19. 03. 2013 r. WTOREK
- No to co - oznajmiłam sennie. - Czas na spanie!
I już miałam się położyć na ławce, kiedy Julia dźgnęła mnie różdżką w ramię.
- Ani mi się waż!
Profesor Binns jak zwykle pojawił się w klasie, przenikając przez środek tablicy, po czym podleciał do katedry. Julia wciąż gapiła się na mnie ze złością.
- Zawalicie egzaminy!
- Ty lepiej wracaj do swoich notatek, bo Binns już zaczyna wykład!
I w taki oto sposób zaczęły się wtorkowe dwie godziny historii magii. Gdy tylko Binns zjawił się w klasie, od razu zaczęła na wszystkich działać jego usypiająca aura, być może z tego powodu, że każdy wykład zaczynał od przeciągłego ziewnięcia, a podczas przemowy sennie mlaskał raz po raz. Może to dlatego, że umarł podczas snu, tak samo jak Bezgłowy Nick jest porywczy bo zginął w wirze walki, Krwawy Baron ponury, bo popełnił samobójstwo, a Jęcząca Marta jęcząca, bo zginęła akurat podczas ryczenia w kiblu z powodu okrutnego wyśmiewania jej okularów. Właściwie to nawet nie znam szczegółów... ale w końcu to bardzo ponure sprawy. Tak to właśnie sobie myślałam, kiedy Binns zaczął sennym głosem opowiadać o codziennym życiu czarodziejów w średniowieczu. Po trzech latach lekcji z nim już nawet nie próbowałam starać się go słuchać, bo wiedziałam, że się po prostu nie da! Inni też już po minucie rezygnowali ze słuchania tego, co Binns miał nam do zasmęcenia i zaczynali gapić się przed siebie w transie, jakby ktoś momentalnie wyłączył im świadomość, po czym osuwali powoli głowy na ławki, niby odgrywając niemą katastrofę w zwolnionym tempie i tylko Julia (wariatka) zawzięcie skrobała swoje notatki, raz po raz dźgając mnie piórem, bym nie zasnęła, ale po chwili i tak przestałam zwracać na to uwagę, gdy przemogła chęć wyłączenia mózgu ze wszystkiego co się działo naokoło. Lecz kiedy prawie zasypiałam, zorientowałam się, że Julia jest już bliska chluśnięcia mi atramentem w twarz, także szybko odwróciłam głowę i aż podniosłam ją z ławki, kiedy zobaczyłam, że Victoire jeszcze nie zasnęła!
- Co robisz? - spytałam ją szeptem, przysunąwszy się do niej i dopiero wtedy zauważyłam, że czyta pod ławką Proroka Codziennego, którego dostałam pod koniec śniadania.
- Zobacz - powiedziała z miną, która raczej nie świadczyła o tym, że niedługo na Ziemi wyląduje wielki meteoryt z czekolady. Wzięłam od niej gazetę.
TAJEMNICZE ZNIKNIĘCIA W LITTLE NORTON
Zdajemy się być już przyzwyczajeni do doniesień o zagadkowych zaginięciach w miejscach odkrycia starych Szafek Zniknięć, bądź po prostu w wyniku błędnej teleportacji, lub złego zastosowania czarów w sposób czysto przypadkowy. Mimo to, niepokojące powinny być dla magicznej społeczności informacje o dziwnych zniknięciach w podmiejskich mugolskich wioskach, zamieszkanych również przez czarodziejów, które wykazują iż niewiele mają wspólnego z przypadkiem, a raczej są wręcz celowymi porwaniami.
Kiedy 20 września ubiegłego roku Brygada Uderzeniowa Ministerstwa Magii otrzymała doniesienie o zniknięciu podeszłej wiekiem czarownicy zamieszkałej na skraju wioski Little Norton, jeszcze nikt nie podejrzewał, że poza członkami rodziny zaginionej, to zdarzenie powinno zaalarmować wszystkich. Już po trzech tygodniach minionych po zniknięciu siedemdziesięcioletniej Winnifredy Broomstick, Brygada Uderzeniowa ponownie została poinformowana o "uprowadzeniu" czarodzieja mieszkającego w tej samej miejscowości. Jak się okazało, zaginiony Serbius Waterson, zajmujący się hodowlą fruwokwiatów, nie był nawet spokrewniony z pierwszą ofiarą potencjalnych porywaczy, a prawdopodobnie nawet nie łączyła ich sąsiedzka znajomość - ich domy znajdują się bowiem na dwóch krańcach wioski. Te dwa tajemnicze zniknięcia dopełniło porwanie pani Mary Colins razem z jej małą córeczką, prawdopodobnie charłaczką, w grudniu ubiegłego roku, również w Little Norton.
