niedziela, 28 czerwca 2015

17. Muszelka, Nora i Magiczne Uszy

   24. 12. 2012 r. PONIEDZIAŁEK

   Do Muszelki pojechaliśmy Ekspresem Hogwart - Londyn, a ponieważ prawie wszyscy pierwszoroczniacy zostali na Święta w Hogwarcie razem ze wszystkimi siódmoklasistami, chcącymi spędzić tam swoją ostatnią szkolną Wigilię, nie było żadnych małych głupków, którzy biegaliby po korytarzach pociągu, ani żadnych starszaków, którzy rządziliby się w przedziałach, toteż nikt nam nie przeszkadzał i ja, Victoire, Teddy, Dominique i Fiffie mieliśmy cały przedział dla siebie.
   Na King's Cross dojechaliśmy o zmroku. W powietrzu prószył lekki, puszysty śnieg. Uczniowie wysypali się razem ze swoimi tobołami z pociągu na peron 9 i 3/4 i po chwili wszędzie zaczęły się rozlegać miauczenie kotów, pohukiwanie sów i nawoływanie ludzi.
   Teddy wyskoczył z wagonu, po czym pomógł nam przenieść nasze kufry na peron, następnie złapać Kiriakę, która wskoczyła do (nie chcący) otwartej klatki Kłębopiórki i nie chciała stamtąd wyjść, ku skrzeczącemu przerażeniu sówki. Wszędzie było ciemno, dworzec był oświetlony zaledwie paroma żałośnie słabymi lampami, więc trudno było się rozeznać w twarzach.
   - Gdzie oni są? - spytała Victoire, rozglądając się niespokojnie.
- Nie martw się - odrzekł Teddy. - Posiadam zmysł znajdowawczy. Szybko się odszukają.
   Ale raczej na to nie wyglądało. Pociąg, stojący wciąż na torze, dodatkowo buchał wciąż parą, jeszcze bardziej od śniegu czy też słabego oświetlenia, ograniczając widoczność.
- Tam! - zawołała nagle Dominique. - Tam, tam są!
   Ale zanim któreś z nas zdążyło spojrzeć w tę stronę, Mrukot skoczył z jej ramion i czyniąc zgrabne susy pomiędzy nogami ludzi - zniknął.
- Ej, Mrukot ci zwiał! - krzyknęła Fiffie. - No i gdzie oni są?
- Chodźcie - rozkazała Di, po czym chwyciła za swój kufer i zaczęła ciągnąć go po śniegu, roztrącając tłum.
   Zaczęliśmy przepychać się przez zbieraninę, torując sobie drogę kuframi i wózkami. W końcu dotarliśmy do jakiegoś faceta w wysokich butach, grubej kurcie, z szalikiem naciągniętym pod sam nos, w czapce i z rękami w kieszeniach. W zasadzie jedyną częścią ciała jaką było mu widać, były oczy, przez co raczej trudno było mi ocenić jego wygląd. Do jego nóg łasił się Mrukot.
- Tata! - zapiszczała Victa i obie siostry Weasley rzuciły się przytulać ojca.
   Ja, Fiffie i Teddy wymieniliśmy znaczące spojrzenia. Pan Weasley delikatnie odsunął od siebie córki.
- No, koniec już - powiedział głosem bardzo pasującym do spokojnego tonu Vicky. - Musimy się pospieszyć!
- A gdzie Maman i Lou? - spytała Di.
- W domu - odparł. - Mama stwierdziła, że nie chce targać Louisa w ten śnieg, ale znacie waszą matkę... W Święta chce wyglądać idealnie i pewnie bała się, co mróz zrobi z jej twarzą.
- I wcale się jej nie dziwię - powiedziała Domie. - Pewnie wyglądam już jak pomidor.
- Raczej jak burak...
- No wiesz co, tato! - oburzyła się Dominique. - Ja wyglądam jak ten stary dziady...
- Chodziło mi o warzywo! - przerwał jej szybko.
- Wcale nie jest tak źle - oceniła Fiffie.
   Tata Vi i Di spojrzał na nas.
- A więc to są siostry Glam - powiedział. - Jak się nazywacie...?
- Pocky.
- Fiffie.
- I tak będę was mylił - rzekł beztroskim tonem. - Mówcie mi Bill.
   Ja i Fiffie wytrzeszczyłyśmy na niego oczy, ale on już odwrócił się od nas.
- A, i jest Teddy! - ucieszył się. - Dobrze cię widzieć! Czeka cię trochę babskich zajęć!
   Ted poruszył się niespokojnie.
- Trochę dużo tu ludzi - ciągnął Bill. - Trudno będzie się teleportować, zresztą, wy jesteście jeszcze za młodzi na teleportację łączną... Na zewnątrz jest samochód, tylko nie załatwiłem zimowych opon... - zaczął mówić jakby do siebie - ale proste Zaklęcie Powiększające powinno załatwić sprawę. Chodźcie.
   On, Vi i Di przeszli przez barierkę. Teddy obejrzał się na nas i także zniknął.
   Fiffie spojrzała na mnie.
- Świetnie - odezwała się. - Znamy gościa od pięciu minut, jest od nas starszy o dwadzieścia lat, a my mamy mówić do niego na ty...
   Ja tylko przewróciłam oczami i przeszłyśmy przez żelazną barierę.
   Podczas drogi do Muszelki Vicky i Domie usta się nie zamykały, aż w końcu ani się obejrzałyśmy, a ja i Fiffie też gadałyśmy jak najęte. Opowiadałyśmy o wszystkim: o szkole, o nauczycielach, o Bacy, jaka jest obrzydliwa, o Brendzie, jaka jest wścibska, o tym, że Gigi Bulstrode zaczęła podejrzanie kręcić się wokół Spella Wooda (Teddy udał, że nie ma go w samochodzie, a Victoire nachmurzyła się na całe pięć minut), o tym, że Esme Blythe z Hufflepuffu chce przefarbować się na różowo i tak dalej. Tata Vi i Di siedział za kierownicą i pruł przez miasto. W aucie było ciepło, więc zdjął czapkę i rozluźnił szalik, a ja wreszcie mogłam zobaczyć jak wygląda. Miał długie, ognisto rude włosy związane z tyłu w kucyk, a z jego ucha dyndał kolczyk z kła, który na pewno spodobałby się Florence. A jego twarz - aż wciągnęłam głośno powietrze! - cała była w szramach i bliznach... Szybko spojrzałam w szybę po swojej prawej stronie i postanowiłam, że nie będę sobie nic z tego robić, ale cały czas miałam wrażenie iż Bill wie o tym, że jestem przerażona i umyślnie nie zwraca na to uwagi.
   W końcu dotarliśmy na miejsce.
   - No, szybko zmykajcie do domu! - oznajmił Bill. - Ja jeszcze zostawię gdzieś tego grata.
   Szybko wyskoczyliśmy z auta i zaczęliśmy brnąć przez śnieg w stronę malutkiego, uroczego domku, prawie całego zakrytego śniegową czapą, pokrywającą cały jego dach. Śnieg sypał teraz tak gęsto, że ledwie widzieliśmy na oczy, więc z trudem dotarliśmy do drzwi, chociaż założę się, że były tylko parę metrów przed nami.
   Otworzył nam siedmioletni Louis.
- Lou! - wykrzyknęła Vicky, ale zaraz się opamiętała. - Jak... świetnie cię widzieć!
   Louis patrzył na nas bez zmrużenia oka. Był bardzo podobny do Victoire, ale miał też coś z zadziorności Dominique.
- To Victoire i Dominique - stwierdził odkrywczo, jakby do siebie, po czym znowu zagapił się na nas z półotwartymi ustami.
- Możemy wejść? - spytała Di, wywracając oczyma.
   Louis odsunął się na bok, by zrobić przejście dla swoich sióstr i Teddy'ego, ale kiedy my chciałyśmy wejść, niespodziewanie zagrodził nam drogę.
- Stop. Wy nie - powiedział spokojnym, ale stanowczym głosikiem. - Nie wolno wpuszczać obcych do domu.
- Louis, ty naiwniaku! - zniecierpliwiła się Domie. - To przyjaciółki domu! Gdzie twoja gościnność?
- One wyglądają jak śmierciożercy! - upierał się Louis. - Tatuś mówi, że nie można wpuszczać obcych i śmierciożerców!
- Wyglądam jak śmierciożerca? - odezwała się Fiffie ze zrzedłą miną.
- Dla Louisa wszyscy wyglądają jak śmierciożercy, nawet Vika - rzekła Di. - A teraz pozwól im przejść.
   Louis spojrzał na nią i tupnął nogą, lecz w tym momencie do domku wszedł zasapany Bill.
- Nieźle pada - oznajmił od progu. - Przyniosłem wasze kufry. Mam nadzieję, że jest już kolacja, bo konam z głodu.
- Najpiękniejsze co kobieta może usłyszeć na powitanie od swojego faceta - mruknęła Domie pod nosem.
- Coś mówiłaś? - spytał jej tata nieuważnie, bo w tym momencie z kuchni wyszła mama Vi i Di.
   Od razu było widać, że miała w rodzinie wilę. Jej postać zdawała się połyskiwać delikatną, ledwo widoczną poświatą, podobnie jak u jej dzieci. Żeby dopełnić jej doskonałości, w pasie miała zawiązany nieskazitelnie biały, falbaniasty fartuszek, a w ręku trzymała mokrą ścierę.
   Gdy nas zobaczyła od razu upuściła ścierę na podłogę.
- O, Mon Dieu, moi córeczki! - zawołała z francuskim akcentem, po czym przygarnęła je do siebie tak, że aż stuknęły się czołami.
- Maman! - zapiszczała Di.
- A to muszą być nasi gości! -powiedziała znad głów swoich córek. - Mówcie mi Fleur.
- Znowu - mruknęła Fiffie.
- I jest Teddy - zaćwierkała Fleur. - Zaraz podaję kolacja, a wy zanieście swoi rzeczy na górę, dobzi?
- Pokażemy wam nasz pokój! - Dominique nagle oderwała głowę od matki. - Chodźcie!
   Szybko wbiegliśmy po schodach na górę. Zastaliśmy tam mały ciemny korytarzyk, a w nim troje drzwi.
- To tutaj - oznajmiła Victa i otworzyła jedne z nich.
   Dominique zapaliła światło. Pokój Domie i Vicky okazał się był miłym, jasnym pomieszczeniem. Na prawo od drzwi stało łóżko Victoire, na przeciwległej ścianie łóżko dwupiętrowe, na którego górnym posłaniu najwyraźniej sypiała Dominique. Ich miejsca snu rozpoznałam bez trudu; nad łóżkiem Victoire wisiało mnóstwo obrazków i ruchomych fotografii, a z półek zwieszały się całe sznury muszli i perełek, natomiast Domie miała w swoim kącie pełno ruszających się plakatów ulubionej żeńskiej drużyny quidditcha, oraz ukochanych zespołów, takich jak Fatalne Jędze. Przy ścianie prostopadłej na prawo od drzwi, pod oknem, stały biurka sióstr, po drugiej stronie pokoju trzydrzwiowa szafa. Ściany były pomalowane na bardzo jasny, kremowy, prawie że biały odcień, przypominający trochę kolor lodów śmietankowych.
- To jest właśnie nasz śmietankowy pokój - oznajmiła Dominique, zwalając się na łóżko Victy.
- Dlaczego macie tutaj łóżko piętrowe? - spytałam.
- Bo kiedyś spał tutaj jeszcze Louis - wyjaśniła Domie. - Ale w zeszłe wakacje wydębił od rodziców własny pokój, ten obok nas. Tylko łóżko piętrowe jeszcze tu zostało.
- W ogóle, to jakie on wam zgotował gorące powitanie... - stwierdziła Fiffie.
- Wiesz, on już taki jest - powiedziała Di. - Nie toleruje przytulania. Nie toleruje wylewności. Nie toleruje dziewczyn, które zbyt nachalnie się do niego dowalają. Zwłaszcza, jeśli są to jego siostry - dodała jakby po namyśle. - W gruncie rzeczy, to bardzo poważny człowiek.
- Ma siedem lat... - rzekła Fiffie z niedowierzaniem. - A wasi rodzice? Czemu chcą, żebyśmy mówiły do nich na ty?
- To przecież oczywiste, że po prostu nie chcą się postarzać - Dominique wzruszyła ramionami, jakby to było oczywiste. - Wiesz, chcą być wiecznie młodzi i piękni...
   Ja i Fiffie tylko spojrzałyśmy po sobie, unosząc brwi.
   Potem zeszliśmy na kolację. Ogień trzaskał wesoło w małym kominku i rzucał ciepły blask na białe ściany. Musieliśmy się bardzo ścisnąć przy stole, ale i tak było bardzo fajnie. Następnie wróciliśmy na górę rozpakować się i urządzić dla mnie posłanie na podłodze w pokoju Vi i Di. Kiedy przenosiliśmy tam razem materac, zobaczyłam smugę światła rysującą się na ciemnej podłodze w korytarzyku, przeświecającej przez szparę w drzwiach pokoju Louisa. Po chwili w szparze pojawiło się duże, ciemnoniebieskie oko i drzwi się zamknęły.
   - Mały głupek - odezwała się Domie. - Ciągle boi się, że rodzice wpakują mu Teddy'ego do pokoju...
   Ale Teddy po chwili zszedł na dół ze swoją walizą, zmuszony do spania w salonie. Ja, Victoire, Dominique i Fiffie zostałyśmy w śmietankowym pokoju i tam, przebrane już w piżamy i umyte, wskoczyłyśmy do łóżek, w moim przypadku, na materac. Po minutce przyszedł Bill.
- Dobranoc - powiedział, przeprosiwszy nas uprzednio za to, iż nie mają tyle miejsca ile by chcieli. - I żadnego gadania!
- Jasne, jasne - szepnęła Domie, ale Bill na szczęście już tego nie usłyszał, bo zgasił światło i zamknął drzwi.
  
