wtorek, 26 kwietnia 2016

36. Kto się kryje w Kryjówce

VI 2013r.

   Gdyby mi ktoś powiedział, że Filch chce wymienić panią Norris na psa, a Hagrid zamierza porzucić swoje krwiożercze bestie na rzecz hodowli pufków pigmejskich, uwierzyłabym. Tak samo gdyby dotarły do mnie pogłoski, że MacGonagall kiedykolwiek rozluźniła swój ciasny kok, pani Pince zjadła biblioteczną książkę, Gryffindor nie zdobył Pucharu Domów i Pucharu Quidditcha, a Slytherin zorganizował Koło Pomocy Skrzatom Domowym - uwierzyłabym. Ale temu co zobaczyłam w Kryjówce, nie dałam wiary nawet wtedy, gdy widziałam to na własne oczy.
   Ciemnozielony mrok osnuwał wysokie pnie widoczne spoza gęstwiny krzewów, a przez liściaste zadaszenie Zakazanego Lasu nie przebijała się ani jedna, nawet najcieńsza igiełka światła, jednakże słońce, które padało z góry na korony drzew, stwarzało w lesie lekką, szmaragdową poświatę i kładło się na runie leśnym cienistymi, zielonymi plamami. Koło pnia ogromnej sosny, rozkładającej swoje gałęzie szeroko nad całą Kryjówką, leżały strzępy sznura, wokół nich wyraźnie wydeptane były ślady końskich kopyt.
   Cristal nie było.
   A nieopodal pnia siedział ktoś, kto wciąż pozostawał w cieniu...
   Podeszłam bliżej i wtedy zielona plama stłumionego przez dżunglę światła padła na jego niebieskie włosy.
  - To ty?... - wyszeptałam z niedowierzaniem.
   Teddy Lupin siedział na ziemi ze skrzyżowanymi nogami, łokcie opierając na kolanach i patrzył na mnie z taką niewinną miną, jakby przebywał właśnie na pikniku, a nie siedział bezprawnie w miejscu, o którym powinien nie mieć pojęcia!
   Wciąż stałam jak wryta, łokciami powstrzymując gałęzie krzaczorzysk otaczających Kryjówkę od wychłostania mnie po ramionach. Gapiłam się na niego jakbym zobaczyła go po raz pierwszy w życiu i nie mogłam ze zdziwienia wykrztusić słowa, choć w głowie łomotało mi około dwóch tysięcy sześciuset pięćdziesięciu siedmiu pytań na temat jego obecności tutaj. Po pierwsze: jak? Po drugie: skąd?! Po trzecie: dlaczego?...
   Szczerze mówiąc, równie dobrze na jego miejscu mógłby siedzieć teraz Złowrogi Zwierzak, a mój szok byłby taki sam.
- Witaj, Pauline - przywitał mnie uprzejmie, zupełnie jakby spotkał mnie przez przypadek w tym jakże miłym, bajkowym, zaczarowanym lesie, gdzie królewny Śnieżki takie jak ja są na porządku dziennym.
   Puściłam gałązki, które natychmiast wskoczyły na swoje pierwotne miejsca, smagając mnie po ramionach i plecach.
   - Tedzie Remusie Nimfadoro Lupinie - wysyczałam, bojąc się podnosić głos. - Co ty tu na brodę Merlina robisz?!
- To co widzisz - odparł beztrosko, zakładając ręce za głowę. - Zajmuję się raczej niezbyt skomplikowaną czynnością. Siedzę.
   Czy on nie zachowuje się za bardzo tak, jakby był tutaj u siebie?!
   Zamiast jednak zdzielić go po głowie, uklękłam szybko naprzeciwko niego, ledwo powstrzymując się od tego, aby nie złapać go za ramiona i nie zacząć nim szarpać.
- Gdzie Cristal?!
- Przepraszam... kto?
   Przewróciłam oczami ze zniecierpliwieniem, zaciskając w pięści garści leżących na ziemi liści, aby nie zacząć wyrywać sobie włosów z głowy.
- No skoro wiesz o naszej Kryjówce i wiesz jak do niej trafić, i wiesz jak przełamać zaklęcia, to zakładam że wiesz o jednorożcu!...
   Ted na chwilę przestał dla zabawy lewitować różdżką szyszki i spojrzał na mnie.
- Wiem? A skąd takie założenie? - prychnął, po czym powrócił do zabawy szyszkami. - To że tu siedzę jeszcze niczego nie dowodzi. Bo niby skąd miałbym wiedzieć o waszej Kryjówce, skoro mi o niej nie pisnęłyście ani słówkiem przez cały rok szkolny, a co dopiero o jakimś waszym jednorożcu?
   Miałam ochotę obrzucić go kupą zeschniętych liści.
- Błagam cię, zostaw swoje skargi na później i gadaj co wiesz!
   Schował różdżkę ostatecznie do kieszeni.
- No cóż, jednorożce raczej nie są przywykłe do uwięzi... To było oczywiste, że kiedyś wam się urwie. Taki jednorożec ma wielką magiczną moc i niezwykle ostry róg... Byle lina nie może być dla niego przeszkodą do wolności.
