sobota, 11 kwietnia 2015

10. Nóż, pech i bombardowanie

   05. 10. 2012 r. PIĄTEK

   Zaczęły się ulewne deszcze.
   I dzisiaj również padało.
- Chyba już nigdy nie wejdziemy do Zakazanego Lasu suche, bo te ulewy nie skończą się przez kolejne sto lat - powiedziałam,  gdy razem z Victoire wracałyśmy ze starożytnych runów.
   Następne było zielarstwo. Ja i Vika razem z Lisą pracowałyśmy nad pykostrąkami. Lisa odrywała różowe strąki a ja i Vi pieczołowicie łuskałyśmy  lśniące  fasolki do drewnianych cebrzyków.
- To co zamierzacie teraz zrobić? - spytała  Lisa przyciszonym głosem. Oczywiście chodziło jej o tę sytuację z puchonami i Boorackiem, jednak ja i Victoire nie znałyśmy odpowiedzi na to pytanie. Właśnie, co teraz?
- Obawiam się, że i my, i puchoni, i Boorack stanęliśmy w martwym punkcie - stwierdziła Victa i miała  rację. W zasadzie co możemy zrobić więcej, skoro i Boorack, i Paczka Puchonów nam nie wierzy?
- Może pójdźcie do dyrektorki? - podsunęła Lisa ale bez głębszego przekonania,  że to dobry pomysł.
- Wątpię by to coś dało - powiedziała Victoire z rezygnacją, pochylając głowę  nad swoimi fasolkami.
- Nie przekonałaby go, on i tak jej nie wierzy - dodałam z pewną dozą zniechęcenia.
- A tak poza puchonami... Co z Tedem Lupinem?
   Ja i Victoire spojrzałyśmy po sobie posępnie. O ile na tamte pytania Lisy miałyśmy w miarę przemyślane odpowiedzi (bo w nocy o niczym innym nie myślałyśmy), to o wiele mniej czasu poświęciłyśmy sytuacji Teda. Przynajmniej ja, bo jak się okazało Vika jednak poświęciła  mu chwilę lub dwie.
- Mogłybyśmy poprosić Mcgonagall żeby to wszystko wyjaśniła - powiedziała powoli, jakby ostrożnie ważąc każde słowo - To znaczy, żeby powiedziała całej szkole, że to nie on - sprecyzowała.
   W duchu odetchnęłam z ulgą. A już myślałam, że Victoire będzie chciała  się przyznawać wszystkim uczniom! Na szczęście ją przeceniłam... Victoire naturalnie nie zniesie, by dręczyli jej najlepszego przyjaciela, ale nie jest też na tyle odważna, żeby ujawniać się ze swoją winą całej szkole. To dobrze. Bo ja też nie jestem.
   Lisa widać, że była uspokojona. Pewnie bała  się, że całkiem to olejemy.
- Czyli pójdziecie do dyrektorki na tej przerwie? - upewniła się.
   Victoire zrobiła niepewną minę, jakby nie spodziewała się tej akcji tak szybko.
- Czemu nie - odpowiedziałam za nią.
   Przez chwilę Lisa zrywała strąki a ja i Vi łuskałyśmy w milczeniu. Na drugim końcu stołu razem z Julią i ślizgonką Eleanor stała Brenda, gwałtownie rwąca różowe strączki przy tym posyłając w naszą stronę wściekłe spojrzenia. Wciąż była na nas obrażona za to, że w niedzielę, zamiast iść z nią na błonia, my zwiałyśmy przed nią do chatki Hagrida. A teraz na dodatek na pewno chciałaby pracować w grupie z Victoire.
    Zanim jednak zdążyłam posłać jej spojrzenie odpowiadające sytuacji, nad stołem przeleciał nagle nożyk do fasolek, ja i Victa odskoczyłyśmy błyskawicznie na boki przywracając przy tym cebrzyk z fasolkami, a ostrze wbiło się w ziemię z głuchym tąpnięciem tuż u stóp Lisy.
   Wszyscy znieruchomieli jak rażeni gromem. Podniosłam się ponad linię stołu, prawie pewna, że to Brenda przed chwilą chciała mnie zabić! Lisa instynktownie odsunęła się do tyłu, za to z drugiego końca cieplarni ruszył ku nam brat Seana. Jego mina wyrażała chyba dokładnie to, co pomyślałam w chwilę później: "Co za idioci!". No bo oczywiście ci idioci ślizgoni musieli wydurniać się przy pracy.