   Rano obudziła nas Fleur.
- Bonjour! - zaświergotała, machając różdżką, a tace ze śniadaniem wlatywały do śmietankowego pokoju i łagodnie lądowały na kolanach dziewczyn. - Bonjour i smaśnego! Jedzcie, jedzcie, vite!
   Po czym wyszła, zatrzaskując drzwi.
   Spojrzałam na swoją tacę. Było na niej jajko na miękko, dwie kanapki, rogalik z masłem i kubek z parującym kakao. Potem zwróciłam wzrok na dziewczyny; każda z nich miała identyczny zestaw.
- Śniadanko! - zawołała Dominique i chciała już rzucić się na jedzenie, kiedy do pokoju wparował Bill.
- Wy jeszcze nie gotowe? - zdziwił się.
- Do czego? - spytała Di, wyraźnie zdezorientowana.
- Szybko, ubierajcie się, mamy mnóstwo pracy - zawołał Bill, po czym wyszedł.
- Za dużo to nam nie powiedział - orzekła Fiffie.
   Szybko zjadłyśmy śniadanie a potem wyskoczyłyśmy z łóżek i migiem się ubrałyśmy. Następnie zbiegłyśmy po schodach do łazienki. Tam czekał już Teddy ze szczotką do zębów w ustach. Był ubrany, ale niebieskie włosy wciąż miał mocno potargane.
   Bill miał rację. Mieliśmy mnóstwo pracy. Już rano musieliśmy wyjść, pomóc tacie Vi i Di odśnieżać ogródek (beznadziejnie, że nie mogliśmy używać czarów, ale tata Vicky mógł, więc jakoś nam to poszło). Potem, kiedy już się ogarnęliśmy po mugolskich metodach odśnieżania, poszliśmy do Fleur poprosić o "chwilkę" przerwy i właściwie wystarczyło tylko aby Dominique zrobiła minę uroczego pudla, abyśmy mogli wybrać się na łyżwy do skutej lodem zatoki. Dla mnie i dla Teddy'ego zabrakło łyżew, dlatego Bill musiał użyć Zaklęcia Duplikującego, a kiedy już mieliśmy wychodzić, Louis nagle oświadczył, że nie zje świątecznej marchewki, jeżeli nie pójdzie z nami. Widać było, że Dominique nie jest tym zachwycona.
    A tymczasem po łyżwach czekała nas kolejna praca.
- Dobrze, że już jesteście - powiedział Bill na przywitanie kiedy wróciliśmy. - Pomożecie przy choince, a potem trzeba będzie odgnomić ogród...
- Odgnomić...? - wyjąkała Di. - Po co?
- Bo dla twojej wiadomości, właśnie zaczynają się Święta Bożego Narodzenia...
- Ale przecież i tak nikt do nas nie przychodzi - jęknęła Domie.
- Czy mi się zdaje, czy ty ze mną dyskutujesz? - uciął Bill.
   I tak po obiedzie znowu musieliśmy się ubierać i wychodzić. Bill wyprowadził z małej szopy przy domku zaczarowane sanie. Właściwie na początku wyglądały raczej zwyczajnie i dopiero jak już wszyscy się na nie załadowali, coś szarpnęło nimi, po czym uniosły się na parę cali nad ziemią i ruszyły ledwo muskając płozami śnieg pod nami. I już po chwili pędziliśmy przez las.
   Nasza misja zakończyła się sukcesem. Wróciliśmy do domu z dorodnym łupem. Bill różdżką przymocował stojak do choinki, po czym nagle zmienił zdanie:
- Wy idźcie już odgnamiać, ja się tu wszystkim zajmę - No jasne, najlepszą zabawę zostawił dla siebie...
   Dominique wyszła na czele, pomrukując coś gniewnie pod nosem. Ja nałożyłam buty i wyszłam tuż za nią. W sumie byłam ciekawa czekającego nas zajęcia. Odgnamianie? Po raz pierwszy słyszałam o czymś takim.
    Dopiero kiedy śnieg przestał sypać tak gęsto, mimo śniegowej czapy wciąż przysłaniającej dach, można było dostrzec, jakim Muszelka jest uroczym domkiem. W jej pobielanych ścianach tkwiły muszelki, a Victoire poinformowała mnie, że dachówki również zastąpione są morskimi muszlami. Jeżeli kiedykolwiek wyobrażałam sobie idealny dom dla swojej przyjaciółki, nigdy nie wpadłabym na tak genialne rozwiązanie, jakie było rzeczywistością... I w sumie nie dziwiłam się, dlaczego ulubionym zajęciem Vicky jest wyrób muszelkowej biżuterii.
    Odgnamianie okazało się być mało wysilającym intelektualnie, a wręcz prymitywnym wywalaniem gnomów z ogrodu jak najdalej, co było na tyle ułatwione, że Muszelka stała na szczycie nadmorskiego klifu. Mimo to, zajęcie nie należało raczej do odprężających; gnomy były co prawda małymi debilami, ale też tymi z rodzaju niewyobrażalnie wkurzających dupków, które łatwo dawały się łapać, ale już nie tak chętnie godziły się na wyrzucanie ich nie wiadomo gdzie. Jeden gnom ugryzł mnie w palec i nie chciał bynajmniej oderwać szczęki od mojej rękawiczki, co skończyło się tym, że musiałam gonić tego małego bandytę po całym ogrodzie. W końcu udało mi się wyjść z tego starcia zwycięsko - odebrałam swoją rękawiczkę, natomiast upierdliwy gnom już po chwili spoczywał głową w wielkiej zaspie śniegowej na położonej w dole plaży. Jednakże biedna część mojej zimowej garderoby okazała się być bardzo mało wytrzymała na tego typu przygody - była pogryziona i na dodatek obśliniona przez mojego małego wroga.
   Zaklęłam cicho pod nosem, otrzepałam się lekko ze śniegu drugą rękawiczką, a narażoną na zimno dłoń schowałam do kieszeni. Nieopodal mnie, Fiffie czatowała na gnoma czającego się gdzieś za nagim krzakiem, natomiast Teddy'ego i Vicky nigdzie nie widziałam; musieli pewnie mocować się z gnomami po drugiej stronie domku.
   Odwróciłam się i od razu zobaczyłam swój kolejny cel. Gnom wychylał się zza jakiegoś kamienia i ciekawsko świdrował mnie spojrzeniem swoich głupawych oczu. Wydawał się być jakiś znajomy. Po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że ten gnom niezaprzeczalnie musi być karłowatym bratem Booracka Juniora.
   Ruszyłam w jego stronę, gotowa by go pochwycić, jednak on natychmiast schował głowę za głazem. Z tym kamieniem było tu coś nie tak! Co on w ogóle tu robił? A co jeśli to gniazdo gnomów? Należało go stąd usunąć, jeżeli ten ogródek ma jeszcze doczekać wiosennych dni!
   Para zamulonych oczu wpatrywała się we mnie zza głazu.
   Oparłam się o kamień i zajrzałam za niego. Mały, przebrzydły gnom gapił się na mnie, zbyt głupi nawet na to, żeby choćby uciekać, a co dopiero bezwolnie oddać się w moje ręce. Szybko chwyciłam go za fraki i zanim zdążył jakoś zareagować, wywaliłam jak najdalej tylko potrafiłam. Potem odwróciłam się, usatysfakcjonowana.
                                                             
                                      TU SPOCZYWA ZGREDEK, WOLNY SKRZAT.

   Gapiłam się na napis na głazie, który przez przypadek odśnieżyłam, gdy pochwyciłam gnoma. Zgredek? Czyżbym miała do czynienia z jakimś śladem po dawnych zabawach Vicky i Domie? A może to Louis bawił się w ten sposób? Ale zaraz, zaraz... Czy to jest grób?
   Szybko cofnęłam się, oszołomiona tym odkryciem. Dlaczego Bill i Fleur mają grób w ogrodzie? I dlaczego tata Vicky jest tak pokiereszowany na twarzy? Czy to ma związek z II Wojną Czarodziejów? Czy wreszcie dowiem się, dlaczego aktywował się Zakon Feniksa?
- Pocky, chodź nam tu pomóc! - Z tyłu domku dotarło do mnie wołanie Victoire. - Te gnomy założyły sobie tutaj stołówkę...
   Odwróciłam wzrok od tajemniczego głazu i szybko pobiegłam w stronę jej głosu.