- Tylko że to nie była byle lina! - warknęłam. - To był sznur obłożony zaklęciami, zrywa się tylko w razie niebezpieczeństwa i konieczności ucieczki!
- Faktycznie, sprytne - przyznał Ted mimowolnie, po czym rozsiadł się wygodniej na runie leśnym. - No to opowiesz mi w końcu w co się właściwie wpakowałyście?
   Zapadło milczenie. Teddy patrzył na mnie wyczekująco, a ja mimowolnie spuściłam wzrok. Jak mogłyśmy być tak głupie? Do tej pory myślałyśmy, że Ted o nic nas nie pyta, ponieważ nie chce na nas naciskać, ale co jeżeli wiedział już od paru miesięcy i przez cały ten czas po prostu nie zdradzał się przed nami z urazą tym, iż nic mu nie wyjawiłyśmy przez tyle czasu? A może czekał, aż same podejmiemy temat? Właśnie, od kiedy on właściwie wiedział? I co dokładnie wiedział? Czy mogę się dowiedzieć czegoś nowego również od niego?
- Zanim cokolwiek ci powiem i zanim cokolwiek sobie pomyślisz, chcę żebyś wiedział, że... - powiedziałam cicho, powoli dobierając słowo do słowa -...że miałyśmy zamiar ci o wszystkim powiedzieć.
   Ledwo dostrzegalnie uniósł brwi.
- W takim razie czyniłyście bardzo długie przygotowania do tego...
- To czemu nigdy nie spytałeś jak jest naprawdę? - przerwałam mu szybko, zanim zdążył zasypać mnie większą dawką pretensji. - Przecież wiedziałeś, że musiałyśmy obrabować Booracka z jakiegoś powodu!
   Spojrzał na mnie bystrym wzrokiem.
- Wiedziałem, że Victoire nie pożyczałaby ode mnie niewidki bez wyjaśnień gdyby nie chodziło o coś poważnego, a poza tym wiedziałem, że już wcześniej byłyście w Zakazanym Lesie...
   Nawet tego się domyślił?!
- No błagam cię, Pocky... - żachnął się na widok mojej zaskoczonej miny. - W pierwszy dzień szkoły wracacie z niewinnego spacerku na błoniach o nienaturalnie później porze, całe obszarpane, brudne i z gałęziami we włosach. Wybacz, ale nawet zbroja w sali wejściowej by się domyśliła.
   Mimo woli na moje oblicze wypełzł lekki rumieniec.
- Skoro z ciebie taki detektyw, to czemu nie zapytałeś?
   Teddy tylko uśmiechnął się lekko pod nosem i z zakłopotaniem podrapał się w tył głowy.
- Szczerze mówiąc, na początku nie chciałem wiedzieć.
   Teraz to ja uniosłam brwi.
- Nie chciałeś wiedzieć? O mało co nie wyleciałeś ze szkoły, ale kompletnie nie interesowało cię dlaczego?
   Ted parsknął śmiechem, co jednak rozluźniło nieco atmosferę panującą w Zakazanym Lesie i pomiędzy nami. Podniósł szyszkę i rzucił nią lekko w pień drzewa za mną.
- Czy to tak trudno pojąć? Wy już od pierwszego dnia szkoły knułyście coś między sobą, przesiadywałyście wciąż w bibliotece, chciałyście pożyczyć pelerynę niewidkę bez podania jakiegokolwiek powodu... A potem oczywiście musiałyście ją zostawić w miejscu zbrodni i wszystko poszło na kogo? Oczywiście na Teda Lupina! Byłem oskarżony bez winy, McGonagall i Boorack darli się na mnie przy całej szkole, gryfoni nie dawali mi spokoju we własnym dormitorium, a jeżeli już o tym mowa, musiałem w nim znosić jeszcze cholernego Spella Wooda! - tym razem cisnął szyszką w drzewo o wiele mocniej niż uprzednio. - Musiałem koegzystować w jednym pomieszczeniu ze zdrajcą!
- Czyli to wszystko tak obciążyło cię psychicznie, że...
- Przepraszam, że to mówię, ale miałem o wiele gorzej niż ty, kiedy wszyscy myśleli, że jesteś dziewczyną Booracka Juniora.
   Tym razem to ja parsknęłam śmiechem.
- W to nie wątpię! - po chwili przestałam się uśmiechać, bo nagle tknęła mnie myśl, że to jakieś nie na miejscu. Podniosłam więc z ziemi jakiegoś liścia i zaczęłam obracać go w palcach. - Ale w takim razie jak się o wszystkim dowiedziałeś?
- W bardzo prosty sposób - odparł gładko. - Podałem ci Veritaserum, a potem użyłem Zaklęcia Zapomnienia.
   Upuściłam liścia i wytrzeszczyłam na niego oczy.
- Żartujesz.
- Pewnie, że tak. A co myślałaś.
  Uderzyłam ręką w czoło, po czym przejechałam nią po twarzy i spojrzałam na niego spomiędzy palców.
- Wiesz, że cię nienawidzę?
