poniedziałek, 2 listopada 2015

31. Trzy tajemnice Malvy-Loreine

14. 04. 2013 r. NIEDZIELA
 
 
   I tak oto przyłaziłyśmy do Starych Lochów przez cały tydzień. Lecz najpierw musiałam zmierzyć się oko w oko z Boorackiem i Simonem na eliksirach.
   W poniedziałek rano.
   Przyrządzaliśmy wywar leczący z groszopryszczki.
   - Glam! - syknął Boorack, nachylając się nad moją ławką tak nisko, że aż dotykał jej blatu brzuchem. - Po lekcji udasz się ze mną do profesora Flitwicka w sprawie swojego wczorajszego zachowania. Bez Weasley.
   Po czym poszedł za katedrę, z zadowoleniem poprawiając sobie szatę z tymi przeklętymi guzikami.
   Bez Weasley? Ale dlaczego?
- Wczorajszego zachowania? Przecież twoje zachowanie raczej nie wychodzi poza normę... - mruknął Simon z ironicznym rozbawieniem.
   A niech się śmieje, pomyślałam z goryczą. Myśli, że jak widział mnie z Tedem (moim przyjacielem, na sto galopujących gargulców!) to już może przykleić mi etykietkę typowej, pustej lali... Spojrzałam na niego spłoszona, a on najwyraźniej też sobie o tym przypomniał, bo nagle przestał się uśmiechać.
   Pośpiesznie napełniłam kociołek wodą i nastawiłam pod nim ogień. Z jakiegoś powodu czułam się podle, choć chyba niewiele miało to wspólnego z Boorackiem i Flitwickiem. Za to Simon bezceremonialnie się na mnie gapił, jak zawsze tym samym wzrokiem, jakby oceniał mój poziom inteligencji. Aż miałam mu ochotę wsadzić swój kocioł na głowę.
   - Przestań się tak na mnie patrzeć...! - wyrzuciłam z siebie w końcu. Przyjął to jakoś po swojemu, po czym szybko odwrócił wzrok. A ja tak zawzięcie siekałam ogonki polnych myszy, że o mało co nie poodcinałam sobie palców.
   I wreszcie lekcja się skończyła! Boorack oczywiście zatrzymał mnie w klasie, w czasie gdy wszyscy pakowali się do toreb, a Simon niedbale wrzucił wszystko do kociołka i pierwszy znalazł się w drzwiach sali. W końcu cała klasa wyszła.
   - No. - Boorack zrobił zadowoloną minę, gdy drzwi trzasnęły za ostatnim uczniem. - Idziemy do opiekuna twojego domu.
   Cóż, nie można było powiedzieć, bym była tak zadowolona jak on.
   Wyszliśmy.
   Chyba wieki minęły, zanim znaleźliśmy się w gabinecie Flitwicka. Boorack kazał mi iść przed sobą, jakby bał się, że w każdej chwili mogę mu uciec - i rzeczywiście, nie można było myśleć o żadnej ucieczce, wciąż czując jego charkliwy oddech na karku.
   Na miejscu zastaliśmy Flitwicka siedzącego za malutkim biureczkiem.
   - Boorack! - klasnął w dłonie, jakby był uradowany gośćmi. - Co cię sprowadza...?
- Ona. - Boorack wskazał na mnie. - Razem z Weasley, była wczoraj po godzinach poza pokojem wspólnym domu Ravenclawu!
- Ach, ach... - Flitwick westchnął ze zrozumieniem. - Więc czemu nie ma tu także panny Weasley?
- Weasley...? - Boorack, zbity z tropu, podrapał się po brzuchalu. - Już odjąłem należne punkty Ravenclawowi... Jednakże przyprowadziłem tu Glam, ponieważ - wziął głęboki oddech - miała cały rękaw we krwi i zamiast odpowiedzieć na pytanie nauczyciela, ona uciekła, nie udzielając mi jakichkolwiek informacji! Za coś takiego każdy normalny uczeń dostałby szlaban!
- A więc daj jej szlaban - odrzekł Flitwick beztrosko. - Chociaż jeżeli to co powiedziałeś jest prawdą, to radziłbym raczej aby panna Glam udała się do skrzydła szpitalnego!
- Do skrzydła...?? - Najwyraźniej tok myślenia Booracka nie nadążał za rozumowaniem Flitwicka. - Ach, tak! Więc będzie mieć szlaban w szpitalu!
- Chodziło mi raczej o to, aby panna Glam opatrzyła się w szpitalu - zniecierpliwił się Flitwick, poprawiając papierki na biureczku. - Skoro miała cały rękaw we krwi...
   Boorack teraz już był całkowicie zmieszany.
- Eee... miałem na myśli raczej karę, bo... - zaczął z zakłopotaniem - ...bo w tych lochach musiało coś się stać, skoro Glam miała tak poważną ranę! - szybko odzyskał rezon. - Wiem! A jeśli Glam i Weasley umówiły się tam nielegalnie na pojedynek?!
- Wątpię w to, jako że znam uczniów swojego domu - odparł Flitwick, wzruszając przy tym ramionami, co tylko zaświadczyło o jego zainteresowaniu tą sprawą.
- W takim razie Glam, pokaż swoją ranę profesorowi!
   Ale ja nie mam żadnej rany!
- Ekhm... Ja nie mam żadnej rany... - powiedziałam ostrożnie, patrząc jak twarz Booracka czerwienieje coraz bardziej.
- Nie rozśmieszaj mnie Glam, chyba wiem co widziałem! - wyparskał. - No już! Podwijaj rękaw!
   No dobrze, skoro tak pan nalega...
