!
- Niezbadane są wyroki losu -rzekłam, naśladując tajemniczy i mglisty głos profesor Trelawney - A ja właśnie przepowiedziałam ci "niebezpieczeństwo na twojej drodze"...
- Teraz ja ci coś przepowiem! - Brenda ze złością oddała mi swoją filiżankę i zajrzała do mojej.
- Ej, czekaj! - zawołałam.
- No?  Co? - zapytała Brenda opryskliwie.
- Coś widzę - Naprawdę coś zobaczyłam. Przyjrzałam się fusom dokładniej - Zaraz... to chyba jakiś kwiat.
- Kwiat...?
- Taaak... To chyba żonkil!
- Cooo? - wybałuszyła oczy.
- A żonkil oznacza... - zajrzałam do księgi. - "Zazdrość".
- Nie! - krzyknęła Brenda. - Jak zwykle błędnie odczytujesz znaki!
- Ależ moja droga, zakłócasz aurę! - do naszego stolika podeszła profesor Trelawney. - Och! Co my tu mamy...? - wyjęła mi filiżankę Brendy z rąk i zaczęła nią obracać w akompaniamencie swoich dzwoniących bransolet.
   Brenda słuchała uważnie. Jak się okazało, wszystkie moje przepowiednie były błędne, poza tej o żonkilu.
- Dobra, teraz ja ci coś przepowiem! - powiedziała Brenda, gdy pani Trelawney juz sobie poszła. Mówiła spokojnym głosem, ale i tak było widać, że szykuje niezły występ - Jastrząb... To oznacza, że masz śmiertelnego wroga.
"I jesteś nim ty" - pomyślałam ze złością.
- Pałka... "Atak".
Jak będzie tak dalej, to rzeczywiście ją zaatakuję.
- Krzyż... "Próby i cierpienia".
Chyba ta przepowiednia sprawdza się właśnie w tej chwili.
- Łza... "Zawód i rozczarowanie"...
Tak, Brenda bardzo mnie rozczarowała swoimi wróżbiarskimi umiejętnościami.
- I jeszcze... - zaczęła.
- Dosyć już - przerwałam jej. - To niemożliwe żebyś wiedziała tyle znaków w jednej małej kupce fusów!
   Brenda tylko prychnęła, po czym odstawiła moją filiżankę z cichym stukiem.
- A co, myślisz, że to wszystko sobie niby wymyśliłam? - wyparskała, ale ja już jej nie słuchałam. Teraz obserwowałam profesor Trelawney, która właśnie stała przy stoliku Petera Caldwella, przepowiadając mu "próby i cierpienia" oraz "zawód i rozczarowanie".
   Przez resztę lekcji ja i Brenda przesiedziałyśmy po dwóch stronach stolika nie odzywając się do siebie, dopóki pani Trelawney nie podeszła do nas ponownie.
- Hmmm... No kochana, niewiele tutaj widać... - stwierdziła, tym razem moje fusowe losy trzymając w garści. - Twoja przyszłość jest bardzo mglista - leciutko uniosła brwi, nadając swej twarzy natchnionego wyrazu - Ach, moja droga, tu jest kot!
- I... co to oznacza? - spytałam ostrożnie.
- Ach, to bardzo proste, masz prostu pecha moja kochana!
- A może pani, e... sprecyzować? - poprosiłam.
   Profesor Trelawney spojrzała na mnie dziwnie.
- Moja złota, przyszłości nie da się sprecyzować! - ofuknęła mnie, ale zaraz szybko powróciła do swojego tajemniczego tonu - Ach widzę, że niepotrzebnie tłumisz swoją aurę, ale wierzę, że twoje wewnętrzne oko dojdzie jeszcze do głosu!
   Z ulgą wyszłam z jej parnej klasy.
   Victoire spotkałam na czwartym piętrze, w korytarzu zatłoczonym mnóstwem uczniów.
- Ci dwaj ślizgoni jeszcze się pogorszyli! - powiedziała, gdy tylko mnie zobaczyła. Właśnie miała mugoloznastwo, które Ravenclaw ma ze Slytherinem. Oprócz Eleanor Smith, na te zajęcia uczęszczają też dwaj ślizgoni, którzy zapisali się na to chyba tylko po to, by wyśmiewać mugoli.
- A mi Trelawney przepowiedziała pecha - westchnęłam.
   Victoire tylko prychnęła.
- Stek bzdur - stwierdziła spokojnie. - Chodźmy lepiej do McGonagall.