- Jestem aż tak wiarygodny? - rzekł Ted, patrząc na mnie z rozbawieniem.
- Jasne, tylko przy kłamstwie wydłuża ci się nos.
- Mam go poprawić?
   Na klozet Merlina...
- Nie! - zaprotestowałam szybko. - Gadaj skąd wiesz i to bez żartów!
   Teddy natychmiast spoważniał, po czym wyprostował się lekko na swoim miejscu.
- Tak naprawdę, to... dowiedziałem się prawie że przypadkiem. Na początku jak już mówiłem, nie chciałem wiedzieć... Uważałem, że im mniej wiem, tym mniej mnie obciąża. Potem jak okazało się, że to wy, myślałem czy by was nie zapytać, ale...
- Ale co? Myślałeś, że i tak ci nie powiemy?
- Nie... - powiedział Teddy powoli, po czym nagle zrobił lekko kwaśną minę. - Nie to że myślałem, tylko... obawiałem się.
   Przez chwilę nic nie odpowiadałam, patrząc na niego i próbując równocześnie zrozumieć różnicę, o którą mu chodziło.
- Obawiałeś się?
   Ale Ted tylko spojrzał w ziemię, a jego włosy nagle z niebieskich, zrobiły się dziwnie fioletowawe. No tak... Zaczyna działać czerwony pigment wstydu... Zaraz.
   Teddy się czegoś przede mną wstydzi?
- Obawiałeś się, że ci nie powiemy? - Zaraz zrozumiałam, że określenie "obawiałem się", na pewno było zbyt lekkie, by oddawało jego rzeczywiste odczucia. - Bałeś się?
   Teraz jego mina była już wyraźnie taka, jakbym podstawiła mu pod nos fetorokulkę.
- Nie bałem się - wycedził, a ja nagle zorientowałam się, że Teddy jest przecież gryfonem... Gryfonem. A ja mu zarzuciłam strach!
   Postanowiłam szybko naprawić swój błąd.
- Dobra, w porządku, nie miałam tego na myśli...!
- Miałaś... Ale właściwie, przemówiła przez ciebie mądrość Ravenclawu... - Mądrość Ravenclawu? Chyba nigdy nie widział mnie nad zadaniem domowym z transmutacji, skoro uważa, że zasługuję na miano krukonki! Zaczął chodzić przede mną w tę i z powrotem. -  Ja jestem gryfonem, więc to oczywiste, że nie przyznam się do strachu. Ale ty jako krukonka, kiedy masz rację, nie powinnaś się jej wypierać. A właściwie to ty jako krukonka, powinnaś mi uświadomić, że prawdziwą odwagą jest przyznawanie się do lęku... - Przystanął na chwilę i zmarszczył brwi, jakby sam zdziwił się tokiem swojego rozumowania. Nad naszymi głowami zakwiliło gdzieś jakieś nieznane mi stworzenie. - A więc masz rację, że bałem się, że mi nie powiecie, bo właściwie to chodziło w tym głównie o Victoire.
   Ostatnie zdanie powiedział tak szybko na wydechu, jakby bał się, że nie zdoła go skończyć. Do tego jego włosy stały się już całkiem fioletowe i nagle zrobiło mi się go żal, a równocześnie poczułam się dziwnie, że aby złożyć mi stosowne wyjaśnienia, jest gotowy nawet na wynurzenia o Vicky, która przecież była dla niego bardzo ważną osobą, nawet jeżeli na co dzień zachowywał się inaczej.
   - Powiem tylko tyle, że ona nigdy nie miała przede mną nic do ukrycia - podjął Ted niemal rzeczowym tonem. - Nigdy nie było niczego, czego bym o niej nie wiedział i mógłbym wymienić naprawdę wiele rzeczy, o których wiem tylko ona i ja. Jeżeli więc miała przedtem jakieś tajemnice, to zawsze dzieliła się nimi tylko ze mną. Nawet z Dominique nie była tak szczera. - Urwał i przystanął na chwilę, patrząc gdzieś w las pomiędzy drzewami, a ja wysiliłam mózg, aby wyobrazić sobie Victoire Weasley, która ufa komuś bardziej niż własnej siostrze. Przecież ona i Domie zawsze uchodziły za papużki nierozłączki w dzieciństwie! Nigdy się nie kłóciły, ubierały się tak samo, wszędzie chodziły razem. Niesforna Dominique miała oparcie w starszej, spokojnej i miłej siostrze, tak samo jak Vi mogła oprzeć się na odważnej i śmiałej Di. Nie do pomyślenia było dla mnie, aby Vicky miała być bardziej szczera z Tedem niż z Domie. Ale może dopiero teraz się to zmieniło i dlatego tak mi się wydaje? Victę i Teddy'ego w końcu rozdzieliły różne klasy i domy, nawet jeżeli byli ze sobą kiedyś tak blisko, a przecież siostry Weasley również nie są już tak bardzo nierozłączne jak kiedyś. Mimo to Vika obdarzyła większym zaufaniem w kwestii nielegalnych działań takich jak ograbienie Booracka i szwendanie się po Zakazanym Lesie nieopierzoną młodszą siostrę niż obytego w szkolnych zasadach starszego przyjaciela. Czy wynikało to z konieczności, przypadku czy zmian zachodzących w więziach z najbliższymi osobami? Czy Victoire celowo nie wtajemniczała Teda, nie z powodu nieufności, ale dlatego aby go chronić? Bądź co bądź byłyśmy już blisko wyrzucenia ze szkoły i mieszanie Teda w nasze sprawy rzeczywiście mogło być niebezpieczne, skoro na początku roku ominął kary tylko dlatego, że pożyczając nam niewidkę nie wiedział, w jakim celu zamierzamy ją wykorzystać. A Ted wziął milczenie Victoire za nieufność, która nagle wkradła się pomiędzy niego a nią...
