— Gdzie ona jest…
Harry James Potter, szef Biura Aurorów,
spoglądał nerwowo na złoty zegarek na łańcuszku, należący niegdyś do Fabiana
Prewetta. Powinna być tu już pięć minut temu… Wysłał jej już chyba z tysiąc
tych cholernych latających samolocików…!
Szum fontanny stojącej w centrum atrium
mieszał się z cichymi trzaskami aportacji i deportacji, świstem towarzyszącym
korzystaniu z sieci Fiuu oraz odgłosem setek par stóp spieszących do swoich zajęć
czarownic i czarodziejów, przybranych w długie szaty i spiczaste tiary, o
kolorach najczęściej ściśle przypisanych do pełnionej funkcji. O tej porze dnia
hol główny Ministerstwa Magii był szczególnie zatłoczony – pracownicy krążący
od departamentu do departamentu, mieszali się wraz z przybyłymi do pracy na
późniejszą godzinę, wyskakujących raz po raz z kominków, w których bez ustanku
płonęły szmaragdowe płomienie. Tłum co jakiś czas potrącał Harry’ego, jednak on
na to nie zważał, wciąż spacerując z wolna pod fontanną i czekając, machinalnie
poprawiając przy tym okulary w okrągłej oprawce na nosie i zerkając co chwila
na zegarek o dwunastu wskazówkach. Ktoś dźwigający cały stos dywanów (zapewne
latających), łypnął na niego z pode łba, jakiś czarodziej omal na niego nie
wpadł, zbyt skupiony na wydawaniu instrukcji dla swojego samonotującego pióra, inna czarownica zaczęła go wylewnie
przepraszać, gdy z pudełka, które niosła, omal nie wytrysnął na niego strumień czarnego
ognia… Pewnie spieszyła do Departamentu Niewłaściwego Użycia Czarów, może nawet
chodziło o poważne pogwałcenie Zakazu Hodowli Eksperymentalnej…
Znowu zerknął na zegarek.
Osiem minut!
—
Panie Potter!
Harry wsunął złoty łańcuszek do kieszeni i
spojrzał na zasuszonego pracownika Służb Porządkowych, przywdzianego w
fioletowy fartuch i dopasowaną do niego spiczastą tiarę.
—
Tak…? – spytał, starając się nie zdradzać po sobie zniecierpliwienia. Żeby
kazać mu tkwić pod fontanną przez całe dziesięć minut… Co ona sobie myślała?!
Przecież on też ma pracę!
— Przyszła
do pana sowa – oznajmił stary czarodziej, po czym wyszczerzył się w bezzębnym
uśmiechu. – Od żony… – wyciągnął spod fartucha schludnie zapakowaną paczuszkę,
zupełnie jakby wyczarował ją z powietrza. – Chyba zapomniał pan śniadania…
Podał mu paczuszkę, po czym zniknął w
tłumie, rechocąc cicho pod nosem, Harry jednak zignorował to, rozrywając
papier. Pracownik Służby Porządkowej nie mylił się. Żona już nie pierwszy raz
przysyłała mu kanapki do pracy z racji tego, że przed wyjściem z domu nigdy nie
znajdował czasu na tak przyziemne sprawy jak jedzenie.
Chyba już od trzech godzin żołądek
skręcał mu się z głodu, przez co omal nie przypomniały mu się czasy u
Dursley’ów.
— Kocham cię, Ginny… – mruknął pod nosem,
kiedy pod zawiniętymi w papier kanapkami znalazł pojemniczek ze swoją ulubioną
kajmakową krajanką.
Przynajmniej to potrafiła wyczarować
porządnie…! No ale w końcu to był jedyny warunek, jaki jej postawił podczas
zaręczyn…
Niestety – poza umiejętnością zrobienia jego
ulubionego deseru i złożenia ze sobą dwóch kromek chleba, wyposażając ich
środek w produkty spożywcze – Ginny Potter była beznadziejną kucharką. Na całe szczęście
jego teściowa pod względami kulinarnymi przewyższała w umiejętnościach magicznych
samego Merlina, dlatego też Harry był głęboko wdzięczny losowi za to, że misje
aurorskie zmuszały go do aktywności fizycznej…
Na wieczku pojemniczka z kajmakową tartą znajdowała
się notatka od Ginny: „Ani mi się waż lecieć na misję z pustym żołądkiem”.
Uśmiechnął się, mimo wszystko z pewnym żalem
– tego dnia raczej marne miał widoki na jakąś większą obławę, zwłaszcza że cały
stos papierów czekał na jego biurku.
Szef Biura Aurorów westchnął ciężko, po czym
ponownie rozejrzał się po atrium.
No w końcu…!
—
Hermiono!
