15. 04. 2013 r. PONIEDZIAŁEK
- Uch, ta astronomia - mruknęła Dominique Weasley pod nosem, leżąc wyciągnięta na dywaniku przed kominkiem i pisząc kilometrową pracę połamanym piórem.
Fiffie, siedząca na fotelu, zaszeleściła wypracowaniem podobnej długości. Victoire westchnęła tylko - właśnie robiła kolejne kolczyki-cuda: wisienki z różowych pereł, które ponoć znalazła nad morzem w zatoce, w której jeździliśmy na łyżwach w Boże Narodzenie. Ja kończyłam swoją robótkę, nad którą pracowałam chyba cały rok, choć i tak druty ciągle zaplątywały mi się w wełnę, taka byłam zdenerwowana.
- Pocky! - Domie gwałtownie poderwała głowę znad pergaminu, którego prawie dotykała nosem. - Przestań szczękać tymi drutami! Nie mogę się skupić!
Nawet jej nie usłyszałam.
- Pauline! - krzyknęła znowu. - Co ty taka rozkojarzona? Chyba powinnaś się cieszyć...!
- Co? - zdziwiłam się. - Z czego?
- No z tego, że McGonagalla odwołała przesłuchanie! - wyjaśniła Di, gryząc koniuszek swojego połamanego pióra.
- Jak to: odwołała? - Victoire przerwała na chwilę ściubolenie swego arcydzieła.
- No wczoraj! - Dominique zamaszyście powróciła do pisania.
- A ty czemu się nie cieszysz? - Fiffie uniosła brwi znad swojej pracy.
- Cieszę się, cieszę - odrzekła Dominique, gryzmoląc po pergaminie atramentem. - Ale utrudnia mi to trochę fakt... - wykreśliła coś z wypracowania po czym powróciła do bazgrolenia -...że muszę pisać tę okropną-pracę-dla-Sinistry!
- Nie martw się, niedługo zrobisz sobie przerwę - mruknęłam.
- Tak... - Dominique usiadła na dywaniku. - To bardzo dobry pomysł...
- Będziemy musiały iść do lochów - poinformowałam ją.
- A my może pójdziemy do Jake'a i Matthew, co Fiffie? - Domie najwyraźniej mnie nie usłyszała.
- Nie, Dominique - zaprzeczyła spokojnie Victoire, dalej nie przerywając swojej pracy. - Idziemy do lochów wszystkie cztery.
- Ale po co? - Dominique o mało co nie przewróciła kałamarza.
- No wiesz... - Vicky doczepiła sztuczne listki do drugiego kolczyka. - Chyba musicie poznać Malvę-Loreine, jeżeli chcecie, żeby nam pomogła...
- No cóż, jak na razie jest w porządku - stwierdziła Fiffie. - Skoro McGonagalla na razie się nie czepia...
- Jak to: nie czepia? - nie zrozumiałam.
- No przecież odwołała przesłuchanie.
- Ale to było wczoraj - zauważyła Vi.
- A więc kolejny tydzień mamy w spokoju.
Ja i Vic wytrzeszczyłyśmy na nią oczy, a potem na siebie. Fiffie spojrzała na nas pytająco.
- No co?
- Nie powiedziałaś im? - wyszeptałam ze zgrozą.
Victoire pokręciła przecząco głową.
- Byłam pewna, że ty...!
Powoli, spojrzałyśmy z powrotem na swoje siostry. Fiffie przypatrywała się nam ze zmartwiałą twarzą, Dominique ze zmrużonymi oczyma.
- Że niby czego nam nie powiedziałyście? - spytała podejrzliwie.
- Zaraz. - Vika zmarszczyła brwi. - To wy nie wiecie, że przesłuchanie jest dzisiaj?
- DZISIAJ?! - wrzasnęły równocześnie tak, że aż krukoni zatopieni w książkach podskoczyli na swoich miejscach, podobnie jak ja, Victa, a nawet moje lewitujące druty.
- Dlaczego nam nie powiedziałyście? - zawołała Fiffie, która pobladła jak umarła.
- A wy skąd wiedziałyście, że wczoraj nie było przesłuchania, skoro nic wam nie mówiłyśmy? - zapytała Victoire.
- Bo przypomniałyśmy sobie o nim dopiero po godzinie! - zaczęła Di. - Więc pomyślałyśmy, że skoro McGonagall sama po nas nie przyszła... - Nagle jej wzrok padł na jej wypracowanie, całe zalane atramentem. - O nie...
- No to w każdym razie teraz już wiecie... - uśmiechnęła się krzepiąco Victoire, a ja uklękłam przy Domie i zaczęłam ściągać różdżką tusz z pergaminu, czego nauczyłam się na szlabanie w bibliotece na początku roku szkolnego. - To co, idziemy?
- Gdzie? - wybełkotała Fiffie.
- Do Malvy-Loreine!
- No właśnie, kto to ta cała Malva-Loreine? - zapytała Di rozdrażniona, z niepokojem obserwując znikający z jej pracy tusz. - Czemu wszyscy mają tak pełno tajemnic?! - wybuchła. - Matthew, Jake, Teddy, wy, Nannah, nawet Bacy!
