sobota, 30 maja 2015

14. Noc Duchów, kotów i nieznośnych ropuch

   31. 10. 2012 r. ŚRODA

   Korytarze były udekorowane strasznie.
   Z sufitów wszędzie zwieszały się lśniące, srebrne pajęcze sieci wielkości prześcieradeł, a z nich dyndały nam tuż nad głowami wielkie, owłosione, zaczarowane pająki. Pochodnie były zgaszone, przez co jedynymi źródłami światła pozostały świece ukryte pod przyłbicami zbroi, które skrzypiały przejmująco, gdy się koło nich przeszło. Ja i Victoire cichutko przemykałyśmy korytarzami. Nawet teraz, mimo że znałyśmy te dekoracje od pierwszej klasy, to i tak dreszczyki przebiegały nam po plecach i z mimowolną ulgą weszłyśmy do Wielkiej Sali.
   Ufff.
   Tylko że zaraz po wypowiedzianym "ufff", chmara nietoperzy wyleciała wprost na nas.
   Victoire krzyknęła cicho, a ja zamachałam dziko rękami, ale nietoperze wleciały już do Wielkiej Sali tuż pod zaczarowane sklepienie.
   - Ojojojoj! - usłyszałyśmy za sobą piskliwy głos Flitwicka. - Najmocniej przepraszam! - Po czym potruchtał przed nami, unosząc w górę różdżkę i wystrzeliwując z niej nowe nietoperze stadko, które śmignęło nad głowami uczniów.
   Spojrzałyśmy na sklepienie, ciemne i rozgwieżdżone jak niebo za oknami. Pod nim w powietrzu zawieszone były wydrążone dynie ze świecami w środku, wspomniane już nietoperze migały to tu to tam, pomarańczowe płonące serpentyny płynęły leniwie jak ogniste morskie węże a wraz z nimi oczywiście duchy Hogwartu.
   Ja i Vicky usiadłyśmy koło Fiffie i Dominique oraz Lisy, mając na przeciwko Julię, Quirke'a i Brendę.
- Ładny kapelusz? - wyparowała Brenda, gdy tylko zjawiłyśmy się w jej polu widzenia.
   Na jej głowie sterczała spiczasta, czarna tiara z postrzępionym rondem, z którego zwieszała się pojedyncza pajęcza nitka. Jednak na jej końcu nie dyndał zaczarowany pająk, ale pufek pigmejski Brendy, najwyraźniej przerażony swoim położeniem.
    Na nasze szczęście zanim zdążyłyśmy jej odpowiedzieć, spod stołu dobiegło nas ciche miauknięcie i zobaczyłyśmy, że Dominique trzyma na kolanach Mrukota.
- No co? - powiedziała Domie, widząc iż nasz wzrok został skierowany na jej małego futrzatego terrorystę. - To tylko żywa część dekoracji!
- Rzeczywiście, dodaje grozy temu wnętrzu - rzuciła Fiffie.
   Ale wypowiedziała to w złą godzinę, bo wtedy podszedł do nas ktoś, kto na pewno dodawał więcej grozy temu wnętrzu niż słodki kociaczek Dominique.
- Czecho wszystkim! - powitała nas Bacy Phellps swoim tradycyjnym powitaniem. - Zaczepistą mam czapajkę, no nie? - Wskazała na swoje nakrycie głowy, przy którym nawet absurdalny kapelut Brendy był w miarę normalny. Ponieważ, na czubku głowy Bacy chybotała ogromna wydrążona dynia, do której na dodatek doczepiona była wielka różowa kokarda, z którą Bacy nigdy się nie rozstawała.
   Na ten widok odruchowo parsknęłam śmiechem, ale szybko udałam, że to kaszel.
- Rzeczywiście... oryginalna - wyjąkała Vicky.
- Ba, że oryginalna! - zachrumkała z godnością Bacy, po czym odeszła, by pochwalić się swoją oryginalnością innym przy stole krukonów.
   - Ja nie mogę... - Fiffie wytrzeszczyła oczy na Victę z podziwem. - Ty nawet dla Bacy jesteś miła!
- Vika wcale nie jest miła, tylko po prostu bardziej wyrozumiała i tolerancyjna wobec totalnych idiotów - wyjaśniła Domie, zanim Victoire zdążyła odpowiedzieć coś bardziej stosownego.
    I w tym właśnie momencie, na złotych półmiskach przed nami pojawiła się uczta.
   Wszyscy rzucili się natychmiast (czyli zaraz po Bacy) na befsztyki, pieczone kurczęta, kiełbaski, bekony, steki, sałatki, ziemniaki, frytki, kotlety schabowe, kotlety jagnięce, puddingi, strudle, sosy, marchewki, ketchupy i co tam się jeszcze znalazło.
- Wygląda apetycznie - zawołał Gruby Mnich, duch rezydent Hufflepuffu, niby przypadkiem przelatując obok nas (bo zupełnie przypadkiem akurat na naszym kawałku stołu pojawiła się potrawka z jagnięciny).
- Spływaj do puchonów, grubasie - szepnęła Dominique, na co parsknęłam śmiechem.
- A ty nie możesz jeść, duchu? - zdziwiła się Brenda.
    Mnich wyglądał na wyraźnie urażonego.
- Od prawie pięciuset lat - westchnął. - Ale za życia i tak niewiele było mi dane z pokarmów tego świata...
- Dlaczegóż to? - spytała Fiffie uprzejmie.
- Mnisie śluby... Czystość, ubóstwo i tak dalej... Może użyję sobie choć trochę na przyjęciu duchów... Dziś sir Nicholas de Mimsy - Porpington obchodzi rocznicę swojej śmierci.
- Sir Nicholas de Plumpy... - powtórzyła Brenda ze zmarszczonym czołem.
- Prawie Bezgłowy Nick - wyjaśniła Julia ze zniecierpliwieniem.
    Gruby Mnich tylko westchnął, wciąż z utęsknieniem wpatrując się w potrawkę leżącą przed nami. Dominique zerknęła na mnie, po czym ostentacyjnie nałożyła sobie dosyć sporą porcję, na co duch głośno przełknął ślinę i jak najszybciej odleciał, by nie przysparzać sobie bardziej dotkliwych pokus.
- Wzięłaś ropuchę! - ofuknął Victę Quirke, błędnie odczytując nagłe odejście Grubego Mnicha. - Chcesz wszystkim odebrać apetyt?
- Skoro tak, to nie jedz - poradziłam mu obojętnym tonem. - Jeśli boisz się ropuch...
- Nie boję się! - obruszył się, ale po chwili krzyknął, gdy Kiriaka zeskoczyła z ramienia Vicky i przeskoczyła przez stół tuż koło jego talerza.
- Tchóóóóórz! - zanuciłyśmy ja i Victoire.
   Zanim jednak Quirke zdążył nam odparować, podleciał do nas kolejny duch. Szara Dama, rezydentka Ravenclawu, omiotła nas nieodgadnionym spojrzeniem, po czym odezwała się cichym, srebrzystym głosem:
- Wygląda...
-...apetycznie? - wpadła jej w słowo Brenda. - Czemu duchy gadają tylko o jedzeniu?
   Szara Dama zrobiła urażoną minę i odleciała na sam koniec stołu.
- Brenda... - powiedziała Victoire z wyrzutem. - Przecież wiesz, jaka Szara Dama jest wrażliwa...
- A zwłaszcza przy Krwawym Baronie! - rzuciła Brenda, po czym zaczęła mówić konspiracyjnym tonem: - Widziałam raz, jak Szara Dama przelatywała korytarzem, no nie, a ze ściany tuż przed nią wyleciał Krwawy Baron i wtedy ona od razu zwiała i wsiąknęła w sufit!
   Jeju, to już Brenda zajmuje się plotkami nawet o duchach!
