31. 10. 2012 r. ŚRODA
Korytarze były udekorowane strasznie.
Z sufitów wszędzie zwieszały się lśniące, srebrne pajęcze sieci wielkości prześcieradeł, a z nich dyndały nam tuż nad głowami wielkie, owłosione, zaczarowane pająki. Pochodnie były zgaszone, przez co jedynymi źródłami światła pozostały świece ukryte pod przyłbicami zbroi, które skrzypiały przejmująco, gdy się koło nich przeszło. Ja i Victoire cichutko przemykałyśmy korytarzami. Nawet teraz, mimo że znałyśmy te dekoracje od pierwszej klasy, to i tak dreszczyki przebiegały nam po plecach i z mimowolną ulgą weszłyśmy do Wielkiej Sali.
Ufff.
Tylko że zaraz po wypowiedzianym "ufff", chmara nietoperzy wyleciała wprost na nas.
Victoire krzyknęła cicho, a ja zamachałam dziko rękami, ale nietoperze wleciały już do Wielkiej Sali tuż pod zaczarowane sklepienie.
- Ojojojoj! - usłyszałyśmy za sobą piskliwy głos Flitwicka. - Najmocniej przepraszam! - Po czym potruchtał przed nami, unosząc w górę różdżkę i wystrzeliwując z niej nowe nietoperze stadko, które śmignęło nad głowami uczniów.
Spojrzałyśmy na sklepienie, ciemne i rozgwieżdżone jak niebo za oknami. Pod nim w powietrzu zawieszone były wydrążone dynie ze świecami w środku, wspomniane już nietoperze migały to tu to tam, pomarańczowe płonące serpentyny płynęły leniwie jak ogniste morskie węże a wraz z nimi oczywiście duchy Hogwartu.
Ja i Vicky usiadłyśmy koło Fiffie i Dominique oraz Lisy, mając na przeciwko Julię, Quirke'a i Brendę.
- Ładny kapelusz? - wyparowała Brenda, gdy tylko zjawiłyśmy się w jej polu widzenia.
Na jej głowie sterczała spiczasta, czarna tiara z postrzępionym rondem, z którego zwieszała się pojedyncza pajęcza nitka. Jednak na jej końcu nie dyndał zaczarowany pająk, ale pufek pigmejski Brendy, najwyraźniej przerażony swoim położeniem.
Na nasze szczęście zanim zdążyłyśmy jej odpowiedzieć, spod stołu dobiegło nas ciche miauknięcie i zobaczyłyśmy, że Dominique trzyma na kolanach Mrukota.
- No co? - powiedziała Domie, widząc iż nasz wzrok został skierowany na jej małego futrzatego terrorystę. - To tylko żywa część dekoracji!
- Rzeczywiście, dodaje grozy temu wnętrzu - rzuciła Fiffie.
Ale wypowiedziała to w złą godzinę, bo wtedy podszedł do nas ktoś, kto na pewno dodawał więcej grozy temu wnętrzu niż słodki kociaczek Dominique.
- Czecho wszystkim! - powitała nas Bacy Phellps swoim tradycyjnym powitaniem. - Zaczepistą mam czapajkę, no nie? - Wskazała na swoje nakrycie głowy, przy którym nawet absurdalny kapelut Brendy był w miarę normalny. Ponieważ, na czubku głowy Bacy chybotała ogromna wydrążona dynia, do której na dodatek doczepiona była wielka różowa kokarda, z którą Bacy nigdy się nie rozstawała.
Na ten widok odruchowo parsknęłam śmiechem, ale szybko udałam, że to kaszel.
- Rzeczywiście... oryginalna - wyjąkała Vicky.
- Ba, że oryginalna! - zachrumkała z godnością Bacy, po czym odeszła, by pochwalić się swoją oryginalnością innym przy stole krukonów.
- Ja nie mogę... - Fiffie wytrzeszczyła oczy na Victę z podziwem. - Ty nawet dla Bacy jesteś miła!