- Och doprawdy, nie ma to jak wspominać o Bacy w takiej chwili! - mruknęłam.
- No co? - Dominique wzięła ode mnie kartkę i zaczęła ją ze wszystkich stron oglądać, aby nie przeoczyć nawet najmniejszej plamki.
- Ale że ta Malva-Loreine pójdzie z nami na przesłuchanie? - zapytała Fiffie.
- Tak - potwierdziła Victoire, po czym wstała i zaczęła zbierać z kanapy swoje rzeczy. - To idziecie, czy nie?
Dominique poderwała się na równe nogi, gotowa do działania.
- Naturallement, madmouiselle! - zasalutowała. - Tylko odniesiemy wypracowania...
- Co, już skończyłaś? - zdziwiła się Fiffie.
- No oczywiście, że nie - rzekła Di z politowaniem. - A może ty tak?
- Nie... - wymamrotała moja młodsza siostra z kwaśną miną.
- A więc chyba się ze mną zgodzisz, że należy trochę zregenerować umysły przed zakończeniem pracy, mam rację?
- Nie ma to jak regenerować się w gabinecie dyry... - odburknęła Fiffie, po czym obie powlekły się do sypialni dziewcząt z pierwszej klasy.
Victoire ujęła w palce dopiero co skończone wisienki-cuda i przyłożyła mi do płatków uszu, muskając mi policzki chłodnymi perłami.
- Pasowałyby ci - stwierdziła, przekrzywiając głowę.
Cofnęłam się, z zakłopotaniem dotykając cienkiego warkoczyka, którego zaplotłam sobie dziś rano przy uchu. Miałam nieodparte wrażenie, że ktoś nas obserwuje, mimo że w pokoju wspólnym oprócz nas było jeszcze z jakieś trzydzieści osób.
- Chodźmy do dormitorium - powiedziałam.
Wzięłam druty, po czym zaczęłyśmy wspinać się po schodach do sypialni, w której spodziewałyśmy się zastać czytającą Julię, użalającą się nad sobą Lisę i świrującą Brendę, tak jak zwykle. Jednak ten wieczór pod tym względem stał się zaskakujący.
Lisa siedziała na podłodze z oczami w słup, oparta plecami o grzejnik znajdujący się pośrodku dormitorium, cała zielona na twarzy. Obok niej klęczała Brenda z ogłupiałą miną.
- Co jej się stało? - Victoire spojrzała na Lisę ze strachem, a ja rozejrzałam się po dormitorium. Julii nie było; najwyraźniej siedziała razem z Paris w bibliotece, nad książką Uczucia a rozsądek ukradzioną Brendzie. Uklękłyśmy przy Lisie.
- Ona w ogóle kontaktuje? - zapytała Vicky z przestrachem.
Brenda wykrzywiła usta w podkówkę, która zaczęła drżeć.
- No właśnie... właśnie... chyba nie!!! - I wybuchła płaczem.
Nachyliłam się nad Lisą.
- Lisa? - pomachałam jej dłonią przed twarzą, starając się nie zważać na naprzemienne łkanie i czkanie Brendy. Wzrok Lisy zawisł na mojej dłoni, po czym przeniósł się na mnie, rozszerzając jej oczy.
- Brzuch mnie boli... - wystękała cierpiętniczo, po czym zwiesiła głowę w taki sposób, jakby była kukiełką, której ktoś zbyt gwałtownie opuścił sznurek.
Brenda była już cała czerwona od szlochu.
- Brenda... - Victoire starała się opanować sytuację. - Bren, proszę cię, przestań płakać i powiedz nam co się stało?
- Och Vi-Vicky...! Ty to jesteś p-prawdziwa przyjaciółka!! - I zaczęła jej się wypłakiwać na ramieniu.
Vicky bezradnie poklepała ją po plecach, na co ona jeszcze mocniej chwyciła ją za szyję.
- Och, ty-ty zawsze mi pomagasz! Ch-chyba nigdy ci-ci się nie odwdzięęęczęęę...!!
Vika wreszcie zdołała ją od siebie odsunąć.
- Brenda. - Chwyciła ją za ramiona. - Uspokój. Się.
- Przyjaźń z tobą... - Brenda nie zwróciła na nią uwagi - ...jest jak...
- Brendie...
- ...jak... szumiące morze! - bełkotała. - Och, nie jestem dobra w tej całej poezji. Ale ty-ty mnie r-rozumiesz, prawda?
Wgapiła się w nią oczami wygłodniałej pandy.
Victoire puściła ją, zmieszana.
- Zaraz zemdleję - rozległ się zbolały głos Lisy.
Teraz była już wyraźnie zielona.
- Trzeba ją zaprowadzić do skrzydła szpitalnego! - zawołałam.
- Do-do skrzydła...? - wyjąkała Brenda. - Och, to-to wszystko moja winaaa!! - Spod jej powiek na nowo wytrysnęły łzy.
- Och, weź się w garść! - Wyczarowałam chusteczkę i rzuciłam ją Brendzie tak, że wylądowała na jej twarzy, a gdy opadła, Brenda miała już zupełnie inną minę.
