04. 04. 1013 r. CZWARTEK
Ponieważ ostatnimi dniami marca bardzo się ociepliło i uczniowie znowu zaczęli wylegać na zalane słońcem błonia, łatwo sobie wyobrazić zdziwienie wszystkich, kiedy w dzień wyjazdu do domów na Wielkanoc, profesor Flitwick wparował do pokoju wspólnego Ravenclawu, zwołał wszystkich krukonów i ogłosił, że pociąg opóźni się z powodu... śnieżycy!
Tak! A na domiar wszystkiego okazało się jeszcze, że prawie cały dom wyjeżdża na Święta, ale po mimo tego parogodzinnego opóźnienia Ekspresu Hogwart-Londyn, żaden z ogarniętych krukonów, siedzących wciąż z nosami w książkach, jeszcze się nie spakował! Wszyscy zaczęli więc biegać po salonie jak opętani, a chyba każdy wie, że jak zgraja nastolatków naraz wpadnie na schody, to jest zdolna zwalić człowieka z nóg. I to niekoniecznie z pozytywnym skutkiem.
Tak więc kiedy ja, Victoire, Lisa i Julia krzątałyśmy się w popłochu po dormitorium, Brenda leżała na swoim łóżku z zadowoloną miną, z wyraźną lubością ssąc cukierka, jednego z wielu, które matka przysłała jej na Święta do szkoły.
- Ja to mam szczęście! - paplała, chociaż ledwo co ją słuchałyśmy, co raczej nie stanowiło wyjątku nawet wtedy, kiedy nie miałyśmy do spakowania stu pięćdziesięciu drobiazgów w pięć minut. - Niby cały Ravenclaw jedzie, ale wiecie, ilu moich znajomych zostaje??
- Błagam cię, tylko nie zaczynaj tej wyliczanki od nowa! - rzuciłam nieuważnie, szybko wrzucając do kufra książki jak leci. Oczywiście nie zabierałam wszystkich podręczników no bo po co, ale w końcu Elfiatka zadała nam wypracowanie o wilkołakach, a z czegoś musiałam czerpać informacje, skoro nie zabierałam ze sobą Julii do domu.
Brenda wzięła drugiego cukierka i wsadziła go sobie do ust.
- No więc taka Wielkanoc się zapowiada, że normalnie dajcie spokój, no totalnie ekstra! Bo Sandra zostaje i Quirke zostaje, a moja mamusia i tak mi przyśle mnóstwo hajsu i słodyczy od Zajączka!
- Tak a propos Zajączka... co to za cukierek? - zapytała Lisa, która od zawsze miała pewną słabość do jedzenia, nie mówiąc już o słodyczach.
- A drops - odparła Brenda beztrosko, majtając chudymi nogami zwisającymi jej z łóżka.
- A co to takiego? - zdziwiły się Lisa i Victoire równocześnie.
- Taki cukierek mugoli - odpowiedziała odruchowo Julia, która nie dość, że była pół krwi czarownicą, to jeszcze chodziła na mugoloznastwo.
- Ahaaa...
A potem ja, Julia, Lisa i Victa wyszłyśmy z dormitorium, po czym zeszłyśmy do pokoju wspólnego - gdzie naszą dalszą wędrówkę przerwał powrót Brendy z naszej sypialni:
- No czekaj Vicky, przecież muszę się jeszcze pożegnać!!!
Po czym zaczęła ją przytulać, ściskając ją przy tym gorzej niż diabelskie sidła, oraz trajkotać bez przerwy o "sile ich przyjaźni", co zabrało nam dobre pięć minut.
Kiedy Flitwick powrócił do salonu, aby powiadomić nas o tym, że konduktor już odkopał się z zaspy śniegu, zeszliśmy do sali wejściowej, gdzie już czekał na nas Teddy ze swoją wysłużoną walizą.
- Zgadnijcie, kto jako jedyny wraca do domu na Wielkanoc z mojej klasy...! - zawołał, kiedy do niego podeszłyśmy. - Ja. - Skłonił się uroczyście, pochylając swoją granatową głowę. - No i jeszcze Wood, ale jego nie zaliczam do gatunku homo sapiens sapiens.
Victoire tylko przewróciła oczami.
- Ale za to będziesz mógł dostąpić zaszczytu siedzenia w przedziale z nami! - oznajmiłam radośnie. - Cieszysz się?
- Może być - rzucił, a ja trąciłam go w bok, po czym ruszyliśmy w stronę dębowych wrót Zamku.
A kiedy wyszliśmy ze szkoły, grube płaty śniegu wirowały w powietrzu tak gęsto, że nic nie było widać, a do tego jeszcze te wredne, mokre śnieżynki, które tak niewinnie skrzyły się w nikłym świetle latarni Hagrida, dostawały się praktycznie wszędzie - do oczu, nosa, uszu, ust, pod szalik, między sznurówki butów, za kołnierz, a nawet do kieszeni. Przypominało to trochę zadymkę, kiedy przyjechaliśmy do Muszelki na Boże Narodzenie; wtedy też była taka zawierucha, że ledwo co dotarliśmy z samochodu do drzwi domku, chociaż były oddalone od nas tylko o parę metrów.
A teraz tak padało, że aż nie można było użyć powozów i całą drogę do stacji w Hogsmeade przebrnęliśmy na piechotę. Z wielką ulgą wleźliśmy więc do Ekspresu Hogwart, w którym jarzyły się światła, bo chociaż dni były teoretycznie dłuższe niż w zimie, to strasznie się ściemniło przez stalowe chmury, które przysłoniły całe niebo, i ten okropny śnieg!
Ja, Vi i Teddy zaczęliśmy iść wąskim korytarzykiem wagonu, popychani do przodu przez falę napierających na nas uczniaków. W końcu wszyscy rozsiedli się w przedziałach i tylko my zostaliśmy na lodzie. I właśnie kiedy mieliśmy wejść do jakiegoś przedziału, z naprzeciwka nadbiegła Bacy cała w pocie i dopadła do drzwi.