   Schyliłam się, by pozbierać rozsypane fasolki, z których wystrzeliły już kwiaty. Simon wyjął nożyk z ziemi i wrócił, wymachując nim beztrosko, jakby codziennie widywał takie sceny. Posłałam mu pogardliwe spojrzenie znad swoich ubrudzonych ziemią rękawiczek.
- Nic nikomu się nie stało? - wołał bardziej zaniepokojony niż wkurzony Longbottom. - Panno Ackerley? - zaszokowana Lisa pokiwała tylko sztywno głową na znak, że wszystko w porządku. Profesor odetchnął z wyraźną ulgą po czym pacnął rekawicą w miejsce na ramieniu, gdzie zaczęła go oplatać łodyga jakiejś stojącej za nim rośliny. - Na Mimbulus Mimbletonię! Mówiłem wam, żeby uważać z tymi nożami! Który nie słuchał?
Po czym odjął ileś tam punktów Slytherinowi i to zakończyło lekcję.
   Wiatr i deszcz bębnił o dachy cieplarni, gdy rozgadani uczniowie wyszli na błonia w drodze powrotnej do szkoły, osłaniając głowy pelerynami. Ja i Victoire poszłyśmy za ich przykładem ale gdy Lisa miała do nas dołączyć, na jej miejsce wepchnęła się Brenda.
- Ej no, posuńcie się trochę! - powiedziała, próbując przekrzyczeć szum deszczu, a my zachwiałyśmy się pod daszkiem z płaszcza.
   I nie poszłyśmy na tej przerwie do Mcgonagall, bo Brenda oczywiście musiała się do nas przyczepić, jakby zupełnie zapomniała, że jest na nas obrażona. Oczywiście przez cały czas ględziła o swoich domysłach na temat Teda Lupina, czym przyprawiła nas o mdłości.
    Szczerze zazdrościłam Victoire, która wkrótce odłączyła się by iść na mugoloznastwo. Ja i Brenda byłyśmy jedynymi krukonkami z 3 klasy, które zapisały się na wróżbiarstwo.
   W parnej klasie profesor Trelawney wyjęłyśmy swoje egzemplarze "Demaskowania Przyszłości", wzięłyśmy filiżanki, nalałyśmy do nich herbaty, wypiłyśmy ją, potem zakręciłyśmy naszymi filiżankami trzy razy lewą ręką, postawiłyśmy je na spodeczkach dnem do góry, po czym zamieniłyśmy się nimi. Wbiłam wzrok w kupkę fusów na dnie filiżanki Brendy, ze wstrętem myśląc o jej ślinie. Tymczasem po drugiej stronie okrągłego stolika,  Brenda ze zmarszczonym czołem usiłowała zdemaskować moją przyszłość.
   - No dobra - odezwała się wreszcie. - Ty pierwsza! No, co widzisz w mojej??
- Ee. - powiedziałam, obracając filiżankę w dłoniach, ale z każdej strony fusy przypominały to czym były: garstkę rozmokłych fusów. - No więc... Tu jest coś takiego jakby... słońce - skłamałam. - Czyli że będziesz miała "wielkie szczęście"... - Brenda zrobiła zadowoloną minę. Brnęłam dalej - A tutaj... jakby... Nie, co to jest... - udałam, że się zastanawiam.
- No?  Co? - zawołała podekscytowana Brenda, budząc z otępienia połowę klasy.
- Chyba żołądź - stwierdziłam,  już bardziej zdecydowanym tonem. - A to znaczy, że... - zajrzałam do książki.
- "Niespodziewany przypływ większej gotówki"! - ucieszyła się Brenda.
   Pomyślałam,  że muszę jej teraz "przepowiedzieć" coś gorszego, żeby jej gęba się tak nie cieszyła.
   - Ale z tej strony jest z kolei coś jakby, eee, czaszka.
- Cooo?! Jak to! - wyrwała mi filiżankę. - Wcale, że nie!
- Niezbadane są wyroki losu -rzekłam, naśladując tajemniczy i mglisty głos profesor Trelawney - A ja właśnie przepowiedziałam ci "niebezpieczeństwo na twojej drodze"...
- Teraz ja ci coś przepowiem! - Brenda ze złością oddała mi swoją filiżankę i zajrzała do mojej.