- Vika wcale nie jest miła, tylko po prostu bardziej wyrozumiała i tolerancyjna wobec totalnych idiotów - wyjaśniła Domie, zanim Victoire zdążyła odpowiedzieć coś bardziej stosownego.
I w tym właśnie momencie, na złotych półmiskach przed nami pojawiła się uczta.
Wszyscy rzucili się natychmiast (czyli zaraz po Bacy) na befsztyki, pieczone kurczęta, kiełbaski, bekony, steki, sałatki, ziemniaki, frytki, kotlety schabowe, kotlety jagnięce, puddingi, strudle, sosy, marchewki, ketchupy i co tam się jeszcze znalazło.
- Wygląda apetycznie - zawołał Gruby Mnich, duch rezydent Hufflepuffu, niby przypadkiem przelatując obok nas (bo zupełnie przypadkiem akurat na naszym kawałku stołu pojawiła się potrawka z jagnięciny).
- Spływaj do puchonów, grubasie - szepnęła Dominique, na co parsknęłam śmiechem.
- A ty nie możesz jeść, duchu? - zdziwiła się Brenda.
Mnich wyglądał na wyraźnie urażonego.
- Od prawie pięciuset lat - westchnął. - Ale za życia i tak niewiele było mi dane z pokarmów tego świata...
- Dlaczegóż to? - spytała Fiffie uprzejmie.
- Mnisie śluby... Czystość, ubóstwo i tak dalej... Może użyję sobie choć trochę na przyjęciu duchów... Dziś sir Nicholas de Mimsy - Porpington obchodzi rocznicę swojej śmierci.
- Sir Nicholas de Plumpy... - powtórzyła Brenda ze zmarszczonym czołem.
- Prawie Bezgłowy Nick - wyjaśniła Julia ze zniecierpliwieniem.
Gruby Mnich tylko westchnął, wciąż z utęsknieniem wpatrując się w potrawkę leżącą przed nami. Dominique zerknęła na mnie, po czym ostentacyjnie nałożyła sobie dosyć sporą porcję, na co duch głośno przełknął ślinę i jak najszybciej odleciał, by nie przysparzać sobie bardziej dotkliwych pokus.
- Wzięłaś ropuchę! - ofuknął Victę Quirke, błędnie odczytując nagłe odejście Grubego Mnicha. - Chcesz wszystkim odebrać apetyt?
- Skoro tak, to nie jedz - poradziłam mu obojętnym tonem. - Jeśli boisz się ropuch...
- Nie boję się! - obruszył się, ale po chwili krzyknął, gdy Kiriaka zeskoczyła z ramienia Vicky i przeskoczyła przez stół tuż koło jego talerza.
- Tchóóóóórz! - zanuciłyśmy ja i Victoire.
Zanim jednak Quirke zdążył nam odparować, podleciał do nas kolejny duch. Szara Dama, rezydentka Ravenclawu, omiotła nas nieodgadnionym spojrzeniem, po czym odezwała się cichym, srebrzystym głosem:
- Wygląda...
-...apetycznie? - wpadła jej w słowo Brenda. - Czemu duchy gadają tylko o jedzeniu?
Szara Dama zrobiła urażoną minę i odleciała na sam koniec stołu.
- Brenda... - powiedziała Victoire z wyrzutem. - Przecież wiesz, jaka Szara Dama jest wrażliwa...
- A zwłaszcza przy Krwawym Baronie! - rzuciła Brenda, po czym zaczęła mówić konspiracyjnym tonem: - Widziałam raz, jak Szara Dama przelatywała korytarzem, no nie, a ze ściany tuż przed nią wyleciał Krwawy Baron i wtedy ona od razu zwiała i wsiąknęła w sufit!
Jeju, to już Brenda zajmuje się plotkami nawet o duchach!
- Tak w ogóle czy ktoś się kiedyś zastanawiał, dlaczego Krwawy Baron jest taki zakrwawiony?