- Tak w ogóle czy ktoś się kiedyś zastanawiał, dlaczego Krwawy Baron jest taki zakrwawiony?
- Przecież to Krwawy Baron - Lisa wzruszyła ramionami.
- Tak, ale zanim stał się Krwawy, to chyba musiał się zakrwawić, co nie? - wyjaśniła Brenda zjadliwym tonem.
- W żadnej książce historycznej o tym nie piszą - stwierdziła Julia, która z pewnością nie mogła się mylić w tej kwestii, jako że przeczytała wszystkie historyczne książki istniejące w świecie czarodziejów. - A tak poza tym. Wiecie co dzisiaj jest?
- No nie, w ogóle! - prychnęła Brenda, ogarniając gestem wszystkie dekoracje łącznie ze swoim głupim kapelutem. - Skąd mogło ci przyjść do głowy, że dzisiaj jest Noc Duchów...
- Wcale nie o to mi chodziło! - obraziła się Julia.
- To o co? O rocznicę śmierci Prawie Bezgłowego Nicka? - podsunęła Lisa.
- Och, doprawdy... - Julia zaczęła przecierać swoje okulary z bolesnym wyrazem twarzy. - Co wy robicie w Ravenclaw! - założyła szkła na nos, po czym oznajmiła: - Dzisiaj jest rocznica utraty mocy Sami-Wiecie-Kogo... No wiecie, kiedy Harry Potter był niemowlęciem.
   Quirke rzucił badawczym spojrzeniem w naszą stronę.
- Harry Potter to wasz wujek - powiedział odkrywczo, kierując te słowa do Vi i Di.
   Julia prychnęła.
- To chyba każdy wie!
   I w tym momencie dwie rzeczy wydarzyły się równocześnie: pajęcza nitka urwała się z tiary Brendy i jej pufek wylądował w jej bigosie, a do Wielkiej Sali wleciała chmara sów.
   Zdezorientowani uczniacy zaczęli obracać głowami wodząc wzrokiem po sklepieniu. Pod zaczarowanym sufitem lawirowały chyba wszystkie sowy jakie znajdowały się w Sowiarni; i te posiadające właścicieli, a także zwyczajne szkolne płomykówki. Sowy uczniaków podlatywały do swoich opiekunów, a niczyje płomykówki latały bez celu nad ich głowami. Teraz cała sala wypełniona była pohukiwaniami.
   Nagle zobaczyłam na sklepieniu szarą plamkę, aż w końcu moja sówka, obrośnięta nowymi piórkami, wylądowała na mojej głowie.
- Kłębopiórka! - zawołałam, zdejmując ją ze swoich włosów.
   Ale kiedy pierwsza sowa narobiła Julii na głowę, przestało być tak zabawnie. No dobra, sowy były bardzo efektowną żywą dekoracją, ale kto je tu wpuścił na stratowanie Wielkiej Sali?
   Zza uchylonych drzwi pomieszczenia swój brzydki łeb wychylił Poltergeist Irytek, po czym strzelił z malinowej gumy do żucia.
- IRYT! - wrzasnęła profesor McGonagall. - Nie wolno ci tu wchodzić!
- Ależ wasza dyrektorowatość, ja tylko zapewniam dzieciom atrakcje! - po czym zniknął za drzwiami.
   Mały głupek.
   Zrobiło się małe zamieszanie, kiedy nauczyciele powstawali i zaczęli odsyłać sowy do Sowiarni, wyraźnie zdenerwowani całą sytuacją, która uczniaków bawiła tak, że aż pokładali się na stołach ze śmiechu.
   Nadeszła pora deseru. Na stołach pojawiły się bloki lodów we wszystkich smakach, strucle jabłkowe, całe misy fasolek Bertiego Botta, ciastka owocowe polane syropem, bryły toffi, czekoladowe eklerki, pączki, biszkopty z kremem, owoce w czekoladzie, ryżowy budyń i miętówki. I o ile były to w miarę normalne słodycze, to obok nich pojawiły się też bardziej osobliwe dania, takie jak czekoladowe ciasto z zielonymi lukrowymi robakami w środku, które wypływały gdy odkroiło się kawałek, cukierki niespodzianki zawierające całe chmary malusieńkich nietoperzyków i danie specjalne: zupa dyniowa w miseczkach z wydrążonych dyń, które chichotały złowieszczo, gdy nabrało się łyżkę.
   Właśnie nałożyłam sobie kawał ciasta z lukrowymi gąsienicami, kiedy zobaczyłam coś, co jeszcze bardziej poprawiło mi nastrój: Głowa Bacy utknęła w jej wielkiej wydrążonej dyni z doczepioną kokardką.
   - Zaraz... Cię... Wyciągnę... - mówił jakiś chłopak z klasy Fiffie i Di, ciągnąc dynię, a Bacy wrzeszczała w niebogłosy. Obok nich, Jake Pattinson i Matthew Lion dusili się ze śmiechu.
   To było niezłe przedstawienie i chociaż ktoś ze starszych klas na pewno znał jakiś sposób na pozbycie się wielkiej dyni z głowy pierwszoroczniaczki - jakoś nikt nie kwapił się, by jej pomóc. Tylko jakiś drugoklasista poczuł się zobowiązany i próbował zaklęcia lewitacji, ale sprawiło to tylko tyle, że Bacy poleciała w górę, dalej uwięziona w dyni. Dopiero profesor Flitwick zakończył cały spektakl.
   Potem było już raczej spokojnie, dopóki siedzący dalej Seth nie wyjął z kieszeni swojego szczura. Ponieważ Mrukot, nie wiadomo jak to zobaczył, po czym już wyskoczył z ramion Dominique i poleciał, rozwalając prawie wszystko co było na stole.
- Zatrzymajcie tego za słodkiego kota!! - wrzasnęła Domie, a wszyscy zerwali się na równe nogi, natomiast Mrukot zgrabnie przeskoczył misę z owocami by wylądować w faskolkach wszystkich smaków.
   Jakiś szóstoklasista rzucił się na stół by go złapać i wpadł twarzą w biszkopty, ktoś inny strzelił w kota zaklęciem, na co Dominique wrzasnęła: "Chcesz go zabić, palancie?!". Inny człowieczek rzucił w niego fasolką, gdy kociak przewrócił jego dyniowy sok, a temu wszystkiemu towarzyszyło paniczne popiskiwanie przerażonego szczura, który śmigał między tymi wszystkimi talerzami, półmiskami i dzbanami, uciekając w popłochu.
   I już Flitwick ponownie wstawał od stołu aby nas uspokoić, kiedy ktoś zawołał "Petrificus Totalus!" a Mrukot znieruchomiał, po czym cały zesztywniały zwalił się w paterę z ciastkami, obryzgując najbliżej siedzących cytrynowym kremem.
   Teddy schował różdżkę, po czym chwycił sparaliżowanego kota za ogon i podał go Domie, która gapiła się na niego szeroko otwartymi oczami. Coś śmignęło po stratowanym stole i wylądowało w dłoni Setha; to spanikowany szczur wrócił do swojego właściciela. Gdy Ted uznał, że szczur jest już bezpieczny, odczarował Mrukota, który od razu prychnął gniewnie.
   - Świetnie! - zapiszczał Fliwtick, który dopiero co się pojawił. - Lupin, Gryffindor otrzymuje dziesięć punktów!
   No świetnie.
   Ucztę zakończyło widowisko wszystkich duchów Hogwartu. Powyskakiwały ze ścian i stołów, po czym utworzyły perłowo biały korowód. Prawie Bezgłowy Nick jak zwykle położył widownię sceną pozbawienia go głowy, a Gruby Mnich bardzo dobrze wygłosił mowę pogrzebową.