   Podwinęłam rękaw koszuli, ukazując wszystkim nienaruszone przedramię.
   Boorackowi opadła szczęka, natomiast Flitwick wyglądał na rozbawionego i to właśnie on pierwszy się odezwał:
- No cóż... Być może powinien pan uważać kolego na Eliksir Sennej Dekoncentracji... Potrafi mieć naprawdę bardzo ciekawe skutki uboczne.
   A Boorack z mieszaniną żałosnej złości na twarzy, otworzył przede mną drzwi, jeszcze mrucząc pod nosem:
- O wszystkim dowie się dyrektorka!
   Ale mnie już to nie obchodziło, kiedy raźnym krokiem udałam się na OPCM.
   A na obiedzie wymknęłyśmy się do Cristal.
   A na kolacji poszłyśmy do Malvy-Loreine.
   Tym razem znalazłyśmy ją bez trudu. Stała sobie pod ścianą tuż koło napisu "Manny tu był", pogodnie pykając fajeczką i popijając zestarzałym piwem kremowym (takie ponoć jest mocniejsze).
   - No i czego tu znowu? - zagderała, jakby zobaczyła nas tu po raz pierwszy, czemu zaprzeczyła jedynie wyrazem "znowu" tak, jakby dodawała go tylko mimochodem. - Wywalili was w końcu, czy nie?
- Chyba widać - rzekła Victoire z przekąsem. Już dawno nauczyła się, że aby zyskać sympatię i jako taki szacunek Malvy-Loreine, należy zwracać się do niej z takim samym pobłażaniem i wyższością, z jakimi ona sama nas traktowała. Dzięki temu dosyć szybko Malva-Loreine wdała się z nią w poufałe relacje, tylko do mnie wciąż odnosząc się złośliwie i opryskliwie. Chyba mnie nie lubiła.
- Byłaś dziś na lekcjach? - zagadnęła Victoire lekko.
- Nie... - Malva-Loreine wypuściła z ust dymne kółeczko. - Nie na lekcjach z Boorackiem i McGonagall - sprostowała po chwili.
- A miałaś dzisiaj jeszcze inne lekcje?
- Pewnie tak, ale co z tego?! - rozjuszyła się. - Jak mam w planie Booracka albo McGonagall, to nie przyłażę i tyle.
- W ogóle?
- W ogóle.
- Dlaczego?
   Malva- Loreine zamachnęła się niebezpiecznie butelką.
- Bo tak! - krzyknęła. - Co cię to k**** obchodzi?
- Widzę, że posprzątałaś... - Victoire, lekceważąc jej zdenerwowanie, omiotła ruchem ręki podłogę, na której jeszcze wczoraj leżał zdechły nietoperz, zbroczony plamami własnej krwi. - Czemu zabiłaś tego nietoperka?
   Malva zmrużyła lekko oczy.
- Bo mnie wk***ił.
- Mówiłaś, że to był prezent od twojego byłego chłopaka - oznajmiła Victoire.
   Loreine zmarszczyła brwi.
- Mówiłam tak...? - zdziwiła się mimowolnie.
- Czy on nadal jest w szkole? - zainteresowała się Victa niedbale.
- Niby kto?
- No on.
   Malva-Loreine spojrzała na nią wrogo.
- W tamtym roku skończył budę.
- To dlatego chcesz wylecieć?
- Co?!
- No, żeby nadal z nim być - rzekła Victoire zdawkowo.
- Z tym pokręconym palantem?! - Malva-Loreine wściekle wytrzeszczyła oczy.
- To czemu chcesz wylecieć? - spytałam mimo wszystko.
- Moja sprawa! - skwitowała ostrym tonem. - A jak nie chcecie mi w tym pomóc, to możecie już teraz wyp****alać!
- Jeżeli chcesz wylecieć, musisz przystać na nasze warunki - oznajmiłam.
   Spojrzała na mnie nienawistnie.
- Musisz nam powiedzieć, czemu chcesz wylecieć.
- Pieprz się - mruknęła tylko i odwróciła głowę.
- No to nici! - pisnęła Victoire radośnie.
   Tym razem wzrok Malvy wyraził głęboki namysł.
- Nikomu nigdy tego nie powiedziałam.
- O, więc możesz powiedzieć nam! - zauważyła beztrosko Vicky.
- Tobie, smarkulo? - prychnęła Loreine z rozbawieniem, co znaczyło wyraźnie, że coraz bardziej ją lubi. - Może kiedy indziej.
- Kiedy?
- Kiedyś.
   I nic już więcej nie powiedziała.
   Był to bardzo deszczowy poniedziałek.
   W równie deszczowy wtorek, Malva-Loreine spytała nas o pogodę.
- Deszczowo - odpowiedziałam jej. - Kiedy ty w ogóle ostatnio byłaś na dworze?
- Całkiem niedawno - odparła pobłażliwie. - Jakieś trzy tygodnie temu.
- To ma być niedawno? - prychnęła Victoire.
- Ale teraz chyba znowu będę musiała wyjść - mruknęła Malva-Loreine w zamyśleniu.
- Tak? - mile się zaskoczyłam. - A po co?
-  Żeby oswoić...
- Co?
- Nietoperka.
   Chwila ciszy.
- Przecież ostatnio zabiłaś jednego - zauważyłam wreszcie.
- Tak... - Wypuściła trochę dymu z ust. - Ale chyba zaczęło mi go brakować.
   W pochmurną środę powiedziała nam już nieco więcej.
   - To wszystko przez McGonagall. To ona nie chce mnie wywalić z budy. Wszyscy moi kumple zdążyli już się stąd wyrwać, a ja wciąż muszę tu siedzieć...
- A co to byli za kumple? - spytała Victoire pozornie takim tonem, jakby w ogóle jej to nie obchodziło.
- A taki jeden emos, a drugi pedał. Świetna spółka. Byli w piątej klasie, jak się do nich wkręciłam.