   I w tym momencie usłyszałyśmy głośne "UIIIIIIIIIIIII!!!" i coś kleistego chlusnęło mi prosto na głowę.
   Zaczęłam parskać i pluć, podczas gdy Victoire obróciła się w miejscu jak fryga.
- IRYTEK! - krzyknęła.
   Wokół nas tłum uczniów rzucił się do ucieczki. Ruszyłyśmy razem za pędzącą grupką gryfonów, a za nami leciał Poltergeist Irytek, okręcając w powietrzu wielką butlą starego, czerwonego atramentu.
- TYLKO NIEUKI BOJĄ SIĘ TUSZU! - zawrzasnął w locie, ciskając butlą na posadzkę prosto pod nogi jakiegoś pierwszoroczniaka, który poślizgnął się i upadł pod stopy spanikowanych uczniów. Teraz Irytek zaczął bombardować nas kulkami zgniecionego papieru w atramencie z drugiej butli, którą wyjął dosłownie znikąd. Trzy kulki trafiły w Victoire.
- Immobilus! - usłyszałyśmy nagle krzyk.
   Ja i Victoire stanęłyśmy i odwróciłyśmy się. Ku nam truchtał profesor Flitwick, trzymając różdżkę w górze; najwyraźniej to on wystrzelił zaklęciem w Irytka, który teraz wisiał sparaliżowany w powietrzu. Zabrzmiał dzwonek na lekcję i uczniowie, którzy uciekali z nami, prędko czmychnęli do klas. Spojrzałam na Victoire z rozpaczą.
- Zobacz co ten Iryt ze mną zrobił!
   Wokół nas korytarz już całkiem opustoszał. Flitwick też już zniknął, lewitując przed sobą spetryfikowanego Irytka. Miałam nadzieję, że prowadził go do dyrektorki, bo... Iryt musi mi za to zapłacić!
   W tej chwili jednak przestałam zastanawiać się nad najlepszym sposobem ukatrupienia Irytka, ponieważ do korytarza wpadł Teddy Lupin - i od razu stanął jak wryty.
- Pocky! - krzyknął. Z mojej głowy nadal spływał kleisty, czerwony atrament, nic dziwnego, że pomyślał iż to krew.
- Teddy... To tylko tusz. - Nie zdążył mi odpowiedzieć, bo za naszymi plecami rozległ się wrzask. Odwróciliśmy się. To krzyknął jakiś pierwszoroczniak - kolejny uciekinier, który spóźni się na lekcję przez bombardowanie Iryta.
- To Ted Lupin! - zapiszczał chłopal i rzucił się do ucieczki.
- Co? - zdziwił się Teddy. - Dlaczego on ucieka? O co chodzi? - Ale dzieciak zniknął już za rogiem korytarza.
Teddy westchnął.
- Nie mówcie mi że... - spojrzał na Vikę a potem na mnie. - On chyba nie pomyślał, że rozwaliłem ci głowę, nie?
Victoire wytrzeszczyła oczy.
- A mógł tak pomyśleć?!
- To głupi dzieciak - rzekłam, wyciskając atrament z włosów. - Może wymyślić wszystko, a potem wszystkim rozpowiedzieć - w tym momencie zamilkłam, bo zdałam sobie sprawę z tego iż reputacja Teda i bez tego incydentu wisi na włosku.
   I teraz Teddy nie wyglądał na zachwyconego.
- No to... świetnie. - zarzucił torbę na ramię chyba trochę zbyt gwałtownie. - Przepraszam, ale spóźniam się właśnie na transmutację. Także... - zrobił jakiś niezręczny gest, który chyba miał być pożegnalny a potem po prostu odszedł szybkim krokiem. Ja i Viki spojrzałyśmy po sobie posępnie.
- Teddy naprawdę ma kłopoty - powiedziała Victoire. Wyglądała na bardzo zmartwioną.
- Wiesz co... - zaczęłam skręcać włosy, aby zapobiec obfitemu kapaniu czerwonego tuszu na posadzkę. - Może po prostu pójdźmy z nim do Booracka i zgarnijmy też puchonów. Jak przy nich poświadczy, że pożyczył nam pelerynę, to Boorack chyba będzie musiał uwierzyć, Paczka przy tym będzie więc ją też będziemy mieć z głowy, no a potem... Porozmawia się z McGonagall o tym, żeby wyjaśniła wszystkim, że to nie był Ted.
   Victoire patrzyła na mnie bez zmrużenia oka.
- Nie mogłaś tego od razu wymyśleć?!