   I kiedy przedstawienie się skończyło znowu wybuchło zamieszanie, na szczęście już nie przez dom Ravenclawu. Tym razem to przy stole Slytherinu. Jakiś debil wypuścił mini-fajerwerka Filibustera, który przeleciał przez cały ich stół i trafił Gigi Bulstrode prosto w twarz.
   Gigi wybiegła z Wielkiej Sali zanosząc się płaczem, pani Pomfrey poleciała za nią, a McGonagall nawrzeszczała na tego debila - i mogliśmy już odejść.
   Wszyscy wracali do swoich dormitoriów w dosyć ożywionej atmosferze, więc dekoracje na korytarzach nie były już tak straszne i kiedy jeden z zaczarowanych pająków spadł Brendzie na głowę, wywołało to jedynie salwę śmiechu.
   I gdy tylko zamknęły się za nami drzwi od pokoju wspólnego, piskliwy głos zawołał:
- Proszę się zatrzymać!
   Ci, którzy już chcieli iść do dormitorium, cofnęli się. Dopiero teraz zauważyliśmy, że przy wejściu stoi profesor Flitwick, który szedł za nami cały czas!
   Przez piętnaście minut prawił nam kazanie! Mówił, że nasze zachowanie na uczcie było karygodne, że w życiu nie spodziewałby się tego od swoich krukońskich uczniów, że ostatni raz ktoś założył na głowę dynię albo ktoś wziął ze sobą zwierzęta do Wielkiej Sali - a potem stanowczo zabronił nam wychodzić z salonu krukonów, chociaż jeszcze nawet nie wybiła 21:00!
   Przez połowę jego przemówienia Victoire stukała mnie w ramię, więc nie mogąc już jej dłużej ignorować, zapytałam:
- Co?
- Kiriaka! - wypaliła. - Zostawiłam Kiriakę w Wielkiej Sali!
   No nie, powiedziała mi to akurat wtedy, kiedy Flitwick już zakazał nam wychodzić (a raczej wtedy zaczęła stukać w moje ramię).
- Odnalezienie ropuchy to chyba dostateczny powód by wyjść z pokoju wspólnego? - upewniłam się.
- Ch-chyba... - odparła bez przekonania. - Ale Flitwick już zawiadomił Filcha, że krukoni mają się stąd nie ruszać...
- Victoire! - Brenda podeszła do nas dzierżąc swojego pufka niczym granat. - Co za wstrętny mały dziad z tego Flitwicka! O mało co nie zabił mojego pufka tymi swoimi wrzaskami... - po czym pociągnęła ją do naszego dormitorium, zanim Vic zdążyła choćby przerwać jej wywód.
    Westchnęłam, po czym wyszłam z salonu krukonów.
    W opustoszałych korytarzach świece pod przyłbicami starych zbroi już dogasały, rzucając nikłą poświatę na rozwieszone wszędzie pajęczyny. Dreszcz przeszedł mi po plecach, kiedy jakiś zabłąkany nietoperz przeleciał pod sieciami tuż nad moją głową. Jak najszybciej zbiegłam ze schodów, przeskakując nad fałszywym stopniem, aż nagle coś mignęło mi przed oczami.
   Rozejrzałam się i aż mnie zmroziło. Ktoś wpuścił do tego korytarza płonący tłuczek, który teraz obijał się o ściany, sufit i zbroje. Nie ulegało wątpliwości, że ten kto go tu wpuścił, był małym człowieczkiem o brzydkiej twarzy i nazywał się Irytek.
   Świetnie. Byłam odgrodzona od Wielkiej Sali. Pozostawało mi teraz tylko albo cofnąć się na schody, z których tu przyszłam (a te powędrowały już w dół z szóstego na czwarte piętro, gdzie ślepy korytarz prowadził do Izby Pamięci), albo iść z powrotem na siódme piętro i stamtąd szukać innej drogi. Wspięłam się więc po stopniach, które na moje szczęście nie ruszyły się z miejsca i gdy byłam już na korytarzu Barnabasza Bzika, ze ściany tuż za mną wychynął sir Nicholas de Mimsy - Porpington.
   Poczułam się tak, jakby ktoś oblał mnie z kubła lodowatej wody. Prawie Bezgłowy Nick wyraźnie się zawstydził.
   - Wybacz młoda damo moje roztargnienie - wyrzekł nonszalancko. - Dzisiejszej nocy o północy odbywa się przyjęcie z okazji rocznicy mojej śmierci i...
- E-e... Wszystkiego najlepszego - wydukałam.
Nawet się nie spytał, co ja tu w ogóle robię!
- Ekhm, no tak, dziękuję... Właśnie leciałem, aby dowiedzieć się powodu spóźnienia Jęczącej Marty, także... Wybaczy pani - skłonił się nisko, a głowa niebezpiecznie mu zachybotała, po czym odleciał.
   Nietoperz, płonący tłuczek, duch, co jeszcze? Ale i tak cieszyłam się, że nie spotkałam Krwawego Barona.
   Wyszłam zza rogu i nagle stanęłam, ponieważ z naprzeciwka nadeszła Pani Norris - bardzo sędziwa kotka Filcha. Uczniowie unikają jej już od niepamiętnych czasów; kiedyś - bo zwiastowała rychłe nadejście woźnego, teraz - bo każdy boi się, że jak kotka zdechnie w jego obecności, to Filch go oskarży. I rzeczywiście trzęsła się ze starości tak, jakby zaraz miała paść u moich stóp trupem. Łypnęła na mnie żółtymi ślepiami, po czym pobiegła korytarzem z zadziwiającą jak na taki wiek prędkością.
  O nie, nie jest dobrze! Jeżeli Filch patroluje to piętro z powodu bliskiego sąsiedztwa z Wieżą Ravenclawu, to może przyleźć tu w każdej chwili... I co wtedy?
   I kiedy zaczęłam się już szybko wycofywać, ktoś nagle złapał mnie od tyłu i szybko wciągnął za gobelin.
   Po chwili na korytarzu rozległy się kroki i chrapowaty oddech Filcha.
- Wiem, że tutaj jesteś! Pokaż się!
   Wstrzymałam oddech. Zza gobelinu doszło prychnięcie Pani Norris.
- I tak cię znajdę! No, prowadź kochanieńka... - tymi słowami z pewnością zwrócił się do kotki. Powoli, człapiące kroki Filcha oddaliły się i wszędzie zaległa cisza.
- Co ty tu robisz? - odezwał się głos Simona.
- A ty co tu robisz? - odparłam.
   Simon puścił mnie i ze zdziwieniem odkryłam, że wolałabym, by tego nie robił. Właściwie wciąż jeszcze bałam się wychodzić zza gobelinu, mimo że byliśmy bardzo blisko pokoju wspólnego. Ale wciąż jeszcze pozostawało znalezisko ropuchy...
- Znalazłem ropuchę - powiedział.
- A ja szukam ropuchy - odpowiedziałam.
   Simon podał mi Kiriakę. Nie bardzo wiedziałam co powiedzieć; dziękować mu za ocalenie przed Filchem, czy za znalezienie zwierzątka Victoire? Jego brat Sean i moja siostra Nickie chodzili ze sobą, ale związek naszego rodzeństwa jakoś niespecjalnie nas do siebie zbliżał... Właściwie to mogę powiedzieć, że ja i Simon trzymamy się na spory dystans.
   I tak wróciliśmy do Wieży Ravenclawu w całkowitym milczeniu, bym tam mogła w końcu wyżyć się na Victoire za jej zapominalstwo, które przysporzyło mi tylu niebezpiecznych przygód.