- Przecież to Krwawy Baron - Lisa wzruszyła ramionami.
- Tak, ale zanim stał się Krwawy, to chyba musiał się zakrwawić, co nie? - wyjaśniła Brenda zjadliwym tonem.
- W żadnej książce historycznej o tym nie piszą - stwierdziła Julia, która z pewnością nie mogła się mylić w tej kwestii, jako że przeczytała wszystkie historyczne książki istniejące w świecie czarodziejów. - A tak poza tym. Wiecie co dzisiaj jest?
- No nie, w ogóle! - prychnęła Brenda, ogarniając gestem wszystkie dekoracje łącznie ze swoim głupim kapelutem. - Skąd mogło ci przyjść do głowy, że dzisiaj jest Noc Duchów...
- Wcale nie o to mi chodziło! - obraziła się Julia.
- To o co? O rocznicę śmierci Prawie Bezgłowego Nicka? - podsunęła Lisa.
- Och, doprawdy... - Julia zaczęła przecierać swoje okulary z bolesnym wyrazem twarzy. - Co wy robicie w Ravenclaw! - założyła szkła na nos, po czym oznajmiła: - Dzisiaj jest rocznica utraty mocy Sami-Wiecie-Kogo... No wiecie, kiedy Harry Potter był niemowlęciem.
Quirke rzucił badawczym spojrzeniem w naszą stronę.
- Harry Potter to wasz wujek - powiedział odkrywczo, kierując te słowa do Vi i Di.
Julia prychnęła.
- To chyba każdy wie!
I w tym momencie dwie rzeczy wydarzyły się równocześnie: pajęcza nitka urwała się z tiary Brendy i jej pufek wylądował w jej bigosie, a do Wielkiej Sali wleciała chmara sów.
Zdezorientowani uczniacy zaczęli obracać głowami wodząc wzrokiem po sklepieniu. Pod zaczarowanym sufitem lawirowały chyba wszystkie sowy jakie znajdowały się w Sowiarni; i te posiadające właścicieli, a także zwyczajne szkolne płomykówki. Sowy uczniaków podlatywały do swoich opiekunów, a niczyje płomykówki latały bez celu nad ich głowami. Teraz cała sala wypełniona była pohukiwaniami.
Nagle zobaczyłam na sklepieniu szarą plamkę, aż w końcu moja sówka, obrośnięta nowymi piórkami, wylądowała na mojej głowie.
- Kłębopiórka! - zawołałam, zdejmując ją ze swoich włosów.
Ale kiedy pierwsza sowa narobiła Julii na głowę, przestało być tak zabawnie. No dobra, sowy były bardzo efektowną żywą dekoracją, ale kto je tu wpuścił na stratowanie Wielkiej Sali?
Zza uchylonych drzwi pomieszczenia swój brzydki łeb wychylił Poltergeist Irytek, po czym strzelił z malinowej gumy do żucia.
- IRYT! - wrzasnęła profesor McGonagall. - Nie wolno ci tu wchodzić!
- Ależ wasza dyrektorowatość, ja tylko zapewniam dzieciom atrakcje! - po czym zniknął za drzwiami.
Mały głupek.
Zrobiło się małe zamieszanie, kiedy nauczyciele powstawali i zaczęli odsyłać sowy do Sowiarni, wyraźnie zdenerwowani całą sytuacją, która uczniaków bawiła tak, że aż pokładali się na stołach ze śmiechu.
Nadeszła pora deseru. Na stołach pojawiły się bloki lodów we wszystkich smakach, strucle jabłkowe, całe misy fasolek Bertiego Botta, ciastka owocowe polane syropem, bryły toffi, czekoladowe eklerki, pączki, biszkopty z kremem, owoce w czekoladzie, ryżowy budyń i miętówki. I o ile były to w miarę normalne słodycze, to obok nich pojawiły się też bardziej osobliwe dania, takie jak czekoladowe ciasto z zielonymi lukrowymi robakami w środku, które wypływały gdy odkroiło się kawałek, cukierki niespodzianki zawierające całe chmary malusieńkich nietoperzyków i danie specjalne: zupa dyniowa w miseczkach z wydrążonych dyń, które chichotały złowieszczo, gdy nabrało się łyżkę.