Hermiona Granger-Weasley pruła przez tłum,
ubrana w ciemnofioletową szatę z wyhaftowaną ozdobną literą W z lewej strony na
piersi, przed sobą mając lewitujący zwój pergaminu, tak długi, że aż ciągnął
się po ziemi. Za jej plecami frunęły chyba z cztery lub pięć samolocików,
wszystkie ostemplowane pieczątkami Ministerstwa Magii na brzegach skrzydełek.
Omal nie potknęła się o swój zwój, gdy ją
zawołał.
— Harry!
– Podeszła do niego szybkim krokiem, równocześnie machając różdżką w stronę
zwoju, który sam się zwinął i wleciał do jej neseserki. – Harry, naprawdę cię
przepraszam, że musiałeś tyle czekać… ale od rana jakoś nie mogę z niczym
nadążyć…
Harry przejechał oczyma po sklepieniu
atrium, na którym poruszyły się lśniące, złote symbole. Codziennie słyszał od
niej takie wymówki, a najgorsze było to, że sam czuł się dokładnie tak samo.
—
Może powinnaś znów załatwić sobie zmieniacz czasu? – rzucił kąśliwie.
Hermiona zignorowała tę uwagę, w
roztargnieniu odgarniając swoje skręcone, brązowe włosy, które jak zwykle
wymykały jej się spod kontroli.
— Za
godzinę mam rozprawę, więc może powiesz mi z łaski swojej, o co chodzi?
— Minister
magii wezwał cię do siebie chyba dwadzieścia minut temu!
Hermiona zamarła, po czym zrobiła przerażoną
minę.
—
Jak to… – wyjąkała. – Ale przecież… Czemu nie dostałam żadnej wiadomości?!
—
Dostałaś! – powiedział Harry, tym razem nie kryjąc rozbawienia. – Są za tobą.
Sama zobacz.
Odwróciła się jak fryga do tyłu, a
samolociki jakby tylko na to czekały, zaczęły krążyć wokół niej jak szalone,
sprawiając, że jej głowa wyglądała niczym szalony model układu słonecznego. Znów
spojrzała na Harry’ego, przygryzając wargę, jakby zrozpaczona i zła na samą
siebie równocześnie.
— No
to na co jeszcze czekamy?! – krzyknęła piskliwym i z lekka histerycznym tonem –
po czym pchnęła Harry’ego prosto w falę tłumu pracowników Ministerstwa,
zmierzających do swoich działów, zajętych przy tym lekturą Proroka
Codziennego oraz lewitujących przed sobą stosy notatek, lub dźwigających
przeróżne magiczne artefakty, w tym przedmioty nie wiadomo czemu służące, ani
nawet czym będące.
Jednak jakkolwiek wszyscy by się nie
spieszyli, każdy ustępował drogi szefowi Biura Aurorów i kierowniczce
Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Wreszcie wydostali się z tłumu
i weszli do mniejszego holu, w którym dwadzieścia wind zgrzytało i pojękiwało
za kratami kutymi ze złota, dźwigając w swoich wnętrzach całe grupy
czarodziejów.
W końcu wysiedli na pierwszym piętrze
(„Minister Magii i Personel Pomocniczy”, oznajmił chłodny kobiecy głos), po
czym ruszyli korytarzem wyłożonym grubym, fioletowym dywanem, wzdłuż rzędu
błyszczących drzwi, opatrzonych tabliczkami z nazwiskami i stanowiskami.
Hermiona znów rozwinęła swój kilometrowy zwój pergaminu i Harry’ego ogarnęła
przemożna ochota, aby zabrać jej arkusz sprzed nosa i zawinąć go wokół niej,
niczym mumii.
— A
więc co to za sprawa…? – zagadnął, jako że do gabinetu ministra magii wciąż
pozostał im jeszcze kawałek drogi.
—
Wciąż ta sama… – Hermiona westchnęła, a jej samonotujące pióro wykreśliło coś
na lewitującym przed nią pergaminie. – Już od paru lat cały Wizengamot użera
się z tą uroczą parką. Od razu orzeczono im niezgodność charakterów, ale teraz
sądzą się o majątek… Oczywiście nie byłoby to aż tak poważne, gdyby w grę nie
wchodziły ogromne sumy, no i cała kopalnia magicznych artefaktów, na których
większość trzeba mieć specjalną licencję…
—
Rozwody wśród czarodziejów chyba nie są aż tak częste jak wśród Mugoli –
zauważył Harry, wyjmując z paczuszki od Ginny buteleczkę soku dyniowego. –
Powinnaś się cieszyć, to może być jedyna taka sprawa w twoim życiu…
— I
na pewno najdłuższa – odparła kwaśno Hermiona. – Jakbym miała rozwodzić się z
Ronem…
Harry zakrztusił się sokiem z dyni.