__________________________________________________


Znowu filler.
Znowu nie było akcji.
Tak, wiem.
Wiem.
Wiem!
Ale nie bijcie! I tak dużo się działo!
Nieistotnych wydarzeń, ale zawsze coś!
Nudno nie było xd
A jak było, to piszcie w komentarzach.
Ale jak nie było, to... No. Komentujcie w każdym wypadku!
I wiem, że mało Teddy'ego, ale w przyszłym rozdziale będzie go dużo więcej xD

*Nox*

~ Tita Pocky

niedziela, 24 maja 2015

13. Kłębopiórka i grafitti

   25. 10. 2012 r. CZWARTEK
  
   Victoire miała rację. Chociaż Cristal odzyskała czucie w nogach, nie mogłyśmy jej jeszcze zostawić samej w naszej Kryjówce. Jak na razie Hagrid znalazł w Zakazanym Lesie aż dwa martwe jednorożce, tak więc Cristal kulejąca na jedną nogę mogłaby być łatwym celem dla potencjalnego drapieżnego i złowrogiego zwierzaka, grasującego po tej niezmierzonej dziczy. A niestety nie mamy pojęcia jak długo eliksir będzie przywracał Cri do pełnej sprawności, wobec czego bezpieczniej jest, by wciąż pozostawała w Kryjówce. A przynajmniej dzięki temu iż nasza podopieczna stanęła na nogi, ja i Victoire przestałyśmy się tak boczyć na Fiffie i Di.
   Dzisiaj na śniadaniu Teddy do nas nie podszedł, ale nie zawitał też przy stole ślizgonów. Mnie i Vikę jakoś niespecjalnie to obruszyło, a kiedy Gigi Bulstrode do nas podeszła, pierwszym o czym pomyślałyśmy było to, że pewnie przylazła aby wytknąć coś Vicky, jak to zwykle zdarzało się różnym zazdrośnicom przynajmniej dwa razy w tygodniu. Jednak okazało się, że Gigi zupełnie co innego leży na sercu.
   - To ty jesteś Victoria, tak?
Victoire odwróciła się flegmatycznie od swojego talerza.
- Victoire - poprawiła ją.
- Ach, no tak - Gigi machnęła ręką niedbale. - Ja chciałam tylko... Czy to prawda, że byłaś w Skrzydle Szpitalnym, żeby odwiedzić Spella Wooda?
   Zamarłam z jajecznicą dyndającą z końca swojego widelca. Wprawdzie słyszałam o tym, że Spell kontuzjowany w meczu dwoma tłuczkami trafił do Skrzydła Szpitalnego, Fiffie mówiła mi, że Nannah Stone z jej klasy nie odstępuje drzwi szpitala na krok, ale o tym, że Victoire Weasley mogła go odwiedzić z własnej nieprzymuszonej żadnymi odurzającymi ziółkami woli... w życiu nie przyszłaby mi taka myśl do głowy!
- A czemu pytasz? - zapytała Vi spokojnie.
   Gigi wcale nie wyglądała na zmieszaną swoją ewidentną wścibskością. Wyćwiczonym do perfekcji ruchem dłoni poprawiła niby niedbale blond włosy.
- Dziewczyny o tam - wskazała na stół ślizgonów - strasznie plotkują.
- Doprawdy? - rzekła Vika lekceważąco. - To może ich się spytasz?
- Nie uważam, by były godne zaufania.
- Więc skąd te wątpliwości? - spytała Victa a w jej głosie niespodziewanie powiało chłodem.
   Gigi udała, że tego nie zauważyła. Ja gapiłam się na Vic szeroko otwartymi oczami.
- Zawsze lepiej się upewnić!
- To upewnij się u kogoś innego - Victoire wzruszyła ramionami, już wyraźnie dając jej do zrozumienia, że ta rozmowa obchodzi ją tyle, co bobek pufka pigmejskiego. - Ja nie uważam, by ta wiedza była ci do czegoś potrzebna.
   Takiego zachowania Gigi już nie mogła zdzierżyć. Przestała już nawet kryć zniecierpliwienie.
- Po prostu mi powiedz i zapomnimy o sprawie!
   Victoire zacisnęła tylko dłoń na swoim widelcu, jakby miała zamiar wydrapać nim jej oczy.
- To że Teddy do ciebie nie podszedł, nie znaczy że musisz od razu dobierać się do Spella.
   Opuściłam swoje sztućce na talerz z cichym brzdękiem. Gigi dopiero po chwili wydobyła z siebie głos.
- A więc jednak jesteś zadufaną, rozpieszczoną i pustą idiotką jak każda wila...! Chociaż to chyba nie była zbyt wielka niespodzianka - zmrużyła oczy. - No trudno Victoria, wcale nie musisz mieć we mnie przyjaciółki.
- Mam. Na. Imię. Victoire. - wycedziła Vicky, ale Gigi już odeszła.
   Opadła mi szczęka.
- Co. To. Miało. Być?!
Lecz Victoire tylko wstała od stołu.
- Już skończyłam. Idę na górę.
- Żeby wstać od stołu nie musiałaś wdawać się w debilną kłótnię z Gigi.
   Ale Victa już mnie nie słuchała. Przeszła ponad ławą i ruszyła w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, a ja, chcąc nie chcąc, poszłam za nią.
   Teddy dogonił nas na schodach prowadzących w górę z Sali Wejściowej.
- Victoire! - zawołał. - Co... Coś się stało?
- Nic a nic - Vicky wciąż wpatrywała się przed siebie, idąc szybkim, zdecydowanym krokiem, tak że ledwo za nią nadążaliśmy - Dlaczego pytasz?
Teddy'emu włosy z niebieskich zrobiły się fioletowe.
- Emmmm, no... Po prostu jakoś szybciej skończyłaś śniadanie... niż zwykle.
Och, doprawdy. Zamiast do nas podejść, on się na nas gapił...
- Po prostu - zaczęła Victoire - to ucięłam sobie krótką pogawędkę z twoją... ekhm... znajomą - wymownie zaakcentowała ostatnie słowo tym samym sprawiając, że kosmyki Teda stały się już całkiem czerwone.
- Po prostu chodzimy ze sobą do klasy - wycedził.
- Może gdybyś podszedł do niej też dzisiaj, to by się nas wtedy nie uczepiła! - ofuknęła go.
Teddy zatrzymał się zdziwiony.
- Powiesz mi normalnie o co wam poszło?
- Wybacz Teddy Lupinie - odparła - ale zachowam to dla siebie.
No jasne, przecież Victoire nie mogła się przyznać Tedowi, że pokłóciła się z Gigi o Spella Wooda i niego samego! Teraz Teddy obserwował ze zmarszczonymi brwiami dumny profil niewzruszenie prującej do przodu Victoire, a ja zastanowiłam się chwilę nad zaistniałą sytuacją. Kilka tygodni temu Ted sam pokłócił się w Hogsmeade z Peterem o dziewczyny, ale już się (jakoś) pogodzili. W tym przypadku obawiałam się jednak, że dziewczyny kłócące się o chłopaków to... cóż, chyba nie dogadają się tak szybko.
   A za tę wizytkę u rannego w boju Spella, to już osobiście spuszczę Victoire manto!
   Z Teddy'm resztę drogi przebyliśmy w milczeniu, jedynie ja jeszcze porozumiałam się z nim za plecami Vic telepatycznie (wzruszenie ramion, pokręcenie głową, wywrócenie oczami, mina świadcząca o braku ingerencji w przebieg wydarzeń podczas dzisiejszego śniadania). W końcu rozstałyśmy się z nim na siódmym piętrze, po czym udałyśmy się do dormitorium po nasze wypracowania z eliksirów i czym prędzej zbiegłyśmy do lochów. I tak jak się spodziewałam, na początku zacięty wyraz twarzy Victoire o wiele już zelżał, kiedy byłyśmy w podziemiach.
   - Weasley, Glam! - zawołał natychmiast Boorack, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi. - Wyśmienicie, spóźnienie na początek dnia! Ravenclaw traci pięć punktów!
   Przez klasę przebiegł słaby jęk kujonowatych krukonów, dla których zdobycie pucharu domów choćby za Gryffindorem było najwyższą aspiracją życiową.
- Glam, Weasley, nie było was na początku lekcji, więc dowiedzcie się, że właśnie wykonujemy Roztwór Powodujący Kurczenie Się Ludzi i Zwierząt, ingrediencje są wypisane na tablicy, sposób przyrządzenia w podręczniku na stronie sześćdziesiątej piątej, a teraz zabierać się do roboty i to już!
   Ja i Victoire rzuciłyśmy się po składniki.
- A... - Boorack jakby coś sobie nagle przypomniał. Na jego facjacie rozlał się uśmieszek pełen jadowitej satysfakcji. - Weasley, Glam, wasze wypracowania.
   Bez słowa podałyśmy mu nasze rolki pergaminu. Boorack ze złośliwą uciechą gdy tylko rozwinął  nasze prace, wpisał nam tam coś, czym mogło być tylko kosmate "O", nawet nie patrząc w stronę tekstu.
