poniedziałek, 30 marca 2015

8. Bitwa na poduszki, Hogsmeade i puchoni


30. 09. 2012 r. NIEDZIELA 
   
   Zgodnie z moimi nieomylnymi jak zwykle przepowiedniami, nadeszły chłodne dni i stalowe niebo zaczęło przytłaczać zewsząd Zamek. Ciepłe godziny, kiedy ja i Victoire wychodziłyśmy na błonia w samych bluzkach i sweterkach, minęły. Teraz dziewczyny drżały z zimna na dziedzińcach i przytulały się do swoich chłopaków i przyjaciółek, Dominique i Fiffie wyjęły z kufrów nowiuśkie peleryny i płaszcze, Brenda kupiła maluteńkie nauszniczki dla swojego pufka, załączone do jakiejś durnej gazety, skrzaty domowe rozpaliły ogień w kominkach, a wiatr rozhulał się w Zakazanym Lesie, w lochach i na wieżach. W końcu uczniowie pochowali nosy za wrotami Zamku i tereny wokół szkoły całkiem opustoszały.
   Kryjówka naszego jednorożca zamieniła się w małą świątynię. Wokół jego legowiska porozstawiałyśmy słoiczki z błękitnymi płomykami, a na nisko zwieszających się nad nami rozłożystych gałęziach gęstej sosny rozwiesiłyśmy ochronne lampiony. Dzięki eliksirowi, który w pocie czoła udało mi się uwarzyć, nie chwaląc się, idealnie, nasz jednorożec mógł już sobie swobodnie siedząc na brzuchu, popijać wodę z miseczki.
   Nie małym kłopotem okazało się nazwanie jakoś jednorożca skoro już byłyśmy na niego skazane, a problem podwoił się, kiedy okazało się iż jednorożec należy do płci pięknej, której za nic nie chce się wyrzec.
- Nazwijmy ją Rosalinda albo Gertruda i po sprawie - odezwałam się w końcu, przerywając Fiffie i siostrom Weasley już piętnastominutową debatę na ten temat. - Albo wiem. Casablanca. Idealne imię dla idealnie wypielęgnowanego jednorożca - Casablanca parsknęła na to jakby z urazą, bo niestety jak się złożyło, od ciągłego leżenia na kupie liści, jej olśniewająco srebrna skóra była już nieco przybrudzona, co wyraźnie uwłaczało jej godności, a z pewnością nie świadczyło o wypielęgnowaniu.
- Casablanca? - Dominique wytrzeszczyła na mnie oczy.
- No. W zdrobnieniu Cassie. -odparłam - Uroczo.
Cassie zarżała w taki sposób, jakby wyraźnie nie życzyła sobie takich zdrobnień.
- Może Lia? Albo Mia? - sugerowała ostrożnie Victoire. - To bardzo jednorożcze imiona...
Lia czy tam Mia, przypatrywała się nam w milczeniu.
- Cristal! - odezwała się Fiffie uparcie. W tym momencie Cristal gwałtownie potrząsnęła głową, jakby z aprobatą i zarżała radośnie. Fiffie zaczęła wyczesywać jej lśniącą grzywę z czułością.
- No błagam... Cristal? - powiedziałam żałośnie. - To nie Casablanca?
Cristal obróciła ku mnie łeb, jakby pogardliwie.
   Czasami to mi się zdaje, że bardziej niż jednorożcem, Cristal jest jednak osłem.
   Podawałyśmy jej eliksir regularnie.
- Wygląda na to, że pomaga - powiedziała raz Victoire. - Ale jeśli Cristal nie zacznie chodzić przed zimą... Trzeba zdobyć jej mleczka śnieżyczki.
- No chyba starczy wam pieniędzy, jak ja i Fiffie jeszcze się dołożymy - odparła Dominique. - Bo nie wiem jak wy, ale ja nie zamierzam szukać ich po lesie!
   I chyba żadna z nas nie zamierzała. Wiatr dął w gałęziach drzew i pustych pniach, centaury pochowały się w zaroślach, a kto wie, gdzie mogą być testrale? Za to ja i Victoire z niecierpliwością wyczekiwałyśmy naszego pierwszego wypadu do wioski Hogsmeade.
   Tego dnia przywitał nas jasny poranek na szarym niebie. Razem z Victoire około 6:00 rano zeszłyśmy do pokoju wspólnego i usiadłyśmy przed dogasającym ogniem w kominku.
   - Śniadanie za dwie godziny, a nikt jeszcze nie wstał - zauważyła Vika rzecz zaskakującą, w czasie gdy ja wyjęłam swoją robótkę na drutach.
- No właśnie, bibliotekę otwierają za godzinę, a Julia jeszcze leży - odparłam.
- Dzisiaj wypad do Hogsmeade - wygłosiła Viki kolejne niesłychane stwierdzenie. Podciągnęła nogi pod brodę i otoczyła kolana ramionami - Myślisz, że Teddy pójdzie z nami?
- Chyba lepiej nie... - powiedziałam.
- Dlaczego? Ach no tak, Peter...
   Nawet jeśli mnie irytowało trochę zachowanie Petera, to Victoire już nawet nie próbowała się denerwować. Wydawało mi się, że podchodzi do niego raczej ze znużeniem. Westchnęła.
- Czy Peter nie pójdzie z Paris? - spytała niewinnie. - Ostatecznie powinien mieć nas już dosyć po tych wszystkich przerwach, na których nas osaczał... W zasadzie chyba powinnam go przeprosić...
- Za co? - spytałam odruchowo.
- Za to, że go tak zbyłam wczoraj.
- To nie twoja wina - zapewniłam machinalnie.
- Wiem - znowu westchnęła. - Ale jego też nie...
- Nie wydaje ci się, że Teddy nas ostatnio unika? - szybko zmieniłam temat. - A nie jest już na nas obrażony za Booracka...
- Nie zdziwiłabym się, gdyby po prostu wkurzało go kręcenie się Petera koło nas - Victoire tylko wzruszyła ramionami.
- Skoro tak sądzisz - wstałam z fotela. - Chodź, bo zaraz Brenda cię dopadnie. Trzeba obudzić Fiffie i Di.
- Ui - zgodziła się Victoire prawie że natychmiast.
   Wzięłam swoją różdżkę, po czym skierowałyśmy swe kroki ku dormitorium dziewcząt. Weszłyśmy do sypialni 1 klasy.
   I od razu zostałyśmy obsypane pokaźną garścią pierza.
   Stanęłyśmy jak wryte. Z początku w ogóle nie mogłam się zorientować w sytuacji, bo wszędzie latały pióra i ledwo co przez nie widziałyśmy. Między łóżkami i nad metalowym grzejnikiem przelatywały poduchy, sprężyny materaców skrzypiały, walczące wrzeszczały, a my zaczęłyśmy machać rękami, by odgonić latające wokół pierze. Niedługo potem naszym oczom ukazała się Lucy New; zawsze drobna, cichutka i nieśmiała, teraz stała na rozkraczonych nogach na swoim łóżku i dziko wymachiwała poduszką by odgonić wirującą w powietrzu zawartość pościeli. Wkrótce dostrzegłyśmy także ładną szatynkę Nannę, która chowała się pod kołdrą, stojącą nad nią Dominique, wykręcającą poduszką nad głową jak lassem, a za nią Fiffie, wypruwającą wnętrzności ze swojej poszewki. Ale i tak najgorszym doświadczeniem był dla nas widok Bacy Phellps. Ta dziewucha była wprawdzie tak samo obrzydliwa jak wczoraj i przedwczoraj, ale jeszcze nigdy nie było mi dane oglądać jej w stanowczo za krótkiej koszulince nocnej z różowymi falbankami i żółtą kaczuszką na piersi. Bacy skakała z łóżka na łóżko, wydając dzikie okrzyki wojenne.
   - WAHEY! - wrzasnęła teraz, trafiając poduszką prosto w twarz Nanny, która właśnie nieszczęśliwie dla niej wychyliła głowę spod kołdry. Bacy wskoczyła na łóżko Nanny, a z niego na posłanie Lucy. Zaczęłam się zastanawiać, które łoże pierwsze się zawali.
- WAHOOOO! - wykrzyczała, lądując z jękiem sprężyn na łóżku Fiffie. I gdy tylko to zrobiła, lecąca poduszka trafiła ją prosto w gębę.
- FUUUU - zawołała Fiffie i rzuciła się w stronę Bacy z pazurami - WYWALAJ Z MOJEGO ŁÓŻKA!
- Bo co mi zrobisz?! - zarechotała Bacy, skacząc w miejscu na materacu Fiffie.
- WAAAA - zakrzyknęła Fiffie, po czym chwyciła nie wiadomo skąd, wielką różową poduchę na kształt świńskiego ryja i cisnęła na prześcieradło, Domie popchnęła od tyłu Bacy aż ta przewróciła się na łóżko, całym swoim ciężarem przygniatając poduszkowy świński ryj.
   Rozległo się głośne pierdnięcie, a całe pierze wywiało pod ściany. Ogarnął nas obrzydliwy smród, ale i tak najgorzej miała Bacy, która leżała twarzą wprost na pierdzącej podusze.
- Ha! - zawołała Fiffie triumfalnie, przyciskając do twarzy skarpetkę, niekoniecznie świeżą, ale na pewno lepiej pachnącą od poduchy-pierdziuchy. - Załatwiłyśmy ją jej własną bronią!
- Tylko że to twoje łóżko będzie teraz śmierdzieć! - Bacy była wściekła.
- Wierz mi, że istnieją różne sposoby na pozbycie się nawet takiego smrodu - odezwała się Dominique. - Szkoda że ich nie znasz, i to od ciebie każdy się będzie odsuwał na 11 kilometrów... Czyli o jeden więcej niż zwykle...
- Chamstwo i skąpstwo! - wrzasnęła Bacy. - Co to za maniery! Ludzi się nie popycha!
- Ale po cudzych łóżkach to już można skakać? - odparowała Fiffie. - Chodź Domie, spadamy. O, a wy co tu robicie? - dopiero teraz nas zauważyły.
   Ja i Victoire stałyśmy przy metalowym grzejniku, całe w pierzu.
- Eeeyy... - zaczęła Victa - Tak w zasadzie to... Przyszłyśmy was obudzić.
- Aha.
   Wyszłyśmy z dormitorium i zaczęłyśmy się wspinać do sypialni dziewczyn z 3 klasy.
   Po tym , co działo się w pokoju sypialnym Fiffie i Dominique, nasze gniazdko wydało nam się niebywale czyste, bez względu na moje niepościelone łóżko, ani na śpiącą Lisę, ani na porozwalane wystrzałowe skarpety Brendy. Właśnie teraz Brenda siedziała na swoim łóżku po turecku i "bawiła się" ze swoim pufkiem, a Lisa leżała zawinięta w kokon z kołdry. Julii nie było.
   - Victoire! - zapiszczała Brenda, gdy tylko weszłyśmy. - Cześć, śniadanie niedługo, usiądziesz ze mną w Wielkiej Sali, a właściwie i tak zaklepię ci miejsce! Czemu mnie nie obudziłaś i co tu tak śmierdzi?
- Eee. - zająknęła się Victa.
- Vika, nie ma czasu! - przerwała jej ze zniecierpliwieniem Domie.
   Szybko odkaziłyśmy się od poduchy-pierdziuchy, dodatkowo skrapiając się nowym kwiatowym zapachem Victoire, tak na wszelki wypadek. Otworzyłam swój kufer.
- Tak więc... - zaczęłam. - Nie ma szans, żeby było nas stać nawet na najtańszą pelerynę niewidkę - wreszcie wygrzebałam swoją sakiewkę - Tata wymienił nam pieniądze mugoli na galeony, ale okazuje się, że mugolskie mają trochę mniejszą wartość...
- No ale jak ja i Vika się dołożymy... - powiedziała Dominique, ale bez zwykłej pewności siebie. - No błagam, nie kupujmy jakiegoś badziewia z kłaków demimoza!