- No wiesz co, Pauline! - rzekła obrażonym tonem, podnosząc chustkę. - Lepiej się zastanów, zanim rzucisz komuś czymś w twarz...
- Brenda, lepiej powiedz nam w końcu co się stało! - nie wytrzymała Victa. - Dlaczego to twoja wina?
Brenda przybrała jedną ze swoich min skruszonego kurczątka.
- Bo... bo dałam jej taki środek na odchudzanie...
Można było się tego spodziewać.
- A-ale ona sama tego chciała!
- No wiesz co, Brenda... - westchnęłam. - Lepiej się zastanów, zanim doprowadzisz kogoś czymś na cmentarz...
Spojrzała na mnie z przerażeniem.
- Na cmentarz...? - powtórzyła głupio.
- No wiesz co, Pocky - odezwała się Vicky. - Lepiej się zastanów, zanim powiesz coś komuś, gdy jego psychika jest w bieżącej chwili w stanie nieważkości...
Ale zanim Brenda zorientowała się, że ją przedrzeźniamy, do dormitorium weszły Fiffie i Dominique.
- No co tam? - Dominique jednym spojrzeniem wytrawnego detektywa omiotła rozgrywającą się przed nią scenę. - Idziemy, czy nie?
- Idziemy? TERAZ?! - Brenda prześwidrowała ją takim wzrokiem, jakby Di była pod wpływem jakichś ciężkich ziółek. Zaraz ciekawsko zmrużyła oczy. - Ale gdzie?
- Nieważne - wtrąciła szybko Vicky, zanim Dominique zdążyła coś odparować. - Zaraz Domie, tylko... eee... Lisa przedawkowała chyba jakieś podejrzane prochy.
- Wcale nie przedawkowała! - krzyknęła Brenda w przestrachu i ogólnym wytrąceniu z równowagi (jeżeli kiedykolwiek miała w sobie jakąś równowagę). - Wszystko zrobiłam zgodnie ze sposobem użycia...
- A więc musiały to być jakieś sproszkowane bobki pufków - stwierdziła rozsądnie Victoire.
Brenda spojrzała na nią z uwielbieniem.
- Och, tak jak mówił Seth! Vicky, jesteś taka mądra. I taka pomocna! Nie wyobrażam sobie co by było, gdybym cię nie miała...
- Dobra, dosyć tego - twardo przerwała jej Di, która zawsze zdawała się przejmować ster w każdej kryzysowej sytuacji. - Lepiej szybko wezwijmy panią Pomfrey, bo biedaczka chyba zaraz zemdleje!
- A może to były sproszkowane Omdlejki Grylażowe? - podsunęła Fiffie.
- Właśnie, pamiętacie tę historię z Sherry Power i mieszanką Lesera? - dodała Di.
Brenda otworzyła usta, ale natychmiast je zamknęła, bo w tym momencie drzwi sypialni otworzyły się i stanęła w nich Julia, obładowana tyloma książkami, że można było zacząć się zastanawiać, czy nie wypożyczyła przypadkiem połowy biblioteki.
- Co tu się dzieje? - zastrzeliła nas pytaniem od progu, jak zawsze rozjuszona, a jej rude włosy jak zwykle zdawały się być wręcz naładowane elektrycznością.
W tej chwili głowa Lisy opadła bezwładnie na piersi, a ona sama zsunęła się na bok po ściance grzejnika i wylądowała prosto na kolanach Brendy.
Brenda zawyła.
- O Boże, otrułam ją! Zabiłam na śmierć! O Boże, Boże...!!
Ale Julia tylko spokojnie podeszła do swojego łóżka, poukładała książki w pięciu stosach tylko według sobie znanej zasady, po czym wyjęła skądś ogromne Kompendium Zaklęć i Przeciwzaklęć, które poczęła wertować od deski do deski.
Brenda spojrzała na nią przez łzy z niedowierzaniem i złością.
- Czy naprawdę nawet teraz musisz czytać?!
Julia zignorowała ją.
- Jest - mruknęła pod nosem, po czym poprawiła sobie okulary w rogowej oprawce i odchrząknęła. - Zaklęcie brzmi Rennervate i przeciwdziała Drętwocie.
- No i co dalej? - zainteresowała się Dominique. - Jaki to poziom?
- Och, czy wy naprawdę myślicie, że w tej chwili wystarczy tylko znaleźć odpowiednią książkę?! - histeryzowała Brenda.
Ja, Victoire, Julia, Fiffie i Domie spojrzałyśmy na nią jak na wariatkę.
- Jesteśmy krukonkami! - zawołała Fiffie. - A niby jak inaczej miałybyśmy starać się pomóc?
- No nie wiem, może... wezwać pomoc? - warknęła Brenda ze złością.
Julia gwałtownie zatrzasnęła księgę.
- A więc wezwij pomoc, a nie urządzasz histerię!
Brenda wytarła twarz i nochal w chusteczkę, którą jej wcześniej rzuciłam.