   - Skoro więc sama nie chciała mi nic wyjawić to bałem się - Teddy znów nieznacznie się skrzywił przy tych słowach - że nastąpi ten pierwszy raz, kiedy odmówi mi odpowiedzi. Sam nie wiem, co by się wtedy stało.
   To ostatnie zdanie utwierdziło mnie w mojej konkluzji: Teddy po prostu bał się o naszą przyjaźń.
- Może powiedziałaby ci, gdybyś spytał - rzekłam cicho. - Może ty czekałeś, aż ona ci powie, a ona czekała, aż ją o to zapytasz.
- Tego już się nie dowiem - odparł sucho Ted. - I wcale nie żałuję, że nie próbowałem, skoro i tak dowiedziałem się wszystkiego i bez jej pomocy.
   Coś nie miałam przeświadczenia, że to oświadczenie z jego strony było całkowicie szczere. Bądź co bądź ja nie byłam Victoire. Przede mną mógł sobie pozwalać na drobne przekręty...
    Delikatny wiatr zaszumiał lekko, wprawiając w ruch roślinność lasu i wzbijając ponad podłoże wirujące liście. Wstałam z ziemi i stanęłam naprzeciwko Teda tak, że nie mógł odwrócić ode mnie wzroku. Z jednej strony czułam ciepło na sercu z powodu tego, że Teddy bał się o naszą przyjaźń. Już nie chodziło nawet o Victoire! Chodziło o nas wszystkich! Ale z drugiej strony wciąż nie udzielił mi odpowiedzi na najbardziej nurtujące pytania: Skąd się dowiedział? Jak się tu znalazł? Czy udało mu się odkryć coś jeszcze?
   - Więc skąd się dowiedziałeś? Czego dokładnie? Kiedy? - zadawałam te pytania po kolei i całkowicie spokojnie, chociaż miałam ochotę je z siebie wystrzelić.
- Stosunkowo niedawno, bo w marcu - odparł nieco pewniejszym tonem, skoro ze sfery uczuć przeszliśmy do strefy faktów, co widocznie sprawiło mu nie lada ulgę. - Pamiętam, że Victoire pytała mnie jakiegoś ranka o jakąś gryfonkę-dilerkę, czy coś w tym stylu...
- O Malvę-Loreine! - wpadłam mu w słowo z ożywieniem. - To musiało być wtedy, kiedy jej poszukiwałyśmy! Ale...
- Dasz mi skończyć? - przerwał mi tylko Teddy, patrząc na mnie z uniesieniem brwi. - Chyba że wolisz zacząć od swojej opowieści?
   O nie, żadnych informacji, dopóki mi niczego nie wyjaśni!
- No więc następnego dnia widzę, że jakaś dziwaczna aura wisi nad waszym stołem w Wielkiej Sali...
   No pewnie, że wisiała. W końcu to był dzień po tym, jak cała klasa zrobiła mnie i Vice awanturę w Pokoju Wspólnym Ravenclawu!
- Dziwnym trafem Wood już od lutego borykał się z papierowymi serduszkami, które wylatywały mu ze wszystkiego co tylko otworzył - ciągnął rzeczowo Teddy. - I nie patrz tak na mnie, bo to nie była moja sprawka!
   Odchrząknęłam tylko z powątpiewaniem.
- No dobrze, dobrze - odrzekłam, chowając szybko znaczący, ironiczny uśmieszek. - Ale co to ma za związek z całą sprawą? Przecież dobrze wiesz, że mam alergię na Wooda i jego głupie serduszka.
   Teddy tylko parsknął śmiechem, po czym pociągnął mnie za rękaw, abym razem z nim usiadła na ziemi.
- Serduszka Wooda mają większe znaczenie w tej opowieści niż myślisz! - zapewnił, ignorując moją sceptyczną minę. - Wylatywały mu ze wszystkiego: z książek, z torby, z kufra, z bielizny...
- Z bielizny? - wykrztusiłam.
   Ted tylko zatoczył się lekko, ledwo powstrzymując śmiech.
- Na lekcji wyskakiwały mu te serca z gaci! Mówię szczerą prawdę!
   Wybuch śmiechu spowodował nagłą przerwę w tej konwersacji. Na szczęście na Kryjówkę było rzucone Muffliato, bo nie wiem co by się mogło stać z dwójką debili zaśmiewających się w Zakazanym Lesie!
