sobota, 7 lutego 2015

5. Jak bez winy, to nie Weasley

   21. 09. 2012 r. PIĄTEK

   Tej nocy już nie zasnęłyśmy.
   Tak samo zresztą jak wszyscy uczniowie z każdego domu, opiekunowie i nauczyciele, dyrektorka, woźny, jego kot i Ted Lupin.
   Duchy latały po Hogwarcie, szepcząc między sobą, a skrzaty domowe biegały od gabinetu do gabinetu, przy okazji przekazując sobie druzgocącą wieść: Jeden z uczniów włamał się i zdemolował całe miejsce pracy Mistrza Eliksirów.
   Pomyśleć, że profesor Boorack potrafi wywołać takie zamieszanie wokół swojej osoby.
   Teraz siedział u pani Pomfrey, która podawała mu stopniowo Eliksir Spokoju. Najwyraźniej bał się wrócić do swojego gabinetu, spodziewając się kolejnego ataku eksplodujących słojów. Tymczasem w pokoju wspólnym domu Ravenclawu zebrały się wszystkie klasy krukonów, omawiające całe zdarzenie, jednak Victoire, Dominique, Fiffy i Pocky nie uczestniczyły w całej dyskusji. Stałyśmy pod gabinetem dyrektorki (Di i Fiffy jakimś dziwnym sposobem znały hasło) i podsłuchiwałyśmy.
   Nie chciałam tego robić... Byłam bardzo zmęczona, a robienie jeszcze jednej rzeczy sprzecznej z prawem, było naprawdę ponad moje siły. Aczkolwiek w końcu Victoire i Dominique przekonały mnie, bym jednak poszła. "Co jak co, ale nie możemy pozostawić Teddy'ego Lupina w takiej sytuacji", powiedziała Domie i miała rację.
   Tak więc nie pozostawiłyśmy i jak aniołowie stróże tkwiłyśmy pod drzwiami z kołatką na kształt gryfona.
- Opuszczenie Wieży Gryffindoru podczas godzin nocnych! Nocne wałęsanie się po szkole! Włamanie do gabinetu członka ciała pedagogicznego! Wreszcie zniszczenie szkolnego mienia! Zakłócenie ciszy nocnej! To pięć złamanych punktów regulaminu szkolnego - usłyszałyśmy głos Minerwy McGonagall. - Doprawdy, kto by pomyślał - jej słowa nabrały zjadliwego tonu. - Prędzej spodziewałabym się zbrojnej napaści rozszalałych hipogryfów, niż czegoś takiego po tobie, Lupin! Nawet Fred i George Weasley'owie... No nawet twój ojciec...! - za drzwiami rozległ się huk, najwyraźniej Ted niechcący przewrócił jakiś przedmiot. Minerwcia chyba nie zwróciła na to uwagi, bo powiedziała w końcu tak, jakby wyrwała się z zastanowienia: - Nie, nie, to chyba nie było najlepsze porównanie... Ale na czym to ja...? - No tak, po zerwaniu się z łóżka o tak późnej porze i takich emocjach, starą McGonagallę dopada skleroza... - Aha! Nie myśl sobie, że Twoi opiekunowie się o tym nie dowiedzą! - Teddy tylko wymamrotał coś niezrozumiałego. - Oczywiście! Sama nigdy bym nie uwierzyła, że to mogłeś być ty! Ale to byłeś ty! Więc się nie usprawiedliwiaj! - zaczęła wrzeszczeć. - Coś takiego! Za mojej kadencji!! W całej mojej nauczycielskiej karierze...! I to jeszcze Lupin! A tę pelerynę niewidkę konfiskuję, takie przedmioty są zakazane! O, i kolejny punkt regulaminu! Gryffindor traci 50 punktów, a ty Lupin spodziewaj się szlabanu, jak amen w pacierzu! - w tym momencie całkiem zachrypła i zaczęła pokasływać. - Nie rozumiem co to miało być? Akt buntu? Masz jakieś problemy? - wychrypiała. - To już doprawdy nie na mój wiek... No idź już Lupin i nawet nie waż się wychylać nosa poza dormitorium Gryffindoru.