- Wolne?
- NIE!! - wrzasnął zgodny chór z przedziału.
- Czyli wolne! - I zatrzasnęła za sobą drzwi. A kiedy podeszliśmy bliżej co się okazało? Że to przedział Fiffie, Dominique i ich kolesi oczywiście! A ściślej: Jake'a, Matthew, Lucy, Ryana, Teodora i jego kumpla. Gdy przechodziliśmy, zdążyłam jeszcze zobaczyć, jak Bacy rozsiada się na siedzeniu, "kumpel" wciska się szybko na miejsce między Lucy a drzwiami, a Jake wskakuje na półkę bagażową. W głębi ducha już zaczęłam im współczuć...
Sądząc z parogodzinnego opóźnienia pociągu, zanosiło się na to, że będziemy podróżować w nocy, woleliśmy więc szybko zająć jakieś miejsca, by nie stać w korytarzu przez całą jazdę. Lecz, jak łatwo można się było tego spodziewać, dwa pierwsze wagony okazały się być pełne po brzegi. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy przypadkiem nie brakuje jakiegoś wagonu, ale kiedy doszliśmy do trzeciego przestałam się zastanawiać nad czymkolwiek, bo właśnie wtedy spotkaliśmy Nickie z Seanem.
Wyglądali dosyć posępnie.
- Kto z Paczki właściwie jedzie jeszcze na Wielkanoc? - zagadnęłam ich niewinnie, a oni od razu zaczęli histeryzować, co w pojęciu "Nickie-Sean" wyglądało tak, jak u zwykłych ludzi lekkie rozżalenie nad rozlaną papką, która miała być eliksirem.
- Sądzę - zaczął Sean uroczyście - że nasza Paczka rozwiązała się na zawsze.
- Wygląda na to, że jedynie związek Rose i Cristera był jej fundamentem... - dodała Nickie ze smutkiem. - Teraz już wszystko stracone...
- Oj, gadanie - rzuciłam tylko.
Nickie ściągnęła brwi.
- No przecież wiem, że wiesz, że pogodzimy się za trzy dni - zniecierpliwiła się. - Ale nie musisz nam od razu psuć naszej żałoby narodowej!
- A gdzie urządzacie stypę? W przedziale prefektów?
- To nie było miłe - stwierdził Sean.
- Chodźmy... - Nickie pociągnęła lekko Seana za łokieć. - A jak znajdziecie kogoś z Paczki, to dajcie znać! Będziemy w wagonie prefektów. - I poszli.
Weszliśmy do czwartego wagonu, gdzie od razu naskoczył na nas Quirke, który gorliwie zaczął nas namawiać do zajęcia miejsc w jego przedziale, jakby od tego zależało jego życie. W ogóle Quirke stał się bardzo uniżony, odkąd zrobił nam awanturę w pokoju wspólnym, przeprosił nas z miliard razy i nawet udzielił mi dodatkowej porady w kwestii odnalezienia Loreine (znowu radził mi iść do Simona, ale ja oczywiście nie zrobiłam tego, tak samo jak nie podziękowałam mu za pomoc podczas napaści na nas całej klasy, bo nie miałam odwagi). I kiedy już mieliśmy się zgodzić, znikąd pojawiła się Gigi Bulstrode i pociągnęła Teda gdzieś w głąb pociągu. Same weszłyśmy więc do przedziału, w którym oprócz Quirke'a byli już Seth, Ivo, Lisa, Julia i nie wiadomo czemu Orellia Craig z Hufflepuffu, naburmuszona najwyraźniej dlatego, że jej dwie kumpele Claudia i Esme zostały na Wielkanoc w szkole.
No i jak to zwykle bywa w takich towarzyskich sytuacjach, zaczęło się od niewinnej wymiany kart z czekoladowych żab.
Chyba jeszcze nigdy nie wymieniałam się kartami w tak dziwnym gronie.
No, może nie tak dziwnym, ale zestawienie tych osób kontra karty ze sławnymi czarodziejami było dosyć... interesujące. Ja sama raczej nie miałam zbyt wiele kart, ale Quirke i Julia mieli ich chyba z tysiąc i oboje prześcigali się w dopowiadaniu informacji o którymś z magów, których brakowało w krótkich notkach na ich temat z tyłu kart. W ten sposób zaraz też wyniknęła żarliwa dyskusja o tym, czy Kliodyna naprawdę była druidką, czy też rozpowiadała to dla rozgłosu, a także czy Merlin zapuszczał brodę przez dwieście lat, czy poświęcił ją raczej celom naukowym. Natomiast Orellia raczej nie wiele miała do powiedzenia na temat biografii słynnych czarodziejów, ale chętnie oglądała karty aby stwierdzić, że Morgana ma zeza, a Dumbledore krzywy nos. Możliwe, że to właśnie przez takie uwagi magowie zaczęli znikać z kart, gdy tylko wzięła je do rąk Orellia - bo jaki może być inny tego powód?
Lisa za to bardziej niż kartami interesowała się chyba czekoladowymi żabami, bo z wytęsknieniem wyczekiwała babki o pseudonimie "Chcecie-coś-z-wózeczka-kochaneczki" i aż podskoczyła, kiedy otworzyły się drzwi przedziału - lecz to tylko Teddy wszedł do środka, nie wiedzieć czemu cały czerwony. Osobiście wolałam nie pytać go raczej o to czego chciała od niego Gigi, bo byłam pewna, że jeżeli zaczęła go przekonywać do siebie podobnymi sposobami co w listopadzie podczas urodzin Fiffie, to Ted prędzej dostanie Trolla z obrony przed czarną magią, niż mi to powie. Zaraz jednak inna myśl wpadła mi do głowy: Co Quirke, Ivo i Seth robią w tym pociągu, skoro Brenda mówiła nam, że zostają w Hogwarcie?