- Wybacz, ale nadal nie widzę związku! - wydusiłam z siebie w końcu, ocierając łzy płynące mi z kącików oczu.
- To wysłuchaj mnie do końca! - Ted szybciej się opanował niż ja, choć na jego twarzy wciąż widniał złośliwy uśmiech na samo wspomnienie. - Wood oczywiście podejrzewał mnie, bo kogóż by innego... ale przysięgam, że to nie byłem ja. A zgadnij, kto to był.
   Spojrzał na mnie wyczekująco, a ja zwróciłam swój wzrok do góry w ciemne zadaszenie lasu, zastanawiając się nad tym, kto mógł sprawić taką wątpliwą serduszkową przyjemność Woodowi... Jakiś chłoptaś konkurujący z nim o względy Victoire, albo o jakąkolwiek inną dziewczynę, którą Spell obdarował swoim uroczym prezencikiem w Walentynki...? A może to byłam ja podczas lunatykowania...? Szczerze mówiąc, teraz naprawdę żałowałam, że to nie ja byłam autorką tej zemsty.
- Nie mam pojęcia kto to mógł być - przyznałam się w końcu. - I błagam cię, oszczędź mi tych zgadywanek, bo mam ich dosyć kiedy muszę się dostać do własnej sypialni!
- No a do kogo ci to pasuje? - Ted nie dawał za wygraną.
- Do mnie albo do ciebie, ale to nie byliśmy my!
   Teddy uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Larieson.
- Co?!
   Aż zerwałam się na równe nogi i gdyby nie Muffliato, z pewnością swoim okrzykiem spłoszyłabym całe ptastwo znajdujące schronienie wśród gałęzi drzew w Zakazanym Lesie.
- Oczywiście z drobną pomocą Paczki Puchonów - dodał Ted, wciąż uśmiechając się od ucha do ucha.
- Coooooo?!
   Simon Larieson?! Simon Larieson?! Nagle mój szok znowu przerodził się w śmiech. To ja myślałam, że Simon jest na mnie wściekły, a tu proszę! Zabawiał się w żarty ze Spella Wooda!
- No więc Simon obdarował Spella serduszkami, ale co to ma za związek z nami?!
   Nagle przestałam się uśmiechać.
- Simon...?
- Tak - odparł Ted. - To on mi wszystko powiedział.
   On mu wszystko powiedział?
   Simon Larieson?!
   Ale skąd on sam to wiedział?!?!
   SKĄD ON W OGÓLE WIEDZIAŁ, ŻE TO MY NAPADŁYŚMY NA BOORACKA?!?!?!
- Co - powiedziałam tępo, bo jakoś niezbyt to wszystko do mnie dotarło.
- Normalnie - Teddy wzruszył ramionami. - A więc wracając do tego ranka, o którym mówiłem... Pocky?... - Spojrzał na mnie z nagłym niepokojem, bo wciąż stałam przed nim w bezruchu z otwartą gębą.
   O przenajświętsza Roweno Ravenclaw.
   Najpierw łamałam sobie głowę nad tym, skąd Ted się dowiedział, a teraz mam zastanawiać się nad tym, skąd wiedział Simon?...
   Ludu! Za dużo tego nawet jak na kogoś, kto ma dość po słowie!
-...halo? Pauline Mary Glam? - Głos Teda wdarł się do mojej rozgorączkowanej świadomości. Wstał i pociągnął mnie za rękawy w dół, abym z powrotem usiadła razem z nim na ziemi. - Słuchasz mnie, czy nie?
- Zamieniam się w słuch - wymamrotałam umęczonym głosem.
- A więc słuchaj. - Usadowił się wygodniej na ściółce leśnej. - Tego ranka, którego nad waszym stołem wisiała aura wstydu, zmieszania i skandalu, Woodowi znów wyleciało ze spodni dorodne serducho. Jak zwykle Wood nie doceniał pięknych czarów, ale to od zawsze było jego skrzywieniem... ja tam prawie położyłem się na stole ze śmiechu, z resztą jak wszyscy z całego Gryffindoru.
   A ja się dziwiłam, dlaczego Spell tak rzadko zarywał wtedy do Vi. Myślałam, że to przez plotki o mojej rzekomej miłości do niego, ale co jeżeli po prostu bał się, że przy spotkaniu z Viką serducho wyleci mu nie wiadomo skąd...?
-...W każdym razie po śniadaniu razem z kolegą zaczepiłem młodego Lariesona w sali wejściowej, żeby pogratulował Paczce Puchonów i podziękował jej od nas za wspaniałą zabawę przez cały miesiąc od lutego... Ale oczywiście Larieson nie byłby sobą, gdyby nie wyjawił przed nami, że to on był pomysłodawcą. Szczerze mówiąc, gdybym ja nim był, też bym się tym chwalił.
- No i co? - ponagliłam, siadając po turecku i opierając łokcie na kolanach, a podbródek na złożonych dłoniach, coraz bardziej zachęcona tą obiecującą historią.