—
…chyba sądzilibyśmy się przez dwadzieścia lat – oświadczyła Hermiona. – O sklep
Weasley’ów, oczywiście. Na całe szczęście mamy parzystą liczbę dzieci, więc
podzielilibyśmy się sprawiedliwie, szkoda tylko, że Rose i Hugo nie mogą bez
siebie żyć…
—
Wciąż się tłuką…?
—
Bez przerwy.
Stanęli przed drzwiami, opatrzonymi w
pozłacaną tabliczkę z wygrawerowanymi słowami „Minister Magii”. Ponieważ
Hermiona była zajęta zwijaniem zwoju (zapomniała, że różdżkę miała zatkniętą za
uchem), Harry zapukał do drzwi.
Miejsce urzędowania ministra magii
zasadniczo różniło się od gabinetu dyrektora w Hogwarcie – przede wszystkim
było o wiele większe i przez to bardziej przypominało salę przyjęć, aniżeli
zaciszne biuro.
Sklepienie było tu umiejscowione o wiele
wyżej, niż w pozostałych pomieszczeniach Ministerstwa i podobnie jak w atrium,
połyskiwało ruchomymi złotymi konstelacjami, wymalowanymi na pawim granacie,
ukazując kompletną mapę nieba. Prawie całą powierzchnię ścian zajmowały regały
wypełnione po brzegi książkami, gabloty z przeróżnymi czarodziejskimi
przedmiotami, oraz zamknięte szafki na dokumenty. W miejscach, gdzie meble nie
przysłaniały ścian, wszędzie wisiały ogromne portrety dawnych ministrów magii w
bogatych, złotych ramach – i jak to mieli w zwyczaju również dawni dyrektorowie
Hogwartu – przedstawieni na nich czarodzieje i czarownice pochrapywali cicho.
Przez wąskie, ostrołukowe okna wlewały się promienie słońca. Na samym końcu
gabinetu, na podwyższeniu stało ogromne biurko z ciemnego mahoniu, wyposażone w
piękne, rzeźbione krzesło, za nim znajdował się marmurowy kominek, a ponad nim
na ścianie widniała wielka mapa całej Wielkiej Brytanii, z zaznaczonymi na niej
największymi skupiskami czarodziejów.
W tym jakże imponującym pomieszczeniu Harry bywał
chyba zdecydowanie zbyt często niżby sobie tego życzył. Ponieważ Kingsley
Shacklebolt sam był niegdyś łapaczem czarnoksiężników, bardzo wnikliwie
inwigilował poczynania pana Pottera i podległego mu Biura Aurorów, a zwłaszcza
w ostatnim czasie. Harry pomyślał o stercie raportów na swoim biurku i zrobiło
mu się niedobrze.
Czego Kingsley mógł od nich chcieć?...
On i pani Kierowniczka przeszli przez całą
długość wspaniałego dywanu, którym wyłożona była lśniąca, wypolerowana posadzka
z ciemnego drewna, po czym stanęli przed biurkiem ministra.
—
Kings… – zaczęła z rozpędu Hermiona, po czym zreflektowała się: – …to znaczy,
panie ministrze…
—
Daj spokój, Hermiono – rzucił niedbale Kingsley, ale jego głęboki, budzący
zaufanie głos, widocznie podziałał na Hermionę jak balsam. – Przed chwilą
wysłałem do ciebie wiadomość… Nie dotarła?
Hermiona zaczerwieniła się.
—
Widzę, że nie. – Minister usiadł za biurkiem, po czym łagodnym gestem wskazał
im krzesła. – Odroczyłem twoją rozprawę na dwie godziny później. Mam nadzieję,
że nie sprawi ci to kłopotu.
Harry ledwie powstrzymał się przed
parsknięciem śmiechem, na widok konsternacji na twarzy Hermiony.
—
Nie… to znaczy… ależ skąd…
Usiedli naprzeciwko wielkiego, mahoniowego
biurka, całego zawalonego rolkami pergaminu. Wieloletni urząd ministra magii
bynajmniej nie przeszkadzał Kingsleyowi Shackleboltowi w noszeniu złotego
kolczyka w uchu, a wręcz przeciwnie, nawet dodawało mu to wyborców. Kiedy
został wybrany tymczasowym ministrem magii tuż po Drugiej Wojnie Czarodziejów,
tak świetnie sprawdził się w tej roli, że został nim na stałe i nie wypuścił z
rąk swej posady aż do teraz. Harry często myślał, że Kingsley jest
niezastąpiony w pełnieniu funkcji „ministra-stróża”, jak go powszechnie
nazywano… Chyba nawet Hermiona nie
byłaby w stanie go zastąpić – prędzej umarłaby z nerwów...!
Usadowili się wygodnie na krzesłach.