- Quirke, Ivo, Seth! - odezwałam się. - Tak właściwie to co wy tu robicie? - Kiedy nadal nie rozumieli o co chodzi, dopowiedziałam: - Brenda mówiła nam, że zostajecie w szkole...
- A! - Quirke podskoczył jakby przyłapano go właśnie na gorącym uczynku. - Bo chodzi o to, że... że... że po prostu przed nią zwialiśmy! - wyrzucił z siebie, wyraźnie zawstydzony, iż musiał użyć tak prymitywnego kolokwializmu. - No bo tak się podniecała, że zostajemy... Po prostu wiedzieliśmy, że nie da nam żyć!
Po czym powrócili do wymieniania się kartami jak gdyby nigdy nic, dopóki Seth, dotychczas przyglądający się temu z rękami założonymi za głowę nie powiedział:
- Ej, co wy na to, że jak przyjdzie baba "Chcecie-coś-z-wózeczka-kochaneczki" to nic nie kupimy, żeby zrobić jej na złość?
Lisa, wciąż wpatrująca się uporczywie w drzwi, spojrzała na niego z rozpaczą. Orellia natomiast zmarszczyła nosek.
- Bez sensu - oświadczyła.
- A może zgasimy światło? - zaproponował Quirke, co zabrzmiało dosyć dziwnie.
Seth spojrzał na niego ironicznie.
- Ta, a może jeszcze założymy piżamki, a ty wujku Quirke'u poczytasz nam na dobranoc instrukcję użycia chustki do polerowania kociołków?
- Daj spokój, będzie fajnie! - pisnęła Lisa.
- Ale ja się boję!! - jęknęła Orellia, ale Quirke tylko wywrócił oczami i - nie zważając na protesty wszystkich - zgasił światło, przy czym jak można się było spodziewać, w jego nadgorliwości zaklęcie okazało się oczywiście za silne, przez co zgasło też światło na korytarzu, byliśmy więc pogrążeni w ciemności jak w proszku z Peru.
Zaraz zorientowałam się, dlaczego Quirke tak bardzo chciał zgasić światło, kiedy w mroku dostrzegłam zarys Julii, która zaspana opierała głowę o okno. Jeżeli jednak Quirke gasząc światło chciał stworzyć jej dogodne warunki do snu, to popełnił błąd, bo jeśli podczas wymieniania się kartami byliśmy w miarę cicho, to w ciemnościach zebrało nam się na taką głupawę, że dziwię się iż pociąg się nie wykoleił.
A zaczęło się od tego, że Victoire ktoś nadepnął na stopę, o co wszyscy podejrzewali rzecz jasna Teddy'ego, który oczywiście się tego wypierał. Lisa nagle stwierdziła, że musi wziąć coś z półki bagażowej, po czym zrzuciła niechcący swoją torbę wprost na głowę... podejrzewam, że Iva, ponieważ nikt się nawet nie odezwał... Quirke'owi upadła książka, więc zaczął jej gorliwie szukać po całym przedziale, a Orellia prawie udusiła Setha, piszcząc jak spanikowana tchórzofretka. W końcu wszyscy pozapalali różdżki i ostatecznie skończyło się na tym, że Sethowi coś odbiło i postanowił pobawić się w rzucanie co rusz Lumos Maxima, na sekundę rozjaśniając wszystkie kąty przedziału, przez co tak rozbolały mnie oczy, że aż je zamknęłam.
I Seth przestał błyskać sowim Lumos Maxima dopiero wtedy, kiedy w korytarzyku rozległ się wrzask starszej pani z wózkiem, która najwyraźniej sądziła, że to pioruny co rusz atakują nasz przedział. Kiedy więc w końcu się uspokoiła, raczej już nie chciało nam się robić jej na złość i kupiliśmy mnóstwo rzeczy, przy czym Orellia wykosztowała się na największe pudło Fasolek Wszystkich Smaków Bertiego Botta, jakie było na wózku.
Quirke zapalił więc z powrotem światło, bo Julię i tak już do reszty wybudził ten cały wrzask i hałas, po czym przez trzy godziny objadaliśmy się fasolkami, przy czym prym wiedli Teddy i Victoire, dziwnie rozbawieni po tej całej akcji z Lumos Maxima. Zaprzestaliśmy tego zajęcia dopiero wtedy, kiedy Ted o mało co nie wypluł fasolki o smaku pleśni. Victa spojrzała tylko na niego z politowaniem, po czym podała mu miętową nitkę do zębów, na co wszyscy parsknęli śmiechem. A ja przymknęłam oczy, czując jak ogarnia mnie powoli błoga senność - lecz nie zasnęłam, tylko rozmyślałam o tym, co muszę zrobić pierwszej niedzieli po Świętach Wielkanocnych.
I kiedy Seth rąbnął Quirke'a książką, wpadłam na pomysł. Może Orellia zna Loreine? W końcu przecież spiskowała z Nanną, a taki perfum bardzo do niej pasował... Chociaż w zasadzie jak się nad tym zastanowić, to Orelllii wcale tak strasznie nie zależy na chłopakach, jakby się mogło wydawać. Ale i tak moim obowiązkiem było się zapytać. Przysiadłam więc przy jej miejscu i szturchnęłam ją lekko, bo ona też zapadła w drzemkę.
- Coo...? - przetarła oczka dłońmi zwiniętymi w piąstki.
- Tak tylko pomyślałam... Czy znasz taką Loreine z Gryffindoru z piątej klasy?
- Teraz się mnie o to pytasz...?
- No...
- Ale chodzi ci o Malvę, tak?
O rany.
- Nie... nie, już nic... - spróbowałam się uśmiechnąć ale chyba niezbyt mi to wyszło, po czym wróciłam na swoje miejsce.