 Kiedy wróciliśmy, na dworze już się ściemniało, a ogród był całkowicie oczyszczony nie tylko z wielkich zasp, ale też z jakichkolwiek oznak życia gnomów.
- Już mnie to wkurza - powiedziała Di, dwoma kopniakami zdejmując buty w przedpokoju. - Po odśnieżaniu - jestem cała w śniegu, po łyżwach - cała w śniegu, po ścinaniu choinki - cała w śniegu, po odgnamianiu...
- Cała w śniegu - dokończyliśmy za nią chórem.
- Ile razy w ciągu dnia można się przebierać?! - ciągnęła Di. - Tylko ten śnieg i śnieg.
   Nagle znieruchomiała. Powoli na jej twarz wypełzł złośliwy uśmieszek. Zaczęła natarczywie szturchać Teddy'ego i Vicky.
- Victoire, Teddy, spójrzcie w górę! - A kiedy spojrzeli, powiedziała z niekłamanym zachwytem:
- Jemioła...
    Victoire natychmiast odskoczyła w bok. Teddy wycofał się szybko, przy czym potknął się o porzuconego na podłodze buta Domie.
- Skąd tu się w ogóle wzięła jemioła? - zapytała znacząco Fiffie, podczas gdy Vi zaróżowiły się policzki, Teddy'emu włosy poczerwieniały, a Di zrobiła zawiedzioną minę.
- To Bill! - Z salonu wychyliła się głowa Fleur. - Udekorował tak wszystko pięknie...
   Weszliśmy do dużego pokoju. Żyrandol i ściany zostały już przyozdobione kiściami ostrokrzewu, a na dywanie skrzył się zaczarowany śnieg. Choinka też była już ubrana; przystrojona w świece i łańcuchy oraz żywe elfy.
    Tego wieczora upiekliśmy jeszcze ze trzy blachy pierniczków i ciasteczek. Po tym jakże pracowitym dniu przespaliśmy jak zabici całą noc, dopóki nie nastał nowy dzień w Muszelce, który, począwszy od prezentów, a na zasypaniu drzwi wejściowych śniegiem skończywszy, okazał się być o wiele mniej obfitujący w pracę. W końcu, kiedy już odkopaliśmy Muszelkę z wielkiej zaspy, byliśmy gotowi aby udać się na bożonarodzeniowy obiad w Norze.
     Na miejscu pojawiliśmy się chyba ostatni. Kiedy weszliśmy, byliśmy cali w śniegu. Nikt nie wyszedł nam na powitanie; dopiero po chwili z kuchni, z której dochodził gwar dwudziestu głosów, wyszła mała, krągła kobieta z rudymi włosami przetykanymi pasmami siwizny.
- Och, jesteście nareszcie! - zawołała na nasz widok. - Żadnych trudności w drodze?
- Żadnych, mamo - odpowiedział Bill, na co Fleur wywróciła oczyma:
- Tylko troszki nas zasypalo!
- No rozbierzcie się, wszyscy już czekają...
   Zdjęłam szalik, rozglądając się za skrawkiem wolnego kąta, gdzie mogłabym odłożyć swoją odzież, dopóki nie zorientowałam się, że w miejscu wieszaka znajduje się góra grubych kurtek i czapek całej rodziny Weasley'ów. Niepewnie wywaliłam swe odzienie na szczyt owego stosu, kiedy z kuchni wybiegli chłopiec i dziewczynka mniej więcej siedmioletni i podbiegli do Louisa.
- Lou, Lou! - wołała dziewczynka. - Zgadnij, zgadnij co dostał Hugo!
- Ależ nie krzycz tak! - skarciła ją matka Billa. - No zmykajcie do kuchni, już już! - spojrzała na nas. - Teddy kochaneczku, babcia Andromeda czeka na ciebie, tak, ona też tu jest... A czy moje wnuczki przywitają się z babcią?
- Czeeeeeść, babciu - powiedział automatycznie Louis.
- No. - Jego babka pokręciła głową.
- Charlie jest? - spytał ją Bill.
- Nie, nie zdążył dojechać - odparła zatroskanym tonem, wzdychając. - Ale wszyscy inni są! - spojrzała na mnie i na Fiffie. - Wy jesteście Pocky i Fikki?
- Fiffie - poprawiła Fiffie.
- Mówcie mi po prostu babcia Molly - powiedziała, robiąc minę dobrodusznej cioteczki. - No, chodźcie do kuchni, przed chwilą podałam do stołu...
   Weszliśmy do kuchni, w której było tak tłoczno, jak w klasie Booracka na poprawie testu. Babcia Molly zaczęła prowadzić mnie i Fiffie od krzesła do krzesła i od fotela do fotela.
- A to jest wujek George... Może w przyszłym roku spotkacie go w Hogsmeade, zamierza otworzyć tam sklep... A to mały Freddie... Ciocia Angelina...
   Wszyscy dorośli kazali nam mówić do siebie "wujku", lub "ciociu". W końcu doszliśmy do chłopca i dziewczynki, którzy podbiegli do Louisa w hallu.
- A to Rose, Albus i Hugo...
   Mała Rose, z burzą brązowych loków na głowie, spojrzała na mnie bystrym wzrokiem.
- Rose Weasley - oficjalnie wyciągnęła do mnie dłoń.
- Eeee... miło mi - wyjąkałam.
   Babcia Molly poprowadziła nas dalej. Teraz podeszłyśmy do fotela, na którym siedziała trójka dorosłych; wysoki, rudy mężczyzna i kobieta z brązowymi włosami, zapewne mama małej Rose. A koło nich...
- Ej, to Harry Potter! - Fiffie wyszeptała mi do ucha, w momencie gdy babcia Molly powiedziała:
- A to wujek Harry, wujek Ron i ciocia Hermiona.
   Super. Czytałam o tych ludziach w kilku cennych pozycjach w bibliotece! A teraz mam mówić do nich "wujku" i "ciociu"? Ja dziękuję...
- A to jest wujek Percy.
   Spojrzałyśmy we wskazanym kierunku. "Wujek Percy" wyglądał jak męska wersja Julii McDuck i przynudzał zupełnie tak samo jak ona.
- Hogwart, tak? - powiedział z uśmiechem, który chyba uważał za dobroduszny. - Pamiętam, jak sam uczęszczałem do tej wspaniałej placówki. Jej dyrektorem był wówczas profesor Albus Percival Wulfrik Brian Dumbledore, największy mag, słynący ze swego zwycięstwa nad czarnoksiężnikiem...
- E, tak, tak - przerwała mu Molly, po czym poprowadziła nas dalej, ku "cioci Audrey".
   Następnie było nam dane poznać pierworodnego syna Harry'ego Pottera oraz jego ciemnoskórą kuzynkę, córkę George'a i Angeliny. Oboje wyglądali na jakieś dziewięć lat.
- Jestem Potter - wyciągnął do mnie rękę w dosyć kurtuazyjny sposób. - James Potter. A to jest Roxanne... - machnął w jej stronę ręką w taki sposób, jakby była co najwyżej domowym zwierzątkiem.
- Zamknij się, sama umiem się przedstawić! - odburknęła jego kuzynka.
   James roześmiał się głośno.
- Co ty, Roxie, ja cię tylko wyręczam!
- Wyręczasz, wyręczasz! A co ja, inwalidka jestem?
- Ale jesteś damą... - James mrugnął do niej porozumiewawczo.
- Zamknij się, jest równouprawnienie!
- A co to właściwie ma do rzeczy...
- Uspokójcie się... - powiedziała babcia Molly z lekkim opóźnieniem.
- Ale my cały czas jesteśmy spokojni - zapewnił ją James.
   Ostatnią osobą, z którą dane było nam się zapoznać, była mała Lily Luna, która tylko łypnęła na nas wielkimi brązowymi oczami i zaraz schowała się za kanapą.
   Babcia Molly tylko westchnęła, nie próbując nawet jej stamtąd wydobyć.
- Jest bardzo nieśmiała - wyjaśniła z czułością. Zaraz zmrużyła czujnie oczy - Dostałyście rękawiczki?
   Przytaknęłyśmy.
- Wybaczcie kochaneczki - powiedziała. - Zrobiłabym wam swetry, ale za późno się dowiedziałam, że przyjeżdżacie i nie miałam czasu - w jej głosie zabrzmiał kwaśny ton.
- Nie szkodzi - zapewniła Fiffie.
- No, już was zostawiam - oznajmiła Molly Weasley, po czym zatarła ręce. - Chyba czas już podawać świątecznego indyka...!
   I odeszła, lawirując pomiędzy krzesłami, fotelami i taboretami, a my usiadłyśmy przy stole koło Victoire, spokojnie spożywającej porcję puddingu. Nalałam sobie soku z dyni, aby trochę odsapnąć, po tym maratonie wujków i cioć mojej przyjaciółki. Poza tym, chyba jeszcze nigdy nie widziałam takiego natężenia rudych osób w jednym pomieszczeniu.
- I co, poznałyście już wszystkich? - zapytała nas Vicky.
- O tak - odparła Fiffie. - I do wszystkich mamy mówić "ciociu" i "wujku".
- A gdzie Teddy i Domie? - zainteresowałam się.
- Tam - Victoire lekko szarpnęła głową, wskazując mi miejsce, gdzie stali: Ted opierał się o ścianę, a Dominique stała koło niego, mówiąc o czymś z zapałem. - Chcesz puddingu? - Vicky, nie czekając już na mą odpowiedź, nałożyła mi porcję.
- Ciekawe, o czym oni tak gadają? - zastanowiła się głośno Fiffie, która także obserwowała Teddy'ego i Di.
- Idź i się ich spytaj, skoro cię to ciekawi - odrzekła Vika obojętnym tonem.
   Fiffie spojrzała na nią mrużąc oczy, jakby nad czymś się zastanawiając. Ja odstawiłam sok na blat.
- Nie... Nie będę im przeszkadzać - Szybko zerknęła znów w stronę Di i Teda, po czym wypaliła: - Tak w zasadzie, to co sądzicie o Teddy'm?
- No wiesz - zaczęła Victa. - Dobry kumpel, świetny przyjaciel, takie tam...
- No ale co sądzicie o nim jako o chłopaku? - zaznaczyła Fiffie.
   Co tę moją niewinną jedenastoletnią siostrzyczkę nagle naszło... Victoire zaróżowiła się lekko, a mnie ogarnęło nagle dziwne podejrzenie, kiedy przypomniałam sobie o ich wspólnej konsternacji w Muszelce pod jemiołą. A co jeśli oni... Szybko odgoniłam od siebie te myśli, kiedy nagle przyćmiło je pewne wspomnienie... Zaciszny zakątek za gobelinem, w nim ja i... Simon! Nagle poczułam, że to o nim wolałabym rozmawiać!
- No więc? - Fiffie przywołała mnie na ziemię. Skarciłam się w duchu. Nie myśl o Simonie, skoro przyjaźń Teddy'ego i Victy może być w niebezpieczeństwie!
- Więc... - zaczęła ostrożnie Vicky. - Teddy jest... eee...
- W jakich włosach podoba się wam najbardziej? - zapytała Fiffie.
   I ku mojej uldze, tę beznadziejną rozmowę przerwała nam babcia Molly.
- Jak kazała wam do siebie mówić ciocia Fleur? - zapytała natarczywym szeptem.
- Po imieniu - odparłam zaskoczona tym pytaniem.
- Tak też myślałam - rzekła zjadliwie. - Nie mówcie tak do niej... To nie jest wasza koleżanka, żeby mówić do niej na ty...
- Więc jak mamy się do niej zwracać? - zapytała Fiffie.
- Po prostu "ciociu Fleur" - babcia Molly wzruszyła ramionami. - To chyba najbardziej odpowiednie...
- Ale ja nie jestem żadną ciocią! - usłyszałyśmy za sobą rozdrażniony głos Fleur.
   Babcia Molly wyprostowała się, po czym powiedziała do nas bardzo głośno, tak żeby Fleur także usłyszała:
- A więc mówcie "Maman", tak jak wszystkie inne dzieci.
- Mama zawsze musi postawić na swoi! - burknęła Maman, robiąc minę obrażonej Dominique.
- O, tak! - powiedziała dobitnie Molly Weasley, po czym poszła dolewać dorosłym likieru.
- Może lepiej chodźmy do nich - zaproponowałam szybko, bo Fiffie już otwierała usta, żeby kontynuować tę durną gadkę o Tedzie.
    Wstałyśmy i podeszłyśmy do Teddy'ego i Di, ale zanim zdążyłyśmy cokolwiek powiedzieć, girlanda wisząca nad nami spadła wprost na nasze głowy.
    Wszyscy odwrócili się i spojrzeli oskarżycielsko na gromadkę przy drzwiach, czyli Louisa, Rose i Albusa Severusa. Najwyraźniej już nie pierwszy raz objawy czarodziejstwa wśród młodocianych członków rodziny dawały się wszystkim we znaki.
- Nie no, mogliby nad tym panować - powiedziała zgryźliwie Domie, próbując wyplątać się z łańcucha, który na nią spadł.
- Niby jak? - Podszedł do nas James. - Ja nie panowałem. I ty też pewnie nie. Więc o czym tu mówić...? - rozłożył teatralnie ręce.
- Właśnie, przymknij się - mruknęła cicho Di.
   Nie pamiętam dokładnie jak to się stało, że nagle zostałam sama. Dość, że kiedy girlanda została z powrotem powieszona, wszyscy jakoś się rozeszli. Teddy zaczął gadać z Harry'm Potterem, Victoire poszła dołożyć sobie świątecznego puddingu, a Fiffie i Domie zajęły się pasjonującą szermierką słowną z Jamesem i Roxanne. Ponieważ więc nie miałam co ze sobą zrobić, usiadłam na pierwszym lepszym wolnym miejscu przy stole, gdy koło mnie spoczęła szacowna babcia Teddy'ego.
   Wyglądała trochę odpychająco, bynajmniej nie dlatego, że była jakaś brzydka, ale raczej wynikało to z jej podobieństwa do Bellatriks Lestrange, której zdjęcia widziałam w starych Prorokach Codziennych. Podobnież Bellatriks była największą zwolenniczką Sami-Wiecie-Kogo. Spojrzałam na panią Andromedę i szybko odwróciłam wzrok, ona jednak pochwyciła moje spojrzenie.
- Może jeszcze indyka? - zapytała mnie uprzejmym tonem.
- Nie, dziękuję.
- Jesteś bardzo podobna do mojej córki.
   No cóż, skoro była metamorfomagiem, to chyba każdy może być do niej podobny, jednak siedziałam cicho.
- Była metamorfomagiem... - ciągnęła pani Andromeda. - Teddy ma to właśnie po niej.
   Chociaż jej nie znałam, poczułam, że babcia Teda jest chyba w bardzo dziwnym nastroju.
- Szkoda, że jej już nie ma - wymamrotała. - Wielka szkoda...
   Po co ona mi to mówi? Nie zna mnie! Ani ja nie znam jej. Wiem tylko, że jej siostry były śmierciożerczyniami, a jej córka zginęła w II Wojnie... Poza tym nie wiem nic.
   Już dawno nie czułam się tak dziwnie jak w tej chwili. Babcia Teddy'ego wstała i poszła by porozmawiać z dziadkiem Weasley'em, a ja zamyśliłam się. Przypomniał mi się tajemniczy nagrobek w ogrodzie Muszelki, potem znów narzuciły mi się szramy na twarzy ojca Victoire, potem zmarła matka Teddy'ego, o której mówiła pani Andromeda i której nigdy żadne z nas nie pozna. Graffiti wypisane na murach szkoły za czasów II Wojny przez profesora Longbottoma, którego rodzice postradali zmysły poprzez tortury zgotowane im przez rodzoną siostrę babki mojego przyjaciela. I ta niepokojąca wiadomość o aktywacji Zakonu Feniksa. Co się za tym wszystkim kryło...?
   Do wieczora Nora zaczęła pomału pustoszeć. Ogień w kominku i świece na choince dogasały powoli, rzucając na ściany kuchni ciepłe blaski i tworząc tajemnicze, mroczne cienie w jej zakamarkach. Rodzina Weasley'ów wykruszała się i rozchodziła do domów. Tylko niektórzy zdecydowali się, aby zostać u seniorów rodu na noc - James, Albus i Hugo zajęli dawny pokój wuja Rona, Rose i Lily Luna - pokój cioci Ginny. A Fleur i Bill wciąż nie wychodzili - i ja, siostry Weasley, Fiffie, Teddy, a także Louis - snuliśmy się po domu, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
   - Fleur, może wróć już z nimi do domu.
   - A wy tu będziecie sobie beze mni obradowaci?!
   Staliśmy właśnie na pierwszym półpiętrze, kiedy usłyszeliśmy głosy, dochodzące z dołu.
- Kochanie, Louis pewnie już pada ze zmęczenia...
- Oj, wątpię. Jest tak podekscytowani prezentami, że pewni przez pól nocy nie zaśni.
   Ktoś na dole zamknął drzwi. Wszyscy popatrzeliśmy na Louisa, który bynajmniej nie wyglądał jak dziecko mające zaraz paść na twarz ze zmęczenia. Przepchał się pomiędzy nami i wsadził głowę między szczeble schodowych poręczy. Po chwili odwrócił się do nas, również przewieszonych przez balustradę, pogrzebał trochę w kieszeni i bez słowa wyciągnął w naszą stronę cielistą żyłkę.
   Wytrzeszczyliśmy na niego oczy.
- Louis... - rzekła Di podejrzliwym tonem. - Po co wziąłeś ze sobą Uszy Dalekiego Zasięgu...?
    Chłopiec wywrócił tylko oczami.
- Bo wiedziałem, że dorośli będą coś knuli... - jego oczy zabłyszczały. - A babcia nigdy nie pozwala wtedy bawić się pod drzwiami.
   Ja, Vicky, Teddy i Fiffie spojrzeliśmy po sobie powoli.
- Dzieciak ma rację - oznajmiła Dominique. - No to... Dawaj nam te Uszy!
   Louis zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów, po czym jakby podjąwszy decyzję - zamiast jej, podał Ucho Teddy'emu. On z kolei spuścił cielisty sznurek na sam dół, a jego drugi koniec przyłożył sobie do ucha.
   Wpatrywaliśmy się w niego w pełnej napięcia ciszy.
- No? I co? - nie wytrzymała w końcu Fiffie.
   Teddy opuścił dłoń, którą przytrzymywał Ucho.
- Był jakiś bunt w Ministerstwie Magii.
   Ja i dziewczyny spojrzałyśmy po sobie, zaintrygowane. Louis zadzierał głowę w górę, spoglądając to na jedno, to na drugie.
- To chyba był całkiem spory strajk... - ciągnął Teddy. - Ludzie odmówili wykonywania pracy...
- Niby dlaczego? - Domie zmarszczyła śmiesznie nos. - Dawaj to! - Wyrwała mu żyłkę i przyłożyła do swojego aparatu słuchowego.
   Teraz to w nią wszyscy się wgapiliśmy. Di co jakiś czas wydawała z siebie odgłosy, oznaczające chyba wielkie zaangażowanie emocjonalne w podsłuchiwanie tajnej narady części swojej rodziny.
- O, na gacie Merlina...
- Co na gacie Merlina? - dopytywała się Fiffie.
- Chyba chcieli... no wiecie, ci co strajkowali... Oni chcą powrócić do rejestracji mugolaków!
- Co? - wydyszała Fiffie. - Oddawaj!
   Teraz to ona przejęła cielistą żyłkę. Po chwili otworzyła usta.
- Duża część pracowników złożyła wypowiedzenia tuż po stłumieniu buntu... Podobnież chcą przesłuchiwać mugolaków na własną rękę...
- Ale to przecież nielegalne...- odezwała się Victoire z niedowierzaniem. - Daj trochę posłuchać...!
   Fiffie podała jej Ucho Dalekiego Zasięgu. Vic słuchała uważnie.
- Gadają teraz o jakichś raportach... Mają je sporządzać ci, co pracują w Ministerstwie. I jeszcze coś, że Minister jest zasypywany wyjcami od swoich byłych pracowników...
   Louis pociągnął ją za rękaw. Vicky spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Co, Lou?
   Wyciągnął do niej rękę i ujmująco zamrugał oczyma.
   Dominique parsknęła.
- No chyba nie myślisz, że damy ci Uszy, dzieciarze!
- Dominique! - Victoire spojrzała na nią karcąco. - To Louis je przyniósł... Masz.
   Louis włożył cielistą żyłkę do ucha i posłuchał chwileczkę. Nagle uderzył piąstką w powietrze.
- Wiedziałem...!
- Że niby co, geniuszu?
   Domie uniosła brwi i założyła ręce na piersi. Louis spojrzał na nią z wypiekami na twarzy, zbyt podekscytowany, by zwracać uwagę na oczywistą pobłażliwość starszej siostry w stosunku do jego przejęcia sprawą.
- Dziadek mówił coś o śmierciożercach. Że oni mogą za tym stać! No, ci dawni śmierciożercy. O, a wujek Harry przytaknął! - wyjął Ucho z prawdziwego ucha. -  To czyja teraz kolej?
   Wszyscy zbiorowo spojrzeli na mnie. Louis podał mi Uszy Dalekozasięgowe.
- ...prawdopodobieństwo tego, że czeka nas III Wojna jest tak małe jak to, że Hermiona kiedykolwiek skończy ze swoją wszą! - mówił jakiś męski głos.
   Zbliżyłam się bardziej do balustrady, spoglądając na wiszący w dole cielisty sznurek. Teraz na dole odezwała się jakaś kobieta:
- Ron! Ile razy mam ci powtarzać, że to nie jest żadna wesz...
- Dobrze, zostawmy teraz wesz Hermiony w spokoju - te słowa z pewnością wypowiedział "wujcio" Harry. - Teraz podstawową sprawą jest właściwe rozpoznanie wroga. Jeżeli za tymi buntami rzeczywiście stoją dawni śmierciożercy...
- Myślisz, że by im się chciało...? - przerwał mu leniwie "wujek" Ron.
- Ale nie możemy tego wykluczyć.
    Wyprostowałam się, wciąż z żyłką w uchu. Bunty w Ministerstwie, dawni śmierciożercy, więc to dlatego aktywował się Zakon... Ale dlaczego z tych powodów od razu miałaby wybuchnąć III Wojna...?
- Mówi się też o wyprowadzeniu czarodziejów z ukrycia.
   Zamarłam z Uchem Dalekiego Zasięgu w dłoni.
- Tak, ale to już za dalekie wychodzenie poza fakty... - w głosie Hermiony pobrzmiała lekka niepewność.
- Nie sądzę - odrzekł Harry. - Z naszych dotychczasowych źródeł wynika, że ci buntownicy rzeczywiście mogą mieć coś takiego w planach. Tyle że najpierw chcą doprowadzić do całkowitej selekcji czarodziejów. Dopiero potem prawdopodobnie będą dążyć do tego, aby się ujawnić i uciemiężyć wszystkich mugoli.
   Na dole zaległa cisza jak makiem zasiał.
- A to może o wiele urealnić wizję III Wojny.