"Na razie nic nie wskazuje na to, by te dziwne zniknięcia były w jakiś sposób ze sobą powiązane, poza miejscem zdarzeń oczywiście - informuje szef Wydziału Brygady Uderzeniowej, Marlon Snowman. - Do tej pory udało nam się ustalić, iż te zaginięcia nie zostały spowodowane żadnym wypadkiem, zapewniam jednak, że gdyby stali za tym dawni zwolennicy Sami-Wiecie-Kogo, śledztwo od razu przejdzie w ręce Biura Aurorów".
Jeżeli gdziekolwiek widzieli państwo osoby widoczne na poniższych zdjęciach, prosimy natychmiast wysyłać sowy na adres Proroka Codziennego, bądź Brygady Uderzeniowej Ministerstwa Magii.
Poniżej znajdowały się ruchome fotografie Winnifredy Broomstick, Serbiusa Watersa i Mary Colins wraz z córką.
Spojrzałam na Victoire szeroko otwartymi oczyma.
- Ale przecież w Norze mówili coś o restrykcjach wobec mugolaków... Co z tego, że jakiś świr postanowił uprowadzić jakichś przypadkowych ludzi...?
- A to z tego - syknęła Vicky - że nie zdziwiłabym się, gdyby te wszystkie zaginione osoby były powiązane statusem krwi!
- Czyli... - zaczęłam powoli. - Sądzisz, że ktoś... jakaś zorganizowana grupa... uprowadza po kolei wszystkich mugolaków z wioski? I Ministerstwo nie orientuje się, że to o to chodzi?
- Myślę że wiedzą, ale nie chcą zbytnio nikogo straszyć - odparła Vi z namysłem. - Pamiętasz, co mówili w Norze? - dodała ledwo dosłyszalnym szeptem. - Pamiętasz, że w Ministerstwie był bunt? Ktoś chce powrócić do rejestracji mugolaków, a w Zakonie uważają, że to może być dopiero początek czegoś większego...
- A czy mogłybyście nie gadać?! - usłyszałyśmy za sobą ostry syk Julii. - Niektórzy tu chcą się skupić!
- Chciałaś chyba powiedzieć: Niektórzy chcą tu się wyspać!
Julia tylko fuknęła ze złością jak rozwścieczona lokomotywa. Binns ględził takim tonem, jakby zaraz sam miał zasnąć:
-...znana czarownica Wendelina...
Z powrotem oparłam głowę na rękach i zaczęłam rozmyślać nad tym, co przed chwilą przeczytałam. Winnifreda Broomstick, Serbius Waterson i Mary Colins. Podeszła wiekiem czarownica, hodowca fruwokwiatów i matka charłaczki. Mieszkali w tej samej wiosce, prawdopodobnie wszyscy byli mugolskiego pochodzenia. Tak samo jak ja.
-...w szesnastym wieku do historii przeszło...
Pióro Julii skrobało po pergaminie.
-...udało im się to...
Ziewnęłam.
-...nieskończenie wiele razy...
Ale mi już wyłączył się dźwięk, dopóki nie obudził mnie dzwonek.
Na drugim śniadaniu zebrało się wiele osób, aczkolwiek gwar w Wielkiej Sali był jakby przygaszony i stłumiony, głównie przez przytłaczającą atmosferę nabrzmiałego deszczem nieba, które wisiało nisko nad stołami czterech domów i wyzierało przygnębiającymi chmurami zza okien. Od razu kiedy weszłyśmy do pomieszczenia, skonstatowałam, że sklepienie jest zupełnie tak samo szare jak szare było rano. Pomyślałby kto, że powinno się rozpogodzić, ale oczywiście nie!
A potem udałyśmy się na transmutację.
McGonagalla weszła do klasy dostojnym krokiem i podgrzała nas do boju z naszymi cukiernicami, ale jak zwykle we wtorkową lekcję z nią wszyscy byli tak zaspani po historii magii, że nikt nie potrafił się skupić i nawet Quirke nie zasypywał McGonagalli jak zwykle pytaniami o program nauczania, pewnie dlatego, że od Dnia Kobiet zdaje się być obrażony na cały świat. I tylko Julii udało się w końcu wyczarować ropuchę, no oprócz Simona, ale o nim nawet już nie chciało mi się myśleć.