Czemu wszyscy, których pytałam o Loreine, ględzą o jakiejś Malvie?! Marie, Bacy, Nannah, teraz Orelllia... Może ta Malva też jest związana z tą sprawą?
I kiedy już zaczynałam się zastanawiać, gdzie ta siatka się kończy, pomyślałam "dość".
Chyba rzeczywiście musiałam wreszcie posłuchać Quirke'a i pójść do Simona... Spytać się o dziewczynę, która jest szkolnym ośrodkiem czarnego rynku.
Nie, przecież w życiu tego nie zrobię. Nawet gdybym poprosiła Vicky, żeby ona się go spytała, pewnie od razu zaczęłaby się pytać, dlaczego sama nie mogę.
Więc jeśli wiedziałam, że nie zdobędę się na to później, tak samo jak nie odważyłam się na to wcześniej, już zaczynało do mnie docierać, co należy zrobić. Muszę iść do niego teraz.
Chociaż nawet nie wiedziałam, czy on też jedzie do domu na Święta.
Czas na pierwszy krok.
Z oporem wstałam.
- Gdzie idziesz? - spytała Vika, a Ted wychylił się zza jej ramienia, świdrując mnie jeżynowymi oczami.
- Później ci powiem... - zdobyłam się na jakiś żałosny uśmiech (miał wyglądać na dziarski i pełen energii do działania, ale już to zostawmy), po czym wyszłam z przedziału.
W sumie mogłam się przecież spytać Quirke'a czy Simon jedzie na Wielkanoc.
No trudno... Zaczęłam iść do prefekciego wagonu, po czym w końcu znalazłam przedział, w którym siedzieli oni.
Sean siedział czytając Proroka Codziennego, a Nickie spała na jego ramieniu, jak mi się przynajmniej z początku zdawało, bo gdy przy nich usiadłam, otworzyła oczy.
- O, witaj Pocky... - powiedziała na mój widok, nawet nie trudząc się, aby podnieść głowę. - I co, widziałaś kogoś z Paczki...?
- Nieee... Tak w zasadzie to przyszłam się spytać... - Spojrzałam na Seana i się zarumieniłam, bo nawet jeżeli czasami odzywał się w moim towarzystwie, to nigdy nie gadałam z nim wprost. - Wiesz może czy... - odchrząknęłam - ...twój brat jedzie do domu na Wielkanoc?
- Jedzie - odparł krótko Sean.
Zapadła chwilka milczenia, którą przerwałam:
- A wiesz gdzie jest?
- Jak mniemam to w tym pociągu - rzekł, unosząc ironicznie brwi.
Nie ma to jak wyciągać informacje od największego mruka w szkole...
No dobra. To Ivo jest największym mrukiem.
- A tak ściślej, to nie wiem gdzie on jest - dodał Sean, jakby nie mógł tak od razu.
Zachowałam stoicki spokój. Taaak, nie ma to jak perspektywa szukania jednego małego ludka spośród tysiąca innych znajdujących się w tym kilkukilometrowym pociągu... i to tylko dlatego, że ten ludek nie ma przyjaciół i nawet jego rodzony brat nie ma pojęcia gdzie on jest.
Brzmi świetnie.
- Ahaa... - rzekłam powoli. - To... jak zobaczę kogoś z Paczki to dam znać.
Oczywiście, że nie dam. Po tak marnych rezultatach mojej misji wywiadowczej?!
Wróciłam do swojego przedziału, w którym Victa i Teddy gadali, Julia i Quirke czytali wspólnie książkę głowa przy głowie, Seth wyjął z torby Proroka Codziennego, Lisa samotnie wcinała czekoladowe żaby, a Orellia pochrapywała cicho przy oknie. Usiadłam na swoim miejscu z poczuciem porażki.
- Więc gdzie byłaś? - wyrwała mnie z beznadziejnych myśli Vi.
- A u Nickie i Seana...
- I co tam u nich? - zagadnął Teddy. - Już popełnili samobójstwo?
- Jeszcze nie... Ale pewnie ja zaraz to zrobię.
Teddy spojrzał na mnie zdziwiony, a Vic zrobiła minę znaczącą tyle co "co-się-znów-na-hipogryfa-stało?". Ja jednak odwróciłam się od nich, opierając czoło o chłodną szybę i wbijając wzrok w śnieżynki wirujące za oknem, na tle przewijającego się w zawrotnym tempie krajobrazu. Jakoś nie miałam specjalnej ochoty na rozmowę.
Na King's Cross dojechaliśmy nad ranem. I pomimo tego, że o świcie na peronie 9 i 3/4 mogłam się spodziewać jedynie taty, to była też i mama, a nawet moje małe siostrzyczki Margaret i Claire, które nawet nie wyglądały na zaspane, tylko podniecone i podekscytowane.
- Nie spałyśmy całą noc! - pochwaliła się starsza Margaret.
- W ogóle! - wtórowała jej Claire swoim cieniutkim głosikiem.
Rozejrzałam się po peronie. Rodzice stali nieopodal, ale... gadali właśnie z Billem i Fleur! Ogólnie wszyscy wokoło ględzili o tym straszliwym opóźnieniu, ale nasi znaleźli sobie lepszy temat. A mianowicie napaść w gabinecie Booracka oczywiście.
-...ale Dominique jest w pierwszej klasie i mogla mieć naprawdę poważni klopoty! - mówiła właśnie żywo Maman, potrząsając srebrną grzywą.
- No nie mam pojęcia co im odbiło - dodała mama, której uwaga była częściowo rozproszona przez dochodzące zewsząd pohukiwania sów, miauczenia kotów i inne magiczne odgłosy.
- A państwo otrzymali powiadomienie sowią pocztą, tak? - zapytał uprzejmie Bill.
- Tak, tak... - odparł tata z taką miną, jakby za wszelką cenę starał się zapomnieć o sowie wlatujacej sobie jak gdyby nigdy nic do jego domu.