Właśnie nałożyłam sobie kawał ciasta z lukrowymi gąsienicami, kiedy zobaczyłam coś, co jeszcze bardziej poprawiło mi nastrój: Głowa Bacy utknęła w jej wielkiej wydrążonej dyni z doczepioną kokardką.
- Zaraz... Cię... Wyciągnę... - mówił jakiś chłopak z klasy Fiffie i Di, ciągnąc dynię, a Bacy wrzeszczała w niebogłosy. Obok nich, Jake Pattinson i Matthew Lion dusili się ze śmiechu.
To było niezłe przedstawienie i chociaż ktoś ze starszych klas na pewno znał jakiś sposób na pozbycie się wielkiej dyni z głowy pierwszoroczniaczki - jakoś nikt nie kwapił się, by jej pomóc. Tylko jakiś drugoklasista poczuł się zobowiązany i próbował zaklęcia lewitacji, ale sprawiło to tylko tyle, że Bacy poleciała w górę, dalej uwięziona w dyni. Dopiero profesor Flitwick zakończył cały spektakl.
Potem było już raczej spokojnie, dopóki siedzący dalej Seth nie wyjął z kieszeni swojego szczura. Ponieważ Mrukot, nie wiadomo jak to zobaczył, po czym już wyskoczył z ramion Dominique i poleciał, rozwalając prawie wszystko co było na stole.
- Zatrzymajcie tego za słodkiego kota!! - wrzasnęła Domie, a wszyscy zerwali się na równe nogi, natomiast Mrukot zgrabnie przeskoczył misę z owocami by wylądować w faskolkach wszystkich smaków.
Jakiś szóstoklasista rzucił się na stół by go złapać i wpadł twarzą w biszkopty, ktoś inny strzelił w kota zaklęciem, na co Dominique wrzasnęła: "Chcesz go zabić, palancie?!". Inny człowieczek rzucił w niego fasolką, gdy kociak przewrócił jego dyniowy sok, a temu wszystkiemu towarzyszyło paniczne popiskiwanie przerażonego szczura, który śmigał między tymi wszystkimi talerzami, półmiskami i dzbanami, uciekając w popłochu.
I już Flitwick ponownie wstawał od stołu aby nas uspokoić, kiedy ktoś zawołał "Petrificus Totalus!" a Mrukot znieruchomiał, po czym cały zesztywniały zwalił się w paterę z ciastkami, obryzgując najbliżej siedzących cytrynowym kremem.
Teddy schował różdżkę, po czym chwycił sparaliżowanego kota za ogon i podał go Domie, która gapiła się na niego szeroko otwartymi oczami. Coś śmignęło po stratowanym stole i wylądowało w dłoni Setha; to spanikowany szczur wrócił do swojego właściciela. Gdy Ted uznał, że szczur jest już bezpieczny, odczarował Mrukota, który od razu prychnął gniewnie.
- Świetnie! - zapiszczał Fliwtick, który dopiero co się pojawił. - Lupin, Gryffindor otrzymuje dziesięć punktów!
No świetnie.
Ucztę zakończyło widowisko wszystkich duchów Hogwartu. Powyskakiwały ze ścian i stołów, po czym utworzyły perłowo biały korowód. Prawie Bezgłowy Nick jak zwykle położył widownię sceną pozbawienia go głowy, a Gruby Mnich bardzo dobrze wygłosił mowę pogrzebową.
I kiedy przedstawienie się skończyło znowu wybuchło zamieszanie, na szczęście już nie przez dom Ravenclawu. Tym razem to przy stole Slytherinu. Jakiś debil wypuścił mini-fajerwerka Filibustera, który przeleciał przez cały ich stół i trafił Gigi Bulstrode prosto w twarz.