- Ej, czekaj! - zawołałam.
- No?  Co? - zapytała Brenda opryskliwie.
- Coś widzę - Naprawdę coś zobaczyłam. Przyjrzałam się fusom dokładniej - Zaraz... to chyba jakiś kwiat.
- Kwiat...?
- Taaak... To chyba żonkil!
- Cooo? - wybałuszyła oczy.
- A żonkil oznacza... - zajrzałam do księgi. - "Zazdrość".
- Nie! - krzyknęła Brenda. - Jak zwykle błędnie odczytujesz znaki!
- Ależ moja droga, zakłócasz aurę! - do naszego stolika podeszła profesor Trelawney. - Och! Co my tu mamy...? - wyjęła mi filiżankę Brendy z rąk i zaczęła nią obracać w akompaniamencie swoich dzwoniących bransolet.
   Brenda słuchała uważnie. Jak się okazało, wszystkie moje przepowiednie były błędne, poza tej o żonkilu.
- Dobra, teraz ja ci coś przepowiem! - powiedziała Brenda, gdy pani Trelawney juz sobie poszła. Mówiła spokojnym głosem, ale i tak było widać, że szykuje niezły występ - Jastrząb... To oznacza, że masz śmiertelnego wroga.
"I jesteś nim ty" - pomyślałam ze złością.
- Pałka... "Atak".
Jak będzie tak dalej, to rzeczywiście ją zaatakuję.
- Krzyż... "Próby i cierpienia".
Chyba ta przepowiednia sprawdza się właśnie w tej chwili.
- Łza... "Zawód i rozczarowanie"...
Tak, Brenda bardzo mnie rozczarowała swoimi wróżbiarskimi umiejętnościami.
- I jeszcze... - zaczęła.
- Dosyć już - przerwałam jej. - To niemożliwe żebyś wiedziała tyle znaków w jednej małej kupce fusów!
   Brenda tylko prychnęła, po czym odstawiła moją filiżankę z cichym stukiem.
- A co, myślisz, że to wszystko sobie niby wymyśliłam? - wyparskała, ale ja już jej nie słuchałam. Teraz obserwowałam profesor Trelawney, która właśnie stała przy stoliku Petera Caldwella, przepowiadając mu "próby i cierpienia" oraz "zawód i rozczarowanie".
   Przez resztę lekcji ja i Brenda przesiedziałyśmy po dwóch stronach stolika nie odzywając się do siebie, dopóki pani Trelawney nie podeszła do nas ponownie.
- Hmmm... No kochana, niewiele tutaj widać... - stwierdziła, tym razem moje fusowe losy trzymając w garści. - Twoja przyszłość jest bardzo mglista - leciutko uniosła brwi, nadając swej twarzy natchnionego wyrazu - Ach, moja droga, tu jest kot!
- I... co to oznacza? - spytałam ostrożnie.
- Ach, to bardzo proste, masz prostu pecha moja kochana!
- A może pani, e... sprecyzować? - poprosiłam.
   Profesor Trelawney spojrzała na mnie dziwnie.
- Moja złota, przyszłości nie da się sprecyzować! - ofuknęła mnie, ale zaraz szybko powróciła do swojego tajemniczego tonu - Ach widzę, że niepotrzebnie tłumisz swoją aurę, ale wierzę, że twoje wewnętrzne oko dojdzie jeszcze do głosu!
   Z ulgą wyszłam z jej parnej klasy.
   Victoire spotkałam na czwartym piętrze, w korytarzu zatłoczonym mnóstwem uczniów.
- Ci dwaj ślizgoni jeszcze się pogorszyli! - powiedziała, gdy tylko mnie zobaczyła. Właśnie miała mugoloznastwo, które Ravenclaw ma ze Slytherinem. Oprócz Eleanor Smith, na te zajęcia uczęszczają też dwaj ślizgoni, którzy zapisali się na to chyba tylko po to, by wyśmiewać mugoli.
- A mi Trelawney przepowiedziała pecha - westchnęłam.
   Victoire tylko prychnęła.
- Stek bzdur - stwierdziła spokojnie. - Chodźmy lepiej do McGonagall.
   I w tym momencie usłyszałyśmy głośne "UIIIIIIIIIIIII!!!" i coś kleistego chlusnęło mi prosto na głowę.
   Zaczęłam parskać i pluć, podczas gdy Victoire obróciła się w miejscu jak fryga.
- IRYTEK! - krzyknęła.