Podeszłam do nich razem z Mar i Claire, i wtedy zobaczyłam, że koło nóg Maman pałęta się Louis. Margaret stuknela mnie w łokieć.
- Pocky, a co to za chłopczyk?
- To Louis...
- Hej! - Nagle przy nas pojawiła się Fiffie i zaczęła wylewanie witać się z mamą, podczas gdy tata wciąż gadał z Billem, dopóki Claire nie krzyknęła:
- Tati, Pocky psysła!
Przywitałam się z tatą, a potem z mamą. Wciąż brakowało jeszcze tylko Nickie.
- A gdzie Vera? - Mama stanęła na palcach, patrząc ponad głowami wszystkich. - Przyjdzie z Seanem?
- Nie wiem...
I wtedy zobaczyłam ją. Stała razem z Seanem i gadała jeszcze z Florence i Laurą. Zdawało mi się też, że widzę rudą burzę włosów Julii, posuwającą się w stronę barierki, a także różową plamę Bacy, która wrzeszczała na cały peron "TUTAJ MAMUSIU!!", oraz Dominique żegnajacą się z Matthew i tym całym Teodorem. W końcu Florence i Laura odeszły, a Nickie wymieniła jeszcze parę intymnych zdań z Seanem, pocałowała się z nim na oczach wszystkich (jakby mieli się rozstać na co najmniej dziesięć lat, a nie na tydzień!), po czym zaczęła przepychać się w naszym kierunku. Mama oczywiście się obraziła:
- Dlaczego nie przyprowadziłaś Seana??
Właśnie wtedy do mojej głowy wpadła myśl, że dobrze iż nie mam jeszcze chłopaka...
Tak oto wszyscy w mgnieniu oka się porozchodzili. Tylko jeszcze Victoire stała przy Tedzie.
- To cześć, Teddy!
- Pa, Vicky!
- Hej, Pocky!
I kiedy przytuliłyśmy się z Vi na pożegnanie, zobaczyłam panią Andromedę idącą w naszą stronę. W tym momencie tata zaczął mnie wołać:
- Pauline, zbieramy się!
I odjechaliśmy. A Margaret i Claire nie przestawały wesoło paplać przez całą drogę: Claire o sowach, kotach i ropuchach, które widziała na peronie, a Margaret o Louisie. Kiedy w końcu dotarliśmy do domu, pierwsze co zrobiłam, to walnęłam się na swoje łóżko w ubraniach i w ten sposób przespałam cały dzień.
Następnego ranka, obudziła mnie jakaś sowa dobijająca się do okna pokoju, który dzieliłam z Fiffie i Nickie. Jeden dzień byłyśmy poza Hogwartem, a ci ze Świata Magii już nie mogli bez nas wytrzymać... Wpuściłam wiec sowę i wzięłam od niej list, ale okazało się, że to dla Fiffie od jakiegoś chłoptasia. Dlatego też nie otworzyłam go, lecz położyłam kopertę na biurku Fiffie, a sowę przepłoszyłam za okno. Dopiero potem, kiedy Fiffie rozerwała kopertę, okazało się, że była w niej zgnieciona czterolistna koniczyna.
Rodzice bardzo się cieszyli z tego, że jesteśmy w domu, ale nic nie mogło przebić Margaret i Claire, które dosłownie ześwirowały i przez cały czas nie dawały nam spokoju. Tata oczywiście pytał nas o szkołę i o to jak sobie radzimy z "tym Selerem" jak nazwał omyłkowo Booracka, a mama natychmiast chciała brać nas na zwierzenia, a zwłaszcza Nickie, która przecież miała chłopaka. Lecz Nickie wcale nie wykazywała chęci rozmawiania z nią o "intymnej sferze uczyć Seana" w obliczu zadania pogodzenia ze sobą skłóconej Paczki i praktycznie całe święta przesiedziała za biurkiem, pisząc listy i odbierając je od poszczególnych członków ich klubu, tak że aż sąsiedzi zaczęli dziwić się tym zatrzęsieniem sów. Przez to wszystko ja i Fiffie zostałyśmy skazane ma Mar i Claire, które wciąż chciały, żebyśmy "robiły czary".
- Ale nam nie wolno, bo inaczej wyrzucą nas ze szkoły! - wyjaśniałam im cierpliwie, lecz raczej z marnym skutkiem. W końcu przełamałam się i pokazałam im filiżankę gryzącą w nos, ale jeżeli myślałam, że to je powstrzyma, to popełniłam błąd. Wreszcie zaprezentowałam im wszystkie rzeczy jakie kiedykolwiek kupiłam u Zonka i w Magicznych Dowcipach Weasley'ów, ale skończyło się to jedynie tym, że o mało co nie wysadziły domu, podkradając różdżkę Nickie, a potem z płaczem tłumaczyły, że chciały tylko zobaczyć jak ta "zabawka" działa.
Aż wreszcie nadeszła Niedziela Wielkanocna. Kiedy mama zaczęła namawiać mnie, Fiffie i Nickie do szukania razem z dziećmi czekoladowych jajek w ogródku, pomyślałam, że chyba zwariowała. Ja i Fiffie trochę się zdziwiłyśmy, kiedy sowa przesłała nam dodatkowo paczuszkę od pani "babci" Molly, zawierającą ogromne, czekoladowe jaja wypełnione w środku karmelkami, wszystko domowej roboty. Wysłałyśmy jej liścik z podziękowaniami.
W Poniedziałek Wielkanocny dzieci znowu ześwirowały. Zaczęły polewać wszystkich wodą z plastikowych pistolecików, aż w końcu tata się zdenerwował i kazał im iść na podwórko. I te śmigusowo-dyngusowe szaleństwo skończyło się dopiero wtedy, kiedy Fiffie nawrzeszczała na nie, że o mało co nie utopiły jej pufka pigmejskiego.