— Właśnie otrzymałem pilną wiadomość od
patrolu czarodziejskiej policji… – Kingsley odchrząknął, a jego twarz przybrała
wyraz pełen powagi. Harry zauważył mimochodem, że minister magii chowa
ukradkiem egzemplarz Żonglera pod stertą jakichś bardzo poważnie
wyglądających dokumentów. Zmusił się, aby skupić wzrok z powrotem na twarzy
Shacklebolta. – Odnaleziono Winnifredę Broomstick.
Hermiona wydała z siebie zduszony okrzyk, a
z jej neseserki wypadło o wiele więcej arkuszy pergaminu niż byłaby w stanie w
sobie pomieścić. Harry aż zerwał się z krzesła.
—
Pierwszą porwaną?! – wykrzyknął. – Patrol czarodziejskiej policji? Ale…
przecież… moi aurorzy…
—
Spokojnie – powiedział Kingsley, unosząc rękę. Harry natychmiast zamilkł. –
Nikt nie ma do ciebie pretensji… Patrol natrafił na nią czysto przypadkowo.
Dostali doniesienie o jakimś niewłaściwym użyciu czarów w którejś z wiosek… No
i natrafili na bardzo silne zaklęcia zwodzące i antymugolskie, nałożone na
piwnicę pewnego budynku. Musiały być w jakiś sposób bazowane na
eksperymentalnym Zaklęciu Zapomnienia i to bardzo silnym, bo kiedy tylko jakiś
mugol przechodził obok, nie tylko od razu zapominał dokąd zmierzał, ale też kim
w ogóle jest... Do dzisiaj ci mugole są na terapii w Świętym Mungu…
Westchnął głęboko, po czym jednym
machnięciem różdżki doprowadził do porządku porozrzucane po podłodze papiery
Hermiony. Ona jednak chyba ledwo co to zauważyła.
— W każdym razie – ciągnął minister – kiedy
w końcu udało się zdjąć te zaklęcia… a w to wszystko musiało zaangażować się
mnóstwo pracowników Urzędu Niewłaściwego Użycia Czarów, Biura Eksperymentalnych
Zaklęć, Komitetu Łagodzenia Mugoli i Departamentu Magicznych Wypadków i
Katastrof, nie wspominając o tym, że nawet Urząd Patentów Absurdalnych chciał
się w to wmieszać, oczywiście szybko wybiliśmy im to z głowy… W każdym razie
dopiero po oczyszczeniu tego miejsca i odesłaniu wszystkich mugoli, którzy
stracili pamięć, do Świętego Munga, natknięto się w końcu na panią Broomstick…
– urwał, po czym spojrzał na nich jakby niepewny, czy są gotowi na to, by
usłyszeć zakończenie. – Była ukryta w czajniku od herbaty.
Harry wytrzeszczył oczy.
—
Siedemdziesięcioletnia staruszka?! – wykrztusiła Hermiona. Wyglądała na
wstrząśniętą.
— W
czajniku od herbaty?! – wykrzyknął Harry, po czym, nie zważając na to, że
Hermiona i Kingsley wciąż siedzą, zaczął krążyć po gabinecie, czując, jak
zdenerwowanie narasta w nim do wysokości stosu tych wszystkich bezwartościowych
dokumentów, które czekały na niego w Kwaterze Głównej Aurorów.
Tyle miesięcy śledztwa… Tyle nic nie
znaczących raportów i dreptania w kółko… A tu nagle okazuje się, że poszukiwana
porwana została uwięziona w czajniku…!
Albo
to był bardzo kiepski żart wysmażony mu przez Rona i George’a, albo to sami Huncwoci
na spółkę z Fredem Weasley’em naigrywali się z niego z zaświatów!
— Harry, może właśnie o to im chodziło… –
powiedziała Hermiona, wyraźnie starając się przemówić do niego łagodnym tonem.
– Ci porywacze… postawili na nogi pół Ministerstwa, a potem wysmażyli coś
takiego… To przecież wyraźna kpina!
— Kpina?!
– Harry aż zatrzymał się gwałtownie w pół kroku. – To policzek w twarz dla
całego Biura Aurorów! – Znów zaczął krążyć po gabinecie, ledwo co powstrzymując
się od wykręcania sobie rąk. – To my ścigamy niewiadomo jakich
czarnoksiężników, wyobrażamy sobie niewiadomo co… No bo co tacy porywacze
mogliby zrobić ze staruszką… Zabić ją i zamienić w inferiusa… A tu nagle
wyskakują mi z jakimś… z jakimś…
Urwał, bo aż zabrakło mu słów na opisanie
swojego wytrącenia z równowagi z powodu zwykłego czajnika.