- A więc zjechałyśmy na Okropny - mruknęła Victoire. - Charmante.
   Rozłożyłyśmy kociołki, deseczki, nożyki, chochelki i składniki koło Julii, która już siekała swoje korzonki stokrotek na idealnie równe kawałki. Wlałam wodę do swojego kociołka i nastawiłam różdżką ogień.
   Przez pierwszy kwadrans pracowałyśmy w ogólnym milczeniu. Victoire nisko pochylała głowę, w skupieniu krojąc korzonki, a ja zaczęłam się zastanawiać, kiedy zacznie swoją gadkę: "Źle postąpiłam... Po lekcji pójdę i przeproszę Gigi..." Victoire zawsze była anielicą wbrew ewidentnie wilowatym genom, ale tym razem czas płynął, a ona nadal nie odezwała się ani słowem.
   Odsunęła na bok stokrotki i sięgnęła po suszoną figę. Nasze spojrzenia się zetknęły i Victoire wiedziała już wszystko.
- Nie przeproszę jej, nie myśl o tym.
- Czyli sprawa jest poważna.
- Nieeee... - rzekła Vika z zakłopotaniem, a może lekkim rozdrażnieniem? - Po prostu... nie lubię Gigi! - wyrzuciła z siebie, jakby to był nie wiadomo jaki grzech. - Jest taka... sztuczna.
- Wiesz, wiele osób uważa to samo o tobie.
- Wiem - powiedziała tylko.
 Zwróciłam się ku swoim martwym dżdżownicom. Tak, tak, lubię ten przedmiot, ale niektóre rzeczy na eliksirach są naprawdę obrzydliwe!
- Dlaczego w ogóle mi nie powiedziałaś, że byłaś u Spella? - zapytałam w końcu, odkroiwszy dżdżownicom głowy czy może ogony, w każdym razie któreś z ich końcówek, aby ukryć swoją urazę tym niechlubnym sekretem przyjaciółki. Victoire znieruchomiała na moment, po czym szybko zamrugała, co już na wstępie odczytałam, jako zły znak.
- Tak właściwie to... to on sam chciał żebym przyszła - powiedziała z lekka wyzywającym tonem. - No to przyszłam i tyle - wzruszyła ramionami. - Nie było w tym nic nadzwyczajnego... - urwała na moment i otworzyła usta jakby jeszcze chciała coś dodać, ale się rozmyśliła.
   Bez słowa odwróciłam się do swojego kociołka i wrzuciłam do niego śledzionę szczura. Co jak co, ale jeśli Victoire zacznie teraz kręcić ze Spellem Woodem, to chyba się zabiję! Teraz mój eliksir przybrał zielonkawą barwę, za co Julia posłała mi zawistne spojrzenie; przez przypadek wrzuciła do swego gara dwie śledziony i teraz mieszała w nim, próbując wyłowić jedną z nich.
- Hej, Vicky, Pocky! - usłyszałyśmy syknięcie i odwróciłyśmy się; ze stolika za nami wychylała się ku nam Brenda, o mały włos nie strącając ze swojej ławki flakonu z sokiem z pijawek.
- Co? - spytałyśmy.
- Słyszałyście o tym?
- O czym?
- Irytek wrócił! - wypaliła. - Esme Blythe powiedziała mi na śniadaniu, że rano widziała na własne oczy, jak rozwalał pracownię zaklęć!
- Nie mało mu już tych utarczek z Flitwickiem? 
Ale w tym momencie rozmowę przerwał nam Boorack.
- Weasley, Glam! - wyparskał. - Nie odwracać mi się tu! Ravenclaw traci kolejne pięć punktów!
   Ja i Victoire odwróciłyśmy się pospiesznie. Sięgnęłam po swoją fiolkę soku z pijawek i wlałam do kociołka, wyobrażając sobie, że to dyniowy sok Booracka. Ciekawe co by się stało, gdyby Boorack to wypił...
   A tymczasem on przechadzał się po klasie i oglądał wyniki naszej dotychczasowej pracy. Stanął nad wywarem Simona z dezaprobatą kręcąc głową, potem nawrzeszczał na Iva, który nawet jeszcze nie obrał suszonej figi, następnie stanął nad garem Brendy z taką miną, że nie zdziwiłabym się, gdyby po prostu się do niego zrzygał. Mój eliksir był zrobiony wzorowo, miał jadowito zieloną barwę, Victy był tylko troszkę jaśniejszy, pewnie dodała odrobinę za dużo soku z pijawek. Jednak Boorack minął nas, nie obdarzając nawet spojrzeniem naszych Roztworów i od razu zaczął zwymyślać Julię, która w próbach wyłowienia szczurzej śledziony tak rozmieszała swój eliksir, że stał się intensywnie fioletowy.
   Postawiłam dwa średniej ciężkości odważniki na mosiężnej wadze i zaczęłam odmierzać ostatni składnik.
- Ciekawe gdzie on się podziewał przez ten cały czas... - odezwała się cicho Victa.
- Kto? - spytałam z roztargnieniem, wciąż skupiona na złości na Booracka.
- Irytek - wyjaśniła Vicky.
- A kto go tam wie...
- Koniec mieszania składników! - oznajmił Boorack. - Koniec! - dodał z naciskiem, kiedy Julia próbowała jeszcze ukradkiem dodać coś do wywaru. - Teraz wasze Roztwory będą się warzyć do końca lekcji, a potem wypróbujemy któryś z nich na szkolnej sowie. Kto jest chętny na test swoich umiejętności...?
- Ja! Ja! - zakrzyknęła entuzjastycznie Brenda.
- Mon Dieu - westchnęła Victoire, gdy ona i ja podeszłyśmy do kamiennego zbiornika w kącie lochu, aby obmyć ręce i chochle. - Już mi szkoda tej sowy...
- Mnie też. Przecież i bez testu wiadomo, że eliksir Brendy jest beznadziejny. Ta sowa chyba nie przeżyje nawet minuty.
- A Boorackowi kto dał uprawnienie do dręczenia szkolnych sów!
Ale w tym momencie Boorack powiedział:
- Pani dyrektor pozwoliła na ten drobny eksperyment...
   Tsa, pewnie nawet nie wiedziała co to za eksperyment!
   Wszyscy skupili się wkoło kociołka Brendy by lepiej widzieć.
Boorack ujął w dłoń chochelkę, po czym wyjął skądś maleńką sóweczkę.
- Kłębopiórka! - wyrwało mi się. - Proszę pana, to moja so...!
Ale Boorack już wlał jej do dziobka gęstą papkę Brendy.
Usłyszeliśmy jak sówka głośno przełyka, a po chwili oczy wyszły jej na wierzch i zaczęła trząść się niebezpiecznie jakby za chwilę miała wybuchnąć.
   Dosłownie wyrwałam ją Boorackowi z rąk. Kłębopiórka drżała nadal jak podłączona do prądu, a z moich dłoni na których dokonywała swego żywota, zaczęły coraz gęściej sypać się jej piórka.
- To moja sowa! - krzyknęłam z rozpaczą. - Otruł mi pan sowę!
   Ale Boorack mnie nie słuchał.
- Widzicie dzieci, to się właśnie dzieje, kiedy doda się za dużo dżdżownic - pouczył zaszokowanych uczniów.
- Ona umiera! - zawołałam, kładąc rozdygotaną sówkę na ławce. Co mam jej zrobić? Wachlować, masaż serca...?
- Nie umiera, tylko po prostu traci pióra - powiedział spokojnie Boorack, wskazując na Kłębopiórkę. Chociaż... teraz powinna się raczej nazywać Łysopiórka!
- Powiedział pan, że to będzie szkolna sowa! - wykrzyknęła Vi.
- Istotnie, zabierając ją z Sowiarni myślałem, iż jest jedną ze szkolnych...
- Przecież sowy szkolne to same płomykówki!
   Boorack zrobił obrażoną minę.
- Dosyć panno Weasley! Ravenclaw traci trzecie pięć punktów!
   Teraz Kłębopiórka nadal drżała ale już tylko z zimna. Całkiem bez piór, spoglądała na mnie żałośnie.
   Podetkałam ją Boorackowi pod nos.
- Na pewno zna pan jakieś antidotum - powiedziałam. - Bo jeśli nie, to zaniosę ją do profesora Hagrida albo do pani Pomfrey.
   Klasa gapiła się na Booracka w napięciu. Wszyscy wiedzieli, że nie będzie chciał wyleczyć sówki i tym samym mi pomóc, ale równocześnie nie mógł dopuścić do tego, by uważano, że jest gorszy od Hagrida czy szkolnej pielęgniarki.
   I wyszło na to, że uratował go dzwonek.
- Koniec lekcji! - zawołał natychmiast Boorack. - Rozejść się! Panno Glam, szczerze mi przykro, ale niestety nie mogę wyleczyć tej biednej sowy, bo spóźnię się na lekcję z drugoklasistami.
   Wzięłam Kłebopiórkę i odwróciłam się na pięcie z zamiarem wyjścia bez słowa z efektownym trzaśnięciem drzwiami.
- A! - przypomniał sobie Boorack, po czym chwycił moją chochlę, nabierając w nią mój idealny eliksir i wlewając go z powrotem do kociołka. - Za ten wywar należy ci się... Nędzny.