Dzień końca ferii zbliżał się nieuchronnie, a ja coraz bardziej bałam się weekendowego spotkania z McGonagallą. Przez pewien czas myślałam nawet o liście do Simona, ale szybko zaniechałam tego pomysłu. Wiedziałam tylko, że jeżeli w pierwszy dzień szkoły nie odnajdziemy Loreine, to będzie z nami bardziej niż krucho... Na razie jednak wolałam o tym nie myśleć, zwłaszcza, że zostawiłam sobie wypracowanie o wilkołakach na ostatnią chwilę i dopiero teraz zaczęłam się poważnie zastanawiać nad napisaniem listu do Julii z prośbą o ściągę.
Ogólnie był to bardzo miły tydzień, a Nickie przez ostatnie dni ferii wydawała się być już bardziej zadowolona, być może z tego powodu iż Paczce udało się jakoś dogadać. Tak przynajmniej podejrzewam, bo kiedy ją o to zapytałam, ona tylko zachichrała się i powróciła do euforycznego tuptania po całym domu.
Aż w końcu nadszedł dzień wyjazdu.
Mama jak zwykle żegnała nas łzami, twierdząc, że tydzień to stanowczo za mało, że Wielkanoc minęła zbyt szybko, że nasz pobyt w tej szkole jest zbyt długi, a przecież każdemu z nas czas robi się coraz krótszy. Zaraz jednak się udobruchała, kiedy na peronie 9 i 3/4 w końcu udało jej się dopaść Seana.
Wyściskałyśmy rodziców, obiecałam dzieciom, że prześlemy im "fajne zabawki", po czym weszłyśmy do pociągu.
A kiedy wstałam rano w pierwszy dzień lekcji i wyjrzałam przez okno, słońce grzało tak mocno, że po śnieżycy pozostało tylko kilka mokrych plam.
Po śniadaniu wyszłam więc na dziedziniec. Zwykle to czekałam z Tedem na Vikę, z Viką na Teda, albo oni czekali na mnie, ale tym razem to ja musiałam oczekiwać ich obojga. Stanęłam więc pod kolumną i oparłam się o nią plecami. Słońce świeciło jasno na niebie i tylko lekki wiatr chłodził mi policzki oraz sprawiał, że kosmyki włosów latały wokół mojej twarzy.
Na chwilę przymknęłam oczy, po czym rozejrzałam się po dziedzińcu. Na jego samym końcu kilkoro pierwszoroczniaków rzucało do siebie mini-fajerwerkiem, grupka krukonów ślęczała nad książkami, jakieś dwie dziewczyny krążyły to tu, to tam, żywo rozprawiając na temat tylko sobie znanych spraw, nieopodal siedziała Gigi Bulstrode w otoczeniu swojej bandy... a tuż na prawo ode mnie, opierając się o sąsiednią kolumnę, stał Simon.
Szybko odwróciłam wzrok, ale on już zauważył, że się na niego spojrzałam. Przez chwilę panowało milczenie, aż w końcu odezwał się:
- Podobno masz do mnie jakąś sprawę.
Co? Kto mu to powiedział? Ale zanim zdążyłam zadać jakiekolwiek z tych pytań, szybko ugryzłam się w język, żeby nie popełnić już żadnej gafy.
- No tak... - odpowiedziałam w końcu. - Chciałam się spytać o Loreine.
- O Malvę-Loreine - poprawił mnie, po czym dodał, widząc moją zdziwioną minę: - Mało kto wie, że ma dwa imiona...
A więc stąd te wszystkie nieporozumienia...! Simon ciągnął dalej:
- Zwykle trudno ją gdzieś złapać, ale wieczorem zawsze jest w Starych Lochach.
Skąd on to wie? I dlaczego mi pomaga? Czemu obronił nas przed Quirkiem? Jednak nadal nie mogłam wykrztusić ani słowa.
- A ty na kogo czekasz? - zagadnął nagle.
- Na Teda i Victoire... - odparłam, zaskoczona.
- Na Spella Wooda też?
Zaczerwieniłam się, a on uniósł brwi.
- Wybacz, ale nie widzę powodu, dla którego miałabym się zadawać ze Spellem Woodem - powiedziałam chłodno.
- A więc rozumiem, że to dlatego z nim zatańczyłaś na Sylwestrze, a ze mną nie...? - Nie mówił ani z urazą, ani z pretensją, ani nawet z ironią, tylko tak, jakby przyszedł tu tylko po to, aby pożartować sobie ze mną w ten słoneczny, przyjemny dzień.
Spojrzałam na niego, zastanawiając się, o co może mu chodzić. Właściwie nie byłam do końca pewna, jak powinnam się teraz zachować; obrazić się na niego? Udawać, że nic mnie nie obchodzi? A może przyjąć taką samą postawę jak on? Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, poczułam, jak ktoś...
Eyyy, zaraz.
Czy ktoś właśnie pocałował mnie w policzek...?
Zdążyłam jeszcze zobaczyć, jak Simon odwraca się na pięcie i znika bez słowa.
Szybko obróciłam się w stronę nikogo innego jak Teda Lupina, który właśnie gadał coś do mnie jak najęty, wyraźnie strasznie czymś podekscytowany.
- Słuchaj, mam wam tyle do powiedzenia, że...
- Odbiło ci?! - przerwałam mu.
- Co?
- Czy tobie do reszty odbiło?!
Wytrzeszczałam na niego oczy, kompletnie nie rozumiejąc, dlaczego Teddy patrzy się na mnie z takim zdziwieniem.
- Pocky, o co ci...
- Od kiedy to całujesz mnie na powitanie?!
Lecz zaraz zrozumiałam, od kiedy Teddy całuje mnie na powitanie. Byłam pewna, że nigdy nie zrobiłby tego w obecności Victoire... ale przy Gigi Bulstrode owszem, o czym zorientowałam się, kiedy tylko mój wzrok padł na jej rozwścieczoną minę. Co ten Teddy nawyrabiał?! Nie dość, że Simon utwierdził się w przekonaniu iż jestem totalną idiotką, to jeszcze teraz moje życie jest zagrożone ze strony Gigi! I co gorsza... od strony Victoire, o ile się o tym w ogóle dowie!