- Widocznie nie. Ale zmądrzałam, jak oberwałam całą butlą stuwiekowego atramentu w głowę.
   A potem poszłyśmy, żeby wykombinować sposób w jaki miałam się pozbyć czerwonego tuszu ze swoich olśniewających włosów.


______________________________________________________


Całkiem krótki rozdział... jak na mnie.
Ale mam nadzieję, iż się spodobał.
Osobiście po dziś dzień jestem bardzo urażona faktem, że postać Irytka nie została uwzględniona w ekranizacji HP. Hogwart bez Irytka nie jest już ten sam! Dlatego u mnie jak widać Poltergeist szaleje na całego.
Pozdrawiam wszystkich i życzę sobie komentarzy, które nasycą moją pisarską próżność!
Do następnego ;)
~Nox
~ Tita Pocky

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

9. Sprawa się komplikuje

04. 10. 2012 r. CZWARTEK   

   Crister i Rosalie, para naczelna Paczki Puchonów, zrywająca ze sobą po tysiąc pięćset razy w przeciągu tygodnia, stała przed nami bezczelnie zagradzając nam drogę. Za nimi para naczelna całego domu Hufflepuff, czyli moja siostra Nickie i niejaki Sean Larieson, znany z tego iż zrzekł się prefektury... W przeciwieństwie do Rose i Crisa - nierozłączni jak Harry Potter i jego okrągłe oprawki.
   - Wy! - Crister wycelował w nas palcem oskarżycielsko. - Takie zadowolone! Wracają sobie! Z kolacji! - każde słowo intonował wyraźną naganą za te zbrodnie.
- No niestety, bardzo nam przykro, ale mamy teraz szlaban - oznajmiłam, uśmiechając się sztucznie.
- Mamy w dupie wasz szlaban! - żachnął się Crister. - Teraz idziecie z nami!
- Boorack nie może się was doczekać! - dodała Rosalie, świdrując nas swoimi kasztanowymi paczadłami jakby była hipogryfem. - Czas do loszków!
   Nickie i Sean spojrzeli po sobie z uniesieniem brwi, widząc naszą reakcję. Nickie uczepiała się jak zwykle Seana, tak jakby zaraz posadzka korytarza miała ją wessać.
- Sami sobie idźcie do loszków! - odparowałam prosto w twarz Cristera - Nie powiem, przydałyby się wam korepetycje.
   Trafiłam w ich słaby punkt. Momentalnie Nickie, Sean, Crister i Rosalie skrzywili się, jakby sama myśl o korepetycjach z eliksirów u Booracka wywoływała u nich reakcję jak po wypiciu odorosoku.
- Ale po co mamy iść do Booracka? - odezwała się trwożnie Victoire.
- To proste - Nickie oderwała się odważnie od ramienia Seana. - Musicie się przyznać do demolki...
- ... żeby on odwalił się od nas - dokończył Sean, mrużąc groźnie oczy.
   Zapadła chwila milczenia, pozwalająca zawisnąć temu żądaniu w powietrzu między nami. Nickie i Sean wpatrywali się w nas z kamiennymi twarzami, a Crister i Rosalie najwyraźniej usiłowali powstrzymywać od rzucenia się na nas siebie nawzajem. Wszyscy z ich grupy trzymali jedną rękę pod szatą, z pewnością ich różdżki były cały czas w gotowości, co nie umknęło mojej uwadze.
   Przyznać się Boorackowi?!
- Naprawdę chcesz nas wydać Nickie? - powiedziałam w końcu z niedowierzaniem. - Zdrajczyni rodu Glam!
   Nickie wywróciła oczami.
- Jakiego rodu?! Jaka zdrajczyni? Po prostu dążę do sprawiedliwości!
- Jasne... Zdradzasz nas i tyle.
    Nickie zamilkła ze zrzedłą miną.
- Ej, chyba się teraz nie poddajesz! - zawołał Crister ostrzegawczo.
- I tak musimy je zmusić, żeby szły do Booracka... - powiedziała Rosalie, poprawiając idealnymi dłońmi swoje idealne złote fale. - Jakkolwiek nie pachnie to zabójstwem - tu pozwoliła sobie na krótki chichocik.
- Tak, tak, już lecę - patrzyłam na nią z uniesionymi brwiami.
- NO TO LEĆ! - wrzasnął Crister.
Cóż, nie bardzo miałam jak na to odpowiedzieć.