—
Okrutny żart… – przyznała Hermiona, kręcąc głową. – Okrutny i niepokojący…
wręcz złowrogi! Wyraźnie chcą dać nam do zrozumienia, że mają nas za nic…
Doprawdy? Pewnie, że mają ich za nic!
— I
nie było tam ani śladu po sprawcach?! – wybuchnął. – Przecież ta kobieta
została porwana w marcu… Chyba nie przesiedziała tych wszystkich miesięcy w
czajniku…!
—
Winnifreda Broomstick już znajduje się pod ścisłą obserwacją w Szpitalu
Świętego Munga – powiedział łagodnie Kingsley, po czym zerknął na swój
poobtłukiwany na misjach aurorskich zegarek. – Jeszcze dzisiaj ma nadejść
raport na temat stanu jej zdrowia. Chodzi rzecz jasna głównie o sprawdzenie
innych zastosowanych na niej zaklęć, tak więc dopiero magomedycy stwierdzą, ile
czasu spędziła w czajniku od herbaty…
Ale nawet najbardziej uspokajający ton głosu
Kingsley’a nie mógł opanować nerwów Harry’ego. A więc jakie ma teraz podjąć
kroki w sprawie innych porwanych? Sprawdzić wszystkie czajniki w kraju?! A może
nawiązać współpracę z Urzędem Świstoklików, żeby sprawdzali, czy w śmieciach,
które są przemieniane na środki transportu, nie są przypadkiem uwięzieni
ludzie…?
Nie, przecież to jakiś obłęd… Jeżeli wróci
do domu, a Ginny zaproponuje mu herbatę, to chyba wpadnie w atak szału…
Hermiona siedziała sztywno na swoim krześle,
z pobladłą twarzą i przygryzając wargę. Harry wiedział, że ta wiadomość również
dotknęła ją o wiele głębiej niż to okazywała. Ten akt totalnego lekceważenia i
drwiny wymierzony w Ministerstwo, wyraźnie godził w nią osobiście.
Z
najwyższym trudem zmusił się do zaprzestania maszerowania po gabinecie.
— Harry, chciałbym teraz, abyś przedstawił
mi panującą obecnie sytuację.
Harry z jeszcze większym oporem zmusił się
do tego, aby usiąść.
—
Prawdę mówiąc, wciąż dostaję raporty o tym samym… – bąknął, mimo wszystko
zawstydzony tym, że jako szef Biura Aurorów nie ma do zaoferowania ministrowi
magii jakichś bardziej olśniewających rewelacji. – Wciąż napływają do nas
doniesienia z Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami… Uaktywniły się
olbrzymy, trolle… A najbardziej wzrosła ilość ataków dementorów, odkąd opuścili
Azkaban… – zawahał się. Przypomniał sobie o czymś, o czym nie chciał zbytnio mówić…
– Doszły też nas słuchy o… o jakichś inferiusach.
Minister wyglądał na wyraźnie zaszokowanego
tą informacją.
—
Jednym słowem, uaktywniają się wszystkie czarnomagiczne stworzenia… – celnie
zauważyła Hermiona, podnosząc na nich bystry wzrok. – Niewiadomo tylko, kto to
podjudza…
—
Wszystkich dawnych śmierciożerców mamy pod stałą obserwacją – zapewnił szybko
Harry. – A tych, którzy się ukrywają, by uniknąć Azkabanu, wciąż szukamy…
—
Tak, tylko zagrania z czajnikami raczej niezbyt pasują do śmierciożerców –
stwierdziła kwaśno Hermiona, bezwiednie wygładzając fałdy swojej szaty na
kolanach, jak zawsze, kiedy nie miała przy sobie stosu książek i przez to
odczuwała problem z zajęciem czymś rąk. – Gdyby Śmierciożercy chcieli rzucić
nam wyzwanie, zamordowaliby ją i wyczarowali nad nią Mroczny Znak… Nie wysilaliby
się na takie wyrafinowane żarty – przy dwóch ostatnich słowach nakreśliła w
powietrzu cudzysłów.
Kingsley dotknął swojego kolczyka w
zamyśleniu, jednak wciąż się nie odzywał. Harry pomyślał o młodym Barty’m
Crouchu, który kiedyś, bardzo dawno temu, wystrzelił w niebo
szmaragdowo-zielony Mroczny Znak.
— A
moim zdaniem to całkiem pasuje do śmierciożerców.
Hermiona spojrzała na niego ze zdziwieniem.
—
Harry, nie bądź śmieszny. Dawni poplecznicy Voldemorta parają się czarną magią,
a nie transmutowaniem ludzi w przedmioty.
—
Wręcz przeciwnie – rzekł Harry, po czym zwrócił na nią wzrok. – Uważam, że
specjalizują się w takich ohydnych, antymugolskich żartach. Przypomnij sobie,
co było na tamtych Mistrzostwach Świata w Quidditchu.