- Przepraszam cię, jeżeli zrobiłem coś nie tak... - powiedział Ted ostrożnie, przyglądając się wszelkim zmianom zachodzącym na mojej twarzy.
Spojrzałam na niego wzrokiem pełnym furii. Postanowiłam, że obrażam się na niego!
- Tylko teraz się nie obrażaj! - dodał szybko. - Bo naprawdę mam wam coś ważnego do...
Lecz ja wybiegłam już wzburzona z dziedzińca, wciąż zaczerwieniona ze wstydu i rozpaczy.
_______________________________________
No i się nie dowiemy co ten Teddy miał tak ważnego do powiedzenia.
Niby taki spokojny rozdział, a jednak pod koniec świat stanął w nim na głowie...
Ale nie zabijajcie mnie.
A wiecie dlaczego?
Bo pod koniec października mija rok od założenia tego bloga.
Aż trudno w to uwierzyć, prawda?
Z tej okazji niniejszym pragnę podziękować serdecznie wszystkim ludziom, którzy przez ten rok zawędrowali na mój blog i postanowili zostać tu aż do tej pory.
♡ Dziękuję! ♡
Bo wiecie, że gdyby nie Wy, to ten blog nie przetrwałby nawet kilku miesięcy?
No a teraz komentujcie, lejcie wodę, oceniajcie, poprawiajcie i co tam Wam do głowy przyjdzie (tylko nie zabijajcie)!
A, no i jeszcze jedno. Dedykacja dla wszystkich czytelników, z wyszczególnieniem tych, u których spadł już śnieg!
Nox/*
~ Tita
Ps. Nie martwcie się, Pocky i Teddy są tylko przyjaciółmi ^^
PIERWSZA!!!
OdpowiedzUsuńKurde. Ale się porobiło. Święta, Święta, Święta. Malva - Loreine? Nieźle. Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni^^
QUIRKE ZGASIŁ ŚWIATŁO DLA JULII! Awww ♥ I te ich przekomarzanki odnośnie znanych czarodziejów bezcenne. Są na dobrej drodze do bycia razem i na to też liczę <3
Niestety, u innych nie układa się tak dobrze. Wrr, Teddy! Pocky i Simon mieli szansę, a ty wszystko zmarnowałeś przez jakąś głupią Gigi Bulstrode! Niech no tylko Vicky się o
tym dowie, to utnie ci ten zakuty łeb. Przepraszam, poniosło mnie jak zwykle.
Nickie i Sean. Ach, ta miłość. Czy tylko mnie nie dosięga? Najwyraźniej xD Spoko wymyśliłaś, z Paczką Puchonów. Jacy dramatyczni. Czyżby ich życie legło w gruzach? :P
No także ten. Błędów nie ma. Czekam na Quilię, Tedoire i Pockemona! XD Oto oficjalna nazwa tego pairingu. Simon + Pocky = Pockemon. Dobra, odbija mi, jak zawsze wieczorem. Weny życzę i pozdrawiam cieplutko :*
~ Quilia Shipper
POCKEMON XD Piękne...! ♥
UsuńJa nie mogę, specjalnie dla Ciebie będę musiała rozwinąć wątek Quilii w przyszłości... bo jeżeli tego nie zrobię, będę mieć aż wyrzuty sumienia (pomijając to, że prawdopodobnie mnie wydziedziczysz).
A u innych nie układa się dobrze, bo inaczej byłoby nudno, rzecz jasna!
Aaach, czekają Was jeszcze długie tortury... C:
A Sean i Nickie to stare dobre małżeństwo, hyhy.
Dziękuję bardzo za wenę, oj, już zbliżamy się powoli do rozwiązania... Ale nie martwcie się, mam już rozrysowany cały plan na czwartą klasę (muahahaha), więc na tym się nie zakończy...
Pozdrawiam również cieplutko ^^ ~ Tita
Hej, wczoraj już nie miałam siły komentować. Jaka słodka para z Quirka i Julii (trudniejszego imienia nie mogłaś wymyślić?), aż trochę im zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńWidzę, że wszyscy uciekają przed cudownym towarzystwem Brendy ^^.
Ojciec Pocky przebił wszytko. Seler... No tak to warzywo i to warzywo. Kto by się tym przejął.
Teraz nie wiem czy się złościćuna Pocky czy Teddiego. Bo w końcu ta niewdzięcznica, powinna osobiście mu podziękować, a napisać sowę to już w ostateczności, a nie przejść nad tym do porządku dziennego. A Teddy, on wie, że go uwielbiam, ale skoro widzi że jego przyjaciółka rozmawia z jakimś chłopakiem to mógłby nie odstawiać takich scenek. Albo zawsze się tak witają albo wcale. Okej, rozumiem ta lalusia, ale niech czasem pomyśli o innych.
Ehhh.. Ale i tak mu wybaczam. Widocznie mam słabość do metamorfomagów
Czekam na następny wpis i pozdrawiam ciepło, przy okazji śląc przytulasy, bo strasznie zimno się zrobiło, a tak to przynajmniej atmosfera do pisania będzie.
I znów się rozpisałam nie na temat -_- dobra kończę
Do napisania
incaligo (nadal nie mogę się zdecydować czy z małej czy dużej litery pisać :-/)
Mogę z czystym sumieniem oznajmić, że to był naprawdę pierwszy i ostatni taki incydencik... A na kogo bardziej się złościć czas pokaże!
UsuńWidzę, że wszyscy zazdroszczą tego, jak się układa parce kujonów ♥ A przed Brendą kto by nie uciekł, prawda? Nawet taki ułożony Quirke jak gdyby nigdy nic dał nogę xD
Dziękuję za przytulasy, bo naprawdę zrobiło się zimno. Ale Wy mnie rozpieszczacie - stąd przytulasy, stamtąd wena...