- A kiedy się do nich wkręciłaś?
- W trzeciej.
- Mówiłaś, że nie zaczynałaś w naszym wieku - zdziwiła się Vi.
   Malva-Loreine wywróciła oczami.
- Bo nie zaczynałam! Dostarczałam im tylko ziółek za zapłatę, rzecz jasna. Moja matka była zielarką w naszej wiosce, więc nie miałam z tym większego problemu. To był dobry układ... Dopiero potem zaczęłam palić zioło, bo myślałam, że wtedy McGonagall mnie wywali. Kazałam nawet nakablować na siebie jednemu takiemu kretynowi, ale ona odebrała mi tylko zioło i odjęła durne punkciki...
- No i dobrze - stwierdziła Vika.
- Pieprzona suka - mruknęła Malva-Loreine, nie wiadomo o kim. - Łamałam wszystkie przepisy po kolei, ale albo obrywałam szlabanem, albo McGonagall udawała, że nie widzi, co robię... Więc wagarowałam, ale ona tylko słała sowy do starych i dupa. Nic.
- Dlaczego?
- A bo ja wiem - wzruszyła ramionami. - Może myślała, że się poprawię.
- I poprawiłaś się? - spytała Victoire, choć wątpię, by nie znała odpowiedzi na to pytanie.
- Zaczęłam dilować ziółkami po szkole - wypuściła zielonkawy dym nosem. - Belfrzy skaczą, że niby takie niebezpieczne, ale tak naprawdę to były zwykłe śmiecie, takie jak ten wasz pieprzony perfum. Miałam nadzieję, że jakiś uczniak na mnie nakabluje, ale klienci przecież nie są idiotami, musieliby sami siebie wtedy wsypać. Więc... - urwała nagle.
- Więc co? - zapytałam.
   Opuściła dłoń z fajeczką.
- Nic.
   Zapadła chwila milczenia.
- Chciałaś coś powiedzieć - nie ustępowałam.
   Wzięła głęboki oddech.
- Powiedzmy, że odje**łam najgorszy błąd życia - powiedziała ledwo dosłyszalnie, opuszczając powieki i zaciskając je lekko, jakby chciała się pozbyć jakiejś okropnej myśli. - Ja... chciałam tylko wylecieć...! - Czy w jej głosie naprawdę zabrzmiała... bezradność?
   Vicky patrzyła na nią z posągową twarzą.
- Więc co zrobiłaś? - spytała grobowym szeptem.
   Ale ona powiedziała tylko ostro:
- Zabierz ten patyk, nie świeć po oczach!
   Szybko opuściłam różdżkę. Malva-Loreine ponownie podniosła fajeczkę do ust, ręka drżała jej lekko. Zaciągnęła się tak, jakby nabierała głęboki oddech świeżego powietrza, po czym wypuściła dym, zamykając przy tym oczy, jakby chcąc się uspokoić.
- Musiałam spróbować - odparła, chyba starając się zachować wyzywający ton, ale i tak było słychać jak głos jej lekko drga. Przycisnęła fajeczkę nerwowo do ust, wciąż nie otwierając oczu. Pomiędzy jej brwiami pojawiła się malutka zmarszczka. - A i tak nie wyszło. Zresztą, to od początku nie był dobry pomysł. Po co mieć jeszcze to na głowie.
   Gapiłyśmy się na nią szeroko otwartymi oczami.
- Ale wtedy byłam już zdesperowana i cholernie głupia. W każdym razie gdybym zaciążyła, to na pewno by mnie wywalili.
   Wytrzeszczenie naszych oczu nie mogło już chyba osiągnąć większej rozwartości.
- I na dodatek przyprowadziłam go do naszej ćpalni. - Malva-Loreine w końcu otworzyła oczy. - Tego też nie powinnam była robić.
- Dlaczego cię nie wywalili??? - po raz setny zadałam to pytanie.
- Nie wiem - powtórzyła cicho. - Nawet jak po tym wszystkim miałam dosyć i zawaliłam Sumy, to i tak mnie nie wywalili... Powtarzam tylko klasę.
- A skąd znasz Simona? - wyrwało mi się pytanie, które od początku znajomości z Malvą-Loreine nie dawało mi spokoju.
   Spojrzała na mnie mętnymi oczyma.
- Stąd, skąd wszystkich - odparła niejasno i zamilkła już na dobre.
   Jej słowa głęboko zapadły mi w pamięć i nie opuszczały mnie aż do czwartkowych eliksirów następnego dnia.
   Jeszcze nigdy nie czułam się tak rozproszona na eliksirach. Z jakiegoś nieznanego mi powodu ciągle nie mogłam skupić się na pracy. Także z jakiejś zagadkowej przyczyny, coś ciągle kazało mi zerkać na Simona, który tym razem chyba postanowił w ogóle nie zwracać na mnie uwagi, bo traktował mnie jak powietrze. I dobrze, bo nie zliczę ile razy przyłapywałam się na tym, że nie mogę oderwać od niego wzroku.
   Brenda twierdziła, że widziała kiedyś Malvę-Loreine z Ivem, Quirke utrzymywał, że odbył z nią kiedyś jakąś tam wymianę zdań, a Bacy widziała ją ponoć w łazience Jęczącej Marty... Skąd Simon wiedział o Malvie-Loreine? Przez Paczkę Puchonów, tak jak Marie Curtin? To skąd Malva-Loreine znała Simona?