- A czy nie stać nas przypadkiem tylko na badziew z demimoza? - zauważyła Fiffie.
- Tylko że włosy demimoza po wielokrotnym użyciu tracą swą moc - powiedziała Victoire.
- No a inne i tak są przecież podatne na zaklęcia wykrywające - żachnęła się moja siostra.
- A kto będzie je rzucał w Zak... - Dominique przerwała, kiedy za naszymi plecami rozległ się wnerwiający głos Brendy:
- A po co wam peleryna niewidka?
- Żeby nie musieć uczyć się zaklęcia zwodzącego - zbyłam ją. - Chodźmy na śniadanie... - powiedziałam do dziewczyn z naciskiem - Tam porozmawiamy swobodnie...
   I zostawiłyśmy w dormitorium Brendę z obrażoną miną i niemniej niezadowolonego od niej jej pufka.
   Ponieważ przyszłyśmy trochę przed czasem, w Wielkiej Sali było o połowę mniej osób niż zwykle. Usiadłyśmy naprzeciwko Julii, dyskutującej zażarcie z Sethem i Quirkiem na temat systemu nauczania.
   - Puchonów jeszcze nie ma - oznajmiła Fiffie.
Spojrzałam na nią znacząco. Już wczoraj wieczorem zastanawiałyśmy się, jakim cudem dać Nickie prezent na urodziny, równocześnie nie narażając się jej krwiożerczej paczce...
- Poczekajmy trochę - odparłam spokojnie.
   Po paru minutach Sala zaczęła się coraz bardziej zapełniać. W oczy rzucił mi się pewien blondyn z Gryffindoru, podchodzący właśnie do stołu Slytherinu... Tylko skąd mogłam go znać? Z przeświadczeniem, że coś mi się po prostu wydało, odwróciłam się do swojego talerza, sięgnęłam po puchar z sokiem dyniowym i upiłam z niego łyk, aż nagle o mało co się nim nie zachłysnęłam, kiedy zdałam sobie sprawę kim on był. Teddy Lupin!
   No tak! Oczywiście Ted kontynuuje śniadaniową tradycję podchodzenia do koleżanek by z nimi porozmawiać - tyle że już nie z nami! Jeszcze przez moment patrzyłam na to, jak gada sobie w najlepsze z Gigi Bulstrode (dlaczego z nią?!), a potem odwróciłam wzrok - prosto na twarz Victoire.
   Przyglądała mi się badawczo. Zignorowałam to i zaczęłam nakładać sobie jajecznicy. Teraz to Victoire spojrzała na stół ślizgonów, po czym stuknęła mnie w ramię.
- Co?
   Podążyłam za jej wzrokiem. Przy stole Slytherinu Teda już nie było.
- No co? - zirytowałam się.
- Nic, tylko... za długo sobie nie pogadali - poinformowała.
- A co zazdrosna jesteś?
- A ty jesteś?
Parsknęłam śmiechem niedowierzania, sięgając po swój widelec.
- Vika, nie świruj.
Victoire wzruszyła tylko ramionami i zabrała się za swoje tosty. Przez chwilę jadłyśmy w milczeniu, dopóki z lekkiego odrętwienia nie wybudziła nas Fiffie:
- Już są.
   Rzeczywiście, przy stole Hufflepuffu byli już wszyscy piątoklasiści, co oznaczało, że dormitorium naszej siostry pozostawało teraz całkowicie puste. Ja i Fiffie wstałyśmy od stołu, podziękowałyśmy siostrom Weasley za wspólnie spędzony posiłek i pomachałyśmy do blond-Teddy'ego, co Fiffie skomentowała przyciszonym tonem "Dlaczego Teddy zrobił się na Legolasa?" No właśnie. Gdzie się podziały jego kolorowe włosy i nasza śniadaniowa tradycja?
   Trochę głupio było nam włazić do dormitorium naszej siostry jak włamywaczki, ale jak inaczej mogłyśmy wręczyć jej prezent? Nickie nigdy nie obchodziła swoich urodzin, właściwie broniła się przed tym świętem co najmniej tak, jakby kończyła wstydliwą dla kobiety siedemdziesiątkę. Ja i Fiffie wiedziałyśmy jednak, że już Paczka Puchonów zadba o to, aby Nickie miała baaaardzo huczne urodziny, a co się z tym wiąże - nie odstępowali jej dzisiaj na krok, nie wspominając już o jej chłopaku Seanie, który nie odstępował jej w ogóle nigdy. Trochę trudno byłoby im się na narażać w takich okolicznościach. Dlatego ja i Fiffie po prostu pozostawiłyśmy paczuszkę z podarkiem na jej łóżku, po namyśle dołączając dopisek: "Od Gallów Anonimów, zbyt drżących o swoje życie, aby wręczyć Ci ją osobiście".
   A po śniadaniu ja i Victoire "postanowiłyśmy" odwiedzić Hagrida.
   - Hagridzie otwórz, to my! Szybciej, bo Brenda nas goni!
  Kiedy wpadłyśmy do izby od razu naskoczył na nas Kieł-junior - szczeniak Hagrida, którego znalazł uwiązanego pod barem. Hagrid zamknął drzwi za mną i za Viki.
- Ach, to wy... - to był jego jedyny komentarz na nasze gwałtowne wejście. Opadłam na ogromniasty fotel Hagrida, a Victa stanęła na palcach by zobaczyć przez okno, czy Brenda nas nie zwietrzyła. Czajnik zadyndał nad ogniem, zaszurało krzesło i na stole z cichym stukiem pojawił się talerz zwęglonych ciasteczek. Victoire odwróciła się od okna i usiadła przy stole obok mnie.
- Merci za schronienie, Hagridzie - odetchnęła.
   Hagrid westchnął ciężko.
- Co się stało? - Victa zareagowała natychmiastowo.
- Coś się dzieje w Zakazanym Lesie - zaczął Hagrid ponurym tonem. - Pamiętacie, jakżeście mnie pytały o jednorożce?
   Vika zrobiła osłupiałą minę a i ja musiałam wyglądać tak samo.
- Taaak... - powiedziałam ostrożnie. - Dlaczego...?
- Wiecie... Jednorożce mają wielką moc magiczną... Nie tak łatwo ot se je zranić, a co dopiro zabić...
Gapiłyśmy się na niego jakby zaraz miał nam wydać wyroki śmierci.
- Ostatnio znalazłem jednego ukatrupionego.
   Zapadło milczenie, podczas którego Hagrid zawiązywał sobie w pasie falbaniasty fartuch.
- Aaa gdzie go znalazłeś? - zapytała Victoire ważąc każde słowo.
- Niedaleko puszczy centaurów... - Hagrid na chwilę się zatrzymał. - Zresztą, przecież wy i tak nie wicie, gdzie to jest!
   Ja i Victoire wymieniłyśmy tylko ulotne spojrzenia. Nie znałyśmy całego Zakazanego Lasu, aczkolwiek i tak wiedziałyśmy, że kryjówka Cristal z pewnością znajdowała się daleko od centaurów.
   Po zakończeniu wizyty u Hagrida, poszłyśmy jeszcze do biblioteki, ponieważ zostawiłam swoje tłumaczenie runów na ostatnią chwilę. Naturalnie zastałyśmy tam Julię McDuck w towarzystwie Paris. Ta pierwsza na mój widok czmychnęła od razu, ponieważ na terenie biblioteki unikała mnie jak tryton ognia, nawet poza moim szlabanem. Tej drugiej uświadomiłam przy okazji, co myślę o pisaniu wypracowań za Bacy Phellps.
   - Ale ja chciałam tylko pomóc - powiedziała Paris niewinnie, z zakłopotaniem mrugając powiekami.
   Potem zeszłyśmy na obiad. Ted Lupin już nie podszedł do Gigi Bulstrode, czym ona była wyraźnie urażona, za to Julia dowiedziała się o wypadku Filcha podczas mojej kary w bibliotece i teraz byliśmy zmuszeni wysłuchiwać jej wynurzeń, że włamanie u Booracka, wypadek Sherry Power z mieszanką Lesera i kontuzja woźnego, są ze sobą na pewno powiązane. Prawie że wyplułam kawałek kotleta, kiedy Julia zapytała histerycznie, jak w takich straszliwych warunkach można się uczyć?!
   - To wszystko przez Teda Lupina - skonkludowała w końcu.
 - Czyli że - zaczął Seth - Boorack naraził się Lupinowi więc ten rozwalił mu gabinet, potem bał się, że Sherry go wsypie więc ją też załatwił, a na sam koniec Filcha, żeby... żeby zyskać na popularności? - kulawo zakończył swój tok myślenia.
- Niby jak miałby tym zyskać na popularności? - warknęła Julia.
- A przecież i tak Lupina wsypał Spell Wood, także... po co miałby się mścić na Power? - wtrącił uczenie Quirke.
- Przecież kontuzja Filcha to był tylko zwykły wypadek! - nie wytrzymałam. - Co jest takiego podejrzanego w tym, że woźny spadł z drabiny?
- A może ktoś go strącił - zasugerowała Julia.
- Chodź Vi, nie mogę tego słuchać - powiedziałam.
   Wstałyśmy i przeszłyśmy na drugi koniec stołu. Kiedy usiadłyśmy, Victa spojrzała na mnie z niepokojem.
- Julia bardzo się tym wszystkim przejmuje - odezwała się. - Myślisz, że odkryje, że to byłyśmy my...?
- Niby jak? - spytałam przyciszonym głosem.
- Puchoni już się dowiedzieli.
   Przez chwilę rozważałam jej wypowiedź.
- Ale przecież to nie my załatwiłyśmy Sherry Power - przypomniałam. - Ani nie strąciłyśmy Filcha z drabiny.
- Ale to my rozwaliłyśmy gabinet Booracka - Victoire mówiła ledwo dosłyszalnie - A ty i Dominique byłyście świadkami wypadku Filcha.
- No dobrze... Ale nawet jeżeli Julia się dowie... To co z tego? - odwróciłam się do talerza. - Już jesteśmy ukarane więc nic nie może nam zrobić.
   Victoire chwyciła mnie za ramię, zmuszając mnie bym na nią spojrzała.
- A nie martwi cię, że ona może wyciągnąć błędne wnioski? Na pewno będzie chciała wiedzieć, dlaczego to zrobiłyśmy... A jak jej nie powiemy, będzie snuć swoje naukowe domysły dopóki się nie dowie...
- Na razie martwmy się puchonami - poradziłam. - Julia jeszcze nawet nas nie podejrzewa!
- I oby tak pozostało - westchnęła Vi.
   Po obiedzie miał być wypad do Hogsmeade. Ponieważ Filch wciąż leżał w skrzydle szpitalnym, przy bramie zastałyśmy profesora Flitwicka.
   - Panno Glam! - zapiszczał na mój widok, a kiedy już sprawdził mój formularz, przywołał mnie do siebie i zaczął mówić tak cicho, że musiałam schylić się wpół, aby go usłyszeć: - Miej oko na swoją młodszą siostrę! - Po czym zawołał: - Następni!
   Nie powiem, bym do końca zrozumiała intencje Flitwicka, dość, że jeżeli ta rada nie zawierała żadnego ukrytego znaczenia to mogła oznaczać tylko to, że Fiffie musiała coś przeskrobać...
   Tuż przed nami szedł Peter ze swoim koleżką więc ja i Vi przyspieszyłyśmy kroku, aby ich dogonić.
- Peter, widziałeś gdzieś może Te... - zaczęła Victoire ale urwała. I wiem dlaczego: ponieważ bała się, że jak zapyta go o jakiegoś innego chłopaka, to Peter się obrazi.
- Widziałeś gdzieś Teddy'ego? - wyręczyłam ją więc.