- W takim razie chodź, Vicky! - rzuciła władczym tonem, po czym zanim któraś z nas zdążyła jakkolwiek zareagować, chwyciła Vikę za rękę i pociągnęła do drzwi, gdzie już zniknęły na schodach.
Julia, ja, Dominique i Fiffie przeciągnęłyśmy Lisę na jej łóżko.
- Czy ktoś w ogóle wie, czym Brenda ją naszpikowała? - zapytała Julia.
Żadna z nas nie odpowiedziała.
- Pocky, czy nie powinnyśmy już iść? - powiedziała tylko Fiffie.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak przez tę całą akcję mamy mało czasu.
- Julia, zostaniesz z nią tu? - rzuciłam w stronę rudej pytanie, na które odpowiedź była raczej oczywista.
- A tobie gdzie znowu tak śpieszno? Nie dość ci kłopotów? - spojrzała na mnie oskarżycielsko, a ja znów poczułam się wytrącona z równowagi, tak jak przedtem, w pokoju wspólnym. A jeśli Julia nie dała sobie tak szybko spokoju jak Quirke? Może nie porzuciła jednak swoich podejrzeń?
Szarpnęłam głową w stronę drzwi.
- Idziemy - zakomenderowałam.
Pierwsza na progu znalazła się Dominique i dlatego to ona pierwsza poślizgnęła się, po czym zjechała w dół, dół, dół, z przeciągłym piskiem.
Ja i Fiffie wystawiłyśmy głowy z sypialni. No jasne, oczywiście ślizgawka. Spojrzałyśmy po sobie z uniesieniem brwi.
- Założę się, że to znowu jacyś chłoptasie do Domie... - mruknęła Fiffie.
- Ta? - rzuciłam.
- No... Zawsze przychodzą po "informacje" o Vi.
Odwróciłam się do niej.
- Serio? - zdziwiłam się.
- No... - wywróciła oczami.
Po czym zjechałyśmy po zjeżdżalni do pokoju wspólnego, gdzie Dominique już objeżdżała obojętnego na wszystko Jake'a i oburzonego Matthew.
- Wy idioci! - wrzeszczała. - Chcecie, żebym skręciła kark?!
- Cóż, fajnie by było - odwarknął Matthew, w chwili gdy wylądowałyśmy na dywaniku przed schodami.
Fiffie spojrzała na niego jak na głupka i już miała coś powiedzieć, kiedy im przerwałam:
- Fiffie, Domie, nie ma czasu! Czy wy naprawdę zawsze musicie się kłócić?
Domie i Matt przestali na siebie wściekle patrzeć i spojrzeli na mnie ze zdziwieniem.
- Wcale nie zawsze się kłócimy!
- Jasne - skwitował Jake z kwaśną miną. Co on ostatnio taki ponury? Czyżby kryzys z Nanną?
- Idziemy, czy nie? - zniecierpliwiłam się.
- Czekaj! - Di obróciła się w stronę Jake'a i Matthew. - Tak właściwie, to czego wy chcieliście?
Przejechałam ręką po czole.
- No wiesz... - Matthew przybrał złośliwy wyraz twarzy. - Właściwie chcieliśmy wam wyjawić swoją tajemnicę, ale skoro nie chcecie...
Fiffie rzuciła mu ironiczne spojrzenie.
- Wiesz co Matthew, jeśli to miał być szczyt twojego poczucia humoru, to mógłbyś w ogóle go nie mieć!
- Idziemy - zdecydowała wreszcie Di i wyszłyśmy z salonu krukonów, odprowadzane wzrokiem przez obrażonego Matta i obojętnego na wszystko Jake'a.
- To gdzie idziemy?
Stałyśmy na korytarzu pomiędzy trzema decyzjami: pójść do Skrzydła Szpitalnego po Vicky, iść do Starych Lochów po Malvę-Loreine, czy może od razu do McGonagall?
- Chodźmy do lochów. - Ruszyłam szybkim krokiem. Miałam nadzieję, że miniemy się z Viką, a jeśli nie, to domyśli się gdzie jesteśmy i do nas dołączy.
No i oczywiście na trzecim piętrze musiałyśmy się natknąć na Irytka!
- Oooo! - zawrzasnął na nasz widok i natychmiast zaczął szybować tuż nad Dominique, trzymając ją za kosmyk włosów na czubku głowy. - Panna Jestem Zarozumiałą Głupią i Próżną Wilą wyszła na spacerek przed kolacyjką? Ze swoimi sługuskami? Swoimi przydupaskami??
- Puść mnie! - krzyknęła Dominique. - Puszczaj mały, przebrzydły debilu, albo pożałujesz!
Ale Iryt tylko strzelił z malinowej gumy do żucia i szarpnął za jej kosmyk.
- Głupia wila kapryśnica wybuchowa jak gaśnica! - chichotał. - Wila dobrą linię trzyma, a obżera się jak świnia!
- Nawet nie wiem co to jest gaśnica, ty idioto! - wrzasnęła Domie.