   Po drugiej stronie drzwi rozległy się szybkie kroki, po czym skrzydła wejścia otworzyły się z hukiem na oścież, ukazując Teda z twarzą białą jak papier. Nawet nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak musiał się czuć w tej chwili. Nie dość, że był wstrząśnięty gwałtownymi oskarżeniami, w których kompletnie nie wiedział o co chodzi, mimo iż znał ich podstawy, śmiertelnie obrażony na nas i z pewnością rozczarowany, to jeszcze wystraszony konsekwencjami czegoś, czego nie zrobił, wydany przez chłopaka z dormitorium, ledwo uniknięty wywalenia ze szkoły i na dodatek wyprowadzony z równowagi wzmianką McGonagall o jego ojcu.
   Kiedy wyszedł z gabinetu, Victoire poruszyła się, najwyraźniej chcąc do niego podejść. Znając ją, pewnie najchętniej rzuciłaby mu się teraz na szyję i błagała o przebaczenie. Jednak Teddy minął nas, nie obdarzając nawet spojrzeniem, choć musiał nas zauważyć! Victoire zagryzła wargi aby powstrzymać łzy, na twarz Dominique buchnął rumieniec wstydu, a Fiffy spojrzała na ,mnie z przejęciem, ale i z niepokojem. Spuściłam oczy, by móc się opanować.
   - Chodźmy - szepnęłam.
   Wyszłyśmy na opustoszały korytarz i zaczęłyśmy kierować się w stronę pokoju wspólnego krukonów. Kiedy przechodziłyśmy obok pokoju nauczycielskiego, dwa kamienne posągi obróciły za nami głowy.
- ... i wtedy zobaczyłem tą pelerynę, leżała... - usłyszałyśmy rozemocjonowany głos Booracka i siorbanie gorącej herbatki przez zasłuchanych w niego, przejętych nauczycieli. Szybko oddaliłyśmy się, nie wymieniając pomiędzy sobą żadnego komentarza.
   - Co było pierwsze, magia czy różdżka? - spytała nas kołatka od drzwi naszego pokoju wspólnego, kiedy doszłyśmy do Wieży Ravenclawu. Myślicie, że w tym momencie zachowałyśmy jasność umysłu? Victoire okazała się jednak zawsze trzeźwa, nawet w tak kryzysowej sytuacji, jak ta.
- To różdżka zbudziła magię do życia.
- Gratuluję rozsądku! - pochwaliła ją kołatka, ale Victa już jej nie słuchała.
   W pokoju wspólnym siedział cały Ravenclaw.
- ... że to było skandaliczne - przemawiała właśnie Sara Croft z 4 klasy, nazywana przez nas dziewczyną od kota.
   Stała na stołku, oczywiście trzymając w ramionach swego kota. Najwyraźniej bardzo natrudziła się, by móc zabrać głos, ponieważ  jedną dyskusję prowadziło tu siedemdziesiąt osób, pomijając wystraszone pierwszaki. Gdzie nie spojrzeć, na krzesłach, stolikach, fotelach, czy na dywanie - wszędzie siedzieli ludzie.
   Po przemowie Sary zapadła chwila ogólnego milczenia.
- Czyli że... - odezwała się nagle Nannah Stone z 1 klasy, dziewczynka wystylizowana na Violettę - tego przystojnego chłopaka wyrzucą ze szkoły??