- Nie - Peter skrzywił się lekko.
- Dlaczego tak się krzywisz? - zapytała mimowolnie Victoire, na co Peter przybrał od razu zupełnie inny wyraz twarzy.
- Bo wydaje mi się, że Ted jest ostatnio jakiś... - spojrzał ukradkiem na Viki jakby bał się, że się wielce obrazi - jakiś... dziwny - dokończył.
- Czemu? - zdziwiła się Vika, a mnie bezwiednie nasunęło się wspomnienie Teddy'ego - Legolasa z rana.
- W ogóle ze mną nie gada.
- Może się obraził? - podsunęłam.
- Albo po prostu buja się w Gigi Bulstrode - rzucił Peter z pogardą.
   Zanim jednak sens tego stwierdzenia zdołał dotrzeć do mojego mózgu, zauważyłam bardzo osobliwą rzecz... Mianowicie Ted Lupin szedł tuż za plecami Petera Calldwella i doskonale wszystko słyszał! Zachciało mi się śmiać, ale szybko udałam, że to kaszel.
- No i co? - zagadnęłam swobodnie. - Skąd niby to wiesz?
- No niby nie wiem - rzekł po namyśle Peter, nadal nieświadomy tego, że Teddy jest tuż za nim. - Ale to chyba oczywiste. Po co by do niej łaził jak idiota.
- Może się przyjaźnią - powiedziała z wyraźnie zrzedłą miną Victoire, która także nie zauważyła Teda. - Po co od razu twierdzić, że się w niej kocha...
- No właśnie: po co? - odezwał się głośno Teddy, na co Vika podskoczyła jak rażona zaklęciem, a Peter potknął się o kamień i wyłożył się na ziemi.
- Ted! - zawołał, zrywając się na równe nogi i cały czerwony na twarzy, od zerkania wciąż to na Teda, to na Victoire, dostał chyba oczopląsu - Od kiedy ty tu...
   Teddy tylko chwycił Petera za płaszcz, niby otrzepując go z ziemi.
- Peter, naprawdę nie musisz się martwić, że wyglebałeś się przy Viki. Chyba że upadłeś na głowę i przestałeś się w niej...
- LALALALALA - Peter wyglądał już, jakby zagotowała się w nim woda na wrzątek, zaczął wydzierać się na całą ulicę byleby tylko zagłuszyć słowa Teddy'ego - TO JA JUŻ PÓJDĘ DO PRZODU, DOGONIĘ PARIS, CZEŚĆ... - i poszedł do przodu.
   Victoire spiorunowała Teda wzrokiem.
- No wiesz... Jak mogłeś!
- Co? - zdziwił się Teddy.
- Jak mogłeś wygadać, że Peter... eee... no... się we mnie buja - po czym już całkiem zamilkła.
- Widzę, że to był dla ciebie szok - Teddy uniósł brwi.
- Zabawne - warknęła Vi.
   Weszliśmy na Drogę Główną Hogsmeade akurat kiedy zaczęło padać.
- Pójdziemy strzelić sobie po kuflu kremowego piwa? - zapytał Teddy, poprawiając szalik w bezskutecznej obronie przed gęstniejącymi kroplami deszczu.
- Okay - odpowiedziała Victoire naburmuszonym tonem, a ja odniosłam wrażenie iż słowa Petera dały jej jednak do myślenia. No cóż, kto jak kto, ale Victa ze swoją krwią wili chyba nie powinna być zazdrosna.
   Ale jednak była.
   Kiedy zajęliśmy stolik w Trzech Miotłach, deszcz już ostro bębnił w szyby, a Teddy poszedł do lady by zamówić, powiedziała do mnie:
- Cóż... Nie zamierzam być druhną na ich ślubie.
- Nie za szybko ich osądzasz z tym ślubem? - wystraszyłam się. - Nie zapominaj, że Gigi jest okropna...
- Podobnież przeciwieństwa się przyciągają.
- Tia. - ucięłam temat. - Tylko się tu nie zasiedźmy. Nie przyszłyśmy tu po to, żeby plotkować o Teddy'm i jego podejrzanych znajomościach. Pamiętaj, że musimy kupić niewidkę - powiedziałam to szybko, bo Teddy już się zbliżał, ale i tak to usłyszał...
- Niewidkę? - spytał podejrzliwie, stawiając przed nami kufle z dymiącym napojem. - A po co wam niewidka?
- Żeby nie musieć pożyczać twojej - odparłam gładko.
   Teddy usiadł przy stoliku.
- Wy coś przede mną ukrywacie.
   Ja i Victoire rzuciłyśmy w swoją stronę spojrzeniami i jakby automatycznie upiłyśmy łyki kremowego piwa, żeby przeciągnąć czas odpowiedzi na jego stwierdzenie. I chyba obie nas dotknęło w tym momencie poczucie winy wobec Teddy'ego. A my mu wyrzucamy śluby z Gigi Bulstrode... Zaraz, co ja gadam, jakie śluby.
- Tak, ukrywamy coś przed tobą - powiedziała w końcu Vi. - I przepraszamy, że padłeś ofiarą naszych spisków...
-...ale nie wyjaśnicie mi oczywiście, jakich spisków padłem ofiarą.
Victoire zaróżowiła się i spuściła wzrok jak winowajczyni. Ja tylko wypiłam jeszcze trochę piwa, żeby w dalszym ciągu wyręczała mnie w "wyjaśnieniach"... Cóż z tego, że zostawiałam ją samą na polu bitwy, skoro i tak nie wiedziałam, co powiedzieć...?
   Zanim jednak nawet Victa zdążyła dobrać jakieś słowa, drzwi pubu otworzyły się i do środka wpadli przemoczeni do suchej nitki Nickie z Seanem.
   Victoire też to zobaczyła.
- Myślisz, że teraz nas skopią? - pisnęła, a Teddy spojrzał na nią ze zdziwioną miną.
- Raczej przyszli tu, żeby świętować urodziny Nickie...
- A niby czemu mieliby was skopać? - zapytał Teddy, przestawszy kierować wzrok w stronę, w którą patrzyłyśmy.
- Bo przez nas mają przebooraczone u Booracka - wyjaśniłam ponuro. - Bo Boorack myśli, że to oni zrobili mu ten raban w gabinecie...
- Ahaa... - mina Teddy'ego mówiła sama za siebie.
   Upił łyk piwa kremowego, a ja i Victoire wykorzystałyśmy ten moment, aby wymienić się zaniepokojonymi krótkimi spojrzeniami. Jednocześnie byłyśmy pod ostrzałem pytań Teddy'ego i na celowniku Paczki Puchonów. Niewątpliwie Teddy zasługiwał na wyjaśnienia, ale w tej chwili, kiedy w każdej sekundzie mogła się tu zjawić reszta paczki, chyba nie byłby to najlepszy pomysł by wyjawić mu prawdę. Teraz marszczył brwi nad swoim kuflem piwa kremowego.
   Drzwi ponownie się otworzyły, tym razem wpuszczając mokre od deszczu Carrie i Scarlett, a za nimi jeszcze Laurę i Florence... Ted wstał.
- Chodźmy już - powiedział zdecydowanym tonem. - Jeśli oni rzeczywiście dybią na wasze życie...
   Ja i Victoire pospiesznie dopiłyśmy swoje piwa kremowe i razem z Teddy'm zaczęłyśmy przepychać się w stronę wyjścia. Niestety, w drzwiach natknęliśmy się na ociekających wodą Rosalie i Cristera.
   Szybko wyszliśmy na deszcz i popędziliśmy ulicą. W końcu, kiedy już prawie tonęliśmy w ulewie, Teddy wepchnął nas do pierwszego lepszego sklepu.
   Było to Miodowe Królestwo.
- Lepiej nie mogłeś trafić! - zawołała Viki, kiedy przeciskaliśmy się między rzędami słodyczy; sklep był zapchany uczniami Hogwartu. Po chwili Victoire i Teddy stanęli przy półce pod tabliczką "Niezwykłe smaki" i zaczęli wygrzebywać ze słojów swoje ulubione słodycze.
   Ja i Vika niewiele kupiłyśmy (musiałyśmy pamiętać o pelerynie) ale Teddy, który nie był obarczony żadnymi innymi wydatkami, kupił sobie mnóstwo rzeczy.
- Ile ty tego wziąłeś? - spytałam, patrząc jak Teddy wpycha sobie do kieszeni musy-świstusy, fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta i kulki powodujące lewitację.
   Ted nie odpowiedział, ale chyba tylko dlatego, że właśnie walczył z torebką pieprznych diabełków, które nie chciały mu się wcisnąć do kieszeni. Przez chwilę przyglądałam się tej scenie, dopóki ekspedientka nie stuknęła mnie w ramię, aby z uśmiechem podać mi gratisowy młoteczek do rozbijania bryłek czekolady, którą kupiłam.
   - To gdzie chcecie teraz iść? - spytał Teddy. - Wiecie, oprowadziłbym was po Hogsmeade, ale pogoda chyba temu nie sprzyja... - spojrzał na szalejącą na dworze ulewę.
- No trudno, następnym razem na pewno nas oprowadzisz - powiedziała Victoire słodko, jakby w myślach dodawała: "O ile będziesz grzeczny i następnym razem pójdziesz do wioski z nami, a nie z Gigi Bulstrode..." Teddy chyba też to wyczuł, bo uśmiechnął się nieznacznie i odparł:
Na pewno następnym razem was oprowadzę.
- W takim razie teraz pójdźmy jeszcze tylko w jedno miejsce - powiedziała Victoire. - W taką ulewę łażenie jest do niczego.
   Ale niestety mnie i Vikę spotkał zawód. Młoda ekspedientka stała za ladą w za dużej tiarze na głowie i beznamiętnie żując gumę.
   - Peleryna-niewidka? - wytrzeszczyła tylko gały i wypuściła z gumy balona. - Nie ma, nie ma! To bardzo rzadki towar i to drogi...! Pewnie myślałyście, że kupicie to w pierwszym lepszym sklepie z gadżetami i to jeszcze za dziesięć galeonów, co? - Nasze miny mówiły chyba same za siebie, bo ryknęła śmiechem. - Co najwyżej możecie zamówić jakąś z tego adresu - podała nam zwitek. - Może przyjdzie za jakieś czterdzieści lat...
   Wyszłyśmy ze sklepu zawiedzione. Myślałyśmy, że jeszcze dzisiaj kupimy pelerynę, a tymczasem otrzymałyśmy tylko jakiś potłuszczony świstek. Vika spojrzała na mnie i na Teda.
- Chodźmy do Zamku - powiedziała.
   Zdążyliśmy akurat na kolację. W Wielkiej Sali pożegnałyśmy się z Teddy'm i zajęłyśmy miejsca przy stole krukonów. Od razu rzuciłyśmy się na jedzenie, ponieważ byłyśmy piekielnie głodne.
   Podeszły do nas podekscytowane Fiffie i Domie.
- I co? - zapytała podniecona Dominique - Macie pelerynę?
Victoire nawet nie odwróciła wzroku od kiełbasek na swoim talerzu, tylko bez słowa podała Dominique potłuszczony świstek.
- E? - zdziwiła się Di, a Fiffie dodała:
- To wszystko?
Dopiero teraz Victa odwróciła się.
- A masz dziesięć tysięcy galeonów? - zapytała całkiem serio.
- No... nie - powiedziała Domie zbita z tropu.
- No to w takim razie czego my się spodziewałyśmy.
- Ale co zrobimy? - odezwała się Fiffie. - Nie możemy łazić do kryjówki bez peleryny, to niebezpieczne...
- Wiem - powiedziałam równocześnie z Viki.
   Kiedy Fiffie i Domie wróciły na swoje miejsca, ja i Victoire dokończyłyśmy kolację i wstałyśmy od stołu. Teraz nadeszła pora naszych szlabanów, a do biblioteki i skrzydła szpitalnego miałyśmy tylko kawałek wspólnej drogi.