Lecz Iryt już jej nie odpowiedział, tylko cały czas złośliwie się śmiejąc, wyjął z otworu gębowego obślinioną, wyblakłą od wielogodzinnego żucia kulkę gumy malinowej, po czym wlepił ją Dominique we włosy i oddalił się wywijając w powietrzu fikołki i wciąż nie przestając rechotać z uciechy.
Dominique dotknęła ręką głowy, po czym krzyknęła z obrzydzeniem.
- WYJMIJCIE TO!!
- Ale jak?! - zapytała Fiffie bezradnie.
- NIE WIEM! JAKKOLWIEK!
- Wingardium Leviosa - rzekła Fiffie bez przekonania, co sprawiło jedynie tyle, że guma podskoczyła we włosach Di i zaczęła ciągnąć je do góry. Domie wrzasnęła jeszcze głośniej.
- AUA! To boli!!!
- Wiesz, może spróbowałabym ci pomóc ręcznie, ale za bardzo się brzydzę - odparła Fiffie.
- Co za Iryt! Zabiję go przy następnym spotkaniu! - pomstowała Di. - Pomóżcie...
- Przydałoby się Kompendium Julii... - westchnęłam.
- Durna guma! - zdenerwowała się Fiffie. - Iryt zawsze wszystko psuje!
- Trudno. Chyba będę musiała sobie ciachnąć włosy... - Dominique podjęła drastyczną decyzję, po czym z ciężkim sercem wyciągnęła swoją różdżkę.
- Och, nie! - Fiffie zakryła oczy.
- Co? - zdziwiła się Di.
- Na pewno utniesz sobie palec...
- No to ty mi to zrób.
Fiffie uniosła różdżkę, po czym powoli zaczęła ścinać Domie kosmyk włosów, jak najbliżej gumy, aby jak najmniej ściąć. W końcu, zakończywszy tę operację, jak najprędzej wrzuciła oblepioną włosami gumę do najbliższej zbroi. Myślę, że gdyby zobaczył to Filch, zabiłby ją na miejscu.
- No dobra - podjęła Dominique, tak jakby nie pozbyła się przed chwilą części włosów z obrzydliwą gumą. Mimowolnie pozwoliłam sobie nie po raz pierwszy dojść do wniosku, że Dominique kompletnie różni się od swojej siostry. Niby to właśnie ona zachowywała się bardziej jak wila, ale jednak Victoire nigdy nie pozwoliłaby na ścięcie sobie włosów nawet w najbardziej kryzysowej sytuacji... - No to... idziemy?
- Chyba pędzimy! - poprawiła ją Fiffie.
I popędziłyśmy trzy piętra w dół do sali wejściowej, a stamtąd do lochów.
Lecz kiedy wyszłyśmy na korytarz prowadzący do prastarych tuneli, Fiffie zatrzymała się gwałtownie.
- Co? - spytała Dominique.
- Kroki.
- Jakie znowu na brodę Merlina kroki?!
Wytężyłyśmy słuch. Rzeczywiście, coś kroczyło ku nam odbijając się od sklepionych ścian i podłóg coraz bliżej i bliżej.
I udało mi się wciągnąć je za róg korytarza akurat wtedy, kiedy z mroków Starych Lochów wyłonił się Boorack, w całej swej odrażającej okazałości, a za nim nie kto inny jak Malva-Loreine, ze swoją zwykłą, obojętną miną.
Ledwo co mój mózg ich zarejestrował, a już wiedziałam, że jest niedobrze. To nie był przypadek, kiedy wystarczyło schować się za posągiem, by Boorack nic nie zauważył. Teraz miałam ze sobą Fiffie i Dominique, i jedyna opcja jaka nam pozostawała w tej chwili, to zwiewać gdzie pieprz rośnie i to szybko. A to, że Boorack nakrył Malvę-Loreine na jaraniu tej jej podejrzanej fajeczki, w obliczu tego, że właśnie miałyśmy z nią iść do McGonagall, tylko pogarszało sytuację. Co zamierzał z nią zrobić? Wziąć do swojego gabinetu? Zanim jednak zagłębiłam się w te pytania, postanowiłam prędko się wycofać, aby odpowiedzieć sobie na nie w jakimś bezpieczniejszym miejscu.
Szybko czmychnęłyśmy więc ciasnym korytarzykiem i dopiero w oświetlonej części lochów puściłyśmy się pędem. Gdzieś w połowie korytarza Fiffie zatrzymała się pod ścianą.
- Fiffie...! - syknęła Domie, rozszerzając oczy w strachu. - To nie czas na kolkę!
Ale Fiffie ani nie dyszała, ani nie trzymała się za kłujący bok, lecz wymamrotała coś gorączkowo i wciągnęła nas do...
Pokoju wspólnego ślizgonów.
Tam spojrzała na nas triumfująco.
- Nie czas na kolkę, mówicie...?