Gigi wybiegła z Wielkiej Sali zanosząc się płaczem, pani Pomfrey poleciała za nią, a McGonagall nawrzeszczała na tego debila - i mogliśmy już odejść.
Wszyscy wracali do swoich dormitoriów w dosyć ożywionej atmosferze, więc dekoracje na korytarzach nie były już tak straszne i kiedy jeden z zaczarowanych pająków spadł Brendzie na głowę, wywołało to jedynie salwę śmiechu.
I gdy tylko zamknęły się za nami drzwi od pokoju wspólnego, piskliwy głos zawołał:
- Proszę się zatrzymać!
Ci, którzy już chcieli iść do dormitorium, cofnęli się. Dopiero teraz zauważyliśmy, że przy wejściu stoi profesor Flitwick, który szedł za nami cały czas!
Przez piętnaście minut prawił nam kazanie! Mówił, że nasze zachowanie na uczcie było karygodne, że w życiu nie spodziewałby się tego od swoich krukońskich uczniów, że ostatni raz ktoś założył na głowę dynię albo ktoś wziął ze sobą zwierzęta do Wielkiej Sali - a potem stanowczo zabronił nam wychodzić z salonu krukonów, chociaż jeszcze nawet nie wybiła 21:00!
Przez połowę jego przemówienia Victoire stukała mnie w ramię, więc nie mogąc już jej dłużej ignorować, zapytałam:
- Co?
- Kiriaka! - wypaliła. - Zostawiłam Kiriakę w Wielkiej Sali!
No nie, powiedziała mi to akurat wtedy, kiedy Flitwick już zakazał nam wychodzić (a raczej wtedy zaczęła stukać w moje ramię).
- Odnalezienie ropuchy to chyba dostateczny powód by wyjść z pokoju wspólnego? - upewniłam się.
- Ch-chyba... - odparła bez przekonania. - Ale Flitwick już zawiadomił Filcha, że krukoni mają się stąd nie ruszać...
- Victoire! - Brenda podeszła do nas dzierżąc swojego pufka niczym granat. - Co za wstrętny mały dziad z tego Flitwicka! O mało co nie zabił mojego pufka tymi swoimi wrzaskami... - po czym pociągnęła ją do naszego dormitorium, zanim Vic zdążyła choćby przerwać jej wywód.
Westchnęłam, po czym wyszłam z salonu krukonów.
W opustoszałych korytarzach świece pod przyłbicami starych zbroi już dogasały, rzucając nikłą poświatę na rozwieszone wszędzie pajęczyny. Dreszcz przeszedł mi po plecach, kiedy jakiś zabłąkany nietoperz przeleciał pod sieciami tuż nad moją głową. Jak najszybciej zbiegłam ze schodów, przeskakując nad fałszywym stopniem, aż nagle coś mignęło mi przed oczami.
Rozejrzałam się i aż mnie zmroziło. Ktoś wpuścił do tego korytarza płonący tłuczek, który teraz obijał się o ściany, sufit i zbroje. Nie ulegało wątpliwości, że ten kto go tu wpuścił, był małym człowieczkiem o brzydkiej twarzy i nazywał się Irytek.
Świetnie. Byłam odgrodzona od Wielkiej Sali. Pozostawało mi teraz tylko albo cofnąć się na schody, z których tu przyszłam (a te powędrowały już w dół z szóstego na czwarte piętro, gdzie ślepy korytarz prowadził do Izby Pamięci), albo iść z powrotem na siódme piętro i stamtąd szukać innej drogi. Wspięłam się więc po stopniach, które na moje szczęście nie ruszyły się z miejsca i gdy byłam już na korytarzu Barnabasza Bzika, ze ściany tuż za mną wychynął sir Nicholas de Mimsy - Porpington.
Poczułam się tak, jakby ktoś oblał mnie z kubła lodowatej wody. Prawie Bezgłowy Nick wyraźnie się zawstydził.