   _____________________________________________________





Huh!
Ale... JESTEM Z SIEBIE DUMNA!
Nie, nie mówię, że ten rozdział jest jakiś genialny. Tak próżna to ja nie jestem.
Tyle że... W oryginale, liczył on sobie 12 kartek A4.
Czyli aż 24 strony zapisane drobnym pismem.
Tak. 24 strony.
Wyobraźcie sobie teraz taką długość przepisaną w jeden post na blogu.
Dlatego cóż. Nawet jeżeli rozdział jest kiepski, bo się nie klei, to...
Jak już mówiłam i tak jestem z siebie dumna iż udało mi się go tak opracować, aby chociaż dało się to czytać xd
(No chyba, że jednak się nie da, no to wtedy wybaczcie).
Ale przynajmniej zmniejszyłam ryzyko Waszego oślepnięcia!
Jak zwykle żywię nadzieję, że mnie nie zavadakedavrujecie.
Tak, wiem, że u mnie Święta, a tu już wakacje się zaczęły xD
Także wobec tego... No.
Wesołych Świąt! XD
I piszcie co Wam tam leży na sercu.

Nox /*

~ Tita Pocky

niedziela, 21 czerwca 2015

16. "Niech wesołe Święta będą"

21. 12. 2012 r. PIĄTEK
  
   Ponieważ Cristal zdrowiała z każdym dniem, nie musiałyśmy już tak często wymykać się do Zakazanego Lasu, jednak zaczęłyśmy chodzić tam rzadziej również z innej przyczyny. Pod koniec jesieni w tej dziczy jest jeszcze bardziej niebezpiecznie niż zwykle, mimo że tylko Trelawney ma tak wybujałą fantazję, by być w stanie to sobie wyobrazić. Zaraz po tym jak ostatecznie zakończył się proces opadania liści, z drzew zaczęły spadać uschłe gałęzie i to raczej spore, nic dziwnego, że niekoniecznie podobało nam się ryzyko oberwania w głowę wielką drewnianą kłodą. Poza tym nie muszę chyba tłumaczyć, że w Zakazanym Lesie żyją centaury, testrale i akromantule, bo to każdy wie. Jednak dotychczas nie musiałyśmy się ich obawiać, ponieważ tam gdzie znajdowała się Kryjówka, było chyba najbardziej ustronne miejsce w całym lesie, z dala od puszczy centaurów, gniazda akromantul i (miejmy nadzieję) testrali, które wprawdzie nie wiadomo gdzie mogły się podziewać, aczkolwiek raczej nie dawały żadnych oznak swojej obecności, czy w ogóle życia. Ja, Victoire, Fiffie i Dominique opracowałyśmy do perfekcji technikę wymykania się w gąszcz dziczy i zakradania się do Kryjówki bez obawy, że ktoś nas widzi. Myślałyśmy, że to miejsce w lesie, w którym poza nami i naszym jednorożcem, nie ma żywej duszy, jednakże kiedy Hagrid wspomniał nam o nieśmiałkach (stworzonkach, które są na tyle cwane, że wyglądają na pierwszy rzut nieuważnego oka jak gałązki drzew), trochę się wystraszyłyśmy. I tu nie chodzi o same nieśmiałki! Raczej o to, że tak samo inteligentnie mogą się maskować o wiele drapieżniejsze stwory. No i jak tu łazić po tym buszu przy takim spadku pogody?
   Na dodatek nadal nie wiemy, co sprawiło, że Cristal tak paskudnie się zraniła. Pewnego listopadowego popołudnia, poszłyśmy więc na okolicznościową herbatkę u Hagrida i spytałyśmy się o zwierzęta, które mogłyby skrzywdzić jednorożca.
   - No wicie - powiedział nam. - Jednorożce to stworzenia o ogromnej magicznej mocy, więc nie łatwo je tak ot se zranić!
   Także jak niby mamy chodzić do lasu, kiedy dni robią się coraz krótsze, bez peleryny niewidki i jeszcze ze świadomością, że każdy nasz krok śledzi wielki, włochaty, złowrogi zwierzak?
   - Narażajmy swoje życie, ale bez przesady! - twierdzi Dominique i ma rację. Zresztą, jak zwykle.
    Poza tym ja i Victoire mamy jeszcze mnóstwo spraw do załatwienia.
    Po pierwsze: Spłacić Booracka.
    Biedny tata Vicky, został chyba dosłownie zbombardowany przez sowy z listami! Dominique z uporem maniaka domagała się pozwolenia na przyjazd Fiffie do Muszelki na Boże Narodzenie. Victoire, której już pozwolono zaprosić na Święta mnie, prosiła teraz z kolei o przysłanie większej sumy pieniędzy. Ostatecznie, wysłuchane zostało życzenie tej drugiej, na co Domie jeszcze bardziej nasiliła swoje prośby.
   Gdy tylko otrzymałyśmy odpowiedź, ja i Vicky popędziłyśmy z Sowiarni do swojego dormitorium. Cudownie było patrzeć, jak monety z przyjemnym dźwiękiem sypią się na narzutę na łóżku Vi. Na koniec, z sakwy wypadła mała karteczka. "Odeślij sakwę" - pisało na niej. Victoire nieznacznie wywróciła oczami, po czym przywiązała sakiewkę do nóżki Kłębopiórki i posłała ją w świat.
   Ale nie myślcie tylko, że otrzymanie przez nas pieniędzy zakończyło nasze problemy z Boorackiem! Musiałyśmy przecież jeszcze wydać te pieniądze, jednak nic nie wskazywało na to, by taka okazja miała się nadarzyć w ciągu tego miesiąca. Ja i Vi gapiłyśmy się na tablicę ogłoszeń w salonie krukonów z nadzieją, że pewnego dnia zawiśnie tam w końcu ta przeklęta kartka z datą następnego wypadu do Hogsmeade. Nic z tego! W końcu poszłyśmy do McGonagall, która oświadczyła, że następne odwiedziny wioski będą dopiero w lutym.
   A właśnie, McGonagall.
   Na ten dzień przypadał akurat poniedziałek.
   Ja i Victoire nie pozwoliłyśmy sobie na żadne odstępstwo względem naszego wizerunku idealnych uczennic z domu Ravenclaw. Z rana, wyszłyśmy z dormitorium w pełnym umundurowaniu, w idealnie wykrochmalonych koszulach, idealnie wyprasowanych spódniczkach, idealnych kolanówkach, idealnie zawiązanych krawatach, oraz czarnych dziennych tiarach, o których większość uczniów zazwyczaj pozwala sobie zapomnieć. Ale my miałyśmy wypaść dzisiaj wzorowo.
   I okazało się, że niedaremny był nasz trud. Kiedy zapukałyśmy do gabineciego królestwa dyrektorki, weszłyśmy do środka i Victoire ujmująco grzecznie zadała pytanie, czy można by nam znieść szlaban na okres Świąt Bożego Narodzenia, prawie natychmiast otrzymała zgodę. Całkowicie opanowane, zeszłyśmy ze spiralnych schodków, przelazłyśmy pod chimerą, po czym zerwałyśmy spiczaste tiary z głów i wywaliłyśmy wysoko w górę, wrzeszcząc z radości. Tymczasem za oknem, pojedyncze żółte listki drgały na drobnych, czarnych gałązkach na tle popielatego nieba.
   A następnego dnia zaczął się Przedświąteczny Rozgardiasz.
   Co to jest Przedświąteczny Rozgardiasz?
   Otóż pozwólcie, że wam wyjaśnię.
   Przedświąteczny Rozgardiasz polega głównie na szperaniu, chomikowaniu, zakradaniu się, uciekaniu przed Irytkiem, przekradaniu różnych rzeczy, czarowaniu, oraz na ukrywaniu masy sekretów i tajemnic.
   Kiedy obudziłam się pierwszego grudnia, zanim jeszcze zdążyłam przetrzeć oczy, już zorientowałam się, że coś się zmieniło. Coś w powietrzu. To coś zagęściło się w nim, wciskając się w każdy kąt, oraz wprawiając parę z oddechu w lekkie drganie. To było oczekiwanie.
   Za dwadzieścia cztery dni miała być Wigilia Bożego Narodzenia.
   Już gdzieś tak w połowie listopada gęsta mgła zaczęła zasnuwać łąki wokół Zamku, nie zdziwiłam się więc zbytnio, kiedy za oknem nie dostrzegłam nic poza bezkresną bielą. Musiałam się chyba obudzić bardzo wcześnie, bo Victoire nie siedziała już jak zwykle rano na swoim łóżku. Spała.
   A potem w ciągu dnia, potrafiłam dostrzec tajemniczość nawet w drgnięciu powieki Brendy i poruszeniu się muszelek dyndających z uszu Vi. To było trochę tak, jakby cały świat skupił się w jakiejś wielkiej konspiracji tuż za moimi plecami.
   I wszystko zaczęło dziać się w zagadkowej dyskrecji. W zagadkowej dyskrecji przemykam przez korytarze z małą paczuszką pod szatą, z zagadkową dyskrecją puszczam oko do Fiffie, z zagadkową dyskrecją podaję Victoire pomocną książkę. A ona uśmiecha się zagadkowo. Ciekawe o czym myśli i do czego ją wykorzysta?
   To wszystko sprawia, że ja i Victa spędzamy mniej czasu razem. Ponieważ przed Świętami nie będzie wypadu do Hogsmeade, mamy huk roboty bo wszystko musimy zrobić same. Ja i Fiffie bardzo dużo czasu spędzamy teraz w pokoju wspólnym puchonów. Czy wspominałam już, jaką wygodną wysepkę z poduch i foteli mają puchoni w swoim salonie? Otóż ja i Fiffie bardzo często przesiadujemy całe wieczory na tej wysepce, przygotowując magiczne kartki, szykując prezenty dla przyjaciół i rodziny, dobierając wstążki i pakując podarki w zgrabne paczuszki. I oczywiście zdarza się również, że Crister, Nickie, Sean, Rosalie, Florence, Scarlett, Carrie i Laura dosiadają się i oczywiście wygłaszają swoje błyskotliwe komentarze, podczas gdy deszcz ze śniegiem przysłania gęstą kurtyną cały widok za szybą.
   Dosyć kłopotu miałam z prezentem dla Teddy'ego, który jest przecież jedynym przedstawicielem gatunku męskiego (poza moim tatą), dla którego powinnam coś zrobić. Pewnego mglistego poranka w bibliotece spytałam więc Victoire, co mu daje.
   - A co, nie masz pomysłu na żaden prezent? - odparła pogodnie, idąc między rzędami i machając energicznie różdżką, a książki zlatywały z półek i lądowały w jej ramionach. - Wystarczy pomyśleć co lubi, albo w czym jest dobry.
- Tego to się akurat domyśliłam... - powiedziałam z wyrzutem, drepcząc za nią i nie mogąc dotrzymać jej kroku. - I co dalej?
- No pomyśl trochę - zachęciła Victa, wychodząc z działu "Magiczne Stworzenia" i podchodząc do rzędu z literą "F" w dziale przeznaczonym historii magii. - Nie, raczej nie potrzebuję niczego o Egbercie Zuchwałym...
- A czego potrzebujesz? - spytałam szybko.
- Nie twoja sprawa - rzekła Vi spokojnie, po czym machnęła różdżką - Wingardium Leviosa!
   Książka wyleciała z półki a po chwili spadła prosto na stos trzymany przez Vicky.
- Teddy jest dobry z obrony przed czarną magią - powiedziałam, nadal łażąc za Victoire po całej bibliotece.
- Więc daj mu jakąś książkę o obronie przed czarną magią - Vika wlazła do Działu Niewidzialności, przez co na chwilę zniknęła mi z oczu. Po minutce wyszła po drugiej stronie i o mało co nie wpadła na stos książek pani Pince, lewitujący do sąsiedniego regału.
- Książkę? Jesteś pewna, że chłopak chciałby książkę? - spytałam.
   Victoire zatrzymała się gwałtownie, po czym błyskawicznie odwróciła się w moją stronę, na ile pozwalały jej na to trzymane przez nią księgi.
- Pocky, mówimy o Teddy'm Lupinie! - powiedziała. - Przecież on się żywi książkami!
- A no tak - zreflektowałam się.
   Victoire upuściła swoje tomiszcza na blat stołu, wciąż przyglądając mi się uważnie.
- Popatrz, mam tu listę książek, które mogłyby go zainteresować - wyciągnęła skądś zwitek pergaminu i zaczęła po kolei odczytywać tytuły. - Uroki dla zauroczonych, Podręcznik magicznej samoobrony, Jak przechytrzyć czarnoksiężnika... Kompendium popularnych zaklęć i przeciwzaklęć... Praktyczna magia obronna i jej zastosowanie w walce z Czarną Magią... to mu kupiłam... Cały komplet.