- Oczywiście, że tak! - prychnęła Sherry Power, prefekcina z naszego domu i postrach wszystkich, naturalnie siedząc na kolanach swojego chłopaka Marka Towera. - Za to co zrobił...
- W ogóle dlaczego on to zrobił?? - zapytała głośno, niezwykle ożywiona Brenda.
   Od razu podniosła się wrzawa głosów, chcących wyrazić swoje teorie.
- Może chciał doprowadzić do zawału Booracka? - podsunął jakiś szóstoklasista.
- Może waży potajemnie zakazany eliksir? - wyraził swoje obawy ktoś z 4 klasy.
- Może chciał wysadzić Hogwart w powietrze? - zapiszczały jakieś rozchichotane drugoklasistki, przekrzykując się jedna przez drugą. - I chciał zacząć od fundamentów?
- To najidiotyczniejszy pomysł na świecie - mruknęła Julia McDuck, która siedziała tuż obok nas na dywanie, ale podniesione głosy ją zagłuszyły.
   A jednak okazały się idiotyczniejsze pomysły.
- Chciał otruć swoją teściową!
- Chciał zabić kogoś, na kim się zawiódł...
   Reszty już nie usłyszałam, bo wypowiedziane przypuszczenia wymieszały się ze sobą w jeden wielki wrzask.
   Nagle ktoś zerwał się z miejsca obok mnie i stanął na pierwszym wolnym stołku.
- ZAMKNIJCIE SIĘ! - wrzasnęła Dominique Weasley.
   Wszyscy umilkli i spojrzeli ze zdziwieniem na pierwszoroczniaczkę, ciskającą na nich pioruny z roziskrzonych oczu.
- Dom, w którym lampa wiedzy płonie! Trzymajcie mnie, bo pęknę ze śmiechu! Ktoś wam przestawił mózgi na tryb pięciolatka? Jestem tu najmłodsza, a czuję się jak w przedszkolu! - zgromiła wszystkich wzrokiem, zamaszyście odgarniając gestem wili połyskliwe włosy. - Ale coś wam powiem, tak się złożyło, że nie spałam tej nocy i - wzięła głęboki oddech - znam winowajcę. I nie jest nim Ted Lupin.
   Od razu wszyscy zaczęli mówić, kilka osób zerwało się z krzesła, ale Dominique Weasley nie dała sobie przerwać.
- Nie powiem wam, kto nim jest! - krzyknęła.
- W takim razie kłamiesz, smarkulo! - wrzasnął ktoś.
   Dominique spojrzała na niego wyniośle.
- Moja siostra jest świadkiem! - oznajmiła wysokim, doniosłym głosem.
   Ci, co znali Victoire Weasley (a była to większość domu) spojrzeli na nią, a ona zarumieniła się pod ich wzrokiem. Rozległy się syki dziewcząt, podobne do rozjuszonych kocic, natomiast chłopcy gapili się na nią bezwiednie kiwając głowami, jakby ich zdaniem to miało sens. Znowu podniósł się hałas, ale Dominique go uciszyła. Starsi uczniowie od razu spojrzeli na nią z respektem, jaki okazuje się świadkowi wydarzeń.
- No więc nie był to Ted Lupin - podjęła Domie. - To mój przyjaciel, więc jestem pewna, że to nie on. - podniosła głos. - I nie wydalą go ze szkoły! Bo ja wam tak mówię!
   I gdy wypowiedziała ostatnie słowo, do pokoju wspólnego wparował profesor Flitwick.
- No, dosyć już tych dyskusji! W całym Zamku słychać wasze pogaduszki! Do łóżek!
                                                                     