   Po czym z plugawym uśmieszkiem zamknął za nami drzwi.
- Świetnie! - zawołałam. - Odjęte piętnaście punktów, Okropny, Nędzny i łysa sowa!
- Musimy szybko kupić mu te składniki bo nie da nam żyć - powiedziała Victoire ponuro.
   Tylko jak my mamy mu kupić jego durne suszone listki mięty, włoski kocimiętki, nektar rzodkiewek słodkowodnych, sproszkowany bezoar i parścinę? Po pierwsze: Nie wiadomo kiedy będzie kolejny wypad do Hogsmeade, po drugie: jesteśmy całkowicie spłukane. A tak się składa, że na te zakupy dla Booracka wypada chyba niezła suma pieniędzy i wątpię, czy w tym przypadku wystarczy jednorazowe kieszonkowe przysłane przez rodziców.
   Na obiedzie zamiast grzecznie brać przykład z Victoire i jeść, wciąż jeszcze oburzałam się na Booracka; Kłębopiórka była już wtedy pod opieką szkolnej pielęgniarki. Wtem podszedł do nas Ted Lupin, nawet nie dbając o to, że Gigi Bulstrode na pewno go widzi. Miał dosyć dziwną minę, bo kamiennie poważną i... zagadkową? Moje podejrzenia wyraźnie się potwierdziły, kiedy powiedział:
- Chodźcie, musicie coś zobaczyć.
   Ja i Victoire spojrzałyśmy po sobie. Właśnie miałyśmy wstać od stołu i iść po Domie i Fiffie żeby razem z nimi wymknąć się do Cristal. Teddy komplikował nasze plany!
- Teraz? - spytała Victa.
   Pokiwał głową.
- Okay... - mruknęłam do Vicky - Przecież po obiedzie mamy całą godzinę wolnego.
   Teddy patrzył na nas pytająco.
- W porządku - powiedziała Vi głośno, po czym wstałyśmy i poszłyśmy za Teddy'm. - Zaraz wrócimy - rzuciłyśmy w stronę Fiffie i Di gdy koło nich przechodziłyśmy. I wyszliśmy razem z Wielkiej Sali.
   Kiedy Teddy powiedział, że musimy coś zobaczyć, pierwszą myślą jaka wpadła mi do głowy było to, że zaprowadzi nas do Wieży Gryffindoru. Jednak on skierował się ku dębowej bramie i wyprowadził nas z Zamku. Pomyślałam więc, że to coś jest może na stadionie quidditcha, w chatce Hagrida, cieplarniach, przy jeziorze, a może Zakazanym Lesie? Lecz Teddy nie skierował swoich kroków na łąkę, tylko zaczął iść wzdłuż murów Hogwartu. No nie... Naprawdę chciał z nami okrążać całą szkołę?! Najwyraźniej tak, jednak w końcu wybrał drogę na skróty; przecięliśmy Zamek przez środek, przechodząc wszystkimi jego jedenastoma wewnętrznymi dziedzińcami.
   - Teddy, powiesz w końcu gdzie nas tak prowadzisz? - zapytała wreszcie Victoire, gdy przechodziliśmy przez dziesiąty.
   Nawet się nie odwrócił.
- Zobaczycie - rzekł tylko.
   Wreszcie wyprowadził nas na tyły Hogwartu, gdzie jeszcze nigdy nie byłyśmy. Spojrzałam w dół przepaści prowadzącej kilkadziesiąt metrów w dół ze skały, na której osadzony był Zamek. W dole rozciągał się jeszcze spory kawał Zakazanego Lasu ponad którym szybowały przeróżne latające stworzenia (głupotą byłoby zakładać iż były to tylko ptaki...), dalej krajobraz uwypuklały zielone pagórki przecięte rzeką wpadającą do naszego jeziora, a za wzniesieniami rysowały się już wyraźnie dachy i kominy wioski Hogsmeade.
- No, całkiem fajna przepaść - powiedziałam z przekąsem, skutecznie maskując oczywisty zachwyt rozpościerającym się przede mną widokiem. - To chciałeś nam pokazać?
- Właściwie to chciałem wam pokazać... to - odparł, wskazując coś za moimi plecami.
   Odwróciłam się i zatkało mnie jeszcze bardziej niż na widok ze skarpy.
   Na dolnych częściach murów widniało chyba z kilkadziesiąt dużych grafitti i jeszcze więcej nabazgranych napisów i koślawych rysunków. Największym malowidłem była jadowicie zielona czaszka, której spomiędzy szczęk wychodził wąż, wyraźnie przekreślona jaskrawoczerwonym iksem. Obok niej, miecz Gryffindora unosił się nad ciemną postacią dementora, a może śmierciożercy... Poniżej napisy głosiły hasła w stylu: "GWARDIA DUMBLEDORE'A NADAL PRZYJMUJE OCHOTNIKÓW" i "ZAKON FENIKSA CZEKA, AŻ SKOŃCZĘ 17 LAT". Do tego właśnie napisu podeszła Victoire i dotknęła palcami inicjałów, które pozostawiły pod tymi słowami jakieś osoby.
- To... To są te graffiti?!
    Teddy przytaknął.
- O czym wy... - zaczęłam.
- O graffiti! - Victoire odwróciła się do mnie a jej twarz rozjaśniona była pod wpływem doznanego najwyraźniej oszałamiającego odkrycia. - To są graffiti, które ciotka Ginny, wuj Neville i ciocia Luna wypisywali, gdy byli w szkole za czasów II Wojny Czarodziejów!
   Aż mi szczęka opadła (swoją drogą, już po raz drugi tego dnia).
- Zaraz, zaraz. Wuj Neville? Ciocia Luna?
- Tak, widzisz? - trajkotała Victoire. - Neville Longbottom, Ginewra Weasley, Luna Lovegood - mówiła, wskazując po kolei na inicjały: N.L., G.W., L.L., wypisane pod napisem...
- Zakon Feniksa czeka, aż skończę 17 lat - przeczytałam. - To... profesor Longbottom był w Zakonie Feniksa z twoim tatą? - W jakiś sposób wydało mi się to nieprawdopodobne, by ten pulchny i sympatyczny profesor mógł się kiedyś angażować w śmiertelną walkę z ciemnymi mocami.
- No... tak właściwie to nadal jest - powiedziała Vi.
- Zakon Feniksa dalej działa?
- Właściwie to... przez wiele lat po wojnie był zawieszony - odezwał się Teddy. - Ale w te wakacje znów się aktywował...
- Dlaczego? - zapytałam, zaintrygowana.
- Nie wiemy - Teddy opuścił ramiona raczej w bezradny sposób. - Wydaje nam się, że chyba musiało zacząć się coś w rodzaju... No nie wiem... Jakiś zamieszek ze strony dawnych śmierciożerców, czy coś w tym stylu...
- Ale jakoś nic się o tym nie słyszy, więc to nie może być aż tak poważne... - zauważyłam. - Chyba, że wykryli jakiś spisek w Ministerstwie, albo...
- Możemy tak gdybać w nieskończoność, a i tak do niczego nie dojdziemy - przerwała nam Vicky. - Poza tym... My nawet nie powinniśmy się niczego domyślać! Babcia Molly zawsze tego strasznie pilnuje.
   Nie zauważyła, jak Teddy machnął na te słowa ręką.
- W zasadzie, to chciałabym wiedzieć więcej na temat II Wojny Czarodziejów! - mówiła Victoire, kiedy wracaliśmy przez jedenaście dziedzińców. - W końcu to było całkiem niedawno, prawda? I być może dlatego nie ma tego na Historii Magii ale i tak wątpię, by można było się dowiedzieć czegoś ciekawego od Binnsa...
- Zawsze można się popytać Hagrida - podsunęłam. - A poza tym w twojej rodzinie jest chyba mnóstwo osób, które mogłyby ci o tym opowiedzieć. No błagam cię, mieć wujka Harry'ego Pottera...
- Niby tak... - przyznała Victa. - Ale też nie każdy chce o tym rozmawiać. Taki wujek George na przykład... - westchnęła. - A wypadałoby coś wiedzieć o tej wojnie. W końcu urodziłam się w rok po jej zakończeniu! A jak była Bitwa o Hogwart, to Teddy był już na... - nagle zatrzymała się gwałtownie i wytrzeszczyła oczy na Teda z przerażeniem.
   Ja również zatrzymałam się, zdziwiona. Dlaczego Victoire tak raptownie zamilkła? I dlaczego Teddy wygląda, jakby jego twarz zamieniła się w szary papier toaletowy? Przez chwilę patrzyłam to na jedno, to na drugie, po czym nagle w mojej głowie zderzyły się ze sobą dwa fakty: rodzice Teda zginęli podczas II Wojny i jakoś nikt nigdy nie wspomina przy nim Bitwy o Hogwart. Zanim jednak mój mózg zdążył sformułować konkluzję, Teddy odezwał się:
- Tak, miałem niespełna dwa miesiące.
Po czym uśmiechnął się skąpo, jak na dzielnego gryfona przystało.