   Wokół nas tłum uczniów rzucił się do ucieczki. Ruszyłyśmy razem za pędzącą grupką gryfonów, a za nami leciał Poltergeist Irytek, okręcając w powietrzu wielką butlą starego, czerwonego atramentu.
- TYLKO NIEUKI BOJĄ SIĘ TUSZU! - zawrzasnął w locie, ciskając butlą na posadzkę prosto pod nogi jakiegoś pierwszoroczniaka, który poślizgnął się i upadł pod stopy spanikowanych uczniów. Teraz Irytek zaczął bombardować nas kulkami zgniecionego papieru w atramencie z drugiej butli, którą wyjął dosłownie znikąd. Trzy kulki trafiły w Victoire.
- Immobilus! - usłyszałyśmy nagle krzyk.
   Ja i Victoire stanęłyśmy i odwróciłyśmy się. Ku nam truchtał profesor Flitwick, trzymając różdżkę w górze; najwyraźniej to on wystrzelił zaklęciem w Irytka, który teraz wisiał sparaliżowany w powietrzu. Zabrzmiał dzwonek na lekcję i uczniowie, którzy uciekali z nami, prędko czmychnęli do klas. Spojrzałam na Victoire z rozpaczą.
- Zobacz co ten Iryt ze mną zrobił!
   Wokół nas korytarz już całkiem opustoszał. Flitwick też już zniknął, lewitując przed sobą spetryfikowanego Irytka. Miałam nadzieję, że prowadził go do dyrektorki, bo... Iryt musi mi za to zapłacić!
   W tej chwili jednak przestałam zastanawiać się nad najlepszym sposobem ukatrupienia Irytka, ponieważ do korytarza wpadł Teddy Lupin - i od razu stanął jak wryty.
- Pocky! - krzyknął. Z mojej głowy nadal spływał kleisty, czerwony atrament, nic dziwnego, że pomyślał iż to krew.
- Teddy... To tylko tusz. - Nie zdążył mi odpowiedzieć, bo za naszymi plecami rozległ się wrzask. Odwróciliśmy się. To krzyknął jakiś pierwszoroczniak - kolejny uciekinier, który spóźni się na lekcję przez bombardowanie Iryta.
- To Ted Lupin! - zapiszczał chłopal i rzucił się do ucieczki.
- Co? - zdziwił się Teddy. - Dlaczego on ucieka? O co chodzi? - Ale dzieciak zniknął już za rogiem korytarza.
Teddy westchnął.
- Nie mówcie mi że... - spojrzał na Vikę a potem na mnie. - On chyba nie pomyślał, że rozwaliłem ci głowę, nie?
Victoire wytrzeszczyła oczy.
- A mógł tak pomyśleć?!
- To głupi dzieciak - rzekłam, wyciskając atrament z włosów. - Może wymyślić wszystko, a potem wszystkim rozpowiedzieć - w tym momencie zamilkłam, bo zdałam sobie sprawę z tego iż reputacja Teda i bez tego incydentu wisi na włosku.
   I teraz Teddy nie wyglądał na zachwyconego.
- No to... świetnie. - zarzucił torbę na ramię chyba trochę zbyt gwałtownie. - Przepraszam, ale spóźniam się właśnie na transmutację. Także... - zrobił jakiś niezręczny gest, który chyba miał być pożegnalny a potem po prostu odszedł szybkim krokiem. Ja i Viki spojrzałyśmy po sobie posępnie.
- Teddy naprawdę ma kłopoty - powiedziała Victoire. Wyglądała na bardzo zmartwioną.
- Wiesz co... - zaczęłam skręcać włosy, aby zapobiec obfitemu kapaniu czerwonego tuszu na posadzkę. - Może po prostu pójdźmy z nim do Booracka i zgarnijmy też puchonów. Jak przy nich poświadczy, że pożyczył nam pelerynę, to Boorack chyba będzie musiał uwierzyć, Paczka przy tym będzie więc ją też będziemy mieć z głowy, no a potem... Porozmawia się z McGonagall o tym, żeby wyjaśniła wszystkim, że to nie był Ted.
   Victoire patrzyła na mnie bez zmrużenia oka.
- Nie mogłaś tego od razu wymyśleć?!
- Widocznie nie. Ale zmądrzałam, jak oberwałam całą butlą stuwiekowego atramentu w głowę.
   A potem poszłyśmy, żeby wykombinować sposób w jaki miałam się pozbyć czerwonego tuszu ze swoich olśniewających włosów.