- No i jak mój kolega sobie poszedł, spytałem Lariesona dlaczego u was przy stole była taka stypa. A on mi na to "koleżanki ci nie powiedziały?" - Teddy uniósł ironicznie brwi doskonale naśladując typową wkurzającą minę Simona. - Powiedziałem mu, że nie, a on na to, że poprzedniego wieczora była u was niezła awantura i że ma to związek z waszym napadem na gabinet Booracka.
   Nawet teraz, będąc w głębi wyludnionego Zakazanego Lasu, aż zgrzytnęłam zębami na myśl, że Simon beztrosko gadał sobie o naszym napadzie po środku sali wejściowej w tłumie przechodzących obok ludzi!
- Gdzie on ma mózg, ten Simon? - wycedziłam ze złością, przejeżdżając ręką po twarzy.
- Sądząc z jego przynależności do Ravenclawu, to chyba w głowie - zauważył Teddy. - W każdym razie potem potoczyło się już gładko. Zaciągnąłem go na stronę, żeby mi wyśpiewał skąd wie, że to byłyście wy i o jaką awanturę mu do cholery chodzi, a on wiesz co mi powiedział?... Że dowiedział się o waszej winie od brata...!
   No jasne!
   Paczka Puchonów była od początku obwiniana przez Booracka, ale doskonale wiedziała o tym, że to ja, Vicky, Domie i Fiffie jesteśmy prawdziwymi winowajczyniami. W ten sposób dowiedziała się o tym Lisa Ackerley - od swojej siostry Carrie - dlaczego nie wpadłam więc na to, że Sean również mógł poinformować o tym swojego brata?!
- A potem Larieson ostrzegł mnie, żebym wam powiedział byście bardziej uważały, bo poprzedniego dnia prawie doszłoby do tego, a prawda wyszłaby na jaw... Powiedział mi dokładnie jakie zarzuty wam zostały postawione przez klasę... Że miałyście szlaban, że Boorack obniżał wam oceny, że musiałyście mu odkupywać składniki, co z resztą pamiętałem, bo same je przy mnie kupowałyście w Hogsmeade... To mnie naprowadziło na to, co ukradłyście, ale najbardziej zainteresowało mnie to, że podobnież kradłyście pelerynę niewidkę Brendzie Pussycat i wymykałyście się pod nią do Zakazanego Lasu. To że byłyście tam w pierwszym dniu szkoły było dla mnie oczywiste, ale że chodziłyście do lasu regularnie?... W życiu bym nie pomyślał, że jesteście aż tak głupie! - W tym momencie z gracją wykonał dobrze wyćwiczony unik przed moim szturchańcem wymierzonym prosto w jego klatkę piersiową, po czym jak gdyby nigdy nic, zaczął ciągnąć dalej: - Po Wielkanocy Larieson znów mnie ostrzegł. Powiedział, że pytałaś go o jakąś Malvę-Loreine, która rozprowadza po szkole jakieś kadzidło z Amortencją i żebym dopilnował, żebyście znowu nie wpakowały się w jakieś kłopoty. Oczywiście nie dopilnowałem, bo byłem na was wkurzony... - Spojrzałam na niego z uniesieniem brwi, a on wyszczerzył zęby w przepraszającym uśmiechu. - I tak świetnie same sobie poradziłyście!... W każdym razie coś mnie potem tknęło, że składniki tego czegoś z Amortencją mogą się zgadzać ze składnikami, które ukradłyście, bo jaki by to wszystko miało sens, gdyby było inaczej? Trochę to trwało, zanim to znalazłem w jakiejś księdze. Składniki rzeczywiście się zgadzały, ale jak dłużej poczytałem o tym perfumie, w ogóle przestało mi to do was pasować. Victoire i Pauline, ćpające w lochach jakimś eliksirem ze swoimi młodszymi siostrami?... To było jak na was jeszcze bardziej debilne niż łażenie po tej dziczy! Poszperałem więc w innej księdze i znalazłem w jakim jeszcze wywarze wykorzystuje się te same składniki. Było to lekarstwo dla jednorożca... Wtedy wszystko stało się jasne.
   Zamilkł, a wokół nas zaszumiało zielone morze krzewów, odgradzające nas od Zakazanego Lasu i reszty świata. Plamki słońca łaskotały mnie po twarzy, szmaragdowy cień stwarzał nam chłodną, liściastą kryjówkę. W tej chwili Ted patrzył na mnie całkowicie poważnie, tak samo ja na niego. Jego opowieść wydawała mi się teraz tak oczywistą odpowiedzią na wszelkie moje pytania i wątpliwości... Ale w jaki sposób Ted odkrył drogę do Kryjówki...?
- No tak... ale... to jeszcze nie tłumaczy w jaki sposób się tu znalazłeś - powiedziałam powoli. - Zadałam ci to pytanie na samym początku, nie pamiętasz?
   Ted poczochrał sobie czuprynę w zastanowieniu.
- Znasz ten nowy dowcip Weasley'ów? Tropiąca Włóczka-Kameleon? Simon założył ci coś takiego na eliksirach.
   Dzisiaj już chyba nic mnie nie zdziwi.