_______________________________________________________


No to jestem!
Mam nadzieję, że rozdział się podobał :)
Kłębopiórka jak może ktoś zauważył, została zainspirowana książkową Świstoświnką - sówką Rona, która tak jak Irytek czy Mrużka, również została jakże niesprawiedliwie pominięta w filmach.
No, to tyle z mojej strony.
Teraz czekam już tylko na Wasze  konstruktywne komentarze! :)

*Nox*

~ Tita Pocky

  

piątek, 15 maja 2015

12. Kto był na meczu, a kto nie był

   21. 10. 2012 r. NIEDZIELA

   Odkąd profesor McGonagall obwieściła wszem i wobec o niewinności Teda Lupina, w szkole jakby się uspokoiło i nawet dociekliwi krukoni przestali dręczyć Dominique o prawdziwego winowajcę. W końcu dzisiaj od napadu w gabinecie profesora Booracka minął cały miesiąc. Teddy już przestał wkurzać się na Spella Wooda za wydanie go dyrektorce, choć nie można powiedzieć, by zostali wielkimi przyjaciółmi. Raczej powrócili do swojej poprzedniej postawy: nie przepadali za sobą, ale też się nie kłócili. Tylko Irytek, który po swoim bombardowaniu gdzieś tajemniczo zaginął, nie powrócił jeszcze, aby w szkole było jak zwykle.
   No i jeszcze wystąpił nowy problem w krągłej postaci profesora Booracka.
   Ponieważ Boorack, odkąd przyznałyśmy się przed nim, stał się po prostu nieznośny! Jako prymuska na jego lekcjach, nigdy jeszcze nie poznałam go od tej strony, tak bardzo znajomej mojej siostrze Nickie.  Teraz Boorack w zemście stawiał nam o jeden stopień mniej niż na to zasługiwałyśmy. Przy czym w mojej sytuacji nie było jeszcze tak źle, utrzymałam się w ocenach pozytywnych, za to Victoire, która z eliksirów zawsze miała Zadowalający, teraz przez tego durnia Booracka zjechała na Nędzny!
   Tak więc dzisiaj poszłyśmy do Booracka aby mu oznajmić, że tak po prostu nie może być! Zgodził się na to, że podwyższy nam z powrotem oceny, ale za to wymyśli nam inną karę. A potem poszłyśmy na mecz.
   Był to pierwszy mecz quidditcha w tym sezonie, krukoni przeciw gryfonom, którzy w zeszłym roku jak zwykle roznieśli wszystkie pozostałe domy. Ja i Victoire szłyśmy na trybuny Ravenclawu raczej w dosyć ponurej atmosferze tuż po rozmowie z Boorackiem; jednak szybko zapomniałyśmy o troskach, kiedy tłum puchonów, ślizgonów, gryfonów i krukonów zwalił się na nas w drodze na stadion.
   - Lepiej się pospieszmy - Victa chwyciła mnie za łokieć i wciągnęła w tłum, może dlatego, że zobaczyła nieopodal Fiffie i Dominique. Bo one do tej pory nie przyznały się Boorackowi, przez co całą swą złość skupiał tylko na nas! I chociaż ja i Victoire dałyśmy im w tym względzie wolną wolę i utrzymywałyśmy, że nie jesteśmy na nie obrażone - to i tak jakoś obie nie miałyśmy ostatnio ochoty do rozmowy z nimi.
   I tak, w tłumie ludzi wpadłyśmy na Quirke'a.
- Przepraszam, widziałyście gdzieś może Julię? - zapytał z wrodzoną krukońską mędrkowatą uprzejmością. Spojrzałyśmy po sobie.
- Julia? - powiedziała Vika wolno - Chyba została w Zamku. Twierdzi, że szkoda tracić czas na mecz, skoro podczas niego Hogwart jest pusty i stanowi idealne warunki do nauki.
- O-och - Quirke miał  dosyć zawiedzioną minę. - W takim razie pozwolę sobie pójść z wami!
- A Ivo i Seth? - zapytała Vika.
- Oni są przecież w naszej reprezentacji!
- A Simon?
- On jest dziwny, idę z wami.
- Nie idziesz! - obruszyłam się.
- A to dlaczego? - nadął się Quirke. Spojrzałam na niego z uniesieniem brwi.
- A dlatego, że nie wytrzymamy całego meczu w twoim paplającym uczone nauki towarzystwie! Poza tym - rzuciłam Victoire ukradkowe spojrzenie - nie ma o czym mówić, bo i tak jak usiądziesz z Victą, zostaniesz zjedzony żywcem.
Victoire poróżowiały policzki kiedy spojrzała na mnie karcąco. Jak zwykle nie spodobało jej się to, że przypominam jej o gronie zazdrosnych o nią chłopców, gotowych w każdej chwili zabić w obronie jej godności. Niepotrzebnie jednak się denerwowała, skoro Quirke, unoszący się ponad wszelkie sprawy przypisane jako typowe dla wieku dojrzewania, i tak nie zrozumiał o co mi chodzi.
- Może lepiej idź uczyć się do Zamku razem z Julią - Viki zastosowała najlepszy sposób na pozbycie się Quirke'a. - I tak nie możesz popisać się wiedzą na temat quidditcha.
- Właściwie... - Quirke stał przez chwilę jakby w zastanowieniu, po czym ruszył w stronę Zamku, przepychając się przez tłum uczniów, wyraźnie patrzących na niego jak na wariata - Nauka wymaga poświęceń!
  Victoire tylko wzruszyła ramionami.
  Zaczęłyśmy wspinać się po drewnianych schodkach na trybuny Ravenclawu. Kiedy już usiadłyśmy w najwyższym rzędzie, dopiero po chwili zorientowałam się, że obok nas siedzą Nannah Stone i Jake Pattinson z klasy Fiffie i Domie.
- Widziałyście gdzieś Matthew? - zapytał natychmiast Jake, jakbyśmy to my się z nim zadawały, a nie nasze młodsze siostry.
- Nie - odpowiedziałyśmy.
  I w tym momencie ku nam przecisnęła się okrągła postać Bacy Phellps.
  Och, nieeeeeee...
- Może się przesiądziemy? - mruknęła do mnie Vi.
Ale wszystkie miejsca były już pozajmowane. Bacy z trudem wcisnęła się między Nannę a Jake'a.
- Czecho Lecho! - zarechotała. - Już zaczęli?
- Jeszcze nie - syknął Jake.
   Bacy rozejrzała się po wszystkich trybunach.
- A gdzie tutaj rozdają przekąski?
- Wiesz... Nikt nie przyniósł pieczonego hipogrfa, więc chyba nie masz na co liczyć.
- Hipogryfa? A to dobre! - To Brenda podeszła do nas i wcisnęła się między mnie a Viki zupełnie jak Bacy między Nannę a Jake'a. Jednak szybko poderwała się z wrzaskiem, kiedy ropucha Victy Kiriaka wskoczyła jej na kolana.
- Kiriaka! - zawołała Viki i rzuciła się na ziemię, by jej szukać. I w tym właśnie momencie Leah Jordan, ciemnoskóra komentatorka quidditcha, słynąca ze swojego  znudzonego tonu kompletnie nie pasującego do emocjonujących relacji z gry, postanowiła rozpocząć mecz.
- I przywitajmy oklaskami pełnymi uwielbienia jak zwykle złoty skład drużyny Gryffindoru...
   Victoire wyłoniła się spod ławki.
- Kafla natychmiast przejmuje, jakże by inaczej, ściągający gryfonów, podaje do Cala Collinsa...
   Wychyliłam się do przodu. Ścigający w szkarłatnych szatach śmigali w powietrzu, już na początku gry nie dopuszczając nikogo do czerwonej piłki. Wśród nich, niejaka Cecillia Lover, wyraźnie zachowywała się tak jakby odgrywała przed widzami balet Jezioro Łabędzie.
- Cecillia Lover chyba nawaliła się napojem miłosnym przed meczem,  bo zaraz spodnie z miotły. Teraz próbuje chyba rzucić kaflem, ciekawe czy coś z tego wyjdzie. I jak zapowiedziałam... Gryfoni, łapcie tę durną piłkę!
   Ale tym razem krukoni okazali się być szybsi.
- Jest! - zawołała nagle Vika, znowu wyłaniając się spod ławki.
- Co, kto strzelił?! - wrzasnęła Brenda.
- Chodziło mi o Kiriakę... - wyjaśniła Victoire.
- Ropucha? - zainteresowała się Bacy. - Słyszałam, że Francuzi zjadają takie żaby jak ta!
- E... serio?
-... Demelza Robins podaje do Sherry Power, Power jest poza zasięgiem tłuczków, tak nawiasem to jeden z nich trafił właśnie w Shreka Dankey... Power jest już przy pętlach, wymija McRidera, debilu, zablokuj ją...!
- Jordan! - zawołała profesor McGonagall.
- I oto genialna i przyprawiająca o omdlenie nasze kochane dziewczęta, brawurowa obrona Spella Wooda...
- Spell?! - krzyknęła nagle Nannah, podrywając się z miejsca. - Gdzie?
- Co? - spytała Victa.
- Tam - zgrzytnął zębami Jake, podając Nannie lornetkę.
- Kafla przejmują krukoni, teraz ma go Shre... nie, upuścił go, Power go łap... też upuściła, ludzie co z wami! Ach, ten oszołom Ivo Rogers...
- Jordan!
-... trafił tłuczkiem w Cala Collinsa, zdaje się, że leci mu krew...
   Zobaczyłyśmy jak Cal leci zygzakiem na ziemię z zakrwawionym nosem.