                                                                               *

   - Chodź! - zawołała Caroline Glam, zwana Fiffy.
   Była 5.00 rano. Fiffy pociągnęła za rękaw Petera Caldwella, gryfona z klasy mojej i Vi, którego od niedawna zaczęłam podejrzewać o wstąpienie do rzeszy jej wielbicieli. Peter wyrwał się mojej siostrze.
- No chodź! - krzyknęła. - Ty jesteś jedynym dowodem na to, że Ted jest niewinny!
- No przecież idę! - zdenerwował się Peter. - Ale naprawdę... Nie musisz mnie chyba prowadzić za rączkę.
   Fiffy przewróciła oczami. Zatrzymałam się. Byłam już parę metrów przed nimi.
- Pospieszcie się! - zniecierpliwiłam się.
   Szybko pobiegliśmy w stronę schodów do Wieży Gryffindoru. Akurat gdy zatrzymaliśmy się pod portretem Grubej Damy, z pokoju wspólnego gryfonów wyszły Dominique i Victoire.
- Nie ma go tam! - jęknęła zrozpaczona Victoire.
- To chodźcie! - zawołałam.
- Wiesz, gdzie jest?
- Nie, działam na wyczucie... - odparłam, a oni mimowolnie podążyli za mną.
   Zbiegliśmy schodami do sali wejściowej. Wielka Sala odpada, błonia... Wybiegłam z Zamku. Był tam! Właśnie kierował się w stronę szkoły, ale kiedy zobaczył mnie, dziewczyny i Petera, od razu zakręcił i zawrócił z powrotem ku jezioru. Zanim jednak ja, Fiffy czy Peter zdążyliśmy cokolwiek zrobić, siostry Weasley pobiegły błoniami w jego stronę, a wiatr rozwiewał ich jasne włosy. Peter i Fiffy zrobili równocześnie taki ruch, jakby chcieli podążyć ich śladami, ale powstrzymałam ich. Może lepiej, aby Dominique i Victoire, stare przyjaciółki Teddy'ego z dzieciństwa, przekonały go do współpracy. Zmieniłam jednak zdanie, gdy gadali ze sobą ciągle i nadal nie nadchodzili. Podbiegliśmy do nich.
- Najpierw robicie ze mnie idiotę, a potem błagacie o przebaczenie... - mówił właśnie Ted.
   Dominique podeszła do nas.
- Moglibyście wyjaśnić temu kretynowi, że to wszystko to jedno, wielkie nieporozumienie?! - była wściekła.
   Teddy spojrzał na nią chłodno.
- Właśnie chcemy to wszystko odkręcić! - wykrzyknęła Fiffy z niedowierzaniem.
- Już mu to mówiłam, ale on oczywiście... - zaczęła Dominique.
Świetnie! - zawołała Fiffy.
- No, świetnie! - Teddy podniósł głos. - Tylko że przez was muszę pakować manatki do domu!
   Victoire roztrąciła  Fiffy i Domie, złapała Teda za ramiona i pchnęła lekko, jakby chciała wypchnąć z niego wszystkie głupoty, które właśnie wygadywał. Teddy zachwiał się.
- Obudź się! - krzyknęła. - Wcale nie musisz pakować manatków do domu...
- Taaaa? - przerwał jej. - A skąd to wiesz?
- Tylko nie udawaj, że nas nie widziałeś pod jej gabinetem! Wszystko słyszałyśmy i... McGonagall wcale nie mówiła, że cię wyrzuca.
- No właśnie - odezwałam się. - Odjęła ci tylko 50 punktów...
- Co?! - zawołał Peter.
- ...i wlepiła szlaban...
- Ale nie wyrzuciła cię. - dokończyła za mnie Victoire. - Więc nie wszystko jeszcze stracone... Możesz udowodnić, że to nie byłeś ty.
   Patrzył na nią bez zmrużenia oka, a ja niemal słyszałam obracające się trybiki w jego głowie.
- A teraz chodź wreszcie! - rozkazała Victoire i pociągnęła go za rękaw.
   I Teddy wreszcie uległ.
   Ruszyliśmy w stronę Zamku.
- Puszki Pigmejskie! - zawołała Fiffy (co było raczej zabawne w tak dramatycznej sytuacji), kiedy stanęliśmy przed chimerą. Posąg odskoczył w bok, a my rzuciliśmy się na kamienne stopnie, po czym załomotaliśmy w drzwi gabinetu i, nie czekając już na zaproszenie, wpadliśmy do środka.
- Pani profesor, Ted Lupin jest niewinny, on wtedy był w pokoju wspólnym...!! - wrzasnęła już od progu Dominique.
- A to co, kolejny napad? - Minerwa McGonagall zachichotała.
   Aż zaniemówiliśmy z wrażenia.
Widząc naszą reakcję na jej żartobliwe zachowanie, dyrektorka natychmiast ściągnęła usta i nastroszyła brwi surowo.
- No więc panno Weasley, o ile się nie mylę, wywrzeszczałaś właśnie, że Ted Lupin jest niewinny? - bardzo szybko powróciła do swojego zwykłego, zasadniczego tonu.
   Dominique spłoniła się cała.
- To prawda, pani profesor - odezwał się Peter. - On był wtedy w pokoju wspólnym i coś tam czytał... Widziałem go, bo do późna pisałem wypracowanie z obrony przed czarną magią.
- W takim razie może posiadasz również cenną wiedzę na temat tego, kto naprawdę to zrobił.
   Zapadła chwila ciszy.
- Nie wiadomo kto... - mruknął w końcu Peter, ale w tym samym momencie Victoire wystąpiła do przodu:
- Ja to zrobiłam!
   Chyba nikt nie uwierzył własnym uszom.
   Victoire stała z podniesioną głową. Nagle jakby uleciała z niej wrażliwa, nieśmiała dziewczyna, którą była na co dzień, ustępując miejsca chłodnemu opanowaniu wili z krwi i kości. Ale... jeśli zamierzała wziąć na siebie winę nas wszystkich, to chyba nie myślała, że ktokolwiek jej uwierzy! Rozejrzałam się po twarzach wszystkich; Teddy patrzył na nią z niedowierzaniem, Peter - z bezgranicznym uwielbieniem, a McGonagall z osłupieniem na twarzy.
- Weasley, Ty?! - ta najnowsza rewelacja przerosła chyba nawet absurdalność oskarżeń względem Teda Lupina.
- My też! - zawołałyśmy równocześnie ja, Fiffy i Domie.
   Takiego zdumienia na twarzy Minerwy McGonagall jeszcze nigdy nie widziałam.
- Nie podoba mi się ten żart - powiedziała w końcu ostro. Lecz wiedziała, że mówiłyśmy całkiem poważnie.
   Zerknęłam na Petera; wyglądał na zaszokowanego. Natomiast Teddy uśmiechał się lekko pod nosem.