- Wybacz młoda damo moje roztargnienie - wyrzekł nonszalancko. - Dzisiejszej nocy o północy odbywa się przyjęcie z okazji rocznicy mojej śmierci i...
- E-e... Wszystkiego najlepszego - wydukałam.
Nawet się nie spytał, co ja tu w ogóle robię!
- Ekhm, no tak, dziękuję... Właśnie leciałem, aby dowiedzieć się powodu spóźnienia Jęczącej Marty, także... Wybaczy pani - skłonił się nisko, a głowa niebezpiecznie mu zachybotała, po czym odleciał.
Nietoperz, płonący tłuczek, duch, co jeszcze? Ale i tak cieszyłam się, że nie spotkałam Krwawego Barona.
Wyszłam zza rogu i nagle stanęłam, ponieważ z naprzeciwka nadeszła Pani Norris - bardzo sędziwa kotka Filcha. Uczniowie unikają jej już od niepamiętnych czasów; kiedyś - bo zwiastowała rychłe nadejście woźnego, teraz - bo każdy boi się, że jak kotka zdechnie w jego obecności, to Filch go oskarży. I rzeczywiście trzęsła się ze starości tak, jakby zaraz miała paść u moich stóp trupem. Łypnęła na mnie żółtymi ślepiami, po czym pobiegła korytarzem z zadziwiającą jak na taki wiek prędkością.
O nie, nie jest dobrze! Jeżeli Filch patroluje to piętro z powodu bliskiego sąsiedztwa z Wieżą Ravenclawu, to może przyleźć tu w każdej chwili... I co wtedy?
I kiedy zaczęłam się już szybko wycofywać, ktoś nagle złapał mnie od tyłu i szybko wciągnął za gobelin.
Po chwili na korytarzu rozległy się kroki i chrapowaty oddech Filcha.
- Wiem, że tutaj jesteś! Pokaż się!
Wstrzymałam oddech. Zza gobelinu doszło prychnięcie Pani Norris.
- I tak cię znajdę! No, prowadź kochanieńka... - tymi słowami z pewnością zwrócił się do kotki. Powoli, człapiące kroki Filcha oddaliły się i wszędzie zaległa cisza.
- Co ty tu robisz? - odezwał się głos Simona.
- A ty co tu robisz? - odparłam.
Simon puścił mnie i ze zdziwieniem odkryłam, że wolałabym, by tego nie robił. Właściwie wciąż jeszcze bałam się wychodzić zza gobelinu, mimo że byliśmy bardzo blisko pokoju wspólnego. Ale wciąż jeszcze pozostawało znalezisko ropuchy...
- Znalazłem ropuchę - powiedział.
- A ja szukam ropuchy - odpowiedziałam.
Simon podał mi Kiriakę. Nie bardzo wiedziałam co powiedzieć; dziękować mu za ocalenie przed Filchem, czy za znalezienie zwierzątka Victoire? Jego brat Sean i moja siostra Nickie chodzili ze sobą, ale związek naszego rodzeństwa jakoś niespecjalnie nas do siebie zbliżał... Właściwie to mogę powiedzieć, że ja i Simon trzymamy się na spory dystans.
I tak wróciliśmy do Wieży Ravenclawu w całkowitym milczeniu, bym tam mogła w końcu wyżyć się na Victoire za jej zapominalstwo, które przysporzyło mi tylu niebezpiecznych przygód.
__________________________________________________
Znowu filler.
Znowu nie było akcji.
Tak, wiem.
Wiem.
Wiem!
Ale nie bijcie! I tak dużo się działo!
Nieistotnych wydarzeń, ale zawsze coś!
Nudno nie było xd
A jak było, to piszcie w komentarzach.
Ale jak nie było, to... No. Komentujcie w każdym wypadku!
I wiem, że mało Teddy'ego, ale w przyszłym rozdziale będzie go dużo więcej xD
*Nox*
~ Tita Pocky