-... i Cecillia Lover jakimś cudem zesłanym z niebios złapała kafla, tylko go nie upuść... robi pętlę, wymija tłuczek... i jeszcze drugi... i... zaraz... znicza? No nie ważne... Przelatuje nad Shrekiem... Dalej Lover, strzelaj amorze!
   Lecz strzała amora nie trafiła.
- Obrońca krukonów, Terry Star, chyba naprawdę może czuć się gwiazdą i to nie tylko z powodu piątego miejsca na liście stałych klientów pani Pince... Ale teraz Ralph Winskey przejmuje kafla, chyba jednak gryfoni zdobędą gola, nie zapominajmy, że oni i tak wygrają...
   Ale w tym momencie tłuczek odbity przez Iva trafił Ralpha prosto w łeb. Teraz kafla złapała Sherry Power i poszybowała w stronę Spella Wooda.
- Dawaj Sherry! - zawołał ktoś i dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że rząd pod nami siedzi Mark Tower.
- Sherry Power z pewnością wygląda dziwnie siedząc na czymkolwiek innym, niż kolana swojego chłopaka Marka Towera - skomentowała Leah typowym dla siebie znudzonym tonem. - Teraz przymierza się do strzału jakoś dłużej niż normalnie, być może olśnił ją zachwycający widok Spella Wooda na tle bramek, ciekawe tylko czy Wood ma wygodne kolana.
- Jordan, proszę komentować mecz! - Do magicznego megafonu dotarł karcący głos profesor McGonagall, podczas gdy Sherry Power wisiała w powietrzu przed pętlami gryfonów, a Spell, niewiadomo dlaczego, spojrzał gdzieś... Zaraz. Na trybuny krukonów?!
   Victoire, która obserwowała wszystko przez lornetkę, upuściła ją prosto na stopę Brendy. Kiedy ją podniosłyśmy, Sherry strzeliła już pierwszego gola.
- I dziesięć punktów dla krukonów... Wooda widocznie coś skonfundowało.
- Też coś - prychnęła Nannah - On po prostu obejrzał się na mnie!
- Ta, jasne! - zareagował natychmiast Jake. - Bo z ciebie taka hot jedenastka...
- Zazdrosny jesteś i tyle - stwierdziła Nannah nie kryjąc zadowolenia tym faktem. - A dlaczego niby nie?
- No właśnie! - Bacy włączyła się do rozmowy - Na przykład we mnie buja się Peter Caldwell, a jest starszy!
- Buja się? W tobie? - Jake popukał się w czoło.
- Patrzył się na mnie! - Bacy dumnie wypięła brzuch. - Podczas kolacji!
- Z obrzydzeniem?
- Z uwielbieniem!
  I wtedy usłyszałyśmy jak Leah mówi :
- O, Nathan Turkey z Gryffindoru chyba wypatrzył już znicza! Leć Indorze, leć!
   Ale już nie dowiedziałyśmy się czy Indor doleciał, ponieważ zobaczyłyśmy, że ku nam przepycha się... Boorack!
- Powziąłem już stosowne postanowienie! - oznajmił, starając się przekrzyczeć krukonów, którzy powstawali z miejsc z wrzaskiem; a jednak Indor nie doleciał.
- Słucham? - Victoire nie dosłyszała.
- Mówię o naszej rozmowie w związku z waszymi stopniami Weasley! - zniecierpliwił się. - Podwyższę wam z powrotem oceny pod warunkiem, że odkupicie mi skradzione składniki...
- Co?!
- Nie tym tonem, panno Glam! Przepraszam, ale niestety brak suszonych listków mięty, włosków kocimiętki, nektaru rzodkiewek słodkowodnych, beozaru w proszku i parściny fatalnie odbija się na mojej pracy! Macie mi to oddać lub odkupić, zwrócić w jakikolwiek sposób, albo czekają was jeszcze gorsze oceny!
   Po czym odszedł, roztrącając uczniów.
- Fatalnie odbija się na jego pracy! - prychnęłam. - A co to za praca? Grzanie tyłka przy kominku?
-... i tłuczek trafił prosto w piękną buźkę Sherry Power!
- NIE! - Mark Tower zerwał się na równe nogi.
- To musiało boleć...
   Ja i Vika spojrzałyśmy na punktację. Na razie remisowaliśmy z Gryffindorem.
- I KOLEJNY GOL DLA GRYFONÓW!
   No nie! Czemu ci durni gryfoni zawsze muszą wygrywać? Spell Wood odegrał taniec radości wokół swoich pętli, a Cecillia Lover gotowała się do kolejnego strzału...
- No i szczęśliwa gwiazda uśmiechnęła się do krukonów, Terry Star obronił... Ej, Francesca Scott chyba dostrzegła znicza, Indor leć za nią!
- Jordan! - zawołała profesor McGonagall. - Zabraniam ci nazywania Turkey'a indorem!
- Ale proszę pani, to jego ksywa, wszyscy tak na niego mówią... No i Steven McRider sfaulował ścigającego krukonów... A i tak na nic to się zdało, Demelza Robins wbiła gola... Dziesięć punktów dla Ravenclawu!
   Wokół nas ludzie powstali z ław, wrzeszcząc z radości i głośno pomstując na McRidera. Podczas tego Demelza strzeliła drugiego gola, a McRider zleciał na ziemię, gdzie pani Hooch najpierw go zwymyślała, a potem zarządziła rzut wolny dla krukonów. Tylko że tym razem Demelza nie miała tyle szczęścia; za to Spell, który przepuścił dwa poprzednie rzuty, teraz popisał się naprawdę widowiskową obroną.
- Yaaaaay! - powiedziała głośno zachwycona Nannah, a Brenda uniosła swego pufka, by lepiej widział.
   Lecz w tym momencie Spella trafiły w rękę aż dwa tłuczki naraz. Wood niebezpiecznie zachwiał się i o mało co nie zleciał ze swojej cudownej miotły.
- Mon Dieu - powiedziała Vika, w czasie gdy Nannah nawet nie zauważyła kontuzji swojego Spella, kłócąc się z Jake'iem czy Spell może się w niej kochać, czy też nie.
- To była akcja tłuczkiem autorstwa Setha Sorensa, pałkarza krukonów. Demelza Robins wbija kolejnego gola... Fajnie tylko, że Wood już kompletnie się do niczego nie nadaje.
- Zawsze można by go zjeść - oblizała się Bacy i wtedy kilka rzeczy wydarzyło się równocześnie: szukający gryfonów złapał znicza z jakieś pięćdziesiąt stóp nad ziemią, Nannah rozpłakała się w głos, a przy nas dosłownie znikąd pojawiły się Fiffie i Dominique, całe zdyszane.
- Szybko, chodźcie!
- Ale...
- No pospieszcie się!
  Ja, Dominique, Victoire i Fiffie wyszłyśmy z trybun, zanim reszta uczniów zdążyła opuścić stadion. Oszołomiona kontrastem między ciszą zalegającą na błoniach a harmiderem panującym na boisku quidditcha, zdążyłam zarejestrować, że nasze młodsze siostry prowadzą nas szybko w stronę Zakazanego Lasu. Co mogło przydarzyć się Cristal, że Fiffie i Domie wyciągnęły nas z meczu w momencie złapania znicza? Dlaczego nie oglądały rozgrywki, tylko siedziały w Kryjówce?
   - O co chodzi? - Victoire zadała pytanie, które drążyło w mojej głowie drogę do odpowiedzi już od jakiegoś czasu.
- Dlaczego nie byłyście na meczu? - dodałam.
- Bo pomyślałyśmy, że skoro i tak wiadomo, że wygrają ci bufoni gryfoni, to idealna okazja, żeby niepostrzeżenie wymknąć się do lasu... - odparła Dominique z trudem przedzierając się przez krzaki.
- Jak dla Julii... idealna okazja na naukę w pustym Zamku - dopowiedziałam.
   Di przytaknęła, po czym zaczęła torować nam drogę przez zarośla do kryjówki naszego jednorożca, którego radosne rżenie roznosiło się aż tutaj.
- Co to? - odezwała się Viki. - Potraktowałyście ją zaklęciem rozweselającym, czy co?
- Przecież wiesz, że to poziom trzeciej klasy... - obruszyła się Di.
   Weszłyśmy do Kryjówki. Ochronne lampiony rozwieszone przez nas na gałęziach sosny dyndały poruszane wiatrem, a przed nami stała Cristal - stała! Na wszystkich czterech nogach!
- Czyli, że to koniec naszej przygody z jednorożcami? - spytałam.
- Niekoniecznie - odparła Victoire z tajemniczą miną.


_______________________________________________



McLaggen, którego coś skonfundowało xD

No to jestem już z wpisem!
To "po majówce" trochę się przedłużyło, a to z winy miliarda zajęć, które dopadły mnie w ostatnim czasie.
Rozdział troszkę fillerowy, ale jednak są tu dwa elementy ważne dla rozwoju fabuły:
Boorack stawia warunki,
no i Cristal czyni postępy w drodze do zdrowia.
( Oczywiście dzięki genialnemu wykonaniu eliksiru przez Pocky... Wcale się nie chwalę w jej imieniu!)
Mam nadzieję, że te dwa czynniki czynią ten rozdział znośnym do przeczytania...
Jeśli chodzi o osoby z klasy Fiffie i Di - Jake'a, Nannę i Bacy - wszystkie występują w Peskipiksi Pesternomi. Spell Wood z resztą też.
A teraz przepraszam za opóźnienia i
DZIĘKUJĘ ZA PONAD

3 OOO WEJŚĆ ❣

oraz za nowe głosy w ankiecie.
Przypominam również o "Uczniach Hogwartu" z lewej strony bloga.
Nie żeby coś xD
*Nox*
~ Tita Pocky