Hermiona zamilkła, a jej oczy znieruchomiały,
gdy wyraźnie stanęły przed nimi obrazy tamtych wydarzeń. Ona, Harry i Ron byli
wtedy w pełni świadkami radosnych zabaw śmierciożerców. Zakapturzeni i
zamaskowani, lewitowali i uprawiali poniżające czary na całej rodzinie
kierownika ich kempingu. Jak łatwo się domyśleć, byli to mugole.
Harry doskonale pamiętał, jak potem uciekli
do lasu i spotkali tam Dracona Malfoy’a, który wyraźnie groził Hermionie, że ją,
jako urodzonej w niemagicznej rodzinie, może spotkać to samo.
— No dobrze… – przyznała w końcu, choć nie
bez ociągania. – Rzeczywiście… mogą za tym stać Śmierciożercy…
Na jej twarzy zagościła ponura mina. Kto jak
kto, ale Hermiona Granger-Weasley, która rozpoczynała karierę w Departamencie
Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami, a teraz sprawowała urząd kierownika
Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, nie tylko wywalczyła nowe prawa
dla skrzatów domowych, ale też bardzo żarliwie angażowała się w kampanię
przeciwko dyskryminacji czarodziejów mugolskiego pochodzenia. Teraz siedziała w
swojej szacie Wizengamotu, wyraźnie przygnębiona.
Zanim jednak ktokolwiek zdążył ponownie
zabrać głos na ten temat, rozległo się donośne pukanie i dwuskrzydłowe drzwi
gabinetu ministra rozwarły się na oścież.
Stała w nich osobista sekretarka ministra,
młoda czarownica odziana w bladoróżową pelerynkę, pod którą miała na sobie
całkiem zwyczajną białą koszulę z kołnierzykiem i ołówkową, urzędową spódnicę.
W ręku trzymała kopertę.
— Panie ministrze… Przyszedł ten raport ze
Szpitala Świętego Munga.
Podeszła do biurka Kingsley’a i wyciągnęła w
jego stronę kopertę, a kiedy ją wziął, opuściła gabinet.
Minister Magii rozerwał pieczęć na
pergaminie.
Przez chwilę panowała całkowita cisza,
podczas której Kingsley wodził po arkuszu oczyma z prędkością błyskawicy, aż w
końcu opuścił rękę z listem, westchnął ciężko i oparł głowę na ramieniu.
— Tak jak myślałem… – oznajmił w końcu,
wśród głuchego milczenia Harry’ego i Hermiony. – Stan bardzo ciężki… Ślady po
torturach i eksperymentalnych zaklęciach… Wyraźny uraz psychiczny… – jeszcze
raz zerknął na pergamin. – „Potrafi wyraźnie wymówić tylko jedno słowo: „szlama”…
Hermiona posłała Harry’emu zaszokowane
spojrzenie.
— Co
oni jej zrobili…? – wyszeptała, z wyraźnie dosłyszalną nutą grozy.
— To
jest… – wymamrotał Harry, nie mogąc znaleźć na to odpowiedniego słowa. – To
jest… chore…
— To
dopiero wstępne informacje… – rzekł Kingsley. – Następny raport wystosują,
kiedy wykryją wszystkie użyte na niej zaklęcia, a to może potrwać trochę czasu…
Harry pomyślał o rodzicach Neville’a,
torturami doprowadzonych do szaleństwa.
Kingsley przymknął oczy i potarł się ze
znużeniem po czole. Harry i Hermiona chyba jeszcze nigdy nie widzieli, by
wyglądał na tak zmęczonego.
Odezwał się ponownie dopiero po chwili.
—
Już nie wiem, co mam mówić tym wszystkim rodzinom… Nie możemy przecież o
wszystkim pisać w Proroku, nie możemy straszyć ludzi i wzbudzać paniki…
—
Ale to już setka takich przypadków, panie ministrze – rzekła cicho Hermiona. –
A poinformowaliśmy społeczność czarodziejską o ledwie dziesięciu. Nie chcę
krytykować polityki rządu, ale raczej trudno będzie nam odnaleźć wszystkich
znikających, skoro nie informujemy nawet o tym w prasie.
—
Hermiono, to nie takie proste… – minister urwał, po czym ponownie potarł sobie
skronie.
— To,
że podrzucili nam trop do pierwszej porwanej… to ostrzeżenie – powiedział nagle
Harry.
Minister magii i przewodnicząca Wizengamotu
spojrzeli na niego.
—
Chcieli nas wykołować i sprowokować równocześnie… – ciągnął szef Biura Aurorów,
wpatrując się niewidzącym wzrokiem gdzieś w kominek za plecami ministra. – A
przy okazji dać nam pewne pojęcie, co robią ze wszystkimi porwanymi mugolakami
i jaki mają stosunek i do nich, i do nas…
W końcu oderwał wzrok od marmurowego gzymsu
i spojrzał na swoich rozmówców.