______________________________________________________


Całkiem krótki rozdział... jak na mnie.
Ale mam nadzieję, iż się spodobał.
Osobiście po dziś dzień jestem bardzo urażona faktem, że postać Irytka nie została uwzględniona w ekranizacji HP. Hogwart bez Irytka nie jest już ten sam! Dlatego u mnie jak widać Poltergeist szaleje na całego.
Pozdrawiam wszystkich i życzę sobie komentarzy, które nasycą moją pisarską próżność!
Do następnego ;)
~Nox
~ Tita Pocky

14 komentarzy:

  1. Mam nadzieje, ze mi wybaczysz ale jestem zmeczona i nie mam sily myslec, wiec napisze tylko, ze fajnie ci wyszedl :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czuję się prawie tak jakbym czytała Harry'ego Pottera <3 Genialnie Ci to wyszło :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, to dla mnie duży komplement...
      Ale do J.K. Rowling chyba mi jeszcze daleko! Aczkolwiek cieszę się, że Ci się podoba :) ~ Tita Pocky

      Usuń
  3. Wow. Ten dzieciak serio musiał sobie tak pomyśleć. Obstawiam ,że jeszcze to tego wrócisz panno Pocky :)
    I myślę też ,że wyjaśnić tą sprawę u Booracka Buraka , nie będzie łatwo.
    Również życzę Tobie (oraz sobie ;) ) więcej komentarzy i motywacji
    ~ Cameleon