   - Co ja tu widzę... - Boorack nachylił się nad moim kociołkiem. Był już koniec lekcji, a eliksir wciąż był o kilka tonów za jasny i wydobywał się z niego ostry zapach, zupełnie inaczej, niż było napisane w podręczniku: "Z wywaru powinna wydobywać się lekka, różowawa para o delikatnej, słodkawej woni". Boorack spojrzał na mnie, zmrużywszy świńskie gały. - No i co tak słabo, panno Glam? Zakochałaś się? A może to ty wysadziłaś w powietrze mój gabinet?
   Cała klasa zachichotała, co trzeba przyznać, było rzadkim zjawiskiem na lekcjach eliksirów.
   A przecież Boorack dobrze wiedział co mówi.
   Aż cały kipiał tą złośliwą satysfakcją.
- No i znowu opuszczamy się w nauce, panno Glam? - ciągnął z udawanym smutkiem. - A w pierwszych latach nauki eliksirowarstwa miałaś takie dobre wyniki... A tu co. Znowu Nędzny. Niestety. A miałem nadzieję, że będziesz wzorem i przykładem dla Lariesona... - Simon prychnął i dopiero teraz się zawstydziłam i zrobiło mi się naprawdę przykro. Dlaczego on musiał być taki? Zerknęłam na niego akurat wtedy, kiedy on zrobił to samo w moją stronę, po czym szybko odwróciliśmy wzrok, spłoszeni.
   A Boorack w tym czasie kontynuował swoją przemowę:
- No i się zawiodłem... Wiem, że to przykre, ale bardzo się zawiodłem. Kto by się spodziewał, taka uczennica...
   Zaraz, zaraz, o czym on właściwie mówi?
   Boorack odszedł, teatralnie kręcąc głową.
   Zadzwonił dzwonek.
   Wszyscy rzucili się zbierać swoje rzeczy. Simon oczywiście zaczął wrzucać wszystko do kociołka jak popadnie, jakby uporczywie nie patrząc w moją stronę. Mimowolnie poczułam ponurą satysfakcję, myśląc, iż być może to, że okazał mi pogardę tak ostentacyjnie teraz go zażenowało. Tak bardzo unikał mojego wzroku, że aż sam nie zauważył jak się potknął i lekko mnie potrącił, po czym szybko wymamrotał jakieś speszone "przepraszam" i spiesznie wyszedł, nie obdarzając mnie nawet spojrzeniem.
   Dlaczego to wszystko musi być takie dziwne...
   Nawet nie zorientowałam się, jak to się stało, że zostałam w klasie jako ostatnia. Tylko Victoire czekała na mnie w otwartych drzwiach aż się spakuję, co szło mi tamtego dnia wyjątkowo mozolnie. Spojrzałam w stronę katedry.
   Boorack siedział za nią i bacznie mnie obserwował.
   A może on naprawdę się na mnie zawiódł? Może żywił we mnie jakieś nadzieje, nawet jeśli tego nie okazywał? Może rzeczywiście uważał mnie za obiecujący talent? A teraz ja wszystko zepsułam i nawet sobie nie wyobrażam, jakim cudem zdam tegoroczne egzaminy.
   Jednak, czy tylko mnie się dzisiaj wydawało, że Boorack wcale nie miał na myśli moich wyników w nauce? Czy przypadkiem nie mówił on o Napadzie?
   Szybko wybiegłam z klasy.
   A wieczorem w Starych Lochach Malvy-Loreine nie było. Tylko naga ściana z napisem "Manny tu był", a na przeciwko krwawa plama, gdzie wcześniej uderzyło ciałko nietoperka.
   - Może jednak poszła na kolację? - zapytała tradycyjnie Victa.
- Nie - zaprzeczyłam powoli. - Przecież mówiła, po co tylko wyjdzie.
- Po co?
- Żeby oswoić...
- Jestem tutaj - odezwał się głos Malvy gdzieś po drugiej stronie ciemności.
   Szybko do niej podeszłyśmy. Siedziała skulona pod ścianą i patrzyła na nas jakby z wyrzutem, że jej nie zauważyłyśmy.
- Zmieniłam zdanie, jednak nie wyjdę - oświadczyła zdławionym głosem i pociągnęła z butelki; była to Kuchenna Sherry.
- Skąd masz tą Sherry? - nie powstrzymała się Vi.
- Sherry? Sherry Power? - zaśmiała się ochryple, a my wzdrygnęłyśmy się mimowolnie na samo wspomnienie naszej krwawej prefekciny. - Ona chyba najbardziej marzy o wywaleniu mnie, choć nie bardziej ode mnie. 
- To już wiemy - zauważyłam.
- Co jeszcze chcecie wiedzieć? - zapytała żałośnie.
- Dlaczego robisz to wszystko.
- Bo chcę wylecieć!
- Ale dlaczego?!
   Zwiesiła rękę z butelką.
- Jutro. Może jutro. A teraz spieprzajcie, bo zaraz Boorack przylezie.
- Ale się przestraszyłam... - mruknęłam lekceważąco.
- Jak chcecie - rzuciła Loreine już swoim zwykłym, obojętnym tonem. - Ale po tylu godzinach w lochach, moja intuicja jest nieomylna...
- W takim razie jutro - podsumowała Victoire, po czym wyszłyśmy z lochów.
   I nawet nie wiem jakim cudem umknęłyśmy Boorackowi, który znienacka wypadł ze swojego gabinetu i podążył w stronę Starych Lochów. A wystarczyło by tylko odwrócił głowę, a by nas zauważył!
   W piątek Malva-Loreine spytała nas o konkrety:
- To kiedy będę mogła wylecieć?
   Stała sobie taka jak zwykle, w niedbałej pozie oparta o ścianę, pykając swoją nieodłączną fajeczką z obojętnym wyrazem twarzy, mówiąc chłodno i wyniośle.