Z ulgą i uznaniem pokręciłyśmy głowami. Rozejrzałam się wokoło. Pokój Wspólny Ślizgonów był jedynym salonem, w którym jeszcze nigdy nie byłam - i zdecydowanie wydawał się najbardziej odpychający i luksusowy zarazem. W Wieży Zachodniej krukoni zawsze siedzieli grzecznie w swoich stałych fotelach, zatopieni w wysłużonych tomiszczach, gryfoni odpalali u siebie Magiczne Dowcipy Weasley'ów w swoim roześmianym gronie, zazwyczaj jeszcze przy głośnych kawałkach Fatalnych Jędz, puchoni wykorzystywali swój pokój wspólny praktycznie do wszystkiego co się dało, urządzając w nim od kącika gry w gargulki poczynając, na niezwykle rozwiniętej hodowli trzepotek kończąc. W pokoju wspólnym Slytherinu natomiast, ludzie siedzieli rozparci w czarnych skórzanych fotelach na swoich arystokratycznych tyłkach, z nikim nie rozmawiając, nic nie czytając i w ogóle nic nie robiąc, obserwując jedynie ze znudzonymi minami równie nudne poczynania innych. Zważywszy więc na okoliczności, nasze gwałtowne wejście powinno poderwać ich chyba do sufitu - lecz o dziwo, żaden z nich nie zaszczycił nas nawet spojrzeniem i tylko jeden ślizgon uznał iż jesteśmy godne jego uwagi, co wyjaśniło się dosyć szybko, kiedy rozpoznałam w nim drugoroczniaka Teodora Taylora.
- O, nasz przewodnik - zauważyłam radośnie, gdy do nas podszedł.
Fiffie i Domie spojrzały na mnie ze zdziwieniem, natomiast Teodor przeczesał swoją brązową czuprynę.
- Eeee... hej.
Odwróciły ku niemu głowy z tym samym wyrazem zdumienia. Spojrzenie Fiffie mówiło wyraźnie: "Skąd wy się na brodę Merlina znacie?", natomiast Dominique nagle zrobiła wilowatą minę.
- Och, Teodor... Chyba nie myślisz, że jak tu przychodzimy, to zawsze tylko do ciebie! - zachichotała, a Fiffie spojrzała na nią tak jakby jej skręcała kark. - Oczywiście to nie znaczy, że cię nie lubimy - pośpieszyła z zapewnieniem Di.
Teraz Fiffie miała tak samo zmieszaną minę jak Teodor, choć Dominique najwyraźniej bawiła się świetnie. Czy jest to jedna z wrodzonych cech wil, że uwielbiają zaskakiwać, demonstracyjnie lekceważyć i onieśmielać chłopców? Cóż, jeżeli tak, to Victoire bardzo skutecznie to z siebie wykorzeniała, ale Dominique była inna i wcale nie starała się powstrzymywać swoich wilowatych zapędów. Chociaż, jeżeli zastanowić się u Victy z tym demonstracyjnym lekceważeniem...
- A więc to była Malva-Loreine? - Fiffie jak najprędzej zmieniła temat, co Teodor przyjął z wyraźną ulgą.
- Tak - odparłam.
- No to co teraz zrobimy? - Dominique już ostatecznie zakończyła torturowanie niewinnych chłopców.
- Myślę, że musimy się upewnić, czy Boorack nie poszedł z nią do swojego gabinetu - zawiesiłam głos - ...a potem pójdziemy do McGonagall.
- W razie jakby ich tam nie było? - upewniła się Di.
- Oui - przytaknęłam zwyczajowym potwierdzeniem Victy, na co Dominique się zaśmiała, a Fiffie spoważniała.
- Właśnie, a co z Viką?
- Och, Vika to nie dziecko - Domie machnęła ręką. - Poradzi sobie!
- A jak sprawdzimy czy Boorack jest w gabinecie? - zapytała Fiffie.
- Domie, masz przy sobie jakieś Ucho Dalekiego Zasięgu? - zwróciłam się do niej, wiedząc, że siostry Weasley zawsze mają pełno gadżetów Weasley'ów po kieszeniach. Dominique pogrzebała w wewnętrznej kieszeni swojej szaty i wyjęła z niej po kolei: czaro-taśmę, zgniecioną kartę z Czekoladowych Żab, dwie fasolki Wszystkich Smaków o podejrzanych kolorach, pudełeczko Proszku Natychmiastowej Ciemności, zepsuty Detonator Pozorujący oraz Krwotoczkę Truskawkową - po czym bezradnie pokręciła głową:
- Non, rien a rien.
- A kartę z Czekoladowych Żab to się nosi! - ofuknęła ją Fiffie.
Dominique zrobiła lekceważącą minę.
- A po co nam właściwie Uszy? Przecież Boorack będzie się na nią tak darł, że i bez nich wszystko będzie słychać!
- Raczej nie - odezwał się Teodor. - Rzucił sobie na drzwi Zaklęcie Nieprzenikalności, więc nawet Uszy niewiele by tu zdziałały.
- Trzeba było tak od razu! - zdenerwowała się Di. - Ja tu wywalam wszystkie śmiecie z kieszeni, a ten stał i się patrzył...!
Tym razem Teodor jak na ślizgona przystało, nie dał się wytrącić z równowagi.
- Przecież nie przyszłaś tu do mnie, więc po co ci moje rady... - uniósł brwi.
W jednej chwili Domie się zaróżowiła.