- Skąd ty wytrzasnęłaś tę listę? - zdziwiłam się. - Te wszystkie książki są w bibliotece?
- Wystarczyło wysłać list do ciotki Hermiony - Victoire wzruszyła ramionami. - Ona ma bzika na punkcie książek.
- I to wszystko można dostać w "Esach i Floresach"? - zapytałam, nie odrywając wzroku od listy.
- No tak... - powiedziała Victa niepewnym tonem. - Tylko radzę ci nie kupować Teorii obrony magicznej Wilberta Slinkharda, ona ma bardzo dziwne podejście do tego przedmiotu, ciotka Hermiona twierdzi, że on po prostu nie lubił uroków i chyba ma rację... Wujek Ron opowiadał nam raz, jak ciocia pokłóciła się o to z Umbridge na lekcji, no ale teraz wiesz, jeśli to podręcznik, który wystawiła Umbridge, to nie ma co wywalać na to pieniędzy...
- Umbridge to ta wredowata dyra, co wylądowała w Azkabanie? - wtrąciłam.
- Tak. Moja rodzina uwielbia obsmarowywać ją przy wspólnych kolacyjkach.
   Victoire zaczęła układać swoje książki według tylko sobie znanej zasady. Ja wciąż przeglądałam tytuły wypisane na pergaminie.
- A co z Jak pozbyć się upiora, Jak zaprzyjaźnić się z ghulami, Wakacjami z wiedźmami, Wędrówkami z trollami, Podróżami z wampirami, Włóczęgami z wilkołakami i Rokiem z yeti? - zapytałam.
- No nic, tylko chodzi o to, że to są książki Gilderoya Lockharta, a Teddy nie za bardzo lubi tego autora...
- I wcale mu się nie dziwię - powiedziałam, wykreślając pozycje Lockharta z listy. - Jedyną jego książką jaką "czytałam", był Poradnik Zwalczania Szkodników Domowych. Zrezygnowałam po trzech stronach.
- Czemu? - zachichotała cicho Victoire, ale natychmiast spoważniała kiedy koło nas przeszła pani Pince, jak zwykle skrzypiąc swoim butem.
- Daj spokój, jeżeli już we wstępie musiał zamieścić sekret połyskliwości swoich włosów...
   Ale zanim Vika zdążyła jakoś to skomentować, podeszła do nas Julia McDuck w towarzystwie Paris. Julia, jak zwykle w stanie wysokiego rozdrażnienia, zwaliła na blat stos ksiąg chyba trzy razy większy od stosu Vicky, natomiast Paris powiedziała nam nieśmiałe "cześć". Julia, uporawszy się z książkami, otarła pot z czoła.
- Napisałaś już wypracowanie z transmutacji? - zapytała, zauważywszy trzymany przeze mnie pergamin.
- Eeeee... tak - powiedziałam szybko i już miałam schować listę za plecami, ale było już za późno.
- Pokaż! - Julia wyrwała mi kartkę z rąk i przez chwilę wodziła oczami po jej powierzchni. - Zaraz... To przecież spis ksiąg! Uroki dla zauroczonych... Podręcznik magicznej samoobrony... czytałam to... i to... i to, i to, i to... Ach i to też... to przecież cały komplet ksiąg, prawda? O, i jest tu też Teoria obrony magicznej... Moim zdaniem Slinkhard miał dosyć osobliwe podejście do obrony przed czarną magią, chociaż zgadzam się z nim, że teoria zaklęć jest niezwykle przydatna, ale bez połączenia z praktyką, nadaje się do kosza... No i czytałam też wszystkie książki Gilderoya Lockharta, oczywiście łącznie z jego autobiografią, wiecie, Moje magiczne ja, szkoda tylko, że potem stracił pamięć, rozmowa z nim byłaby naprawdę interesująca, nie uważacie?
- Tak Julia - powiedziałam przez zęby. - Ale mogłabyś mi już to oddać?
   Ale Julia miała oczy nadal wlepione w tytuły na mojej liście.
- Jeju, wszystko to czytałam! Powstanie i upadek Czarnej Magii nawet dwa razy!
- To naprawdę fajnie - wyrwałam jej pergamin z ręki. - Ale ta lista jest mi potrzebna.
   Julia zrobiła obrażoną minę.
   Gorzej niż z Brendą...
- Skoro tak - wycedziła, podnosząc ze stołu swoje księgi. - Jeśli nie potrzebujecie mojej pomocy... a wiedzcie, że połowa pozycji z tej listy znajduje się w tej bibliotece, a wszystko jest dostępne do nabycia w księgarni... to ja wcale nie będę wam pomagać je znaleźć... Idziemy, Paris!
   Paris tylko kiwnęła głową i zaczęła zbierać swoje szpargały, ale zanim odeszła za Julią, posłała nam przepraszające spojrzenie.
- No to co wybierasz? - podjęła Vi, jakby nie miała już dosyć pogawędki o książkach po napaści Julii. - Ciotka bardzo polecała mi Uroki dla zauroczonych i Jak przechytrzyć czarnoksiężnika, a żadnej z nich nie ma w bibliotece. Wystarczy tylko, że zamówisz którąś z nich przez sowę...
- Ty w ten sposób zamówiłaś ten cały komplet? - spytałam, nadal uważnie studiując listę, teraz już wymiętoloną przez Julię.
- Ui.
   Nagle oderwałam wzrok od pergaminu. Victoire spojrzała na mnie.
- Co?
   Zmrużyłam oczy, wciąż nie odlepiając wzroku od przeciwległego rzędu z literą "F" w dziale "Wróżbiarstwo i jasnowidztwo".
- Victoire, wcale nie musimy czekać na następny wypad do Hogsmeade.
- Co masz na myśli?
- A to, że możemy przecież zamówić sowią pocztą te wszystkie składniki dla Booracka.
   Odwróciłam wzrok od półek i spojrzałam na nią. Victoire patrzyła na mnie kręcąc głową. Widocznie kompletnie mnie nie zrozumiała.
- Tak Pocky, tylko że to nie jest takie proste...
- O co ci chodzi? - spytałam.
- Pocky! Kiedy kradłyśmy te składniki Boorackowi, w ogóle nie zdawałyśmy sobie sprawy z tego, w co się pakujemy! Zrozum, sprawdziłam to i tak się składa, że parścina zalicza się do materiałów handlowych klasy B, więc będzie z nią dużo trudności, a nektar rzodkiewek słodkowodnych należy do substancji niewymienialnych klasy C, więc nie mam pojęcia, w jaki sposób je w ogóle zdobędziemy.
   Na moment zaległa cisza i słychać było jedynie szmer szeptów i przyciszonych głosów innych uczniów, szelest przewracanych stron w księgach, szuranie krzeseł i skrzypienie buta przechadzającej się między rzędami pani Pince.
- Musisz zrozumieć - ciągnęła Vi - że nie da się załatwić wszystkiego poprzez kupienie tych rzeczy w aptece. Zdobycie niektórych z nich może być naprawdę trudne i niebezpieczne, a Boorack zadając nam tę karę, doskonale o tym wiedział.
- To w takim razie co proponujesz? - zapytałam. - Skoro nie możemy tej parściny i nektaru ani kupić, ani zamówić...
- Możemy, ale musiałybyśmy grubo zapłacić, no i mieć też odpowiednie licencje... Ukończone siedemnaście lat...
- A zanosi się na to, że ukończymy je przed feriami świątecznymi? - westchnęłam. - Więc tak jak mówiłam, nie możemy tego ani kupić, ani nic... Co robimy?
- Nie mam pojęcia - powiedziała Vi, spoglądając na mnie żałośnie. - Chyba że... - namyśliła się.
- Chyba że co? - spytałam.
   Gapiła się w skupieniu na swoje paznokcie.
- Nnnnno? - ponagliłam.
   Zacisnęła wargi i nic nie powiedziała.
- Vicky... gadaj.
- Wiesz co... Jeszcze nie teraz. Pomyślałam o czymś ale... Najpierw dowiedzmy się, czy apteka w Hogsmeade realizuje zamówienia przez sowią pocztę.
   Po czym podeszła do pani Pince, która zgrzytnęła zębami i zaczęła energicznie stemplować księgi Vi.
   Ostatecznie zamówiłam dla Teddy'ego książkę Jak przechytrzyć czarnoksiężnika.
   Pogoda robiła się coraz gorsza, co równie dobrze mogłabym porównać do naszych stopni z eliksirów. Mnie i Victoire zaczynała już ogarniać panika, że w takich warunkach będziemy musiały przetrwać jeszcze przez cały styczeń i część lutego, gdyż okazało się, że apteka i w Hogsmeade i na Pokątnej nie realizuje zamówień, a Boorack najwyraźniej mógł czekać nawet wieki na te swoje składniki, ale bynajmniej nie zamierzał nam odpuścić i to prawdopodobnie do końca naszej edukacji w tej szkole.
   Tymczasem nauczyciele zaczynali nam zadawać prace domowe na ferie świąteczne, wiatr z lodowatym deszczem chłostał mury Zamku, a w szkole porozpalano w kominkach. Pewnego grudniowego poranka stałam z Teddy'm na jednym z jedenastu dziedzińców i czekaliśmy na Victę. Przez chwilę tylko staliśmy w bezruchu i gapiliśmy się na atramentowe chmury na tle chłodnego błękitu świtu, aż w końcu Ted odezwał się, nadal nie odrywając wzroku od nieba.
- Nadchodzi zmiana.
- Jaka zmiana? - spytałam.
   Teddy milczał przez chwilę, wciąż patrząc w górę.
- Spadnie śnieg - wyjaśnił krótko, po czym nagle odwrócił się w moim kierunku: - Ale nie martw się, od razu stopnieje.
   No a potem przyszła Vika i Teddy natychmiast skończył z prorokowaniem pogody.
   I rzeczywiście, kiedy obudziłam się następnego poranka, padał śnieg.
   I tak jak mówił Teddy, do południa wszystko stopniało.
   Nazajutrz, ja i Teddy znów staliśmy na dziedzińcu, czekając na Vi.
- Jutro znowu spadnie śnieg - powiedział Ted. - Ale stopnieje, bo jest za ciepło.
   Victoire, która nie wierzy we wróżbiarstwo żadnego rodzaju, nawet pod postacią opinii Teddy'ego, oczywiście znalazła sposób, aby podważyć jego przepowiednię.
- Mówiłeś, że po śniegu nie zostanie śladu - rzekła, kiedy wyszliśmy na błonia po obiedzie. - A przecież jest go jeszcze pełno na dachówkach!
- Tak, tylko czy będziesz grała w śnieżki na dachu? - zapytał Teddy z ledwo wyczuwalną nutą ironii.
   Następnego dnia śnieg padał cały dzień.
- I co? - powiedziała Victa, okutana w płaszcz, pod którym miała prawdopodobnie jeszcze ze dwa swetry, przytupująca z zimna i z szalikiem zawiązanym pod sam nos. - Jeszcze ci za ciepło?
- Sądzę - odparł spokojnie Teddy - że jest dostatecznie zimno, by śnieg utrzymał się do końca zimy.
   Temu nawet Vic nie potrafiła zaprzeczyć.
   Tymczasem w szkole pojawiły się już świąteczne dekoracje. Wielkie wieńce z ostrokrzewu i kiście jemioły zawisły pod sufitami w korytarzach, na poręczach schodów pojawiły się zaczarowane sople lodu, zbroje wyśpiewywały kolędy, a Irytek wtórował im, wywrzaskując parodie świątecznych pieśni. Zobaczyłam też raz przez okno pokoju wspólnego, jak Hagrid ciągnął do Hogwartu jedną z dwunastu ogromnych choinek, które staną w Wielkiej Sali.
   Dwudziestego pierwszego grudnia ja, Victoire, Fiffie, Domie, Teddy i Paczka Puchonów, wróciliśmy do szkoły cali przemoczeni po niesamowitej dwugodzinnej bitwie na śnieżki. Victoire pociągała nosem; w końcu dostała parę razy w twarz, została też porządnie natarta śniegiem, a na ostatku Teddy wrzucił jej śniegową kulę za kołnierz. Nic dziwnego, że gdy stanęliśmy w sali wejściowej, wyglądaliśmy jak zgraja bałwanów. W momencie, gdy zamknęły się za nami dębowe wrota Hogwartu, zobaczyłam, jak przez salę  przelatuje troje perłowo białych duchów, wyśpiewujących:
- Niech wesołe Święta będą,
  śpiewa szkolny dzwon
  Płynie cały świat z kolędą...
- "Tak - pomyślałam z satysfakcją. - Święta na pewno będą wesołe".
   Jutro miałam jechać do domu Dominique i Victoire.