   Victoire spojrzała na nią z zastanowieniem.
- W niedzielę musisz pójść z nami do McGonagall.
- I co?
- Powiesz, że to ty kazałaś nam ukraść te składniki.
- I co, myślisz, że mnie za to wywali? - prychnęła.
- A wiesz ile to złamanych punktów regulaminu? Wałęsanie się po nocy, zniszczenie szkolnego mienia, grabież własności prywatnej, nielegalne warzenie eliksiru...
- Ktoś tu warzył coś tuż po włamaniu - przypomniała sobie Malva. - To byłyście wy?
   Ja i Vi spojrzałyśmy po sobie.
- Tak, pewnie tak - odrzekłam.
- I jesteście pewne, że wylecę? - zapytała znów.
- Wierz mi, że nawet jeżeli McGonagall olałaby wszelkie pogwałcenia regulaminu, to za to Boorack zrobi wszystko, abyś wyleciała - odparła Vicky.
- W sumie... - zaczęłam. - Skoro tak bardzo chciałaś wylecieć, to... czemu nie mogłaś użyć magii poza szkołą?
   Malva-Loreine wypuściła chmurę zielonkawego dymu wprost na mnie. Zakrztusiłam się i zakaszlałam, na co ona udała, że niczego nie zauważyła.
- Raz to zrobiłam - mruknęła, wzruszając ramionami. - Ale za pierwszym razem wysyłają tylko ostrzeżenie, no a potem to już matka skonfiskowała mi różdżkę. Bała się, że za drugim razem mnie zamkną, a poza tym... chciała, żebym ukończyła szkołę.
- Może trzeba posłuchać się matki - rzekła cicho Vika.
- Matka sama nie wie co mówi - wysyczała Loreine głosem ostrym jak sztylet. - Pod tym względem jest zupełnie taka sama jak McGonagall... - dodała. - Cokolwiek bym nie zrobiła, za wszelką cenę trzeba mnie tu zatrzymać...
   W sobotę Malva-Loreine była chłodna i spokojna.
- Wreszcie opuszczę to parszywe miejsce... - Rozejrzała się po ponurym, ciemnym korytarzu.
- Mogłoby ci być tu dobrze - stwierdziła Vicky. - Wszyscy uwielbiają Hogwart. Ludzie jeszcze po latach chcą do niego wracać, a ty chcesz z niego wylatywać... Przecież to Najlepsza Szkoła Magii i Czarodziejstwa! 
- Taa, jeśli nie patrzeć co się dzieje w jej lochach! - zaśmiała się ochryple. - Może było mi tu dobrze przez pierwsze trzy lata. Ale teraz wszystko jest inaczej.
- Dlaczego? - spytałam.
   Malva-Loreine nie odpowiedziała.
- Muszę się stąd wyrwać - mruknęła tylko.
- Czy my się kiedykolwiek dowiemy po co?! - poirytowała się Victa.
- A ty mi powiesz czemu ukradłaś składniki Boorackowi? - uniosła brwi.
   Zapadła cisza. Malva-Loreine zaciągnęła się zielonkawym dymem, wypuściła go nosem, po czym, wciąż wbijając niewidzący wzrok w ścianę, powiedziała nagle:
- Moja matka jest chora.
- Jak bardzo? - zapytała Vi z kamienną twarzą.
- Śmiertelnie... - wyszeptała Malva-Loreine. - Sąsiadka się nią zajmuje, ale... co ta pieprzona charłaczka może wiedzieć? A na leczenie nie ma forsy...
  Ja i Victoire wciąż trwałyśmy w posągowym milczeniu.
- To dlatego muszę wylecieć - podjęła, a jej oczy zasnuły się wilgotną mgiełką.
- Ale co ty możesz zrobić? - odezwałam się. - Przecież jak cię wyleją, będziesz czarownicą bez zaliczonych Standardowych Umiejętności Magicznych, nie będziesz w pełni wykształcona, więc nie będziesz miała żadnych kwalifikacji, będziesz miała przełamaną różdżkę...
- Nic nie szkodzi, załatwię sobie nową - przerwała mi ostro, a my mimowolnie wytrzeszczyłyśmy oczy; czarodziej mówiący, że przełamaną różdżkę wymieni na nową, to jak mugol, który dobrowolnie amputuje sobie rękę i przyszywa do ramienia jakąś inną. - Dosyć zarobiłam na tych kretynkach z Amortencyjnym Kadzidłem - ciągnęła, nie zwracając na nas uwagi. - Jeszcze trochę popracuję, a starczy na kurację.
- A gdzie jest twój ojciec? - zapytała nagle Victoire.
   Malva-Loreine gwałtownie zbladła.
- Dlaczego pytasz? - powiedziała szorstko.
- Jakoś... nic o nim nie mówisz - odparła jej Vi.
   Malva odjęła fajkę od ust.
- Bo mnie gówno obchodzi. Zwiał jeszcze przed tym jak się urodziłam. Pie**olony mugol.
   Ja i Victoire spojrzałyśmy po sobie zakłopotane.
   A Malva-Loreine powiedziała tylko:
- Spieprzać.
   I to właśnie zrobiłyśmy.
   A kiedy w niedzielę poszłyśmy na obiad, w sali wejściowej zatrzymała nas profesor McGonagall w szacie podróżnej.
   - Weasley, Glam! Och, zupełnie o was zapomniałam! - Podeszła do nas pośpiesznie. - Właśnie otrzymałam pilną sowę z Ministerstwa... - Cóż, nie mogła kłamać, bo w ręku wciąż trzymała jeszcze rozerwaną kopertę z pieczęcią. - Dlatego spotkamy się w moim gabinecie jutro wieczorem, przed kolacją. A teraz zmykać na obiad!
   Więc myknęłyśmy na obiad.
_________________________________________