   I właśnie w połowie tego kawałka w końcu dopadli nas Nickie, Crister, Sean i Rosalie.





      __________________________________________________







A teraz podziękuję za odzew pannom: Wikkusi, Oli Sitarz, Alister i oNyks Xyz. Mogę kontynuować tego bloga choćbyście rzeczywiście tylko Wy go czytały... 
Także jesteście już na mnie skazane xD
Alister, co do anonimowych komentarzy... Tak właśnie podejrzewałam, że coś tu nie gra! Ale jakoś tego nie sprawdziłam... Teraz mam nadzieję, mogą dodawać swoje opinie już wszyscy.
Ach, jeszcze jedno. Było już tyle wersji tego, jacy uczniowie trafiają do Hufflepuff... Pracowici, lojalni, uczciwi... 
A ja pozostałam przy pierwotnym, że do domu Helgi trafiają po prostu "ci pozostali", ale proszę zobaczyć, jaka z tego wyszła wybuchowa mieszanka!
Pozdrawiam i musami świstusami częstuję ~
~ Tita Pocky






  

niedziela, 22 marca 2015

7. Kara za karę

29. 09. 2012 r. SOBOTA

    Dwa dni mijają niepostrzeżenie. Fiffie wciąż chodzi koło mnie i się ciska, a kiedy pytam się co w nią wstąpiło, odpowiada:
   - Bo nic się nie dzieje!
   I jest to prawda. Na razie nic, nic a nic, żadnych wyrzutów, żadnych zażaleń, żadnego podkładania mieszanek Lesera, żadnego podstępnego przesyłania nam nierozcieńczonej ropy czyrakobulwy, żadnego podejrzanego pufka pigmejskiego, który narobiłby nam na poduszki (oprócz pufka Brendy), właśnie, żadnych pierdzących poduszek, gryzących filiżanek i tym podobnych gadżetów, żadnego eliksirowego niewypału wylanego nam do kufrów, żadnych zaczarowanych dźgających widelców i w ogóle żadnej jawnej zemsty ze strony puchonów, na froncie wroga pusto i cicho jak różdżką machnął.
   Teraz właśnie weszłam do biblioteki na mój szlaban za zdemolowanie gabinetu Booracka. Pani Pince patrzy na mnie spode łba, bo chociaż kompletnie nie wie za co jestem ukarana, jest całkowicie (i może słusznie) przekonana o mojej winie.
   - Posprzątaj te książki - warknęła do mnie na przywitanie, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi. Pani Pince prowadzi mnie do rzędu pod literą "S" - Musisz ogarnąć te papierzyska, Bacy Phellps znowu zapomniała wziąć swojego wypracowania, skaranie boskie z tymi bachorami, ja już bym z tym zrobiła porządek!
- Oczywiście, pani Pince.
- Posprzątaj jeszcze te książki, ten mały ślizgon znowu o mało co nie wydarł strony z  Mugoloznastwa dla opornych, a Orellia Craig poplamiła okładkę Poradnika Czarownika, trochę atramentu wylało się na blat, ale mam nadzieję, że doprowadzisz to wszystko do porządku!
- Tak, pani Pince.
- Potem poukładasz książki i powsadzasz na odpowiednie półki, ci piątoklasiści znowu porozwalali księgi na całym stole! Ja już nie mam do nich cierpliwości, ale jeszcze tam, w Dziale Niewidzialności kilka książek spadło jakiemuś grubasowi, musisz je pozbierać i posegregować zgodnie z plakietkami na półkach. Lepiej żeby nic się nie zgubiło, bo wtedy od razu lecę do dyrektorki! Ten siódmoklasista znowu wyszczerbił brzeg blatu, a te krzesła oczywiście też trzeba będzie uporządkować!
- Dobrze, pani Pince.
- Jeszcze ta książka. Znowu znalazła się na podłodze! Wsadź ją na półkę, a potem następną godzinę spędzisz na segregowaniu kartoteki. Niech wreszcie będzie tu jakiś porządek!
- Tak, pani Pince.
- No, zacznij od tych książek. Masz na to wszystko godzinę, a potem kartoteka!
- Godzinę? - wymsknęło mi się.
   Reakcja była natychmiastowa. Pani Pince otworzyła usta w kształt potępiającego "o" tak szeroko, że zobaczyłam wszystkie jej krzywe zęby, zrobiła się czerwona na twarzy, a oczy wyszły jej na wierzch. Przez chwilę myślałam, że zacznie na mnie wrzeszczeć, ale ona tylko przez moment piorunowała mnie wzrokiem, po czym zacisnęła usta i odeszła zamaszystym krokiem, wściekle machając różdżką na prawo i lewo, a wokół niej książki wyrównywały się na półkach.
   Ach, och, jak mogłam popełnić tak straszliwy błąd! Tydzień szlabanu w bibliotece nauczył mnie, że tylko grzeczne przytakiwanie i milczenie mogły spowodować, że pani Pince będzie tak samo niemiła, ale przynajmniej nie będzie się czepiać. Chociaż ona i tak zawsze się czepiała, ale teraz będzie się czepiać jeszcze bardziej. Gdybym była grzeczna cały czas, nasze wymiany zdań wyglądałyby mniej więcej tak:
P. Pince: Ale układaj równo! Tu ma być porządek!
Ja: Dobrze, pani Pince.
I tyle.
Natomiast gdybym była NIEgrzeczna, wtedy wyglądałoby to troszkę inaczej:
P. Pince: Ale układaj równo! Tu ma być porządek.
Ja: Przecież układam tak jak pani kazała.
P. Pince: To ja kazałam układać ci krzywo?!
Ja: Kazała mi pani układać równo i układam równo...
P. Pince: Tylko bez pyskowania mi tutaj! Je tu jestem od wydzielania kary, mnie się szanuje!
Ja: Dobrze...
P. Pince: Dobrze?! Aaaagh! I widzisz co robisz fajtłapo!
Ja: Układam...
P. Pince: Nie pyskuj!
I tak w kółko...
   Dlatego raczej wolałam ograniczać się we własnych komentarzach.
Ten wieczór zapowiadał się raczej niemile.
  Pani Pince pomaszerowała do rzędu z literą "W" i wspięła się na drabinę.
- Dzisiaj przyjdzie pan Filch, odmaluje drzwi do Działu Ksiąg Zakazanych - mruknęła. - I myślę - dodała, już nieco głośniej - że starczy ci jeszcze czasu Glam, żebyś odkurzyła wszystkie górne półki.
   Zrezygnowana, oddaliłam się do rzędu ksiąg na literę "S" i zaczęłam zbierać książki i pergaminy pozostawione tu przez Bacy Phellps. Ta dziewucha zostawiła tu mnóstwo papierów i chociaż pani Pince mówiła tylko i wyłącznie o wypracowaniu, było też tam mnóstwo jej śmieci. Na jednej kartce chyba tłumaczyła komuś za pomocą koślawych rysunków działanie poduchy-pierdziuchy, na innym kawałku pergaminu nabazgroliła marną karykaturę Merlina, na następnym papierze zobaczyłam wreszcie pierwsze zdanie jej pracy ale tylko pierwsze, bo pod spodem nagryzmoliła już tylko takie bezsensowne napisy jak "CZECHO LECHO" i tym podobne. Gdy w końcu znalazłam jej wypracowanie zorientowałam się, że jest ono napisane pismem Paris Lowendby. Pomyślałam sobie, że muszę uświadomić Paris aby lepiej uważała, którym pierwszakom pomaga.
  Poza tym, praca Bacy była tylko jedną wielką stratą pergaminu.
  O tej porze w sobotę mało osób znajduje czas na siedzenie w bibliotece, oczywiście poza Julią McDuck (czasami także w towarzystwie Paris). Na początku, czyli w pierwszych dniach mojego szlabanu, Julia odnosiła się do mojej kary raczej potępiająco i w czasie gdy ja pracowałam, ona chowała się ze swoimi książkami i nie chciała się do mnie nawet przyznać. Jednak po trzech dniach w końcu się przełamała i zaczęła sprzątać ze mną, co było bardzo pomocne jeżeli chodzi o jej zaangażowanie. Tak, Julia McDuck idealnie pasuje do klimatów biblioteki i bardzo chętnie pomagała mi porządkować książki, rozpoznając swoje ulubione tytuły i rozwlekle mi o nich opowiadając. Szkoda tylko, że trwało to tylko przez dwa dni, bo kiedy pani Pince skapnęła, że Julia mi pomaga - wpadła w szał. Zaczęła wrzeszczeć nie tylko na mnie ale i na Julię, co dla tej ostatniej było oczywiście ogromnym szokiem. A kiedy pani Pince zagroziła, że wyrzuci ją z biblioteki, to Julię tak strach obleciał, że powróciła do swojej poprzedniej postawy. Co jak co, ale nawet jeśli przyjemnie jej pomagać mi przy książkach, to nigdy nie może zostać wyrzucona z biblioteki na zawsze.
   Teraz Julii nigdzie nie było widać, ale byłam prawie pewna, że schowała się w Dziale Niewidzialności. Często się tam teraz chowa ze swoimi książkami, odkąd pani Pince wywrzeszczała jej to kazanie.
   Kiedy już ogarnęłam śmieci Bacy, drzwi otworzyły się i zgodnie z zapowiedzią pani Pince, do biblioteki wszedł Filch dzierżący w ręku wielki pędzel, a za nim Dominique, taszcząca spory kubeł brązowej farby.
  A ja już się martwiłam, że przez dwie godziny będę skazana na Filcha i panią Pince! Zapomniałam jednak, że Dominique ma swój szlaban u tego zgreda i że będzie mu pomagać w malowaniu.
   Dominique wyszczerzyła się do mnie i zrobiła minę za plecami woźnego. Pomyślałam, że na jej miejscu już dawno cisnęłabym Leviosą w ten kubeł farby, ale przypomniałam sobie, że oni przecież jeszcze tego nie przerabiali, co wydało mi się dziwnie zabawne.
   Przez chwilę Filch i pani Pince stoją przed Działem Ksiąg Zakazanych, lustrując drzwi wzrokiem i wygłaszając między sobą opinie typu "Jak ci uczniowie paskudnie odrapali te drzwi"! W tym czasie Dominique stawia kubeł farby na ziemi i przedrzeźnia ich na migi. Podeszłam do niej.
  - Fajną będziesz mieć robotę - mruknęłam - A ja tu muszę się męczyć ze śmieciami twojej koleżanki...
Domie znów wyszczerzyła do mnie zęby.
- Której?
- Czecho Lecho - odpowiedziałam tylko posępnie, na co ona parsknęła śmiechem.
W tym momencie Filch i pani Pince odwracają się.
- Nie śmiać mi się tu! - warczy pani Pince - To jest biblioteka, nie cyrk!
-  Byłaś kiedyś w cyrku? - szepcze do mnie Dominique, pochylając się po pędzel.