- To co... fasolkę? - Ugodowo uniosła w dłoni dwie podejrzane fasolki Wszystkich Smaków.
- A kiedy je tam schowałaś? - spytał podejrzliwie.
- Nie dalej, niż dzisiaj rano - zaszczebiotała Di, po czym oboje wsunęli po jednej fasolce do ust.
Nastała chwila napięcia.
- Schabowy - stwierdził po sekundzie Teodor.
- Malinowa guma do żucia - odparła Di, po czym zrobiła zabawną minę. - Co ja dzisiaj mam z tymi gumami...!
- Dobra! - zniecierpliwiła się Fiffie. - To c o r o b i m y ?
- Może przede wszystkim wyjdźmy stąd? - podsunęłam. - Boorack już dawno sobie poszedł.
- Teodor, chodź z nami! - Dominique pociągnęła go za rękaw w stronę wyjścia. - Możesz się jeszcze przydać.
Wyszliśmy z salonu ślizgonów i ruszyłyśmy razem z Teodorem w stronę gabinetu Booracka. Tam spojrzeliśmy po sobie, niepewni co robić dalej, lecz po chwili Teodor zapukał po prostu do drzwi.
Odpowiedziała mu cisza.
- I już. - Odwrócił się do nas. - Nie ma go.
- A jeśli to te Zaklęcie Nieprzenikalności? - wysunęła Fiffie z powątpiewaniem.
- Zaklęcie działa tylko z zewnątrz - odparł Teodor. - Przecież Boorack musi słyszeć pukanie do drzwi, jak jest w środku. A że nam nie otworzył, to znaczy, że go nie ma.
- No to do dyry marsz! - klasnęła w dłonie Domie. - Merci, Teodor! - dodała miękko i stanęła na palcach, by cmoknąć go lekko w policzek.
Fiffie wywróciła oczyma i zacięła usta, jakby ta scena była tak żałosna, że nie zasługiwała na jej uwagę.
I nie odezwała się aż do Gabineciego Królestwa McGonagall, pod którym jak gdyby nigdy nic stała sobie... Victoire, beztrosko podrzucająca bombowego karmelka z Miodowego Królestwa i z Kiriaką na ramieniu.
- O, a ty co tu robisz? - zaskoczyła się Dominique.
- Boorack nie pozwolił mi wejść. - Wskazała kciukiem na schody za gargulcem. - Zdaje się, że ukradł nam Malvę-Loreine!
- Tak, widziałyśmy - odezwała się wreszcie Fiffie.
- I co z Lisą? - zapytałam.
- Och, to. - Vika schowała karmelka do kieszeni. - Nic poważnego. Już jest przytomna. Wyjdzie z tego w środę.
- Dopiero? - zdziwiła się Di.
- No, czyli będzie w szpitalu jeden dzień! Bo wychodzi w środę rano.
Dominique spojrzała w stronę gargulca z chytrą miną.
- Znasz hasło? - rzuciła w stronę Vi.
- Oui - padła odpowiedź. - Ale Boorack i tak nie pozwoli wam wejść.
- Jakie jest?
- Niezłe ziółko.
- Co? - zdziwiłam się.
- McGonagall chyba się nudzi - mruknęła Fiffie.
- Nudzi? Przy nas nie da się nudzić! - oburzyła się Domie, po czym rzuciła hasłem w stronę wielkiej chimery. - Wchodzimy?
- Tylko żeby nie było, że was nie ostrzegałam... - rzekła Vi, po czym ponownie wyjęła karmelka i zaczęła nim podrzucać.
Wspięłyśmy się więc po jeżdżących schodkach tam, gdzie przed drzwiami dyrektorki stał Boorack na rozstawionych nogach i ze skrzyżowanymi rękami, niczym wielki, czerwony sumo.
- Glam, Weasley, Glam! Co-wy-tu-robicie? - ofuknął nas.
- Zostałyśmy wezwane przez panią profesor McGonagall - wyrecytowała Dominique.
- Odwołane - burknął szorstko.
- Słucham? - zapytała Di uprzejmie.
- Wasze spotkanie z dyrektorką zostaje odwołane! - powtórzył. - Na chwilę obecną, dzieci... pani McGonagall przetrzymuje u siebie uczennicę notorycznie wagarującą i podejrzaną o rozprowadzanie wśród innych uczniów i uczennic niezwykle niebezpiecznych i szkodliwych dla organizmu jak i poczucia moralności środków, co jest niedopuszczalne i wysoce karane, może nawet wydaleniem ze szkoły... - Boorack wyraźnie się rozkręcał, ale przerwała mu Di, kolejnym ujmująco grzecznym pytaniem:
- Wobec tego w jakim terminie mamy się stawić?
- Proszę nie przerywać! - powiedział ostro, najwyraźniej poirytowany tym, że nie ma się do czego przyczepić. - Nie wiem kiedy macie się stawić. Możecie poczekać aż pani dyrektor znowu będzie wolna, ale nie sądzę, by miała ochotę na spotkanie z wami po tak przykrym obowiązku...
I wtedy drzwi gabinetu otworzyły się i stanęła w nich McGonagall razem z Malvą-Loreine.