________________________________________________





Dzisiaj długo, nudno i krukońsko,
ale jeżeli poczuliście Magię Świąt, czytając ten rozdział,
mimo iż jest czerwiec, to... jestem z siebie dumna xD
A teraz czas na kilka przypisów:
Wszystkie tytuły książek zostały zaczerpnięte z cyklu o Harry'm Potterze.
Notabene, "Praktyczna magia obronna i jej zastosowanie w walce z Czarną Magią", czyli komplet, który Victoire kupiła Teddy'emu...
Powiem tylko, iż to nie przypadek, ponieważ te same książki dostał na Święta Harry w "Zakonie Feniksa" od Remusa i Syriusza.
Możecie sprawdzić w książce, jeżeli nie wierzycie.
Poza tym, "materiały handlowe klasy B" i "substancje niewymienialne klasy C"... To też nie ja wymyśliłam (nie jestem aż tak mądra xD) i to również zostało zaczerpnięte z HP.
Na koniec:
Fragment kolędy śpiewanej w końcówce przez duchy powinien być wam znany z filmu "Kamień Filozoficzny".
Tak więc jeżeli pomyliłam coś w tym kawałku pieśni
(napisałam go tak jak pamiętałam) to przepraszam.
No. To już wszystko.
Rozdział taki "przejściowy", ale w końcu w Muszelce i Norze dziać się będzie więcej...
Komentujcie ludzie!
Nox /*
~ Tita Pocky