- Cały dowcip polega na tym, że za tym kogo chcesz tropić, ciągnie się włóczka, która wydłuża się z każdym jego krokiem. Nikt nie może się o nią potknąć i nikt jej nie widzi, poza tym który trzyma jej drugi koniec. Włóczka znika dopiero wtedy, kiedy szpiegujący sam ją wypuści... Wystarczyło, że po eliksirach od razu wyszłaś z Victoire do lasu. Ja dostałem z powrotem niewidkę od McGonagall, no i w ten sposób poszliśmy za wami... a raczej za włóczką, którą po sobie pozostawiałyście.
   Nie. To też już mnie wcale a wcale nie zdziwiło.
   Chociaż muszę przyznać, że spółka Lupin-Larieson jednak nieco mnie przerażała.
- I... widzieliście naszego jednorożca...?
- Z pewnej odległości, ale tak.
  No jasne. To pewnie dlatego Cristal była taka niespokojna. Żaden Złowrogi Zwierzak, po prostu męski pierwiastek, który pojawił się w lesie wraz z tymi dwoma intruzami.
   Ale zaraz, zaraz...
   Ted ma do nas jeszcze jakieś pretensje?!
   To przecież on nas szpiegował i śledził!
- I ty masz jeszcze do nas jakieś skargi?! - oburzyłam się, a Teddy, który wyraźnie wczuł się w swoją opowieść, nagle spojrzał na mnie ze zdziwieniem i instynktownie odchylił się do tyłu. - Nie dość, że nas szpiegowałeś, zamiast cywilizowanie spytać co się dzieje, to jeszcze knułeś za naszymi plecami z Simonem Lariesonem i... i... - nagle przypomniałam sobie, że przecież przez całe egzaminy nie odzywaliśmy się do siebie z Tedem ani słowem - ...i prowadziłeś się po szkole razem z Gigi Bulstrode!!!
   Tym razem włosy Teda nie musiały nawet przechodzić przez stan żenującego fioletu, tak błyskawicznie zabarwiły się na czerwono.
- Naprawdę mieszasz do tego wszystkiego Gigi?! - obruszył się, jakby miał prawo się jeszcze obrażać! Ale nie, z tego już się nie wykręci, widziałam go przecież niedawno z Gigi i tego strasznego wspomnienia nie wyciągnie mi z głowy tak łatwo!
- Bałeś się pytać Victoire? - rzekłam szyderczo. - I dlatego zastąpiłeś ją sobie największym plastikiem w szkole? To już nie mogłeś mnie się spytać? Albo Fiffie i Domie?
- Dobrze wiesz, że nic byście mi nie powiedziały, gdyby Victoire nie udzieliła wam na to zgody! - odparował Ted, a ja aż się zapowietrzyłam, porzucając nagle zamiar dalszego wymyślania mu, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że Ted ma rację - nic byśmy mu nie powiedziały, gdyby Vicky tego uprzednio nie zaaprobowała. Ale wobec tego dlaczego Teddy odsunął się od nas i założył instytucję wątpliwej przyjaźni razem z Gigi?
- Czyli co, znów będziesz mi wmawiał, że miałeś jakiś inny, szlachetny powód do zadawania się z Gigi?
- Oczywiście, że miałem i wyobraź sobie że nadal mam ku temu swój szlachetny powód!
   Przez chwilę siedzieliśmy naprzeciwko siebie, piorunując się spojrzeniami.
- Świetnie - wycedziłam. - Świetnie. To może wyjawisz mi w końcu co to za cholerny szlachetny powód?!
   Teddy tylko nachylił się w moją stronę, po czym cały czas na mnie patrząc, przytknął palec do czoła.
- Informacje.
   Po czym odchylił się lekko, a ja zmarszczyłam brwi, zastanawiając się nad tym jednym słowem: informacje.
   Ale jakie informacje?
- Informacje? - rzuciłam pytająco, mimowolnie spuszczając nieco z ostrego tonu.
- Właśnie tak - potwierdził Teddy, spoglądając na mnie z ukosa. - Czyli znów możemy spokojnie porozmawiać?
   Z niechęcią skinęłam głową, po czym oparłam znów podbródek na dłoniach, patrząc na niego wyczekująco, acz ponuro.
- Myślałam po prostu, że to Gigi się do ciebie przystawia, a ty nie miałeś jej nigdy na względzie, bo byłeś na to za inteligentny...
   Ted podrapał się po czuprynie jakby go mile połechtano.
- Przyznam się, że tak było z początku... - urwał, po czym odchrząknął. - Znaczy się, że ona wykazywała... eee... zainteresowanie... No a ja starałem się jej dawać do zrozumienia, że zbytnio tego nie odwzajemniam. Ale potem kiedy Boorack myślał, że to ja wbiłem mu do gabinetu w środku nocy... zrozumiałem, że taka Gigi mogłaby być dla mnie całkiem niezłą wtyczką w Slytherinie.
   Tylko uniosłam brwi, starając się oddać swoim spojrzeniem cały sceptycyzm, jaki żywiłam do metod szpiegowskich Teda Lupina.