- Czemu Boorack nie pójdzie do dyrektorki, skoro nie ogarnia kto to zrobił? - zapytała Victoire z nutą uporu.
- BO MYŚLI, ŻE UKARAŁA NIEWŁAŚCIWE OSOBY! - Crister momentalnie poczerwieniał na twarzy z nasilenia poczucia niesprawiedliwości raniącej do żywego -  I TERAZ DZIADYGA NIE MOŻE SIĘ OD NAS ODPIEPRZYĆ! - zaczął chodzić przed nami w kółko, a Rosalie potruchtała za nim, jęcząc coś, żeby się uspokoił, ale sprawę załatwił Sean, który po prostu dał Cristerowi po twarzy.
- Dz-dzięki stary... - Cris powoli ochłonął. Wyglądał na spokojniejszego a jego twarz stężała pod wpływem skupienia - No dobra. Idziemy do lochów.
- No właśnie... Wasze siostry już tam pewnie są! - oznajmiła Rosalie.
   Ja i Victa spojrzałyśmy po sobie. No tak, to by tłumaczyło dlaczego napadła nas tylko czwórka z nich! Bo druga połowa miała dopaść Fiffie i Di!
- Nie - wyraziłam swój stanowczy sprzeciw. - Już raz się przyznawałam i nie zamierzam więcej.
- Właśnie, mamy już swój szlaban - poparła mnie Viki. - Po co jeszcze Boorack miałby się nam dobierać do skóry?
- To znaczy, że ma się dobierać do naszej?! - oburzyła się Rosalie, jakby naprawdę chodziło o cerę. - My jesteśmy niewinni a on nie daje nam żyć!
- W sensie, że jeszcze bardziej niż zwykle - dopowiedziała Nickie.
- To wytłumaczcie mu...
- Równie dobrze moglibyśmy to tłumaczyć sklątce tylnowybuchowej, a efekt byłby ten sam.
   Victoire zmarszczyła z niezadowoleniem nosek w ten swój wilowaty sposób.
- Słuchaj, twoja wilowatość na mnie nie działa! - wkurzył się Crister. - Mam tu Rosalie i nie zawaham się jej użyć!
- Myślałam, że zerwaliście po raz sto osiemna... a zresztą, nieważne - zreflektowałam się szybko.
Ale nikt i tak tego nie zauważył, bo w tym momencie Sean flegmatycznym ruchem zwrócił naszą uwagę na dwie istoty zmierzające ku nam zza rogu korytarza. Rosalie zrzedła mina a Crister wyglądał, jakby właśnie odwołano jego urodziny - istoty okazały się być Fiffie i Domie. A więc jednak nie dały się zaciągnąć do Booracka i udało im się zwiać!
- No dobra - herszt Paczki zwrócił się do nas wyraźnie starając się ukryć swoją rezygnację. Zmarszczył brwi i wysilił mięśnie twarzy do groźnej miny - Macie czas przez trzy dni, a potem... użyjemy przemocy! - no i sobie poszli, a Nickie wciąż oglądała się za nami z wyrazem twarzy pełnym wyrzutu.
   Fiffie i Dominique podbiegły do nas.
- Napadli na nas, jak wracałyśmy z kolacji! - wykrzyknęła wzburzona Fiffie. Była cała czerwona.
- Wam też postawili te durne warunki? - wydyszała przejęta Dominique, a otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, zapytała: - To co teraz zrobimy?
- Nie mam pojęcia... - odparła Victoire. - Ale urwijmy się dziś ze szlabanu... Padam z nóg.
   Więc wróciłyśmy do wieży Ravenclawu i stanęłyśmy przed drzwiami salonu krukonów.
    - Jaki jest feniks, piękny czy szpetny? - spytała nas kołatka w kształcie orła.
- Piękny w przepychu, piękny w prostocie - odpowiedziała Victoire.
   Przez cały wieczór ani słowem nie wspomniałyśmy o puchonach.

*
   Za swoją ucieczkę ze szlabanu srogo zapłaciłyśmy. Lekko poddenerwowana McGonagall - co prawda staruszka, a jednak! - oprócz surowym spojrzeniem pokarała nas odjętymi punktami i to na głowę. I w  ten sposób garstka punktów, które krukoni zdążyli zdobyć przez ten pierwszy miesiąc szkoły, poszła na marne. Przykro.
   Oczywiście Ravenclaw nadal nie wie, o co chodzi. Mnie osobiście Puchar Domów obchodzi tyle ile pertraktacje na temat przepisowych grubości denek kociołków, ale ambitni krukoni oczywiście wpadli w szał. Ozdrowiała Sherry Power poszła nawet do Minerwci z delegacją, tyle że dyrektorka "była akurat zajęta" (spała).