—
Jedno jest pewne – rzekł, zaciskając pięść i uderzając nią lekko w otwartą
dłoń. – To pierwszy i ostatni taki raz, kiedy oni, kimkolwiek są, zwracają nam
któregoś z porwanych.
Hermiona i Kingsley spojrzeli po sobie z
ponurymi twarzami.
Zapadła chwila milczenia, chyba najdłuższa,
odkąd Harry i Hermiona weszli do gabinetu. Tylko portrety dawnych ministrów
wydawały z siebie senne odgłosy, obojętne na bieżące problemy rządu.
Nagle Kingsley uderzył dłońmi w blat biurka,
a oni aż podskoczyli na swoich miejscach.
— No
dobrze, a teraz inna sprawa – oznajmił Shackebolt już nieco raźniejszym tonem.
– Otóż Hogwart.
Harry i Hermiona spojrzeli po sobie,
zaskoczeni tą nagłą zmianą tematu.
—
Ustalmy jedno – powiedział łagodnie Kingsley, spoglądając na nich jak
psycholog, który próbuje wytłumaczyć dziecku, że choruje na niezwykle
skomplikowaną mieszankę schizofrenii i groszopryszczki. – Zamieszki w świecie
magii to już nie tylko plotki, tylko niezbite fakty, tak samo jak to, że
głównym celem są czarodzieje urodzeni w mugolskich rodzinach. A z tym wiąże się
kwestia wzmocnienia ochrony wokół szkoły… oczywiście dyskretnie.
—
Sądzisz, że może dojść do napaści na mugolaków w Hogwarcie? – Hermiona aż
zamrugała powiekami ze zdziwienia.
—
Niewykluczone, że ci, którzy za tym wszystkim stoją, będą tego próbowali… A to
oznaczałoby Komnatę Tajemnic od nowa, czego chyba nikt by nie chciał – rzekł z
powagą Kingsley, po czym spojrzał bezpośrednio na Harry’ego. – Szkoda, że już
nie możemy zaprowadzić zabezpieczeń w szkole pod pretekstem seryjnego mordercy
Syriusza Blacka…
Harry mimowolnie uśmiechnął się lekko pod
nosem.
—
Czyli rozumiem, że aurorzy nie będą musieli patrolować korytarzy w Hogwarcie.
Kingsley zaszeleścił jakimiś papierami na
biurku.
—
Nie sądzę… Wystarczy, że od czasu do czasu patrol obejdzie Hogsmeade… Nałoży
się na szkołę odpowiednie zaklęcia ochronne, rzecz jasna czysto
profilaktycznie…
—
Uważam, że mimo wszystko powinniśmy umieścić kogoś w zamku – powiedziała głośno
Hermiona.
Harry i Kingsley jak na komendę zwrócili
głowy w jej kierunku. Hermiona siedziała na swoim krześle i mimo roztrzepanej
fryzury, różdżki założonej za uchem i tonięciu w dokumentach, wyglądała dziwnie
imponująco w ciemnofioletowej szacie, z połyskującym monogramem Wizengamotu.
— W
porządku! – zgodził się natychmiast Harry. – Mógłbym sam zająć posadę
nauczyciela obrony przed czarną magią!
Przez moment ten pomysł tak go olśnił, że
zapomniał nawet o górze raportów na jego biurku, która musiała już przewyższać
Wieżę Astronomiczną w Hogwarcie. Niekoniecznie więc spodobało mu się, gdy
zobaczył sceptyczną minę Hermiony.
—
Nie obraź się, Harry… Ale to by było chyba zbyt oczywiste, gdybyśmy umieścili
Harry’ego Pottera w szkole. Może i byś odstraszył potencjalnych wrogów, ale
równie dobrze mógłbyś też ich sprowokować do ataku…
—
Poza tym, jesteś nam zbyt potrzebny tutaj – wtrącił Kingsley. – Wybacz, ale nie
widzę żadnego godnego kandydata na stanowisko twojego zastępcy…
Harry posłał pochmurne spojrzenie Hermionie,
ale już nic nie powiedział. Kingsley wspomniał o wzmożonych środkach
ostrożności w Hogwarcie z przyczyny Syriusza… Czy on też miałby być powodem,
dla którego jego chrześniak zostałby zamknięty w szkole na cztery spusty?
— To
może… ja? – podsunęła pani kierownik Departamentu Przestrzegania Prawa
Czarodziejów, robiąc zdecydowanie zbyt niewinną minę.
—
Ty? Z takim nawałem pracy w Wizengamocie? – Harry uniósł brwi.