  

sobota, 6 czerwca 2015

15. Victoire, Teddy i Ognista Whisky

   03. 11. 2012 r. SOBOTA

   Ale masakra.
   Jestem zdruzgotana!
   A dlaczego? Po pierwsze, bo Iryt uaktywnił się ostatnimi czasy do granic swojej nieznośności. Po drugie, nie kupiłyśmy jeszcze tych składników Boorackowi i niedługo z Okropnego wylądujemy na Trollu, po trzecie, Fiffie i Dominique nadal się nie przyznały, po czwarte, chłopcy tak strzelali ze stanika Victoire, że ta musiała zaczarować sobie całą bieliznę by ich powstrzymać, po piąte, mój szlaban w bibliotece jeszcze się nie skończył, po szóste, Brenda i Sandra wciągnęły mnie w swoje spiski... No i było przyjęcie u Fiffie z okazji jej urodzin.
   Dzisiaj Victoire była w wyjątkowo dobrym nastroju, możliwe iż z powodu przeciągnięcia się pobytu Gigi Bulstrode w skrzydle szpitalnym po otrzymaniu fajerwerkiem Filibustera w twarz. Jednak nie dopytywałam jej o to, ponieważ wiedziałam, że nawet gdyby tak było, przyjaciółka nigdy by się do tego nie przyznała i wątpię, czy nawet veritaserum zmusiłoby ją do wyznania tej prawdy.
- Dołączę do ciebie na kolacji - powiedziałam.
- Tylko się pospiesz, bo Teddy pewnie już na nas czeka - przypomniała, po czym wyszła z dormitorium, dyndając swoimi kolczykami muszelkami, z którymi nie rozstawała się od pierwszej klasy.
   Wrzuciłam szaty do kufra, zatrzasnęłam go, zapisałam w notesie "praca domowa z astronomii", schowałam notes do szuflady sekretarzyka, przypomniałam sobie, że Victoire wzięła nasz wspólny prezent dla Fiffie i przestałam go szukać, nakarmiłam pufka Brendy, bo ta jak zwykle o tym zapomniała, założyłam srebrne kolczyki-sówki i już byłam gotowa, by zejść do Wielkiej Sali.
   Schodząc ze schodów, w sali wejściowej zobaczyłam Dominique, trzymającą Mrukota w ramionach.
- Gdzie jest Victoire? - spytałam jej.
- Poszła do kibla dziesięć minut temu i jeszcze nie wróciła.
   Dotknęły mnie złe przeczucia. Nie, nie spodziewałam się zastać Victoire jako ducha w łazience, niczym Jęczącą Martę... Ale kto wie, co odstrzeli takiej wili, gdy dłużej spoglądnie w lustro. Jeśli się okaże, że zatrzymała się na tak długo aby przypudrować nosek, to chyba ją w niego strzelę!
   Szybko pobiegłam z powrotem schodami i wpadłam do najbliższej damskiej, a tam... szok, bo stali tam dwaj chłopale, z których tylko jednego znałam jedynie z widzenia i nie wiedzieć czemu, zaśmiewali się z czegoś do rozpuku!
- To damska łazienka! - zawołałam, ale oni (znowu szok) kompletnie mnie zignorowali, nadal chichocząc, jak wariaci.
   Zanim jednak zdążyłam się zastanowić, gdzie jest Victoire i co oni tu robią (bo trzeba wiedzieć, że chłopaki prędzej daliby się zamknąć w jednym pomieszczeniu z rozszalałymi chochlikami kornwalijskimi, niż dobrowolnie weszli do damskiej), zobaczyłam, że drzwi jednej z kabin trzęsą się i usłyszałam stłumione głosy.
- Hihihihihi! - nadleciała Jęcząca Marta. No tak, przecież to była łazienka na pierwszym piętrze! Zadziwiające, że Marta zamiast wyganiać chłopaków, chichotała razem z nimi!
   Tu się działo coś dziwnego!
- Zamknęliście kogoś w kabinie? - krzyknęłam.
   Jeden z nich podszedł do trzęsących się drzwi.
- Przyspieszcie tempo, za chwilę otwieramy! - wyrechotał, łomocąc w nie pięścią.
- Kogo wy tam zamknęliście? - zapytałam.
- Pocky? - usłyszałam znajomy głos dochodzący z kabiny. - Pocky, wypuść nas! Nie mamy różdżek...
- Wasza ostatnia szansa, żebyśmy usłyszeli mlaskanie! - zagłuszył ją chłopal.
- Albo może coś więcej... - dodał drugi i obaj zarechotali.
- Pocky! - wrzasnęła Victoire.
   Chciałam podbiec do drzwi kabiny, ale chłopal który walił w nie pięścią, zablokował mi drogę, wciąż się śmiejąc.
- Nie przeszkadzaj dziewczynko, w tej kabinie odbywa się ważny proces prokreacyjny!
- Wybacz chłopczyku - powiedziałam spokojnie - ale muszę to zrobić. - Po czym strzeliłam w niego zaklęciem pełnego porażenia ciała. Chłopak zwalił się z łoskotem na posadzkę.
- Ej, no! - zawołał ten drugi tak, jakbym oszukiwała podczas Eksplodującego Durnia, po czym ruszył w moją stronę, ale ja z gracją go wyminęłam. - Weasley, ubieraj się...! - zawrzasnął jeszcze, gdy ja wycelowałam różdżkę w dziurkę od klucza i powiedziałam:
- Alohomora!
   Drzwi kabiny otworzyły się z hukiem a zza nich wypadła Victoire, cała czerwona na twarzy, a za nią...
   O nie.
   Nienienienienienie.
   Spell Wood?!
   Tylko jego mi tu brakowało!
   Victoire jako pierwsza dopadła drzwi łazienki i wybiegła na korytarz. Spell, nie oglądając się na nikogo, naturalnie wypadł za nią. Zostałam sama z rozchichraną Jęczącą Martą, spetryfikowanym chłopalem i jego towarzyszem, który widząc, że jest tu tylko ze mną, przywołał na swoją twarz firmowy wyszczerz. Ja prychnęłam tylko i wyszłam z łazienki.
   Vic stała nieopodal i świadcząc z miny Spella Wooda, chyba właśnie na niego wrzeszczała.
- Miałeś przy sobie różdżkę cały czas?!
   Przystanęłam, nie chcąc im się wtrącać w tę wymianę zdań.
- Victoire...
- I tak po prostu nie przyszło ci do głowy, że możesz nią otworzyć drzwi...!
- Wiesz, nie często bywam zamykany w kabinie z wilą.
   Victoire wytrzeszczyła na niego oczy i znów się zaczerwieniła.
- Och, no rzeczywiście! Zatrzaśnięta kabina z potłuczonym kiblem i rozwaloną spłuczką, to doprawdy bardzo romantyczne warunki do spędzania ze mną czasu.
    Teraz to Spell zrobił się czerwony. Postanowiłam, że to odpowiedni moment aby wkroczyć w scenę i zakończyć tę całą niesmaczną sytuację.
- Vicky... Zostaw już tego palanta i chodźmy na kolację.
   Ona tylko odwróciła się w moją stronę i bez słowa przeszła koło mnie kierując się w stronę schodów, a ja obróciłam się i podążyłam za nią.
   I na co jej się zdało to czarowanie staników? Teraz będzie musiała zaczarować wszystkie kible.
   W Wielkiej Sali kolacja trwała już w najlepsze. Mimo, że Victoire mówiła, iż Teddy będzie na nas czekał, teraz nigdzie nie mogłam go dojrzeć.
- Gdzie jest Teddy? - zapytałam, trącając Victę w ramię.
- Nie wiem... - powiedziała, wodząc wzrokiem po stole Gryffindoru. - Powinien już tu dawno być...
- A Fiffie i Domie? - rzekłam.
- Teddy powiedział im jak dostać się do kuchni, więc teraz pewnie są pod nami - wskazała na posadzkę - i wyłudzają jedzenie od skrzatów na tę urodzinową imprezkę.
   Sięgnęłam po grzankę i posmarowałam ją dżemem. I tak nie zamierzałam teraz zbyt dużo jeść, bo znając skrzaty domowe z Hogwartu, pewnie Fiffie i Di wrócą tak obładowane przysmakami do Wieży Ravenclawu, że wystarczy mi z pewnością za dwa posiłki. Victoire też niewiele tknęła, aczkolwiek w tym przypadku nie byłam pewna, czy z tego samego powodu co ja, czy może urządziła sobie jakąś kompletnie bez sensu dietę. Ale raczej przyczyna leżała w Spellu Woodzie... Bo jakoś trudno mi uwierzyć, że tak po prostu dał się wepchnąć z Victoire do kabiny, a potem tak po prostu zapomniał, że ma przy sobie różdżkę!
   - Ja już idę - oznajmiła w końcu Vi, odsuwając swój talerz i wstając.
- Ja jeszcze dokończę... - uniosłam grzankę.
- W takim razie spóźnisz się na urodziny Fiffie!
- Tyle osób przyjdzie, że pewnie nawet nie zauważy.
   Victoire uniosła brwi, po czym odwróciła się na pięcie z efektownym machnięciem srebrzystymi włosami i poszła w stronę wyjścia. Ja dopiero po paru minutach wstałam od stołu i samotnie ruszyłam do Wieży Ravenclawu.
   I gdy już myślałam, że nic mnie nie zaskoczy...
- Pocky!! - usłyszałam wrzask i ktoś rzucił się na mnie wciąż trajkocząc. - Tego właśnie było nam trzeba!
- Zostaw ją, nie mamy czasu! - powiedział drugi głos, którego także wolałabym nie usłyszeć.
   No świetnie! Jak to się stało, że wpadłam w łapy Brendy i Sandry?
- Dobra, czego chcecie? - z miejsca się poddałam.
- Bo podsłuchałyśmy, jak na kolacji Gigi Bulstrode umówiła się z kimś w tej pustej klasie i chcemy ich podglądnąć, tylko że Sandra się boi, że nas nakryją i nie chce iść ze mną, a przecież jest gryfonką więc nie powinna się bać, ale w każdym razie dlatego jesteś nam potrzebna, bo ja nie chcę iść sama! - Po czym zanim zdążyłam złożyć ten słowotok w całość, Brenda narzuciła na mnie i na siebie pelerynę niewidkę, wepchała mnie przodem do nieużywanej klasy i pociągnęła za stojące tam mahoniowe biurko.
   - Co my robimy?! - zdenerwowałam się, ale Brenda uciszyła mnie gestem. Nagle poczułam coś w rodzaju ciekawości. A więc Gigi wyszła już ze szpitala... Ale co może być tak ważnego z jej udziałem, że Brenda zorganizowała taką akcję? Pewnie coś, z czego stworzy mega-plotę. A więc to w ten sposób Brenda zdobywała informacje? Poprzez szpiegowanie ludzi?
   Nagle drzwi się otworzyły, skrzypnęła podłoga i do klasy wkroczyła Gigi Bulstrode, a za nią... Teddy! Przy takim nasileniu następujących po sobie szoków, chyba powinnam już zejść na zawał.
   Ted chyba nie był zbytnio zadowolony.
- No i po co mnie tu zaciągnęłaś? - ofuknął ją natychmiast gdy zamknęły się za nimi drzwi. - Nie mamy o czym rozmawiać...
- I wcale nie musimy rozmawiać - odparła Gigi.
- To czego chcesz? - zniecierpliwił się.
- Powiedz tylko dlaczego mnie unikasz.
   Obok mnie, Brenda poruszyła się wyczekująco. Teddy wyraźnie się ociągał.
- Chcesz wiedzieć, czemu cię unikam...?
- Tak, chcę - Gigi była twarda. - Bo jeżeli chodzi o tę wilę...
- Po pierwsze - wycedził Ted - to ta wila ma imię. A po drugie ona nie ma z tym nic wspólnego!
- I tak przecież wiem, że mnie nie cierpi, bo mi zazdrości...
- Ciekawe czego.
- Jak to czego. Ciebie!
   Teddy parsknął śmiechem.
- C o ?
- A to - odparła Gigi słodkim głosem, pławiąc się w morzu samozadowolenia.
   Ted wciąż patrzył na nią tak, jakby była wyjątkowo zidiociałym okazem hipopotama.
- Dobra. Koniec już tej durnej rozmowy?
- Zaraz. Jeszcze nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie.
   Teddy westchnął i usiadł na ławce, popełnił jednak błąd, ponieważ Gigi natychmiast to wykorzystała i usiadła mu na kolanach. Warto wspomnieć, że miała na sobie spódniczkę o dość imprezowej długości... a raczej krótkości.
- No już nie udawaj, że ci się nie podobam! - zaśmiała się i położyła sobie jego rękę dużo powyżej swojego kolana. Usłyszałam jak Brenda oddycha jakby właśnie przebiegła maraton, pewnie już wyobrażała sobie jak tworzy gorącą sensację na ich temat. Ja czułam tylko odrazę w stosunku do Gigi.
   Teddy przez chwilę siedział nieruchomo z osłupiałą miną, po czym zerwał się gwałtownie z ławki, tym samym zrzucając Gigi z kolan tak, że o mało co się nie wywaliła.
- Teddy, do cholery! - krzyknęła ze złością.