   Swoją drogą, ciekawa jestem, dlaczego McGonagall nie wyjaśni szkole sprawy Booracka do końca. Wydaje mi się, że wypływające z niej konsekwencje będą się za mną ciągnąć przez cały ten rok. Po pierwsze: szlaban, po drugie: puchoni, po trzecie: krukoni, po czwarte: Boorack. Przynajmniej ludzie z naszego domu przestali wypytywać już Dominique o prawdziwego winowajcę, ale właśnie: Ted.
   Może to za sprawą nowych plotek roznoszonych przez Sandrę i Brendę, a może to przez częste przemówienia Julii w porze obiadowej, dość że reputacja Teda znacznie się pogorszyła. Wszyscy są święcie przekonani, że to on rozwalił gabinet Booracka więc teraz męczą go dlaczego to zrobił, wytykają go palcami jako Chłopca Który Zawinił, zaczepiają na korytarzach, piszą irytujące liściki typu: "Jestem Anonim, wiem czemu to zrobiłeś, musisz zapłacić za moje milczenie albo wisisz pod sufitem lochów". Poza tym, Teddy chyba nie pogodził się z Peterem po ich sprzeczce w Hogsmeade... Co dla Viki jest naprawdę ciężkie. Ale nie ze zmartwienia. Ze znużenia. Dlaczego?
   Bo Peter ciągle do nas podchodzi, usiłując odwrócić nas przeciwko Teddy'emu. Podejrzewam, że robi to po to, aby bardziej zbliżyć się do Victy, bo ciągle gada o rzekomej miłości Teda i Gigi Bulstrode, jakby to miało mu zagwarantować, że Victoire z powodu odtrącenia rzuci się w jego ramiona.
   Do tego wszystkiego dodać jeszcze ciągłe życie w stresie z powodu puchonów, równa się stuprocentowa świadomość, że jesteśmy idiotkami do sześcianu, które za sprawą jakiejś katastrofalnej pomyłki trafiły do Ravenclaw. No i jeszcze pozostaje Boorack.
   Bo Boorack, zatopiony w niewiedzy, rzeczywiście myśli, że jesteśmy "niesprawiedliwie ukaranymi niewinnymi uczennicami" i całą winą obarcza puchonów. Chociaż zawsze miałam u niego minusik za posiadanie siostry, której miksturowe osiągnięcia są tak beznadziejne jak Boorack w roli Celestyny Werbeck, to profesor jakoś mnie akceptował. I pewnie o wiele bardziej wolał obwiniać ten anty-wywarowy-talent moją siostrę i jej pyskujących kumpli, niż mnie i Victoire, zawsze pilne i grzeczne. Jeżeli jednak Boorack się dowie, że to my, pewnie będzie chciał wiedzieć po co to zrobiłyśmy, tak jak wszyscy, którzy męczą o to Teddy'ego (a nie nas). A to już by była katastrofa, bo nawet takim nieszkodliwym puchonom bezpieczniej byłoby to wyznać, niż komuś z ciała pedagogicznego. I choć Boorack darzy nas największą dawką sympatii na jaką go stać wobec ucznia (czyli odrobiną), to siła jego gniewu zagwarantuje nam dyscyplinarne wydalenie ze szkoły w trybie natychmiastowym, łącznie z brutalnym przełamaniem na pół naszych różdżek. Między opowieściami Paczki Puchonów o wredowatości i diablikowatości Booracka, zdążyłam go już trochę poznać przez te trzy lata i wiem jaki potrafi być przebiegły w swojej udawanej (swoją drogą słabo) dobroduszności. Udaje nie wiadomo jakiego Merlina, ale jego umysł jest przesuszony jak u wędzonej wieprzowiny, o czym wszyscy doskonale wiedzą.
   Na szczęście na razie nic nowego się nie zdarzyło, ale kto się temu dziwi? Jak na pierwszy miesiąc szkoły i tak wydarzeń było wiele. Teraz wszyscy się zastanawiają: Co ten Lupin jeszcze odwali?
   Oczywiście Irytek ma z tego wszystkiego największą uciechę.