Lekkie spóźnienie i proszę, mamy już listopad!
Deszczowo, smutno, ponuro, ciemno, a u mnie także deszczowo, smutno, ponuro, ciemno...
I rozdział również deszczowy, smutny, ponury, ciemny...
I w głowie też deszczowo, smutno, ponuro, ciemno...
I Wasze komentarze... nie!
Wasze komentarze nie mogą być deszczowe, smutne, ponure i ciemne!
Mają być słoneczne, wesołe, radosne i jasne!
Bo prognoza pogody jest całkiem dobra:
Z końcem tego roku skończy się ta część,
lecz dzięki Wam poczyniłam naprawdę niezłe zapasy weny na zimę.
I w mojej głowie nie jest już deszczowo, smutno, ponuro, ciemno i pusto też nie jest, na szczęście.
Rozdział dedykuję Fiffie, która jutro będzie miała urodziny,
 a wszystkim innym życzę, aby prędzej zginęli, niż dali się wywalić ze szkoły!
 (Poza Malvą-Loreine. Ona może wylecieć).
Hmm, to takie krukońskie, pobożne życzenia.
Ale na poważnie. 
Jeżeli macie dosyć szkoły, nie bierzcie przykładu z Malvy-Loreine,
 bo nie chcę mieć Waszej moralności na sumieniu...
I piszcie!
Nox/*
~ Tita