Następnie było zielarstwo ze ślizgonami i oczywiście Brenda jak zwykle się obraziła, że nie jest z Victą w grupie, a niejaka Eleanor Smith i jej durna psiapsiółka, która wygląda jak dziewczynka z trzeciej klasy podstawówki, zaczęły wypytywać mnie czy to prawda, że kocham się w Spellu Woodzie. I tak oto spędziłyśmy dwie godziny w cieplarni, kiedy zaczął padać deszcz ze śniegiem i w drodze do szkoły przemokliśmy do rdzeni różdżek. A jeszcze przed zielarstwem, na błoniach spotkałyśmy Hagrida z jego szczeniakiem Kłem Juniorem. Nadal miał te szramy na czole, ale przynajmniej nie doznał więcej żadnych obrażeń. Ja i Victoire nadal się zastanawiamy, czy naprawdę trafiła go gałąź, czy nie.
- No bo przecież Hagrid od lat łazi po lesie - wałkowała temat Vi, kiedy siedziałyśmy na lekcji w pracowni zaklęć. - Chyba powinien być już wyćwiczony w wymijaniu gałęzi... A może ma jakieś problemy z centaurami...?
- A sadzisz, że strzały centaurów zostawiają takie ślady na czole? - żachnęłam się.
Ale zanim Vicky zdążyła mi odpowiedzieć, koło naszej ławki przeszedł Flitwick, machając różdżką i recytując, jakby to było magiczne zaklęcie:
- Nie gadać, nie gadać, nie gadać! A wy, panno Glam i panno Weasley! Po lekcji chcę zamienić z wami słówko.
Ja i Victoire spojrzałyśmy po sobie z przestrachem. A kiedy po lekcji zostałyśmy w klasie, Flitwick zaczął:
- No więc w związku z tym przykrym incydentem na początku roku...
Wiedziałam. Flitwick gadał dalej:
-...dom Ravenclawu stracił mnóstwo punktów, najpierw przez panią dyrektor, a przez ostatnie półrocze większość przez profesora Booracka...
- Chce pan nam dać nową karę? - przerwała mu głucho Vi.
- Nie, nie, nawet was nie zamierzam pytać dlaczego to zrobiłyście, chociaż ciało pedagogiczne zastanawia się nad tym od dłuższego czasu, przynajmniej począwszy od tego, że po przeszukaniu waszego dormitorium przez skrzaty domowe, nie znaleziono żadnych śladów nielegalnego wywaru... - Co?! Skrzaty przeszukiwały naszą sypialnię?! Flitwick zignorował szok wypisany na naszych twarzach i odchrząknął. - Do rzeczy... Myślę, że mogłybyście odrobić nasze zaprzepaszczone szanse na Puchar Domów, pomagając panu Filchowi w utrzymaniu porządku w sali wejściowej, za dodatkowe punkty rzecz jasna.
No świetnie. Jak Boorack się od nas na chwilkę odczepił (bo byłoby zbytnim optymizmem przypuszczać, że na zawsze), to teraz znowu nowa praca, wynikająca z napadu w gabinecie mistrza eliksirów. Ta sprawa chyba do końca roku się od nas nie odklei. Ale skoro mamy wykonywać pracę w czynie społecznym, to chyba nie mamy wyboru.
Na obiedzie sama poszłam do Cristal, co teraz robimy prawie codziennie, tylko czasami cofamy się w połowie drogi, kiedy coś podejrzanego zaczyna nas niepokoić. Ale tym razem nie napotkałam żadnych przeszkód i już po chwili byłam w Kryjówce. W całym lesie było jeszcze mokro po tym przelotnym deszczu ze śniegiem, który złapał nas po zielarstwie, a kiedy zobaczyłam Cristal, stwierdziłam, że Fiffie i Domie zrobiły jej warkocza z ogona. No i musiałam jej go rozplątać, bo jakby Hagrid zobaczył ją z tym warkoczem, to raczej by nie uznał, że zrobiły go centaury!
Ale przede wszystkim nadal byłam w szoku, że skrzaty domowe przeszukiwały nasze dormitorium!
A więc McGonagalla nie jest znowu tak naiwna, jak powinna być staruszka. I kiedy my się dziwiłyśmy, czemu McGonagall nie interesuje się powodem kradzieży składników, ona właśnie bardzo się tym zainteresowała, tylko że z jakiegoś powodu postanowiła nam tego nie wyjawiać. Czy dormitorium Fiffie i Di też przeszukała? Najpewniej tak, ale skrzaty nic tam nie znalazły, no może poza sekretną lodówką Bacy, w której chomikowała jedzenie zwędzone z kuchni i Wielkiej Sali.
Więc co pomyślała sobie McGonagall, kiedy rewizja okazała się bezowocna? Może doszła do wniosku, że ukradłyśmy składniki na polecenie kogoś? Może to właśnie dlatego Boorack podejrzewał Paczkę Puchonów?