Do napisania i dzięki za komentarz ~ Tita
Ps. Co do wersalika, to niestety Ci nie pomogę, sama mam straszne kłopoty z podejmowaniem decyzji, a już zwłaszcza za kogoś... Wybacz :/
LUPIN
OdpowiedzUsuńZABIJE
ZABIJĘ
ZABIJĘ
CRUC...
WRRR
*Gania po całym pkoju, próbując się odstresować*
Luipn, gdyby nie to, że jesteś kumplem Pocky i Vicky, już dawno bym cię wy-cru-cia-tu-so-wa-ła.
SIMON!
POCKY!
WRRRRRR
Tituś, piszej rodzieł, w którym Teddy odkupi swe winy, bo zabiję tego ***********. No ****** ******* ****** do ******* ******** ****** tego ********!
(Pozdrawiam Bijącą Wierzbę!)
Weny, weny, czasu do pisania, weny do tego, aby Pocky w końcu wytłumaczyła Simonowi SZCZERZE jak się sprawy mają (zapewne zrobi to za jakieś 5/10/505050050505050 rozdziałów, kiedy będzie zestresowana, wkurzona i będzie w jakimś miejscu sam na sam z Simonem, powie to, zakończy brawurowym rumieńcem a potem pójdzie. Ale to tylko moje założenie...)
Pozdrawiam jeszcze raz!
~Wikkusia
Hahahaha, ciekawe założenie, ciekawe... Ale czy trafne...? Oczywiście, że ***.
Usuń(Sprytnie, co? I "tak" i "nie" można zastąpić trzema gwiazdkami xD)
I jakie oburzenie na Teddy'ego!
No, no. Takiej ognistej reakcji to się nie spodziewałam! Ludzie, to tylko mały cmok w policzek! Minimalne trząsionko ziemi w tym opowiadaniu...!
No cóż, widzę, że jednak to do Was nie przemawia. W takiej sytuacji pozostaje mi tylko wziąć się za kolejny rozdział...
Również pozdrawiam Wierzbę Bijącą i Ciebie także przy okazji ~ Tita
Wszystkiego najlepszego z okazji pierwszej rocznicy ! ( Lupin mnie zdenerwował)
OdpowiedzUsuńAndy
Jak każdego chyba xD
UsuńDziękuję bardzo i pozdrawiam! ♥
~ Tita
Teddy, Teddy, Teddy... Przegrabałes sobie, oj przegrabałeś...
OdpowiedzUsuń– Crucio! – krzyknęłam.
– Izi! Nie, przestań! Proszę to boli! – odpowiedział Teddy.
– Nie. Hahahahahahah
To bylo wspomnienia sprzed chwilo, więc... Proszę nie opatruj Teddy'iego! On ma cierpieć!
Seler xD
No to wszystko wyjaśniło się z Loraine... A juz myslałam, ze nigdy się nie uda!
Rozdzial czytało mi się wyjatkowo i mogę go uznać za jednen z Top listy twoich rozdziałów.
Mam tylko nadzieję, ze paczka puchonów na zawsze pozostanie rozwiazana. Dramuturgia Nickie i Seana rozqala system!
Pozdrawiam i wysyłam hermetycznie puszkowaną wenę!
- Izi
- Protego! - krzyknął Teddy.
Usuń- Ale... ty masz cierpieć!!! - wrzasnęła Izi, z której oczu trysnęły łzy.
- Ale Zaklęcia Niewybaczalne są nielegalne. Nieładnie, Izi!
Oj, no rozumiem, że może Ci się w tym przypadku wydawać, że użycie Cruciatusa na Teddy'm jest uzasadnione. No ale jednak nie chciałabym, aby jedna z moich czytelniczek trafiła do Azkabanu...!
*Obrywa z całej siły hermetycznie puszkowaną weną w łeb*
...O, jakie piękne gwiazdki... *.* ...Dzięki, Izi!
~ Tita
O rany u Ciebie już jest śnieg!? O.O a gdzie mieszkasz?
OdpowiedzUsuńRany Twój bloga podoba mi się coraz bardziej z wpisu na wpis! (Choć zahowania bohaterów czasem mnie wkużają tak jak teraz! No błagam Pocky! Mogłaś się na niego gniewać dopiero po tym jakby Ci już powiedział)
Och mugolsko - magiczne święta! A my czekamy na Boże Narodzenie! Kto odlicza dni? =D
Totalnie rozumiem chłopców, że uciekli od Brendy. A ta Bacy! Na fasolki wszystkich smaków najgorsze okropieństwo świata! Ale naszej karkutki nikt chyba nie przebije.
Rany czemu Źródło podało jej drugie imię! Przez to prawie wszystko się popaprało! A Simon wybawca! Rany coraz bardziej go lubię. Spoko koleś ;)
No to to chyba na tyle. Przesyłam tort na roczek blogusia. Ciasto z dodakiem wolnego czasu polane weną. Smacznego! ;p
Wkurzać się dopiero po tym, jak powie co ma do powiedzenia...?
UsuńEj, zaraz. Cameleon, to przecież Ty jesteś mistrzynią niedopowiedzeń i urwanych zakończeń...! I Ty mi mówisz, że mam wszystko od razu wyjaśniać?!
U mnie nie ma śniegu... no chyba, że chodzi Ci o rozdział, bo w nim była śnieżyca xD A to akurat jest zgodne z prawdą, bo w 2013 serio był śnieg na Wielkanoc, a wcześniej na Boże Narodzenie nie... A teraz podobnież w niektórych rejonach Polski pada śnieg już w październiku, więc jeżeli u Ciebie prószy, to masz dedyk ^^
Mmmmm, dzięki za ciasto! Ale będzie uczta *q*
Pozdrawiam ~ Tita