- Czarodziejów?
- Glam, wydaje mi się, że masz swoją robotę?!
- Tak pani Pince - westchnęłam. - Cześć - powiedziałam do Di. - Muszę posprzątać bajzel Orelli.
   Podczas sprzątania zastanawiam się czy w jeszcze jakiś sposób mogę się zetknąć z resztą dziewczyn na szlabanie u starej Pince. Fiffie ma szlaban u Flitwicka, który polega chyba po prostu na przepisywaniu zdań, w każdym razie może mogłaby tu przylecieć po jakąś książkę o zaklęciach, która byłaby potrzebna Flitwickowi. Ale w jaki sposób mam zetknąć się na karze z Victoire, która ma szlaban w skrzydle szpitalnym? Może gdyby pani Pomfrey potrzebowała jakiejś książki magomedycznej, posłałaby tu Victoire. Ale ona chyba ma wszystko czego jej trzeba w swoim gabinecie, a poza tym jest obstukana z magomedycyny...
   Biedna Victoire. Pewnie teraz musi szorować nocniki w skrzydle szpitalnym bez użycia czarów.
   Na moim szlabanie pozwolono mi używać zaklęć, głównie dlatego, że w bibliotece jest mnóstwo roboty i muszę się szybko uwijać. W skrzydle szpitalnym, Victa w zasadzie tylko asystuje, albo lata po jakieś rzeczy, więc "ci z góry" uznali, że niepotrzebna jej będzie różdżka. Dominique może czarować, ale wszyscy i tak wiedzą, że pierwszy miesiąc w szkole to niewiele i ona jeszcze w zasadzie nie potrafi rzucić żadnego skutecznego zaklęcia, tak samo Fiffie. Ja wprawdzie posiadałam umiejętność wyczyszczenia blatu w atramencie za pomocą czarów, mogłam lewitować książki na półki i odkurzyć, ale nic poza tym.
   Plama na okładce książki Orellii okazała się być jedynie małą plamką, co i tak w przekonaniu pani Pince było zbrodnią. Natomiast prawdziwym kłopotem był blat. Atrament na nim już wysechł do reszty, trochę więc mi zajęło oczyszczanie go różdżką, zwłaszcza że jeszcze nie do końca opanowałam to zaklęcie... Potem podeszłam do stołu, na którym nie było ani jednego wolnego kawałka blatu - wszędzie walały się porozwalane stosy ksiąg.
   Już wiedziałam - ta wredna starucha specjalnie dała mi tę robotę, bym nie mogła gadać z Dominique! Zaczęłam szybko szperać w mojej pamięci w poszukiwaniu jakiegoś pomocnego zaklęcia, ale na nic się to zdało; nie znałam żadnych czarów, którymi mogłabym posegregować te tomiszcza w szybkim tempie. Było oczywiste, że na półki powędrują za pomocą Leviosy, ale najpierw musiałam je poukładać zgodnie z porządkiem alfabetycznym... Mogłabym użyć zaklęcia przywołującego, ale Accio przerabia się dopiero w 4 klasie, tak samo z takimi fajnymi zaklęciami jak Drętwota i tego spowalniającego akcję... Gdy przywołałam w pamięci panią Pince, która po prostu macha różdżką, a wszystkie książki od razu lecą na swoje miejsca, tylko pogorszyło to sytuację. Kiedy mogłabym się nauczyć tej zmyślnej sztuczki? Na pewno nie tu. Na pewno nie teraz.
   Układanie i segregowanie książek zajęło mi tyle czasu, że przez chwilę bałam się iż moja godzina już minęła i dostanę opieprz za to, że nie zdążyłam zrobić większości prac. Jednak zegary w bibliotece były chyba zaczarowane; zostało mi jeszcze półtorej godziny.
   Praca mugolskimi sposobami zaowocowała jednak wspaniałym uczuciem ulgi, gdy w końcu mogłam zawołać Wingardium Leviosa, zrobić obrót i trach, a potem już tylko z zadowoleniem odprowadzać stosy na kolejne półki.
   Poszłam do Działu Niewidzialności, gdzie kilka książek spadło jakiemuś grubasowi. Nie zobaczyłam tam Julii, ale w końcu to był Dział Niewidzialności, a w nim nigdy nic nie wiadomo.
   Potem już poukładałam tylko krzesła, bo wyszczerbionego blatu nie umiałam naprawić, podniosłam książkę, która "znowu znalazła się na podłodze!", odstawiłam ją na miejsce, po czym mogłam zając się czyszczeniem wszystkich górnych półek.
   Zaczęłam od działu sąsiadującego z Działem Ksiąg Zakazanych. W czasie gdy ja, stojąc chwiejnie na szczycie drabiny, odkurzałam różdżką górne półki, na dole Dominique prztykała się z Filchem.
   - Maluj równo! - mówił właśnie Filch.
- Maluję równiej od pana! - odparła Dominique z werwą, energicznie machając pędzlem przy drzwiach.
- Wszyscy smarkacze, tak samo bezczelni...! - mruczał Filch ze złością. - Gdyby tylko znali dawne sposoby karania... Gdyby one nadal były dozwolone...
- Najwidoczniej  nadal dozwolone - mówi głośno Di. - Bo szlaban u pana to rzeczywiście najgorsza kara! Dziwne, że przez te stulecia, przetrwało to aż do dziś...
Filch pozezował na nią z wściekłością.
- Gdybyś musiała wisieć pod sufitem w lochu przywiązana na łańcuchach za nadgarstki, tak jak wielu innych przed tobą, to byś inaczej śpiewała! - wycharczał. - A jakie skuteczne kary miała pani profesor Umbridge...!
   O Dolores Umbridge wiedziałam tylko jedno: że razem z Fineasem Nigellusem Blackiem była najmniej lubianym dyrektorem Hogwartu, a potem skończyła w Azkabanie. Jednak Domie urodziła się w rodzinie czarodziejów, którzy wielokrotnie musieli obsmarowywać Umbridge podczas wspólnych kolacyjek, bo Dominique okazała się dobrze obeznana w temacie.
   - Uważa pan, że zarzynanie komuś ręki to rzeczywiście dostateczna kara za pyskowanie na lekcji? - ironizuje teraz Di. - A może pochwala pan sposoby karania za czasów Drugiej Wojny Czarodziejów?
  Filch na chwilę wytrzeszczył oczy tak, że aż zaszły mu one łzami.
- Powinno się ciebie wygnać do Zakazanego Lasu na pożarcie przez wilkołaki! - parsknął. - Dominique Weasley, ruda i tak samo bezczelna jak jej wujowie...
- Po pierwsze: nie jestem ruda - wilowata duma Domie została wyraźnie urażona. - A po drugie: o jakich wujach pan mówi, bo chyba nie o moim wujku Percy'm?
   Filch rzucił jej wściekłe spojrzenie.
- Fred i George Weasley'owie, rok 1989 - włamanie do mojego gabinetu, rok 1990 - wpuszczenie trzech zębatych frisbee do łazienki prefektów, rok 1991 - wysadzenie sedesu i zanieczyszczenie fekaliami całego korytarza na pierwszym piętrze...
- Wysadzenie sedesu? - Dominique chichocze.
- A teraz na co wyrośli? - wścieka się Filch. - Obaj na takich samych błaznów, prowadzą jakiś dziecinkowaty sklep z dureństwami dla dzikusów ich pokroju, a gdzie oni właściwie doszli...
Dominique nagle spoważniała.
- Wujek Fred nie żyje... Nie wiedział pan?
Filch wybałuszył na nią oczy.
- Jak to? Nie żyje? - wybełkotał. - Ale, kiedy...?
- W Bitwie o Hogwart, podczas Drugiej Wojny.
- Co?! - woła Filch. - Przecie ja tam był!!
  Ale Dominique już nic nie mówi tylko odwraca głowę, dalej malując swoją część drzwi, jakby dalsza rozmowa z woźnym była poniżej jej godności. Filch, wciąż jeszcze w wielkim szoku, zabiera się za swój pędzel.
   Właśnie wytarłam ostatnią półkę, kiedy usłyszałam całą serię dźwięków: huk, ucieszny pisk Dominique, głośne przekleństwo Filcha, jeszcze większy rumor, wrzask woźnego i oczywiście krzyki pani Pince.
   Szybko zeskoczyłam z drabiny i pobiegłam na miejsce zamieszania. Moim oczom ukazał się straszny widok: Filch leżał w plamie rozlanej farby obok drabiny, naokoło niego krążyła rozhisteryzowana pani Pince, a Dominique stała nieco z tyłu; najwyraźniej to ona przewróciła kubeł z farbą, na co Filch, który malował górną partię drzwi, spadł z drabiny.
   Filch kulił się na podłodze boleśnie pojękując. Pani Pince sama poleciała po panią Pomfrey. Głupio nam trochę było stać z Dominique nad kulącym się przed nami Filchem, bo zanim któraś z nas w końcu zdecydowała się do niego podejść, już przyszła bibliotekarka, prowadząca panią Pomfrey razem z Victoire. Victoire! No to teraz jeszcze tylko Fiffie do szczęścia potrzeba.
   - Argusie! - zawołała pani Pomfrey, a Victoire zrobiła coś, na co żadna z nas nie mogła się zdobyć: kucnęła przy Filchu w kałuży farby. Pani Pomfrey przysiadła obok niej.
- Spadł z drabiny! - pani Pince załamała ręce w tragicznym geście.
Pani Pomfrey wymruczała jakieś oględne medyczne stwierdzenia oglądając Filcha, po czym powiedziała:
- No tak. Do skrzydła szpitalnego!
Pani Pince dyszała ciężko z emocji.
- A-ale... Można mu pomóc? - spytała.
- Naturalnie, że poskładam pana Filcha w przeciągu sekundy - odparła pielęgniarka z ledwo dostrzegalną nutką zniecierpliwienia. - wyczarowała nosze, po czym zwróciła się do Victoire: - Ty pobiegnij przed nami, trzeba przygotować posłanie dla pana Filcha.
   Victoire wstała, pomachała do nas i szybko pobiegła korytarzem. Ja i Dominique pomogłyśmy pani Pince i pani Pomfrey wciągnąć Filcha na nosze.
   Bibliotekarka jeszcze przez chwilę rozmawiała z pielęgniarką za drzwiami, przez co mogłam wymienić parę komentarzy zdarzenia z Dominique.
- Może przez ten upadek przyspieszą mu emeryturę? - wyraziła swoje nadzieje Di.
- Przynajmniej na najbliższe dni możesz się pożegnać ze swoim szlabanem - zauważyłam.
- Już ci dyrektorka coś wymyśli, ty się nie martw! - wróciła pani Pince. - A teraz za karę sprzątać mi tu ale już!
   Już nie zajęłam się kartoteką tego wieczoru. Razem z Dominique do późna szorowałyśmy z farby podłogę. Bez użycia czarów.