Dopiero teraz moją uwagę przykuł fakt, jak Malva-Loreine inaczej wygląda w dziennym świetle. Nie była to już ta sama tajemnicza, niezależna dziewczyna, mająca gdzieś wszystko co się działo naokoło, niedostępna, pogardliwa, w półmroku na swój sposób nawet imponująca. Teraz to był patyczak, nieporadna figurka z pajęczymi odnóżami, sprawiająca wrażenie, jakby zaraz miała potknąć się o własne chude nogi, kuląca szczupłe ramiona jakby w obronie przed światem. W świetle dziennym wydawała się być dziwnie krucha. Można by nawet powiedzieć, że jest brzydka. Właściwie jedynym, co temu zaprzeczało, była powaga na jej bladej, gładkiej twarzy.
McGonagall wyglądała natomiast jak zmęczona życiem staruszka nękana w jakimś okropnym domu spokojnej starości.
- Boorack... - (Tylko do niego ze wszystkich nauczycieli zwracała się po nazwisku, pewnie żeby zaznaczyć dystans między nimi i dobrze, bo lepiej dla nas uczniów, żeby Boorack nie spoufalał się zbytnio z dyrektorką). - Odprowadź pannę Bat do Wieży Gryffindoru. - Widząc nas, powiedziała:
- Panna Bat przyznała się do tego, że to ona zleciła wam tę kradzież.
Miałam nadzieję, że Fiffie i Dominique nie dały po sobie poznać, że to czyste kłamstwo.
- Opowiedziała mi wszystko ze szczegółami, a jej zeznania pokrywają się z waszymi... Boorack! - ofuknęła go. - Prosiłam chyba, żebyś odprowadził pannę Bat.
Ale Boorack najwyraźniej nie był teraz w stanie wykonywać jakichkolwiek próśb i poleceń, kiedy wpatrywał się w Malvę-Loreine wielkimi gałami.
- To... to ONA?! - wyjąkał.
Myślę, że po tym kolejnym szoku, chyba złoży rezygnację jeszcze w tym roku.
- Boorack...
- O nie Minerwo, żądam wyjaśnień!! - Widać już zaczęło się w nim gotować.
- No dobrze... Wejdź. - I zamknęła za nimi drzwi gabinetu.
Zostałyśmy same z Malvą-Loreine.
- Co to za smarkule? - wskazała na Fiffie i Domie, i znowu wyłoniła się z niej znajoma Malva-Loreine: antypatyczna, apodyktyczna i krytyczna.
Di i Fiffie poczuły się wyraźnie obrażone.
- Tylko nie smarkule - syknęła Fiffie, jakby zamiast tego, dostała od Malvy w kostkę.
Sądzę, że jeżeli chodzi o tę znajomość, zapunktowała już na początku.
Malva-Loreine tylko zaśmiała się tym swoim chrapliwym śmiechem. I chociaż już rozpoznałam w niej dawną Loreine ze Starych Lochów, nadal coś mi nie pasowało w jej wizerunku.
- A gdzie twoja fajeczka? - spytałam.
- Boorack mi ją zabrał - powiedziała beznamiętnie. - I połamał.
- Dlaczego właściwie chcesz, żeby cię wywalili? - zaciekawiła się Domie.
Malva-Loreine spojrzała na nią z namysłem.
- Bo kogo wyrzucą, ten wyleci - rzekła krótko.
Dominique i Fiffie spojrzały po sobie. W końcu Di stwierdziła:
- No, to chyba oczywiste!
- Nie, jeżeli widzi się różnicę między wywaleniem a wyleceniem - odparła, puszczając do Domie oko w dziwnie nie pasujący do niej łobuzerski sposób, po czym zbiegła ze schodków, a my za nią. A gdy byłyśmy na dole, ona już znikała na stopniach prowadzących w dół.
Pewnie szła do lochów.
Dominique patrzyła za nią z niedowierzaniem.
- Kogo wyrzucą, ten wyleci? - powtórzyła. - To bez sensu!
I pomyśleć że ona, tak znająca się na quidditchu, powinna zrozumieć tę sentencję!
Bo kogo wyrzucą, ten wyleci.
Jak na najnowszym Nimbusie 3000.
_______________________________________
Pojawiam się i od razu na wstępie przepraszam za czas oczekiwania na rozdział.
Chciałam dodawać rozdziały co tydzień i przez jakiś czas udawało mi się realizować ten dalekosiężny plan... lecz niestety niezbyt długo, gdyż obowiązki szkolne zdołały mnie przerosnąć.
Proszę więc o wybaczenie w związku z powyższym.
W radośniejszym tonie będzie komunikat, że niedługo dobijemy do dziesięciu tysi ♥
Dlatego też dziękuję serdecznie za wszystkie dotychczasowe wyświetlenia!
W dalszym słowie pozostawiam ten rozdział Waszej ocenie...
Ach, no i zapomniałabym! Dedykacja dla córki marnotrawnej Alister ❤
Ach, no i zapomniałabym! Dedykacja dla córki marnotrawnej Alister ❤
Nox/*
~ Tita