- No i co? Dowiedziałeś się czegoś? Poza tym, że wszyscy ślizgoni noszą zielone, arystokratyczne bambosze?
- A wyobraź sobie, że czegoś się dowiedziałem - odrzekł dobitnie Teddy, krzyżując ręce na piersi i spoglądając na mnie z typowym dla gryfońskiego bufoństwa tryumfem.
   Mimo to, wyprostowałam się lekko, jak... typowy krukon, który usłyszał przypadkiem, jak ktoś wymienił tytuł jego ulubionej książki.
- No? - ponagliłam, już całkowicie porzucając swoje zwątpienie w możliwości wywiadowcze Teda.
- Na przykład to, że Boorack ma jakieś dziwne kontakty ze szmuglerzami i że przyjmuje różne dziwne zamówienia...
   To by pasowało skąd Boorack miał parścinę i nektar z rzodkiewiek słodkowodnych, których ja i Vika nigdzie nie mogłyśmy zdobyć!
- Boorack zajmuje się nielegalnym handlem?!
- Na to wygląda - odparł Teddy, kiwając się w miejscu do tyłu i do przodu. - Poza tym ciągle wyłazi do Starych Lochów...
- ...bo chciał nakryć Malvę-Loreine!
- To dlaczego chodzi tam nadal, skoro już ją wyrzucili?
   To pytanie zbiło mnie z tropu.
- Chodzi tam nadal? - zdziwiłam się. - Ale... myślałam, że po prostu zależy mu na wywaleniu Malvy-Loreine...
- Aż tak bardzo, żeby grasował na nią co wieczór? - odparł Teddy z powątpiewaniem. - Niby dlaczego miałoby mu na tym zależeć aż tak?
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Bo to Boorack, który lubi czepiać się złamanych przepisów...
- Wątpię, że chodziło mu tylko o to - stwierdził Ted. - I szczerze mówiąc, wygląda mi to tak, jakby Malva-Loreine coś wiedziała... i to z tego powodu Boorack chciał się jej pozbyć... Słuchaj, nie miałaś z nią ostatnio żadnego kontaktu? Nic...?
   Moje myśli bezwiednie powędrowały do karteczki z napisem "Manny tu był".
- Jeśli chodzi ci o jakąś szerszą korespondencję, to nie - zaczęłam powoli. - Ale... Dostałam od niej kartkę urodzinową, jeżeli mogę to tak ująć.
   Pogrzebałam w torbie, poszperałam w kieszeniach szaty, po czym podałam mu zmaltretowany świstek. Teddy rozwinął go, po czym zmarszczył brwi.
- "Manny tu był"?
- To miejsce w Starych Lochach, w którym się spotykałyśmy. A tak poza tym... - zawahałam się lekko. - Twój nieoceniony wspólnik... powiedział mi, że może tu być niewidzialny atrament. - Spojrzałam na Teda z ukosa. - Zgadzasz się z nim?
   Ted tylko podniósł karteczkę do góry jakby chciał poddać ją działaniu słońca, co było raczej bezsensowne zważając na panujący wokół chłodny, zielony półmrok.
- Tak, to możliwe - stwierdził w końcu, jakby w zadumie. - A wy to sprawdzałyście?
- Szukałyśmy na to jakiegoś przeciwuroku, ale nic - odrzekłam bezradnie. - Chyba cały Dział Niewidzialności przekopałyśmy.
- A nie próbowałyście najprostszego sposobu? - zdziwił się Ted, po czym nie czekając już na odpowiedź, wyciągnął różdżkę i ku mojemu najszczerszemu zdumieniu po prostu stuknął nią w papierek. - Wyjaw swój sekret.
   Zapanowała chwila napięcia, podczas której wbiliśmy wzrok w świstek, jakbyśmy chcieli zmusić go do wyjawienia jego tajemnicy samym wzrokiem. I wtedy na liściku zaczęły pojawiać się wyrazy, jakby pisane niewidzialną ręką:
 
   Stuknąć różdżką. Zaklęcie brzmi Dissendium.

   Przez chwilę wpatrywaliśmy się w te słowa w milczeniu i ogólnie napierającej na nas złowrogiej ciszy Zakazanego Lasu - aż w końcu podnieśliśmy wzrok i spojrzeliśmy po sobie bez słów.




__________________________________________
 
 
 
 


Dzieńdobrywieczór.
No to co.
Wszyscy gotowi na finał?
Ostrzegam, że do końca jeszcze tylko cztery rozdziały, a potem...
...co będzie potem o tym Wy zadecydujecie!
Rozdział długi i bez akcji, bo jak widać, musiałam trochę rzeczy powyjaśniać.
Mam jednak nadzieję, że mimo wszystko nie zanudziłam Was na śmierć...
...no i że udało mi się Was zaskoczyć choć troszkę xD
Dedyk dla wszystkich, którzy pozostawią po sobie komentarz.
+ dzięki za oznaki życia pod ostatnim postem. Jednak mnie nie opuściliście :')
A teraz dobranoc i pchły na noc!
 
Nox/*
 
~ Tita Pocky