_________________________________________________

Jeden komunikat: Trochę bez sensu publikować coś, skoro prawie nie ma odzewu... Ktoś tu w ogóle jest? ;-;

~ Tita Pocky








niedziela, 1 marca 2015

6. Oszołomy kontra oszołomy

   27. 09. 2012 r. CZWARTEK

   - Tak sobie właśnie pomyślałam - mówię - że w Ravenclaw są albo sami ułożeni kujoni, albo nierozgarnięte oszołomy.
   - Hmmm? - ten nierozgarnięty oszołom Victoire jak zwykle mnie nie usłyszała. Właśnie pochyla się nad książką, więc może raczej zalicza się bardziej do ułożonych kujonów...?
- Mówiłam, że w Ravenclaw są albo sami kujoni, albo nierozgarnięte oszołomy.
- Nom? - podnosi głowę znad księgi. No wreszcie! - Przecież w Ravenclaw płonie lampa wiedzy - Vi cytuje pierwsze miejsce z listy przebojów Tiary Przydziału sprzed jakichś pięciuset lat. - Kujoństwo jest chyba charakterystyczne dla naszego domu. Tak samo jak wredota dla ślizgonów, bufoństwo dla gryfonów i obijarstwo dla puchonów.
- Pocieszające - wzdycham. - Mówić o innych domach tak, aby przyćmić naszą beznadziejność. Choć oczywiście to co powiedziałaś jest czystą prawdą... - dodaję po ułamku sekundy znikomego namysłu.
- A widzisz - Victoire uśmiecha się pogodnie w odpowiedzi.
- W takim razie jak wyjaśnisz to, że w naszym kujonowatym domostwie występuje osobnik pokroju niejakiej Brendy Pussycat? - zadaję podstępne pytanie.
- Może Ravenclaw ma ją czegoś nauczyć? - aż podskakujemy, kiedy tuż za nami rozlega się sepleniący głos profesora Longbottoma.
   Właśnie siedzimy na jednym z jedenastu małych wewnętrznych dziedzińców Zamku. Victoire patrzy na mnie z rozbawieniem, kiedy robię minę za plecami oddalającego się już profesora Długozada.
- Żeby tak podsłuchiwać niewinne uczennice, to już zakrawa o pedofilstwo... - mruczę pod nosem. - Puchowyzad...
- On tylko jest opiekunem Hufflepuffu, ale tak naprawdę był w Gryffindorze - Victoire jak zwykle ma jakąś małą, wkurzającą uwagę, która tym razem rujnuje cały mój znakomity pomysł na pseudonim dla Longbottoma.
- No to Gryfońskizad... - poprawiam się, lecz niestety, nowa wersja na ksywę wiele traci na efektowności. Zwłaszcza, że nieopodal nas siedzi Spell Wood, w otoczeniu swojego fanklubu z Gryffindoru, więc muszę uważać aby całkiem przypadkowo sobie nie pomyśleli, że to o ich tyłkach nie rozmawiamy.
- Ty nie należysz przypadkiem do grupy krukonów, którzy są oszołomami? - zagaduje Victoire lekko.
- W takim razie podlegam dyktaturze Brendy... - mówię smętnie. - Bo to ona jest hersztem.
   Victoire parska nad książką, a ja poddaję się wrażeniu, jakby mój mózg został potraktowany zaklęciem brzmiącym jak Depresja.
- Ale: kujoństwo! - wołam bolejącym głosem. - Dlaczego kujoństwo, dlaczego akurat to musiało mnie spotkać?!
   Victoire patrzy na mnie spod przymkniętych powiek z wyraźną urazą.
- Mnie to mówisz? Serio? Osobie o nazwisku Weasley, która nie trafiła do Gryffindoru?
- Myślałam, że nie masz kompleksów z tego powodu.
- Oczywiście, że mam! - obruszyła się, odgarniając w porywie srebrzyste włosy gestem iście nienasiąkniętym nawet mililitrem kompleksów. - Oczywiście, że wolałam być w Gryffindorze...
- Jak twoja rodzina? - wpadam jej w słowo.
- ... z Teddy'm Lupinem - Chyba w ogóle mnie nie usłyszała, a ja zaczynam rozważać, czy aby dokładnie przemyślała swoją wypowiedź. Vika ciągnie dalej: - Ale to było w pierwszej klasie. Teraz cieszę się tylko, że mogę mieć Dominique pod stałą obserwacją... A ona nadaje się akurat do Gryffindoru bardziej niż z tysiąc mnie razem wziętych.
- Taaaaa... - uśmiecham się pod nosem na myśl o Dominique machającej różdżką i o stosach słojów Booracka, które zwaliły się na nią w chwilę później. Viki zdaje się być kompletnie nieświadoma moich rozmyślań. Mówi coś jeszcze, ale moja zdolność kojarzenia rzeczywistości zdaje się właśnie wpadła w stan wstrzymania... Powoli przydzielam poszczególne osoby do grup oszołomów i kujonów. Oczywiście Julia McDuck znalazła swoje miejsce w tej ostatniej.
   - A ty w której grupie jesteś? - pyta mnie znienacka Vi, a ja czuję jakby właśnie zdjęła czaszkową pokrywkę z mojej głowy i zaglądała wprost do środka. Zdaje mi się, że nawet słyszę świszczący wiatr w pustym wnętrzu czaszki. Szybko odganiam od siebie ponure myśli o braku mózgu i skupiam się na twarzy Victoire - jak zwykle jasnej i spokojnej.
- Chyba w grupie oszołomów - odpowiadam to, czego chyba każdy przeciętnie i gorzej inteligentny człowiek bez trudu mógłby się domyślić.
- A ja w zasadzie nie wiem - mówi Victoire powoli. Prawdę mówiąc, ja też nie mogę określić, w której grupie Victa się znajduje. Chyba w tej pierwszej. Albo drugiej. Nie wiem.
 - A ty co sądzisz? - Victoire tym pytaniem uprzedza plątające się "cześć" Petera, który właśnie do nas podchodzi. - Jestem w grupie oszołomów, czy kujonów? - pyta go.
   Może Victoire nie zdaje sobie z tego sprawy, ale ja wyraźnie widzę, że postawiła Petera w bardzo niepewnym położeniu. I Peter też chyba to rozumie, bo robi się nagle tak czerwony na twarzy jak Boorack, kiedy komuś przez przypadek uda się zasłużyć na więcej niż jeden marny punkt dodatkowy na eliksirach.
   Tyle że Peter jest bardziej zmieszany, niż wściekły.
- Ee. - wyjąkuje - Ee-e-emmm... No eeyyy, nie wiem... - przełyka ślinę tak głośno, że nawet ja to słyszę, chociaż ten stoi jak najbliżej Victoire. - Bo ty... yymm... Jesteś pilna, ale-ale nie jesteś kujonem... Właściwie w ogóle nie jesteś walnięta... Znaczy, nie chcę powiedzieć przez to, że jesteś nudna... No nie ważne - Peter robi się brunatny i odchodzi, wybąkując coś w stylu wymówki kujonów o lekcjach. "To po co do nas podchodził?" myślę sobie, ale nie mówię tego na głos - Peter i tak samodzielnie dostatecznie się ośmieszył. Tak w zasadzie to dotychczas tylko po plotkach Brendy mogłam wnioskować że Peter kocha się w Vi, a teraz jego żałosne zachowanie niestety potwierdzało tę teorię.
   Z westchnieniem w głębi duszy zmuszam się do zakodowania sobie w myślach pierdyliardowego chłopala na kilometrowej liście wielbicieli Victoire Weasley.
   Po chwili podchodzi do nas jednak chłopak, który pod tym względem wciąż pozostaje dla mnie zagadką. Teddy Lupin najwyraźniej czuje się zainteresowany powodem, dla którego Peter odszedł od nas z twarzą płonącą jak po spotkaniu z rogogonem węgierskim.
- Za bardzo boi się Victy - odpowiadam, zanim ta zdąży jakkolwiek zaoponować. - Od razu stąd zwiał.
   Viki patrzy na mnie marszcząc czoło, a Teddy wyraźnie stara się ukryć uśmieszek.
- A ty co sądzisz, jestem oszołomem czy kujonem? - ciekawi się Vika.
- Ty jesteś... wilą. I na tym poprzestańmy - Ted szybko ucina temat, ponieważ podbiega do nas zdyszana i zaaferowana Brenda Pussycat. Wtedy Teddy wycofuje się z obronnym gestem, a ja patrzę na niego z oburzeniem równym z paniką, że pozostawia nas same na pastwę rozregulowanej katarynki. Ale po chwili moje uszy już puchną od fal elektro dźwiękowych rozprzestrzenianych wciąż przez Brendę, podekscytowaną do granic możliwości ludzkich. 
- Słyszałaś, słyszałaś Victoire, jeju, jaka sensacja, po prostu sensacja, właśnie Sandra mi powtórzyła, yay yay, nie masz pojęcia, (O, cześć) - W połowie zdanie raczyła mnie zauważyć - ja nie mogę, co za historia, nie uwierzysz, ale Sandra...
- Brenda, albo się zamknij, albo gadaj! - przerywam jej ze zniecierpliwieniem. Już wiem co usłyszę w odpowiedzi: Avada Kedavra Pocky, ja to mówię do Viki tylko, no! Lecz tym razem jednak sprawa musi być poważniejsza, a na pewno o wiele bardziej "sensacyjna", skoro Brenda nie traci czasu na zwykłe upomnienia, tylko ograniczając się do obrażonego spojrzenia w moją stronę, już trajkocze dalej:
- Wiesz przecież, że ten twój niby-przyjaciel Ted Lupin włamał się do starego Booracka? Sandra mi mówiła, hahah, wiesz co, ci piątoklasiści, wiesz...
- Sherry Power i Mark Tower? -wtrącam, mając na myśli prefekcinę-postrach z naszego domu i jej nieodłącznego chłopaka. Jednakże Brenda znów mnie ignoruje.
-... ci puchoni, wiesz, ten seksiak Crister, ten prefekt, ruda i reszta, Sandra słyszała wszystko, wszystko mi powtórzyła! Ale wiesz, że ten Crister...
- Brenda, MÓW! - wołamy chórem, bo obie mamy już trzeci rok serdecznie dosyć jej wiecznej paplaniny.
Brenda aż nie może ustać, więc z podnieceniem wierci chudym zadkiem przebierając nogami w miejscu, gdy konspiracyjnie pochyla się nad uchem Victy.