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj ten Boorock! Same z nim problemy!
    Czekam tylko, aż gdzieś chociażby w tle pojawił się ten jego synalek!
    Naprawdę uwielbiam Twojego bloga.
    Potrafisz tak dobrze pisać jednocześnie z humorem, ale jest też trochę napięcia grozy!
    I ta Brenda, gdybym ja miała taką "znajoma" chyba bym oszalała!
    Ale dodaje ona kolorytu opowiadaniu!
    Ale zauważyłam, że zazwyczaj koty w opowiadaniach są rodzaju męskiego - Mrukot, Lizus. Krzywołap i inni.
    Tak więc życzę mnóstwa weny, wielu komentatorów, bo chyba obie wiemy że to motywuje dużo bardziej niż puste, bezosobowe wyświetlenia
    Pozdrawiam
    Mroczna Kosiarka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Synalek... Pojawi się w kolejnym rozdziale ale raczej nie będzie odgrywał większej roli ;)
      Co do Mrukota... No nie wiem, tak jakoś wyszło. Ale nie zapominajmy o naszej kochanej Pani Norris! (Tak, to jest wieczny kot XD)
      Brenda... Cóż, po to została stworzona, aby doprowadzać do szału. Także cieszę się, że należycie spełnia swoją rolę ^^
      Dziękuję za komplement odnośnie opowiadania, czuję się mile połechtana xD A z Boorackiem będzie jeszcze wiele problemów... ~ Tita Pocky

      Usuń
  5. Faktycznie Pni Norris - nasz drogą, kochana i przede wszystkim nieśmiertelna Pani Norris, ratuje sytuację ; )

    OdpowiedzUsuń
  6. "- Ach, to bardzo proste, masz prostu pecha moja kochana!" - czyżby kolejna, spełniona przepowiednia Trelawney?
    O, mamo! Jak przeczytałam, że ten dzieciak uciekł na widok biednego Teddy'ego i "zakrwawionej" Pocky, zaczęłam chichotać na cały głos i nie mogłam się zamknąć. A czytałam to przed piątą nad ranem.
    Kocham tę historię, naprawdę.
    I znowu: przepraszam za kiepskie komentarz, ale ostatnio mam jakieś problemy z komentowaniem. Serio, mam problem z napisaniem kilku sensownych zdań.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zważywszy na to, że niektórzy mają ogólnie problem z tym, że bloga można w ogóle komentować (tak, naprawdę!), to serio nic nie szkodzi XD Dziękuję za komentarz! ~ Tita Pocky

      Usuń
    2. Ja kiedyś, kilka lat temu jak czytałam dużo ff, należałam do tych złych, niekomentujących czytelników. Ale jak kilka miesięcy temu powróciłam do czytania ff, zaczęłam zostawiać komentarze. Bo - moim zdaniem - nawet króciutki komentarz jest oznaką szacunku dla autora.

      Usuń
    3. Dlatego wiedzcie, że Was kocham moi drodzy aktywni czytelnicy ❤
      Komentarze są dla mnie cennymi dowodami na to, że w ogóle warto ciągnąć tę historię!
      No wiecie. Każdy artysta potrzebuje publiczności. A jego pracy dodatkowo nadają sensu opinie innych.
      Także no, dziękuję Wam bardzo xdd Chyba aż dedyki zacznę pisać przy rozdziałach, tylko obiecać mi, że zostaniecie ze mną póki śmierć nas nie rozłączy XD
      ~ Tita Pocky

      Usuń
  7. Chce wiecej Teda i Vicky. Jakis watek milosny. A tak to bardzo fajny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, chyba Cię zasmucę ale na związek trzynastki z czternastką nie ma raczej co liczyć. Oczywiście będzie Tedoire, ale w dalszej przyszłości... Tutaj należy być cierpliwym ^^ Na pewno 3 klasa opisywana przez Pocky będzie bardziej przygodowa, dopiero potem dołączę miłosne wątki xD Jeżeli jednak nie jesteś człowiekiem potrafiącym czekać, istnieje wiele innych blogów z typowymi romansami z Teddy'm i Victoire w rolach głównych ^^ Pozdrawiam ~ Tita Pocky

      Usuń

Jeżeli sądzisz, że w dobie komputerów sztuka komentowania zanikła... (zwłaszcza wśród czytelników), to niezawodny znak, że jesteś
MUGOLEM❣