- A, zamknij się - rzucił Ted lekceważąco.
   Gigi zamarła wzburzona i wiem dlaczego, dla mnie też te słowa dziwnie zabrzmiały w jego ustach.
- Popełniasz wielki błąd, ostrzegam! - wrzasnęła w końcu.
- Nie - odparł spokojnie Teddy. - To ty popełniasz bardzo wielki błąd.
   Gigi wybiegła z klasy rozwścieczona. Teddy westchnął, kręcąc głową i po chwili także wyszedł.
   Peleryna niewidka spadła na ziemię. Brenda spojrzała na mnie; jej oczy błyszczały, na szczupłej twarzy pojawiły się wypieki emocji, a ona cała trzęsła się w euforii.
   - Ale sensacja, cała szkoła będzie szaleć, już lecę powtórzyć Sandrze...
   Rzuciłam się w jej stronę i powstrzymałam ją. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Ani słowa Sandrze! - wysyczałam.
- A to czemu? - zbuntowała się Brenda.
- Bo nie! To jest ich prywatna sprawa...
- I kto to mówi! - parsknęła. - Sama ich ze mną podglądałaś!
- Bo mnie do tego zmusiłaś!
- Ale mogłaś się nie zgodzić!
- Nie dałaś mi nawet dojść do słowa!
- Dlaczego mam nie mówić Sandrze? - spytała Brenda żałosnym tonem. - Przecież ona ma prawo to wiedzieć!
- Gdyby tak bardzo jej zależało, to poszłaby z tobą - rzuciłam bez zastanowienia.
   Brenda rozważała przez chwilę moją wypowiedź.
 - To ma sens! - stwierdziła po chwili. - Dobra! Sama będę prowadzić działalność...
   Po czym, nie czekając już dłużej, wyrwała mi się i wybiegła z klasy.
   Plotka poszła w świat.
   Otrzepałam spódniczkę, żeby choć trochę ogarnąć się psychicznie i wyszłam na zewnątrz. Od razu zobaczyłam pędzącą ku mnie korytarzem Victoire.
- Pocky, gdzie ty byłaś tak długo? - zawołała. - Urodziny już trwają!
   Och, to by było, gdybym przez akcje Brendy zapomniała o urodzinach własnej siostry... Już ruszyłam, szybkim krokiem, gdy...
- Chodźmy jeszcze po Teddy'ego - zaproponowała Vic. - Jego też jeszcze nie ma.
   O, nie! Jak ja teraz spojrzę na Teddy'ego po tym podglądaniu? I zresztą, czy Teddy jest teraz w rozrywkowym nastroju...
- Tu jestem! - usłyszałyśmy nagle. To był Ted. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam, że się uśmiecha.
- O, świetnie! - ucieszyła się Vicky. - No to chodźmy!
   Tak więc poszliśmy, a raczej popędziliśmy schodami i wyhamowaliśmy przed kołatką na drzwiach do pokoju wspólnego krukonów.
- Gdzie są testrale gdy ich nie widać? - zadała pytanie śpiewnie.
- W naszej nieświadomości - odpowiedziałam i wpadliśmy do salonu Ravenclawu.
   W pokoju wspólnym zbierało się coraz więcej osób powracających z kolacji. Ułożeni i pilni krukoni ślęczeli w pocie czoła nad wypracowaniami, a ci mniej zapracowani wygodnie rozsadzeni w fotelach, czytali w błogim spokoju swoje grube tomiszcza. Zapewne wszyscy zgodnie korzystali z wyraźnego braku pierwszoroczniaków z naszego domu, którzy z Dominique, Fiffie oraz Matthew i Jakiem na czele - uwielbiali obierać sobie pokój wspólny Ravenclawu na miejsce swoich rozrywkowych sprzeczek.
- To gdzie te urodziny? - spytał Teddy.
- W jej dormitorium - odparła natychmiast Vi.
- Przecież Fiffie zaprosiła z chłopaków jeszcze Seana, Cristera i kolegów ze swojej klasy, to jak oni się tam dostali? - zdziwiłam się.
- Na miotle - rzekła Vicky rzeczowo.
- Co? - zdziwiliśmy się podwójnie ja i Teddy.
- Dominique przemyciła miotłę do Hogwartu - wyjaśniła Vika, po czym pobiegła kręconymi schodkami w górę i po minutce wróciła, niosąc miotłę, a za nią przylazła Dominique.
- Teddy! - ucieszyła się, chyba za bardzo niż normalnie.
- Wsiadaj na miotłę - zachęciła Victa.
   Teddy spojrzał na miotłę nieufnie, ale po krótkiej chwili zastanowienia wsiadł na nią i wystrzelił na schody tak gwałtownie, że aż się przestraszyłam, iż u celu się rozbije.
   A jednak wylądował szczęśliwie. Kiedy ja, Victoire i Domie weszłyśmy do dormitorium dziewcząt z pierwszej klasy, miotła stała już grzecznie w kącie, a Teddy był zupełnie niepoobijany.
- Ale dziwnie jest być w dormitorium Ravenclawu! - stwierdził. - I to dziewczyn. Ale tu czysto. - No cóż, powiedział to stojąc akurat tyłem do śmietniska Bacy. Właśnie, Bacy! Szybko rozejrzałam się by sprawdzić, czy jestem od niej w bezpiecznej odległości. Niestety, nie zobaczyłam, że siedzi tuż za mną.
   - Dzieńdoberek! - wykrzyczała, plując mi w twarz okruchami biszkopta. - Niezła balanga, co?
- Ta, niezła - potwierdziłam, po czym szybko oddaliłam się, nie wdając się w dalszą rozmowę.
   Ponieważ Fiffie zaprosiła mnóstwo osób, w dormitorium było strasznie tłoczno. Wśród gości byli Nannah, Jake, Matthew, Mark, Ryan, Lucy i Bacy z pierwszej klasy, byli też Nickie, Sean, Crister, Rosalie, Carrie, Scarlett, Laura i Florence, a także Lisa, która zgarnęła się tutaj prawdopodobnie ze swoją siostrą z Paczki Puchonów. W każdym razie atmosfera była raczej głośna.
   Z trudem dopchałam się do solenizantki i od razu zobaczyłam, że Fiffie musiała już rozpakować prezent ode mnie i Vi, ponieważ z jej uszu dyndały kolczyki z zakręconymi muszlami i sznureczkami perełek.
- Dzięki za fałszoskop! - krzyknęła do mnie.
- Nie ma za co! - odkrzyknęłam.
   Przepchałam się pomiędzy Markiem a Jakiem, szukając wzrokiem Victoire. Ale jak miałam z nią porozmawiać? Było tu za dużo osób, a na dodatek Vic właśnie siedziała na brzegu łóżka Lucy i gadała z Teddy'm!
   Przyjrzałam im się. Skoro są przyjaciółmi od dzieciństwa, to chyba powinni sobie mówić o wszystkim. Teraz Teddy rozprawiał o czymś, gestykulując żywo, a Victoire śmiała się. Raczej nie wyglądało na to, by rozmawiali o kłótni z Gigi, czy o dziwnym zachowaniu Spella.
   No tak, jasne. A kto będzie potem musiał zajmować się ich sprawami sercowymi? Oczywiście Pocky Glam!
   Ktoś ściszył ruchliwy kawałek Fatalnych Jędz.
- Ej, zagrajmy w butelkę! - zawołał Crister. Wszyscy zgodzili się.
   Ludzie stłoczyli się w dormitorium, ściskając się, by utworzyć koło. Crister uroczyście położył na grzejniku butelkę po... Starej Ognistej Whisky Ogdena! Przy czym w mugolskiej butelce może nie miałoby to zbyt wielkiego znaczenia, ale w butelce czarodziejów jeżeli skłamiesz, to butla obleje cię tym, co kiedyś miała w zawartości... A jakoś niespecjalnie chciałam być oblana whisky.
- Skąd masz tę whisky? - spytała Laura ostro.
- Od skrzatów - powiedział Crister wymijająco. - Ja zaczynam!
   Stuknął różdżką w butelkę, która wskazała Matthew. Crister wyglądał na zawiedzionego.
- O co mam spytać tego malucha? - zapytał głośno.
- Ej! - obraził się Matt.
- Zapytaj się, która mu się podoba! - zarechotała Bacy.
- A co cię to obchodzi! - obruszył się Matthew.
- A co mnie to obchodzi! - zaznaczył Crister. - No dobra. Lubisz tę dziewuchę? - wskazał na Bacy. - Wszyscy wiedzą, że nie, teraz ty kręcisz.
   Matthew stuknął różdżką w butelkę, która zaczęła się szybko obracać i wycelowała szyjką w Lisę.
- Dobra, o co by cię tu spytać... - zastanowił się.
- No szybciej! - popędziła Nannah.
- Ale nie wiem! - powiedział Matthew bezradnie. - Okay, czy jesteś Chinką? Wszyscy widzą, że tak, kręcisz.
   Lisa stuknęła różdżką w butlę. Wylosowała Laurę.
- Ha! - zawołała radośnie. - Dlaczego nienawidzisz mężczyzn? Czyżby jakiś uraz z przeszłości?
- No właśnie? - zaciekawił się Crister.
- Po prostu uważam ich za świnie i tyle - wzruszyła ramionami, po czym stuknęła w whisky i wykręciła Florence.
- Czy naprawdę kochasz tego idiotę Bartha Schustera? - zapytała.
   Chyba nikt poza Paczką Puchonów nie wiedział co to za Barth, więc raczej mało nas to zainteresowało.
   Potem wypadło na Bacy.
- Hmmmm... - Flora zaczęła się namyślać. - Kiedy podejmiesz się diety?
   Bacy wcale nie wyglądała na zmieszaną.
- Ja cały czas się jej trzymam! - rzekła z godnością, po czym wzięła wielki kęs biszkopta, ale nawet nie zdążyła go przełknąć, kiedy butla oblała ją Ognistą Whisky.
- Ha! - wrzasnął Jake. - Zakład, że dzisiaj się nie umyjesz i jutro będziesz pierwszą podejrzaną o picie...
   Bacy parsknęła ze złości, ale po chwili zmrużyła oczka i oblizała się.
- Nawet dobra ta whisky! - stwierdziła.
   Jake przejechał ręką po twarzy. Bacy stuknęła swoją obmaśloną różdżką w butelkę. Wylosowała Dominique.
- Dominique Weasley, dlaczego jesteś wilą!
Wszyscy parsknęli śmiechem na idiotyzm tego pytania.
- Bo... no nie wiem... mam to we krwi? - odparła Dominique. - No dobra. Kręcę! - Z gracją wyciągnęła różdżkę i stuknęła nią w whisky. - O! Cóż ja widzę... Victoire!
   Vicky drgnęła na dźwięk swojego imienia wypowiedzianego przez Di. Wszyscy spojrzeli w jej kierunku, a potem zwrócili wzrok na Dominique, ciekawi jakie pytanie wysmaży swojej starszej siostrze.
- No taaaaak... Czego ja o tobie nie wiem. Zaraz...! - dla większego efektu udała, że się zastanawia. Tak, krew wili wyraźnie sprawiała w niej, że Dominique Weasley uwielbiała bawić się kosztem swojej ofiary. Teraz przez chwilę patrzyła w sufit w zamyśleniu, aż w końcu spojrzała na swoją siostrę i zmrużyła oczy. - No to... Gadaj, kto ci się podoba!
   Victoire chyba z lekka zatkało.
- Tylko nie możesz powiedzieć, że Teddy bo on może zmieniać postać! - wyszeptała głośno Nannah.
- Eeeeeyyy... - wyjąkała tylko Vi, patrząc niepewnie na Teddy'ego.
   Cisza narastała z każdą chwilą.
- No nie mów! - nie wytrzymała Rosalie. - Jesteś wilą, dowala się do ciebie z miliard chłopaków dziennie łącznie z naczelnymi ciachami szkoły, a tobie nikt się nie podoba?
   Victoire wciąż milczała, a ja widziałam, jak zmieszanie narasta w niej z sekundy na sekundę. Spuściła oczy, zerknęła na Teddy'ego, znów spojrzała w dół na swoje ręce, na Domie, na mnie, w dół, na Teddy'ego, w dół, na Teddy'ego.
- Dobra, chyba nie ma co jej pytać - odezwał się w końcu Crister. - Od początku było jasne, że szaleje za mną...
- A czy ktoś koniecznie musi mi się podobać? - wypaliła niespodziewanie Victa, w tym momencie skupiając na sobie wzrok wszystkich zebranych. - Jeśli nikt mi się nie podoba, to co?
   I nagle strumień whisky wystrzelił prosto na nią.
Chyba sama zdawała się być tym incydentem zaskoczona.


__________________________________________________



W ten sam sposób Pocky oberwie urodzinowym tortem Fiffie po tym pełnym zawałów wieczorze xD

Dzisiaj tak bardzo... sercowo.
Ale jak wiadomo, wątek również ważny, a w przyszłości...
...(dalekiej, ale jednak)...
...może mieć duży wpływ na inne wątki, prowadzone równolegle.
Także... No.
Miejcie oczy i uszy otwarte xd
Jak zwykle żywię nadzieję, że rozdział się Wam podobał
oraz...
<werble>
...oczywiście zapraszam do...
(zaskok)
KOMENTOWANIA~!
I to tyle na dzisiaj.

*Nox*
~ Tita Pocky