Ale przecież McGonagall ich obroniła.
I kiedy tak rozmyślałam, wszystko zaczęło mi się już plątać. Rezygnując z dalszych prób domyślenia się, o co w tym wszystkim chodzi, podałam Cristal kilka kostek cukru, a ona spałaszowała je ze smakiem. A jeśli nadal jesteśmy pod obserwacją skrzatów?! Rozejrzałam się po Kryjówce, ale nic nie zarejestrowałam.
No i do tego dochodzą jeszcze te nieustające pytania dziewczyn, czy to prawda, że "szaleję za Woodem", "bujam się w Spellciu", "jestem założycielką dziewczęcego fanklubu obrońcy gryfonów" i "mam chrapkę na gryfońskie ciacho", ale mniej mnie to obchodzi od tego, że Simon to słyszał. W zasadzie sama nie wiem, dlaczego dla mnie tak wiele od tego zależy. Może przez to, że mnie uratował przed Filchem w Noc Duchów, albo dlatego, że odmówiłam mu na Sylwestrze, czuję, że jestem mu coś winna? No bo jaki może być inny powód?
Teddy, który mieszka ze Spellem Woodem w dormitorium, zawsze powtarzał, że Spell to palant, którego należy traktować jak tłuczka - czyli omijać szerokim łukiem. Niestety jednak stykanie się z nim jest nieuniknione, skoro ten natręt ciągle kręci się koło Victoire. Rzecz jasna Teddy nie jest tym zachwycony i co do tego jesteśmy całkowicie zgodni, choć raczej z różnych powodów.
Nie, o tym nawet nie należy myśleć, tak samo jak o zemście na Brendzie, bo chyba żadna nie byłaby dostateczna... No chyba, że można by rozważyć utopienie jej w kiblu, w którym Boorack nie spuścił po sobie wody.
I tak to sobie siedziałam z Cristal na chłodnej ziemi, kiedy nagle coś mi odwaliło i zaczęłam do niej gadać.
- Pewnie się zastanawiasz, dlaczego Victoire, Fiffie i Dominique nie przyszły? - Cristal spojrzała na mnie, niewinnie mrugając powiekami, co uznałam za przeczącą odpowiedź. - Wiesz, nie mogły... - W myślach powiedziałam "nie chciało im się". - Ale jutro pewnie przyjdą. A czasami miło jest sobie posiedzieć samej i porozmyślać jaka ta McGonagalla sprytna, jaki Boorack debilny i jaka Brenda zidiociała, tak...
Cristal spojrzała na mnie tym razem tak, jakby chciała powiedzieć ironicznie: "Nie gadaj tyle, bo cię jeszcze ktoś usłyszy!". Z wyrozumiałym uśmieszkiem pokręciłam głową.
- Nikt mnie nie usłyszy głuptasie, bo jesteśmy w głębi lasu! Wiesz, trzeba by troszkę podreperować twoją inteligencję... To pewnie przez brak umiejętności mowy.
Cristal tylko parsknęła z taką pogardą, z jaką Julia patrzy na Brendę, kiedy ta wydurnia się przy Quirke'u.
I wtedy coś zaszeleściło w zaroślach. Szybko poderwałam się z miejsca. No nie, to już nawet Cristal była mądrzejsza ode mnie...! Wytężyłam słuch, ale już nic więcej nie usłyszałam. Spojrzałam na zegarek i aż zachłysnęłam się ciężkim od wilgoci powietrzem. Za pięć minut miało się zacząć OPCM! Szybko zarzuciłam torbę na ramię i, rzucając Cristal pospieszne "cześć", wypadłam z Kryjówki, w biegu zakładając pelerynę niewidkę Brendy, za nim jednorożec w ogóle zdążył obrócić za mną łbem.
Cóż, szybkie poruszanie się w niewidce po Zakazanym Lesie zarośniętym bardziej niż Puszcza Amazońska, raczej nie jest możliwe, nawet w świecie magii. I już prawie zaczynałam wierzyć Hagridowi, że trafiła go gałąź, kiedy w pośpiechu o mało co nie podarłam peleryny o wystający korzeń, o którego naturalnie prawie że się potknęłam, uwolniwszy się uprzednio od kolczastych krzaczorów. Wiem, wiem, dobrze znam tę drogę, ale zawsze z dziewczynami poruszałyśmy się po niej bardzo ostrożnie i nigdy nie musiałam pokonywać jej prędkością, przy której Błyskawica jest jak zwyczajny Zmiatacz! I kiedy cudem w ostatniej chwili udało mi się wyminąć pień drzewa, który nie wiadomo jak wyrósł mi nagle tuż przed twarzą, usłyszałam spokojny głos:
- Trochę ostrożniej.