10 komentarzy:

  1. No hej! Czy mi się wydaje czy te rozdziały są coraz częściej?
    Malva-Loreine ... Jest taka rzeczywista. Czy Ty czasem nie spotakałaś takiej osoby w realu?
    Trochę przejściowy rodział. Dużo się nie działo, ale za to już wiemy dlaczego nasza dilerka chce wylecieć!
    *Nie stać mnie na napisanie czegoś bardziej słonecznego, wesołego, radosnego i jasnego*
    Hmmm w sumie to fajnie byłoby wylecieć. Ja nie jestem Krukonką więc ... Nie no żart!
    A tak w ogóle to gdzie mniej więcej mieszkasz, bo organizujemy z Kosiarką zlot bloggerów i chcemy wybrać dogodne miejsce ;)
    No to jeszcze więcej weny, żeby starczyło Ci na całą następną klasę! Całuski :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postanowiłam dodawać rozdziały średnio co tydzień, także... Tak, są częściej ^^
      Malvy-Loreine nigdy w realu nie spotkałam, jest ona w pełni wytworem mojej wyobraźni, wobec czego dziękuję za komplement!
      Trzeba było troszkę powyjaśniać co i jak, także trochę dialogów się nazbierało.
      Ja mieszkam na peryferiach Polski, więc prawdopodobnie wszędzie będzie mi daleko xD
      Dziękuję bardzo i pozdrawiam! ~ Tita

      Usuń
  2. Loreine jest, jak juz wcześniej wspominałam, genialna! Nic dodać, ni ująć. Mimo, że wiem teraz co przeżyła, to wciaz twierdzę, że nie moze wylecieć!
    Mam tylko nadzieję, ze nie zabije kolejnego nietoperka! Dwa w jednym tygodniu to za dużo... ba jeden w. Tygodniu to za dużo!
    Borackowi na czymś zależy? Ale jak? Ja się pytam! Chociaz nawet on jest człowiekiem, więc jednak się nie dziwię xD
    U mnie w mieście to jest szaro i buro, i zimno... Niestety nie pada deszcz... Ale taka pogoda najlepsza... Wiem, jestem dziwna xd
    W kazdym razie czekam na next i wysyłam dodatkowe zapasy żelów do kapieli, bo mam nadzieję, że tamte wykorzystałaś...
    - Izi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No kto by się spodziewał, że Malva-Loreine zyska taką sympatię! Nie, nietoperzy już nie będę zabijać xD Boorack skrywa w sobie Komnatę Tajemnic... A u mnie deszcz nie pada, tylko mgła przysłania cały świat...
      Dziękuję bardzo za zapasy żelów do kąpieli, relaks mi się przyda ^^
      Pozdrawiam! ~ Tita