- Bo wiesz - mówi głośnym szeptem. - Sandra wszystko słyszała! I powtórzyła mi! Bo wiesz, to moja najlepsza kumpela... Zaraz po tobie Viki oczywiście - dodaje łaskawie. - Bo oni stali tuż przy kiblu, a Sandra akurat wychodziła i usłyszała wszystko! Oni chcą zlać dupsko Tedowi Lupinowi, bo...
- Co? - Victoire patrzy na Brendę tak, jakby nie bardzo wiedziała, czy to żart, czy nie.
-... bo przez niego mają przebooraczone! To jest - Brenda uśmiecha się wyrozumiale - mają u Booracka przechlap. No bo wiecie, Boorack ich nienawidzi, po prostu nienawidzi!
A puchoni z 5 klasy nienawidzą go wzajemnie, o czym wszyscy doskonale wiedzą, tak samo jak o tym, że wszyscy oni tworzą doskonale zgraną paczkę antytalentów eliksirowych i najpewniej całkowicie zawalą SUMy z tego przedmiotu, chociażby tylko na złość samemu Boorackowi. A ja jestem tego szczególnie świadoma o tyle, że moja starsza siostra Nickie jak się składa, należy do niezmiennego składu Paczki Puchonów już od przeszło pięciu lat. Tylko dlaczego Paczka miałaby skopać Teda Lupina za zdemolowanie gabinetu Booracka? Powinna być mu raczej wdzięczna po wsze czasy...
- No bo Boorack myśli, że skoro oni się tak nie cierpią i odwalają coś ciągle na jego lekcjach i w ogóle rozdrażniają Booracka Juniora, no wiecie, tego jego bezmógiego synalowatego czubka, no to Boorack myśli, że to puchoni zrobili mu tę demolkę! A to przecież Ted Lupin, ten, ten... agresywny typ, Sandra mi mówiła, że Spell Wood...
- Brenda, odbiegasz od tematu - mówię zniecierpliwiona. Brenda milknie i na moment pozostaje z lekko wpółotwartymi ustami, najwyraźniej zdziwiona tak bardzo jak ja sama. Tym, że od trzech lat po raz pierwszy słucham, naprawdę słucham Brendzinej paplaniny.
- No więc - podejmuje Bren, odchrząkując lekko - Oni chcą skopać Teda Lupina, Sandra twierdzi, że zrobią to jeszcze dzisiaj, bo wiecie, Sandra...
- Brenda... - mówi Vi, aby dać jej delikatnie do zrozumienia, że nie chcemy słuchać o Sandrze i jej domysłach, ale Brenda ją ignoruje.
-... Sandra kocha się na zabój w Peterze, a przecież Ted Lupin tak jakby no wiecie, ma z nim jakieś tam przyjacielskie stosunki chyba nie, bo inaczej Sandra nie bałaby się...
Naprawdę uczucia Sandry obchodzą mnie tyle co placek hipogryfa, ale słucham cierpliwie - jakiekolwiek przerywanie i doprowadzanie Brendy do sedna sprawy jest już i tak bezsensowne.
-...Sandra nie bałaby się, że jak oni skopią Lupina, to Petera może to zranić...
- Tsaaaaaaa - w tym momencie pozwalam aby spłynęło na mnie całe poirytowanie żenującą żałosnością przedstawionej mi sytuacji - Ja to akurat wiem, co o wiele bardziej zraniłoby Petera... Wystarczyłoby, żeby Vika mu powiedziała, że nie uszczęśliwia jej widok jego czerwonej twarzy...
- Tak tak, to bardzo możliwe - mówi Brenda nieuważnie. Najwyraźniej w tej chwili interesuje ją tylko i wyłącznie to, co ona sama ma do powiedzenia. - Ale Sandra jest przerażona - Bren na nowo się ożywia. - Ostatnio nawet jeszcze bardziej zarywała do Petera, żeby przygotować go emocjonalnie na ten straszliwy cios...
- Ale - Victa przerywa jej relacjonowanie tych niesamowitych wieści. - Wiesz, co oni konkretnie chcą zrobić?
- Oni? - Brenda na moment zatacza oczami, jakby za naszymi plecami wisiała gdzieś niewidzialna odpowiedź. - Jacy... Aaaa, ten Crister, prefekt i reszta! No, eeem, no... - na chwilę urywa, poruszając ustami jak rybka wypuszczająca bąbelki w akwarium. - Noooo, Sandra mi nie mówiła... - wydobywa z siebie wreszcie. Mówi z wyraźnym wstydem, ponieważ zawsze szczyci się znajomością wszystkich plotek i plotkar. Nabiera oddechu - Ale mogę się spytać!
- Taaaaa... - Ja i Victa patrzymy na siebie znacząco, w czasie gdy Brenda startuje z kopyta i znika nam z pola widzenia. Ted Lupin już dawno temu gdzieś zniknął, podobnie jak wcześniej Peter Caldwell. Spell Wood siedzi wciąż po środku swego haremu i flirtuje z Rosalie Newman z Hufflepuffu, jedną z członkiń Paczki, podejrzanej o spisek przeciwko młodemu Lupinowi. Stukam Victoire w ramię, gdy przez dziedziniec przebiegają nagle "ten Crister, prefekt i reszta" i łącznie z moją siostrą Nickie wspólnymi siłami odciągają Rosalie od grupki chłopaków. Wkrótce i oni znikają - ja i Victoire też zbieramy się do odejścia.
- Kolacja - mówi Victoire. No to idziemy na kolację!
   Na kolacji jest gwar  i teraz przez stół Ravenclawu przelatują rozmowy o uaktywnieniu się dawnych śmierciożerców, o imprezce u Hagrida z okazji meczu quidditcha, o Sherry Power, która wylądowała w skrzydle szpitalnym po zjedzeniu całego pudełka mieszanki bombonierek Lesera, o Filchu, któremu za trzy lata zapowiedziano emeryturę, o zaklęciu Proteusza i (oczywiście!) o demolce w gabinecie Booracka. My z Victoire nic nie mówimy, tylko bacznie obserwujemy Teddy'ego Lupina, jakbyśmy się spodziewały, że dojrzymy mikroskopijną bombę wielkiego rażenia na jego talerzu. Obok nas, Julia McDuck wygłasza właśnie potępiające kazanie do wszystkich, którzy siedzą naokoło.
- I myślę - kończy - że te dwa wypadki są ze sobą powiązane. Może powinniśmy się zastanowić, kto stoi i za zbezczeszczeniem gabinetu profesora Booracka, i za podrzuceniem Sherry Power mieszanki Lesera w opakowaniu po kociołkach z whiskey!
- A ja dalej nie rozumiem, o co chodzi - mówi Lisa Ackerley, która w noc demolki zaspała i ostatnia przybiegła na miejsce zbrodni. Teraz z zakłopotaniem mruga powiekami.
- Przecież już po paru godzinach od tej zbrodni cały Zamek huczał od plotek! - Julia zwraca się do Lisy, ale wyraźnie patrzy na Brendę, jakby wysuwała oskarżenie.
- I właśnie dlatego mi się wszystko pomieszało - wyjaśnia Lisa. - To w końcu kto włamał się do Booracka, Ted Lupin, czy ten prefekt...
   Wszyscy gapią się na Lisę wytrzeszczając oczy.
- Jaki prefekt?! - parska Julia, ale zanim dopowiada coś więcej, przerywa jej Seth, chłopak z naszej klasy:
- Jakiś prefekt byłby do tego w ogóle zdolny??
   W naszym domu (jako jedynym) prefektura jest równana z zaszczytem a nie hańbą, lecz Seth nie podziela tego zdania. Julia patrzy na niego pogardliwie, ale mówi:
- Tak, nie byłby zdolny, bo to prefekt! I jeśli to był prefekt z naszego domu...
- Naszym prefektem jest przecież Sherry Power! - przypomina Lisa.
- No a drugi prefekt?
   Lisa leciutko unosi brwi.
- Mark Tower! Zresztą, chodziło mi o prefekta z Hufflepuffu.
   Przez nasz kawałek stołu przechodzi zbiorowe "uuuuuuuuuuuuuuu". Ravenclaw zawsze uważał puchonów za leniów i nierobów, a co dopiero tegorocznych piątoklasistów.
- Kto tam w ogóle jest prefektem? - pyta Julia tonem jasno dającym do zrozumienia, że ktokolwiek to nie jest, i tak na pewno nie zasłuży sobie na jej poparcie.
- Sean Larieson - mówi Lisa, która tak samo jak ja ma w Paczce Puchonów siostrę i wszystkich zna.
- Ten oszołom...? - dziwi się Julia, jakby mimochodem. - A ta jego dziewczyna... też jest prefektem? Jak ona w ogóle się nazywa?
   Victoire kopie mnie pod stołem, ale ja nie wykrztuszam z siebie nawet słowa. Osobiście podzielam zdanie Setha o prefektach więc na początku nie chcę się przyznawać do tego, że moja siostra chodzi z jednym z nich, dopóki nie przypominam sobie że dla krukonów przecież prefektura jest chwałą, ale właściwie i tak uważają Seana za oszołoma i zanim zdążam się zdecydować, uprzedza mnie Lisa:
   - Nickie Glam.
- Ale Sean Larieson wcale nie jest już prefektem! - mówię szybko. - Załatwił to sobie u McGonagalli.
   Julia głośno wciąga powietrze jakby nagle zabrakło jej tlenu i z początku nie za bardzo orientuję się co nią tak wstrząsnęło; to, że można zrzec się prefektury a tym samym praw do prefekciej łaźni, czy to jak karygodnie nazwałam dyrektorkę. Lisa jak najszybciej zmienia temat:
- To w końcu kto się włamał?
- Ted Lupin - odpowiada Julia, ale wydaje mi się, że już bez dawnego przekonania. - W końcu to była jego peleryna.
- Chyba że ją komuś pożyczył - podsuwam.
- Albo Spell Wood się pomylił - dodaje Victoire.
- No to jak Spell Wood się pomylił, to już tylko dyrekcja może osądzić jego grzechy - kwituje Julia.
Po czym kolacja w Wielkiej Sali dobiega końca a ja i Vika wychodzimy do sali wejściowej, gdzie ponownie napada nas podjarana Brenda.
   - Ejej, Viki, widziałyście ich, właśnie tędy przeszli, oni idą tam, po schodach, właśnie Sandra...
- Brenda, uspokój się! - Victoire przekrzykuje ją - Kto szedł?
- No ten prefekt, Crister i ta cała reszta, Sandra mi powiedziała, że idą do DYRY!
   Ja i Victoire patrzymy po sobie.
- Po co?
- No jak to... Na pewno po to, żeby oczernić Booracka, bo to wszystko przez Lupina...
   Z tymi niejasnymi słowami, Brenda zaczyna się od nas oddalać.