Stanęłam gwałtownie i rozejrzałam się wokoło. Między drzewami stał... centaur! A najbardziej zaskakujące było to, że nie był mi to bynajmniej obcy centaur. Aczkolwiek od miesięcy nie spotkałam na tej drodze nikogo poza małym szpiczakiem, więc kompletnie nie wiedziałam, czego się spodziewać. I to po centaurze!
- Tak, wiem, że tu jesteś, bądź jesteście. Pod tą wymyślną, niewidzialną płachtą, tak? Odsłoń swą twarz, ludzka raso! - Nie poruszyłam się nawet o milimetr. - Zrób to, bo zawołam resztę centaurów!
Mimowolnie zerknęłam na róg przytroczony do końskiego boku, a potem na łuk i kołczan wypełniony strzałami, który miał przewieszony przez ramię. Powoli ściągnęłam z siebie pelerynę, a miękki, srebrzysty materiał musnął mnie w twarz i opadł na dół. Gdy centaur mnie zobaczył, od razu zaczął recytować:
- Źrebaków nie krzywdzimy, źrebaków nie zabija... - urwał szybko, po czym odchrząknął. - Mam na imię Klarensjo.
- Przecież wiem! - nie wytrzymałam.
Jak to możliwe, że centaury mają tak rozległy wgląd w przyszłość, a tak krótką pamięć? Czyżby Klarensjo rzeczywiście zapomniał, że kiedyś już nas tu spotkał i nie dość, że z nami rozmawiał, to jeszcze prawił nam kazania i ubłagał do złożenia przysięgi opieki nad rannym jednorożcem, przy tym swoim cholernym, magicznym ognisku?
- Nie spytam cię, co cię sprowadziło do tego zakątka puszczy... - A więc jednak nie pamiętał. - ...bo przecież to wiem.
Bezgłośnie wypuściłam powietrze z płuc.
- Tak, Pauline Mary Glam, znana jako Pocky. Wiele czasu minęło, odkąd wiedzieliśmy się ostatnio. Zaraz zadasz mi pytanie, co tu robię wobec tego, że ta część puszczy nie jest zasiedlona przez centaury. A ja odpowiem ci, że rzeczywiście, nie żyją tu centaury, aczkolwiek na tych terenach mieszkają inne stworzenia... - prześwidrował mnie oczami jak latarenki. - Dlatego właśnie muszę was ostrzec.
Teraz to ja wwierciłam się wzrokiem w Klarensja, który w zadumie spojrzał w górę, przez chwilę pogapił się na korony drzew, jakby pytał się wyroków niebios o pozwolenie na podanie mi poufnych informacji, po czym ponownie zwrócił spojrzenie na mnie, a wyrażało ono głęboką jak nigdy powagę.
- Wprawdzie wiem, że zajmujecie się rannym jednorożcem i zdaję sobie sprawę ze szlachetności waszego czynu... Zwłaszcza, że podobno przechodząc obok niewinnego, rannego jednorożca obojętnie, tym samym ociera się o śmierć. Ale nie o tym chciałem tu mówić... - złowróżbnie zawiesił głos. - Złe stworzę zamieszkało w puszczy. - Nie mam pojęcia, co za stworzę miał na myśli, ale zanim zdążyłam go o to spytać, Klarensjo powiedział coś, co sprawiło, że poczułam się raptownie zrzucona z rozpędzonej miotły o wiele bardziej, niż informacja, że skrzaty grzebały nam w rzeczach:
- Najlepiej będzie dla was, jak i dla wszystkich jednorożców, jak wyniesiecie się z tego miejsca. Wczoraj w nocy kontemplowałem podróże poszczególnych konstelacji i moje oczy ujrzały, że Gwiazda Jednorożca płonie ostrzeżeniem. - Zapewne w jego centaurzym mniemaniu był to najdobitniejszy argument. - Nie zlekceważcie tego.
Po czym odgalopował między ciemne drzewa, a ja stałam jak wryta w ziemię, z peleryną niewidką Brendy w ręku, zapomniawszy nawet o tym, że spóźnię się na OPCM.
_____________________________________
Spóźniony, bo dostarczony na bloga przez Errola... ale już jest!
Tym razem nie mam nic do dodania.
Całą przyjemność komentowania pozostawiam Wam.
A, jeszcze jedno!
Dedykacja dla Cameleon ^^
Ze względu na Twoje liczne ostatnimi czasy przygody w Zakazanym Lesie ~
Nox/*
~ Tita Pocky