   Sprzeczka z Peterem na temat dziewczyn, czyli na raczej drażliwy temat, nie przeszkodziła Tedowi w dalszym zadawaniu się z Gigi Bulstrode. Wydawałoby się, że Gigi może nie odpowiadać towarzystwo chłopaka zniesławionego na cały Hogwart, ale ona chyba kompletnie nie zwraca na to uwagi, najwyraźniej sądząc, iż wybiela go blask jej własnej zajebistości. I dobrze. W ogóle ja i Vi nie rozmawiamy na ten temat.
   Czwarty października mija nam bardzo spokojnie. Ja i Victoire wstajemy wcześnie rano i idziemy do Wielkiej Sali na śniadanie. Potem lekcje. Przez chwilę gawędzimy z Hagridem przy bramie, później lunch. Ja, Vi, Fiffie i Di wymykamy się w czwórkę do Zakazanego Lasu. Cristal pije nasz eliksir już wyraźnie znużona tym monotonnym menu. Następnie godzinka obrony przed czarną magią. Przerobiliśmy już boginy i teraz zabieramy się za czerwone kapturki. Po lekcjach ja i Victoire idziemy na szkolne błonia. Dzień jest jednak zimny i po chwili zaczyna kropić. Szybko uciekamy do Zamku i idziemy do wieży Ravenclawu. Tam piszemy wypracowanie, kolejne tłumaczenie runów a ja jeszcze pracę z wróżbiarstwa, którą Trelawney "przepowiedziała" dla nas w zeszły piątek.
   Godziny mijają nam spokojnie ale i tak przez cały dzień w mojej głowie kołata myśl: "Już minęły trzy dni! Skończył się termin ważności naszej umowy!"
   Bo rzeczywiście się skończył. Puchoni dali nam trzy dni na stawienie się u Booracka. Nie zrobiłyśmy tego. A przecież dobrze pamiętamy, co powiedział nam Crister: "Macie czas przez trzy dni, potem użyjemy przemocy".
   Przez cały dzień nie odzywamy się ani słowem na ten temat, ale i tak ja i Victoire jesteśmy zgodne co do tego, by wieczorem nie wychylać nosa poza pokój wspólny.
   - Tutaj jesteśmy bezpieczne, ale co będzie jutro? - Victoire w końcu podjęła problem. Własnie siedziałyśmy w fotelu przed kominkiem, robótka lewitowała przede mną, a Mrukot wskoczył na kolana Viki, która zaczęła drapać go za uszami.
   Zanim jednak zdążyłam jej odpowiedzieć, do naszego miejsca podeszła, a raczej zakradła się - Lisa Ackerley.
- Hej, Lisa - powiedziałyśmy prawie że równocześnie.
Nabrała tchu, po chwili wypuściła powietrze i szybko uciekła wzrokiem gdzieś w okolice naszych butów.
- Ppprrofesor Boorack was wzy-ywa.
Ja i Victoire spojrzałyśmy po sobie. Lisa nigdy nie była dobra w kłamaniu...
- To jakiś żart? - powiedziałam. - Wynajęli cię, czy co?
- Kto? - zapytała trwożnie Lisa.
- Puchoni!
Lisa zamrugała.
- Ahaaa... - mruknęłam, patrząc na Victoire znacząco. Potem znowu zwróciłam się ku Lisie - Czego chcą?
- Żebyście się przyznały! - odpowiedziała.
   Mrukot z kocim prychnięciem zeskoczył czterema łapami na dywan, kiedy ja i Vika podskoczyłyśmy na kanapie jakby poraził nas prąd.
- Do czego?! - zawołałyśmy ze zgrozą. Lisa usiadła obok nas.
- Nie musicie się kryć... - powiedziała przyciszonym głosem. - Wiem, że to wy.
- Niby co my - wysyczała Victoire ciągle z niemożliwie rozszerzonymi oczyma.
- Wy rozwaliłyście gabinet Booracka.
- Ale... Skąd to wiesz? - zapytała Viki, wciąż tak samo wstrząśnięta jak ja.
- Carrie mi wszystko powiedziała... - No tak, przecież Lisa ma w Paczce Puchonów siostrę, tak samo jak ja...! To było do przewidzenia...
- Dlaczego wcześniej nam nie powiedziałaś, że wiesz? - w moim głosie zawarłam wyraźną nutę wyrzutu.
- Bo dowiedziałam się dopiero teraz!
- W takim razie wiedz, że od dzisiaj nosisz na sobie jarzmo tajemnicy - przykazała Victa. - Nikt nie może się dowiedzieć... A zwłaszcza Boorack.
   Lisa patrzyła na nią bez zmrużenia oka.
- To znaczy, że się nie przyznacie? Przecież to wy jesteście winne... - zaczęła niepewnie.