      Usuń
  3. Wow... Nie spodziewałam się takiego zaangażowania w życie rodzinne u Malvy. Szkoda, że nie było innego sposobu na pomoc dla jej matki.
    Mam nadzieję, że niedługo wyjaśnisz o co chodziło Boorackowi. No i kiedy w końcu Pocky zacznie NORMALNIE gadać z Simonem, bo trzeba być ślepym, żeby njc nie zauważyć. I jrszcze Vikta a Teddym. Właśnie zabrakło mi tu Teda. Czemu oni wszyscy muszą mieć klapki na oczach..nie na mózgach.
    Wybacz nie potrafię radosnego komentarza napisać, bo po przeczytaniu, że niedługo koniec tej części zebrały się u mnie czarne chmury. Jednak wieść o następnych jest jak delikatne promienie słońca, które próbują się orzez nie przebić. (Wybacz... Ostatnio musiała przeczytać jakies tanie romansidło autorstwa mojej przyjaciółki i jeszcze mi to zostało)
    Ściskam, całuje, zmieniacz czasu bloggierskiego daruje (żebyś miała kiedy pisać mimo szkoły i innych zajęć) nic więcej dać nie mogę, bo masz wene..to może ładną pogodę.
    Dobra kończe, bo coś mi się z mózgiem zaczęło dziać.
    Całuje, do następnego.
    Incaligo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malva-Loreine, jak się okazuje, wbrew pozorom jest zdolna do wielkich poświęceń dla najbliższych. Boorackiem Was jeszcze pomęczę, także nie myślcie sobie...! Pocky i Simon? Przed nimi daleka droga xD Teddy zniknął, ale powróci i wtedy dowiecie się, dlaczego teraz go nie ma...
      Dziękuję za zmieniacz czasu, to naprawdę wspaniały dar! ❤
      Pozdrowienia od ~ Tity Pocky

      Usuń
  4. I znowu się spóźniłam, tym razem o 5 dni ;-;

    Tego bym się nie spodziewała. Chora matka? Myślałam, że ona po prostu nie chce się uczyć, a tu takie zaskoczenie. Widać, że kocha swoich najbliższych. Jest zdolna do poświęceń... Na swój malvowy sposób^^

    Biedna Pocky. Znów nędzny. To musi być cios dla Krukonki. Współczuję, ale już niedługo wszystko się wyjaśni, mam nadzieję :D Zacznie się 4 rok i będzie cud-miód. A Simon... Nieładnie, nabijać się z Pocky Glam? Już ona ci pokaże. Mam nadzieję, że zrobisz jakąś scenę, że Pocky już straci nadzieję na to, że jakoś im się ułoży i to on będzie o nią walczył^^ So cute ♥

    W ogóle nie było Teda i Quili! Ale rozumiem, to był taki przejściowy rozdział, gdzie dużo się wyjaśniało. Czekam na nn i pozdrawiam!

    ~ Quilia Shipper ♥

    P.S. Masz fanpage bloga na fb?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może to szokujące, ale... nie mam w ogóle fb. Fanpage? Możesz założyć jak chcesz xD
      Cieszę się, że Cię zaskoczyłam... Pockemon będzie się rozwijał powolutku, dzięki czemu będziesz mogła się jeszcze wszystkim podelektować, haha. Nie było żadnych błędów? Z tego cieszę się chyba najbardziej!
      Oj, Quilia, Quilia... Muszę się naprawdę poważnie zastanowić, jak rozwinąć ten wątek w przyszłości. Co powiesz na posadkę w Wizengamocie, stanowisko w bibliotece + gromadka rudych dzieci? I wizytki u Brendy dwa razy w tygodniu?
      Teddy'emu i Victoire także przepowiadam świetlaną przyszłość...
      Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli ^^ ~ Tita

      Usuń
    2. Akceptuję i również życzę miłej niedzieli xD
      ~ Quilia Shipper

      Usuń
  5. Z jednej strony lubię mieć zaległości na blogach, bo później mogę sobie umilić kawałek wieczoru/popołudnia, czytając wszystkie zaległe rozdziały pod rząd, ale z drugiej strony wolę regularnie - nawet jeśli licho - komentować. Zwłaszcza jeśli blog ma komentarzy niewiele, chociaż zasługuje na więcej.
    Okey.
    Uwielbiam Malvę-Loreine. Cholera. Ma w sobie coś totalnie przyciągającego, chociaż w realnym życiu wolałabym raczej takich ludzi unikać. I nawet morderstwo na nietoperku mnie do niej nie zraziło, chociaż zabójstwa zwierząt bolą mnie nawet w książkach/filmach. A nietoperze są fajne, no. Mojemu ojcu kiedyś w pracy wleciał jeden do plecaka i przez przypadek przyprowadził go do naszego domu. Ale to tak na marginesie. X'D
    Kurczę, mam nadzieję, że Malva jednak nie wyleci i wymyśli coś innego... Chociaż w sumie miała dość czasu, żeby wpaść na inny pomysł, a tego nie zrobiła... No cóż, szkoda.
    Wiem, że wypadałoby się rozpisać bardziej po tak długich zaległościach, ale nie mam dzisiaj czasu, a jak komentarz miałabym odłożyć na inny dzień, to pewnie w ogóle by się nie pojawił, bo mam problemy z komentowaniem kiedy nie jestem na świeżo. Przepraszam.
    Pozdrawiam, Alister

    OdpowiedzUsuń

Jeżeli sądzisz, że w dobie komputerów sztuka komentowania zanikła... (zwłaszcza wśród czytelników), to niezawodny znak, że jesteś
MUGOLEM❣