                                                                             **

   Już od rana w całym Hogwarcie panował niezły szum. Cały Zamek aż huczał od plotek i uczniowskich opowieści.
   O tym, co zaszło w gabinecie dyrektorki nikt się nie dowiedział. Między poszczególnymi domami krążyły pogłoski o tym, że Gryffindorowi odjęto dwieście punktów, tysiąc, czy tam dziesięć tysięcy, dokładnie nie było wiadomo... Na przerwach rozprawiało się o Tedzie Lupinie i o tym co zrobił i z jakiej przyczyny, tylko uczniowie Ravenclawu nie byli pewni co do sprawcy zdarzenia... Ku rozbawieniu innych, wianuszek starszych krukonów otaczał wciąż jakąś jedenastoletnią dziewczynkę o złotych włosach, wypytując ją o prawdziwego winowajcę. Jednak Dominique Weasley nie puściła pary z ust.
   Już po śniadaniu Brenda Pussycat latała od jednego stołu od drugiego i roznosiła plotki. Za to na obiedzie pojawił się Spell Wood, którego uszy dopiero co zostały odczarowane przez panią Pomfrey z postaci dwóch dorodnych porów. Mało kto podejrzewał, że Victoire Weasley i jej siostra mogły być zamieszane w tę sprawę, a tym bardziej siostry Glam. Tylko dyrektorka i opiekun domu Ravenclaw wiedzieli, że cztery krukonki mają szlaban do końca semestru.
   I w końcu nawet profesor Boorack się pogubił, kto zdemolował mu gabinet, a kto nie.




  


____________________________________________________

No cóż... Nie powiem, że nie zniechęciłam się do prowadzenia tego bloga. Widzę liczbę wejść, ale niestety, mało komu chce się pozostawić swoją opinię... A szkoda, bo nie gryzę przecież :(

W każdym razie od tego rozdziału, mam nadzieję, dalsze będą już chyba krótsze. Chociaż jeszcze różnie będzie z tym bywało, ponieważ niektóre z nich liczą sobie wiele stron A4 pisanych ręcznie drobnym maczkiem, ale postaram się je poucinać i opracować w miarę możliwości i najlepszych chęci.

Mam nadzieję, że rozdział się podobał! I oczywiście zapraszam do dalszego czytania i komentowania. Byłoby to dla mnie bardzo cenną motywacją...

Nox!

~ Tita Pocky