                                                                                 *

   Jesteśmy z Fi i Di w bibliotece, kiedy oni na nas napadają: "ten przystojniak", jego była dziewczyna, prefekt, blond myszka, zakolczykowana, okularnica, siostra Lisy Ackerley i moja siostra, w skrócie: Crister, Rosalie, Sean, Scarlett, Florence, Laura, Carrie i Nickie. Crister wywala kałamarz na moje wypracowanie, a Sean rzuca się na nas z kłami.
- To byłyście WY! - drze się Crister i w tym momencie spomiędzy półek wraz ze złowieszczym skrzypnięciem buta wyłania się pani Pince.
- Krzyki, wrzaski! - jak zwykle zaczyna od tej samej gadki. - Tu jest biblioteka, nie ma tu miejsca dla nieucywilizowanych małpiszonów, jeszcze pożałujecie puchoni... A, i znowu siostry Glam! Wynocha stąd!!
- Ale... my wszyscy, czy tylko siostry Glam? - pyta Crister nonszalancko.
   Pani Pince przybiera formę rozwścieczonego żmijoptaka.
- Precz!
- Spadamy - mruczy Crister i cała Paczka Puchonów opuszcza bibliotekę. Usuwam różdżką atrament z mojego wypracowania, Domie i Fiffy pomagają zebrać nam książki, po czym my także wychodzimy.
   Na korytarzu nie ma już puchonów, ale i tak nie możemy czuć się bezpiecznie. Oni już wiedzą... Najpewniej właśnie po to udali się do McGonagall po kolacji. Bo jedynym sposobem na odczepienie się od nich Booracka, jest dla nich wydanie nas...
   Jak zwykle praktyczna Dominique oblicza nasze szanse w tym starciu.
- Ich jest ośmiu, nas jest czwórka... Każda z nas ma przeciwko sobie dwójkę uzbrojonych i wyszkolonych do SUMów agresywnych niepoczytalnych piątoklasistów.
   Ja już nic nie mówię, ale myślę sobie, że zanosi się na niezłą walkę oszołomów.



___________________________________________________


Rozdział praktycznie składający się z samych dialogów, mam tylko nadzieję,  że paplanina Brendy nikogo nie zmęczyła, o ile w ogóle to możliwe...

Ach, no i nie będę od tej pory pisać w czasie teraźniejszym. Jedynie ta notka powstała w tym stylu więc nie zmieniałam jej już na potrzeby spójności dziennika, gdyż za dużo byłoby z tym zachodu.

Ponieważ pojawiła się Paczka Puchonów... Jest to aż ósemka osób na raz, także jeżeli ktoś ma kłopoty z ogarnięciem ich wszystkich (zwłaszcza, że Brenda mówiła o nich dosyć chaotycznie), opisy poszczególnych członków Paczki znajdują się w zakładce "Peskipiksi Pesternomi". Zapraszam!

Dziękuję za przeczytanie! I liczę na komentarze oczywiście... Do następnego!

Nox.

~Tita Pocky