- Ale my już mamy swoją karę - przerwałam jej.
- A jednak...
- Co: jednak? - spytałyśmy.
   Lisa spojrzała na nas bezradnie.
- Zrozum - rzekła Vi błagalnie - Już dość mamy kłopotów i bez Booracka...
- No tak... - odparła jakby z ociąganiem. - Ale nadal czegoś tu nie rozumiem.
- Czego? - zapytałyśmy ja i Viki.
- Najpierw zrzucacie winę na Teda Lupina. A teraz chcecie pogrążyć jeszcze inne niewinne osoby...?
   Ja i Victoire osłupiałyśmy. Powoli rumieniec wystąpił na policzki mojej przyjaciółki, a i mnie zrobiło się dziwnie gorąco.
- My na nikogo nie zrzucamy... - wykrztusiła Victoire w końcu.
- To w takim razie dlaczego wszyscy myślą, że to Ted Lupin?
    Przede mną, lewitujące druty usiłowały wyplatać się z wełny, tratując połowę mojej pracy.
- Ale on nie został ukarany, wszystko powiedziałyśmy dyrektorce...
- To czemu nie wyjaśnicie też tego całej szkole? Przynajmniej biedak miałby spokój! - Lisa naprawdę wygląda na przejętą tą sprawą. - Myślicie tylko o sobie - wysuwa ostateczne oskarżenie.
    Ciekawe co ona sama zrobiłaby na naszym miejscu!, myślę ze złością. Na pewno tak samo schowałaby się gdzieś jak stara, płochliwa mysza. Victoire siedziała koło mnie z zaciśniętymi ustami, wbijając wzrok w płomienie. O ile wypowiedź Lisy mnie lekko wkurzyła, to dla Viki była to jedna z najgorszych obelg. W całej szkole mało która osoba jej nie zna, ale prawda jest taka, że Victoire Weasley ma tyle samo przyjaciół co wrogów. Ponieważ ma w sobie krew wili, zazdrośnice już od pierwszego dnia pierwszej klasy szeptały między sobą, że przez to Vi musi być z zasady próżną jędzą... I co niektóre osoby myślą tak nadal, co dla łagodnej Victoire jest prawdziwą męczarnią.
   - Masz rację - powiedziała teraz. - Zachowałam się jak straszna egoistka! - odwróciła się do mnie - Pocky...
- Victoire, upadłaś na głowę.
- Ale musimy to zrobić. Nie jestem egoistką!
- Victoire... - zagryzam wargę. Nie podoba mi się ten pomysł - przecież jeszcze przed chwilą kłóciłyśmy się o to z Lisą! - ale Victy już chyba nic nie odwiedzie od jej postanowienia.
- Błagam cię, przemyśl to jeszcze... - próbuję ją przekonywać.
   Ale Victoire już zdecydowała.
- W takim razie... Pójdziemy po Fiffie i Domie? - pytam z pełną rezygnacją.
- Nie ma czasu ich teraz szukać - stwierdza. - Poza tym, lepiej żeby nie grabiły sobie u Booracka już w pierwszej klasie. Weźmiemy to na siebie, a one jak będą chciały same się przyznać... Zawsze będą mogły dobrowolnie to zrobić.
    Myślę, że one chyba nigdy tego nie zrobią a zwłaszcza dobrowolnie, ale pozostawiam tę uwagę dla siebie.
   Podczas drogi do gabinetu Booracka wciąż targają mną sprzeczne uczucia i wątpliwości. Jeżeli się przyznamy, Boorack na pewno będzie chciał wiedzieć dlaczego to zrobiłyśmy, a jak dowie się o Cristal i naszych wypadach do Zakazanego Lasu... miejsca w Expressie Hogwart-Londyn mamy zaklepane.
   Jednak Victoire idzie koło mnie doskonale świadoma celu, ale spokojna jak sunąca koło mnie dostojna góra Olimp.
   Przecież to szaleństwo!
Stanęłyśmy pod drzwiami gabinetu Booracka.
Victoire ostrożnie zapukała.
   - Wejść! - usłyszałyśmy jego urzędowy ton, aż ciarki przeszły nam po plecach.
   Viki powoli nacisnęła klamkę.
   Weszłyśmy do środka. Boorack wystawiał właśnie swoje tylne części zza drzwiczek spiżarki.
- Nadal brakuje parściny! - wyjęczał, w czasie gdy my zamknęłyśmy za sobą drzwi. Vika syknęła cicho; parścina była jednym ze składników, który mu ukradłyśmy.