Hermiona odrzuciła głowę do tyłu.
—
Mogę zwolnić się z pracy.
—
Hermiono nie obraź się, ale umieszczenie ciebie w Hogwarcie daje niewielką
różnicę od umieszczenia tam mnie.
Kingsley tylko uśmiechnął się, patrząc na
nich z wyraźnym rozbawieniem.
—
Kłócicie się jak dzieci o to, które z was pierwsze pojedzie do Hogwartu.
Harry i Hermiona zamilkli, oboje z
buntowniczymi minami.
—
Proponuję umieścić w szkole któregoś z mniej rzucających się w oczy członków
Zakonu, najlepiej niezwiązanego z Ministerstwem, oczywiście w charakterze
nauczyciela. Przy okazji ten ktoś mógłby mieć oko na to, co dzieje się w zamku…
A, no i przydałaby się jeszcze osoba, która by pilnowała, co dzieje się w
Hogsmeade.
Pokiwali głowami, wciąż milcząc jak zaklęci.
—
Przecież Neville pracuje w Hogwarcie – odezwała się nagle Hermiona.
—
Mimo wszystko trzeba dobrać mu partnera do współpracy – stwierdził Kingsley. –
Jeżeli w Hogwarcie będzie działo się coś niepokojącego, musimy mieć o tym
absolutną pewność.
Pogrzebał w połach szaty i wyciągnął swój
wysłużony, posrebrzany i potłuczony na aurorskich misjach zegarek.
—
No, to by chyba było na tyle… – schował zegarek i już bez żadnej krępacji,
wyjął spod sterty papierów połyskujący egzemplarz Żonglera. – Jesteście
wolni…
Harry i Hermiona pożegnali się z nim i
skierowali się w stronę wyjścia z gabinetu.
Przez całą drogę do windy szli w milczeniu. Na
pierwszym piętrze zawsze wydawała się panować nienaturalna cisza, zwłaszcza,
jeżeli całymi dniami jeździło się hałaśliwymi windami i przeciskało się z
notatkami przez zatłoczone atrium. Hermiona w roztargnieniu próbowała ogarnąć
swoją fryzurę, widać jednak było, że nad czymś myśli gorączkowo – zupełnie tak,
jakby Harry widział ją znów podczas Sumów...
W końcu stanęli przed pozłacaną kratą.
—
Jak sądzisz Harry – odezwała się w końcu Hermiona, spoglądając na niego
niepewnie. – Myślisz, że to będzie zbyt podejrzane, jeżeli założymy w Hogsmeade
filię sklepu Weasley’ów?
Harry wyszczerzył do niej zęby.
— A
wiesz co… – powiedział. – Ja chyba też mam już idealną osobę do zagrzania
posady w Hogwarcie…
Spojrzała na niego ze zdziwieniem – i nagle
na jej twarzy pojawił się uśmiech zrozumienia.
Po czym weszli do windy, a złote kraty
zasunęły się za nimi z donośnym trzaskiem.
W końcu znalazłam xd
OdpowiedzUsuńHaha, gratulacje! I co sądzisz? ~ Tita
UsuńKurczę, zapowiada sie bardzo ciekawie :D. Harry'ego uwielbiam tam tak bardzo :')
OdpowiedzUsuńO, cieszę się, że Harry mi wyszedł! ~ Tita
UsuńPo długim czasie poszukiwań - znalazłam :-D
OdpowiedzUsuńZapowiada się baaardzo ciekawie :-)
Dziękuję za nieporzucanie nadziei i wytrwałe szukanie! Postaram się Was nie zawieść! ~ Tita
UsuńWiedziałam
OdpowiedzUsuńJa to kurde czułam że tu będzie
WIEDZIAŁAM ŻE BĘDZIE W CAPUT DRACONIS POD TYM RYSUNKIEM
Ja wiem co ty myślałaś
Jak to wstawiałaś
JA WIEM
"Hehehe, trochę to im zajmie"
SŁOWO W SŁOWO, CAŁE PEKSIPI PEKRISMONI
Płacisz mi za okulistę.
XDDDD
O boże, ja chcę już pierwszy rozdziaaaał <3
Czekam na nowego nauczyciela ^^
Nez
Właściwie to... na początku nie wiedziałam gdzie to ukryć i tak sobie buszowałam po tych zakładkach, aż natrafiłam na ten rysunek i pomyślałam "o, idealnie"!
UsuńRzeczywiście, muszę Ci za okulistę płacić, bo już nie trafiasz w literki xD
A rzeczywiście miałam najpierw taki szczwany plan, żeby ukryć to w Peskipiksi Pesternomi... Ale czy ukrywanie prologu w najdłuższej zakładce nie byłoby zbyt oczywiste...? ~ Tita