- To wszystko przez ten napad - wyparskał w tym czasie Boorack, wyłaniając się ze swojej spiżarni. Był jak zawsze czerwony na twarzy i pozornie opanowany jak na Merlina przystało, ale zdradzały go jego grube paluchy, którymi nerwowo przebierał po zapięciu szaty na opasłym brzuchu. Zaczął stawiać z impetem puste fiolki na biurku, jakby chciał je nimi mocno przypieczętować - To wszystko przez ten napad - powtórzył, na ostatnim słowie stawiając ostatni flakon.
- My... my właśnie w tej sprawie - wyjąkała Victa.
- Ach tak, Weasley, byłem już kilka razy u pani dyrektor by wyjaśnić to straszliwe nieporozumienie i czyniłem to oczywiście z własnej nieprzymuszonej woli i sympatii do was...
   "Chyba antypatii do puchonów", pomyślałam.
- ...no więc jeżeli wstawiam się za wami dobrowolnie, nie potrafię zrozumieć cóż za impertynencja zmusiła was Weasley do bezczelnych próśb...
   Zaraz, co ten Boorack bredzi?!
- Ale my nie przyszłyśmy o nic prosić - delikatnie mu przerywam, co Booracka wyraźnie rozjusza.
   Victoire rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie, ale i bez niego wiem, że nie powinnyśmy go zbytnio denerwować w obliczu tego, co chcemy mu przekazać w tym momencie.
- Panie... panie profesorze Boorack - próbuje Vi. - My... my przyszłyśmy powiedzieć, że...
Ale w tym momencie ją zatyka i nie może już wydusić ani słowa. Zupełnie nie przypomina teraz wyniosłej i dumnej wili, jaką zobaczyłam w gabinecie McGonagall. W końcu Victoire odzyskuje głos:
- My przyszłyśmy powiedzieć, że to my zrobiłyśmy - wykrztusza w końcu.
    Boorack patrzy na nią wytrzeszczając oczy tak, jakby zapomniał o mruganiu.
- Słucham?
   Victoire już nieco pewniej powtarza swoją kwestię. Boorack nadal gapi się na nią kompletnie nie mrugając, tak że boję się, że zaraz mu te gały wyschną. Nagle ze zdumieniem dostrzegam, że na jego prosiakowatej twarzy widnieje obrzydliwy uśmieszek, którego używa się, gdy ma się do czynienia z chorym umysłowo.
- Ravenclaw traci pięć punktów - mówi wreszcie Boorack.
   Co?! Tylko tyle?
   Victoire jest widocznie tak samo zdziwiona jak ja.
- Za to - kontynuuje Boorack - że w ogóle macie czelność tu przychodzić! Tylko marnujecie mój cenny czas!
   Teraz to już w ogóle nic nie rozumiemy.
- Ale... - zaczyna Vika.
- Rozumiem, że macie w piątej klasie Hufflepuffu przyjaciół, panna Glam ma tam siostrę, ale to nie oznacza, że musicie brać na siebie ich winy, kiedy ja właśnie szlachetnie usiłuję wszystko wyjaśnić!
   Zaraz, przecież to my chcemy jemu wyjaśnić!
- Właśnie to przecież my chcemy panu wyjaśnić! - Victoire powtarza na głos moje myśli. Teraz zdenerwowanie ustąpiło miejsca lekkiemu wzburzeniu, przez co Victa nieświadomie uruchomiła swój mechanizm wyniosłej wili - ale Boorack i tak jest za stary, by to na niego podziałało.
- To co robicie, jest oczywiście bardzo łaskawe - mówi cierpkim tonem - ale obawiam się, że całkowicie bezsensowne. A teraz do widzenia.
    Ja i Victoire nie mamy wyboru: musimy wyjść. Gdy tylko znajdujemy się na korytarzu lochu, od razu puszczamy się pędem i biegniemy do pokoju wspólnego puchonów.
   Ale gdy relacjonujemy im rezultaty naszego przyznania się Boorackowi, oni również nie chcą nam wierzyć! A przynajmniej Crister nie chce, a to on jest przywódcą ich paczki.
   W wieży Ravenclawu spotykamy Fiffie i Dominique. Obie uważają, że zwariowałyśmy, Lisa jest szczerze zmartwiona naszym niepowodzeniem, a ja myślę, że sprawa tak się komplikuje, iż nie długo uzyska podobny stan co wełna, zaplątana przez moje rozgorączkowane druty.